Krajowe mistrzostwa 2021

0

W minionym tygodniu nie tylko w Polsce, lecz także w innych krajach odbyły się krajowe mistrzostwa w jeździe indywidualnej na czas oraz w wyścigach ze startu wspólnego.

W Polsce mistrzami ze startu wspólnego zostali Maciej Paterski i Karolina Karasiewicz, która wygrała także jazdę indywidualną na czas. Natomiast w elicie mężczyzn na czas Maciej Bodnar wręcz zmiótł konkurentów.

Wyścig o mistrzostwo Belgii wśród panów rozstrzygnął się na finiszu, który wygrał Wout van Aert, a na „czasówce” najlepszy okazał się Yves Lampaert. Podobnie jak w Polsce wśród kobiet dwa złote medale wywalczyła jedna zawodnicza, a była nią Lotte Kopecky.

We Francji zwyciężył Remi Cavagna, który udanie walczył ze sporą ekipą Groupama – FDJ. Dwa złote medale w Norwegii padły łupem Tobiasa Fossa, a takim samym wyczynem popisała się w Niemczech Lisa Brennauer. W elicie mężczyzn u naszych zachodnich sąsiadów triumfował Maximilian Schachmann.

Po solowym ataku tytuł mistrza Słowenii wywalczył Matej Mohoric. Co ciekawe podwójną mistrzynią tego kraju została… Eugenia Bujak, która od kilku lat reprezentuje słoweńskie barwy.

Dość nieoczekiwane rozstrzygnięcia w Holandii. Wyścigu nie ukończył Mathieu van der Poel, a mistrzem kraju został Timo Roosen. We Włoszech zwyciężył Sonny Colbrelli, a nowym mistrzem Hiszpanii jest Omar Fraile.

 

Kraj Elita mężczyzn start wspólny Elita kobiet start wspólny Elita mężczyzn ITT Elita kobiet ITT
Australia Cameron Meyer Sarah Roy Luke Plapp Sarah Gigante
Austria Patrick Konrad Kathrin Schweinberger Matthias Brändle Anna Kiesenhofer
Białoruś Stanislau Bazhkou Tatsiana Sharakova Yauheni Karaliok Tatsiana Sharakova
Belgia Wout van Aert Lotte Kopecky Yves Lampaert Lotte Kopecky
Kolumbia Aristobulo Cala Yeny Lorena Colmenares Walter Vargas Sérika Guluma
Chorwacja Viktor Potocki Maja Perinović Toni Stojanov Mia Radotić
Czechy Michael Kukrle Tereza Neumanova Josef Cerny Nikola Nosková
Dania Mads Wurtz Schmidt Amalie Dideriksen Kasper Asgreen Emma Norsgaard
Ekwador Jefferson Alexander Cepeda Miryam Maritza Nunez Jorge Montenegro Miryam Maritza Nunez
Estonia Mihkel Räim Rein Taaramäe Mari-Liis Mottus
Etiopia Hailemelekot Hailu Trhas Tesfay Hailemelekot Hailu Trhas Tesfay
Finlandia Joonas Henttala Antonia Gröndahl Matti Hietajärvi Tiina Pohjalainen
Francja Remi Cavagna Évita Muzic Benjamin Thomas Audrey Cordon-Ragot
Niemcy Maximilian Schachmann Lisa Brennauer Tony Martin Lisa Brennauer
Grecja Polychronis Tzortzakis Eleni Michali Tsavari
Węgry Viktor Filutas Erik Fetter Kata Blanka Vas
Islandia Rúnar örn Ágústsson Agusta Edda Bjornsdóttir
Izrael Vladislav Logionov Omer Goldstein Rotem Gafinovitz
Włochy Sonny Colbrelli Elisa Longo Borghini Matteo Sobrero Elisa Longo Borghini
Kazachstan Yevgeniy Fedorov Makhabbat Umutzhanova Daniil Fominykh Rinata Sultanova
Łotwa Toms Skujins Toms Skujins Dana Rožlapa
Litwa Ignatas Konovalovas Evaldas Šiškevičius Inga Češuliene
Luksemburg Kevin Geniets Christine Majerus Kevin Geniets Christine Majerus
Meksyk Eder Frayre Lizbeth Yareli Salazar Ignacio de Jesús Prado Adriana Barraza
Namibia Drikus Coetzee Vera Looser Drikus Coetzee Vera Looser
Holandia Timo Roosen Amy Pieters Tom Dumoulin Anna van der Breggen
Nowa Zelandia George Bennett Georgia Williams Aaron Gate Georgia Williams
Norwegia Tobias Foss Vita Heine Tobias Foss Katrine Aalerud
Panama Franklin Archibold Wendy Ducruex Christofer Robín Jurado Cristina Michelle Mata
Polska Maciej Paterski Karolina Karasiewicz Maciej Bodnar Karolina Karasiewicz
Portugalia Jose Neves Maria Martins Joao Almeida Daniela Campos
Rosja Artem Nych Seda Krylova Aleksandr Vlasov Tamara Dronova-Balabolina
Serbia Jelena Eric
Słowacja Peter Sagan Tereza Medveďová Ronald Kuba Nora Jenčušová
Słowenia Matej Mohoric Eugenia Bujak Jan Tratnik Eugenia Bujak
RPA Marc Oliver Pritzen Hayley Preen Ryan Gibbons Candice Lill
Hiszpania Omar Fraile Mavi García Ion Izagirre Mavi García
Szwecja Victor Hillerström Rundh Carin Winell
Szwajcaria Silvan Dillier Marlen Reusser Stefan Küng Marlen Reusser
Tajlandia Sarawut Sirironnachai Supaksorn Nuntana Peerapol Chawchiangkwang Phetdarin Somrat
Turcja Onur Balkan Ahmet Örken Ezgi Bayram
Ukraina Andrii Ponomar Mykhaylo Kononenko Valeriya Kononenko
USA Joey Rosskopf Lauren Stephens Lawson Craddock Chloe Dygert

Prosto z Alp do Grudziądza – Marcin Włodarski drugi w Chełmży [wypowiedzi]

0
fot. Irek Pyszora

Jednym z bohaterów 2. etapu 33. Międzynarodowego Wyścigu Juniorów o Puchar Prezydenta Miasta Grudziądza był Marcin Włodarski. Młody Polak ścigający się w barwach KLTC Konin mógł być dla niektórych niespodzianką w odjeździe, bowiem po pierwsze obecnie spędza sporo czasu we Włoszech, a po drugie preferuje raczej góry aniżeli kujawsko-pomorskie niziny. Mimo to Marcin zajął dziś 2. miejsce po skutecznym odjeździe.

2. etap 33. Wyścigu o Puchar Prezydenta Grudziądza, podobnie jak premierowy odcinek, zakończył się walką uciekinierów o triumf. Na ulice Chełmży na czele wjechało ledwie 2 zawodników, którzy to przez sporą część etapu utrzymywali niewielką przewagę nad peletonem i finalnie dowieźli do mety 24 sekundy. Na brukowanym wjeździe na rynek w Chełmży lepszy okazał się być co prawda Nicholas Van der Merwe, ale rozmowy zacznijmy od polskiego bohatera dnia, czyli Marcina Włodarskiego.

Dawałem w odjeździe dłuższe zmiany, było mi przez to ciężej i na końcu nieco zabrakło. Ten finisz nie był pode mnie, bardzo nie lubię bruku. Chciałem dziś koniecznie dojechać na czele do mety i dlatego tak mocno pracowałem. Ogólnie nie walczyliśmy nawet na premiach, braliśmy je tak jak jechaliśmy. Cały czas mieliśmy wrażenie, że peleton nas dogania i tak naprawdę upewniliśmy się, że to się nie stanie dopiero na 2 kilometry przed metą

— przyznawał w rozmowie dla Naszosie.pl Marcin Włodarski.

Choć w Wyścigu o Puchar Prezydenta Grudziądza młody Polak reprezentuje KLTC Konin to nie jest to jego główna formacja. Tak się bowiem składa, że nasz junior czas spędza głównie w Alpach, gdzie zamieszkał i ściga się w barwach włoskiej formacji. Dla przykładu jeszcze 4 dni przed startem tej imprezy brał udział w GP Liberazione Citta di Massa.

Rywal Polaka to również objeżdżony w świecie zawodnik. Będący pierwszorocznym juniorem Nicholas Van der Merwe ścigał się w tym roku m.in. w RPA, Niemczech czy Czechach i choć nie może liczyć na wielkie wsparcie ze strony kadry Bułgarii, którą reprezentuje, to dziś pokazał po prostu swoją wielką moc.

Od startu czułem się dziś świetnie, wiedziałem, że ucieczka może dojechać do mety. Współpracowało nam się naprawdę dobrze, a w końcówce po prostu dałem z siebie wszystko nie oglądając się za siebie. Bardzo cieszę się z tego zwycięstwa, bo stawka tu jest naprawdę mocna. Ogólnie bardzo podoba mi się w Polsce i niezwykle cieszę się, że mogę tu pokazywać swój talent

— opowiedział dzisiejszy triumfator z Chełmży.

Młody Bułgar awansował na 3. miejsce w klasyfikacji generalnej, 6. w niej z kolei jest Marcin Włodarski, który po dzisiejszej akcji jest teraz najwyżej sklasyfikowanym z Polaków. Przed juniorami jeszcze 2 dni zmagań – jutro etap Świecie-Świecie, a na zakończenie rywalizacja na rundach wokół tytularnego Grudziądza. Wszystko o wyścigu przeczytają Państwo w naszej zapowiedzi.

Janusz Kowalski – opowieść o niewykorzystanym potencjale

0
Plebiscyt Redakcji Dziennika Ludowego na najlepszego sportowca LZS w roku 1974.Wygrywaja kolarze - St.Szozda (z prawej) przed J.Kowalskim.Fot.Jan Rozmarynowski/Forum

Pięciu indywidualnych mistrzów świata doczekaliśmy się w ciągu długiej historii polskiego kolarstwa szosowego. Dziś będziecie mieli okazję przeczytać drugą część wywiadu z jednym z nich – Januszem Kowalskim. Przeczytacie w nim m.in.:

  • O konfliktach w kadrze w czasach „złotej dwunastki”
  • O tym, jak w ostatniej chwili stracił życiową szansę
  • O różnicy między amatorami, a zawodowcami

Kwestia mistrzostw świata z Montrealu zdecydowanie zdominowała pierwszą część mojej rozmowy z Januszem Kowalskim, z którą możecie zapoznać się pod tym linkiem. Tamten sukces miał podwójne znaczenie – pierwsze, bardzo oczywiste – teraźniejsze. Mistrzostwo świata dawało młodemu kolarzowi rozpoznawalność, o której wcześniej nawet nie marzył, nie tylko w Polsce. – Raz przyjechali do mnie nawet dziennikarze z Niemiec mama poczęstowała ich ciasteczkami i kawą* – odpowiedział, gdy zapytałem o wiszącą na jego ścianie gazetę z wielkim, okładkowym tytułem: “Kaffee und kuchen bei Kowalski*”.

Być może jeszcze ważniejsze było jednak drugie znaczenie – to wiążące się z przyszłością. Kanadyjski triumf był dla Kowalskiego obietnicą. Nadzieją na to, że, kto wie, być może w niedalekiej przyszłości zostanie mistrzem olimpijskim. Miał przecież 22 lata i wciąż był rozwijającym się kolarzem, a rozwój ten mógł ukazać się w całej pełni już za dwa lata, podczas rozgrywanych na tej samej trasie igrzysk olimpijskich. Tak się jednak nie stało – Kowalski nie tylko nie zdobył w Montrealu medalu – on tam nawet nie pojechał. A później, choć sięgał po kolejne zwycięstwa, to już nigdy nie zrobił wróżonej mu kariery. W niniejszym wywiadzie przedstawia swoją wersję wydarzeń, które sprawiły, że nigdy nie udało mu się wykorzystać pełni swojego potencjału.

*Sam również mógłbym zatytułować w ten sposób niniejszy wywiad, ponieważ sam także zostałem ugoszczony ciastkiem i kawą. Niektóre rzeczy pozostają niezmienne nawet mimo upływu lat i kolejnych pokoleń.

Jak to się stało, że dwa lata po mistrzostwie świata z Montrealu nie poleciał pan, wchodząc w najlepszy kolarski wiek, na igrzyska olimpijskie do tego samego miasta?

No cóż, w tamtych czasach kadrą właściwie rządził Rysiek Szurkowski i dla trenerów jego słowo to była świętość… Zabrakło szkoleniowców. Na początku mojej kariery żelaznym, posiadającym gigantyczny autorytet, trenerem, był Łasak, kierownikiem wyszkolenia – Wojciech Walkiewicz, a trenerem wspomagającym Andrzej Trochanowski. Problem jednak leżał w tym, że ta grupa szybko się rozpadła. Łasak zginął w wypadku, Walkiewicz też szybko odszedł, a wtedy Ryśkowi było łatwiej rządzić. On chciał przez cały czas być liderem mimo swojego wieku. A wtedy pod liderów jeździliśmy właściwie w każdym wyścigu – nie tylko w Wyścigu Pokoju, ale też w tych nieco mniejszych. To było absolutnym błędem, który bardzo hamował młodych zawodników –  nie tylko mnie, ale też później innych jak Lang, Sujka czy Charucki.

A pańska dyspozycja nie miała na to wpływu? W “Przeglądzie Sportowym” pisano, że przedstawianym przez sztab powodem pańskiego pominięcia było niskie miejsce w klasyfikacji Challange.

Mogę pana zapewnić, że to były kwestie pozasportowe. Nie wierzę, że to ranking Challenge miał decydować o tym, kto pojedzie na tamte zawody. Ja byłem wówczas w naprawdę dobrej formie i trenerzy musieli to widzieć. Przecież ja kilkanaście dni po igrzyskach wygrałem Tour de Pologne. Tymczasem trenerzy wzięli Szozdę, Szurkowskiego, Nowickiego i Matusiaka, a mnie pominęli. Z całym szacunkiem, bo ja nie chcę nikomu ujmować, ale to ja na tej trasie zdobyłem złoty medal. Trasa była wyjątkowo pode mnie.

Pan miał w pierwszych miesiącach roku jakąś kontuzję? 

Nie przypominam sobie niczego takiego, no, może na samym początku sezonu złapała mnie jakaś chwilowa niemoc, może jakaś drobna choroba, ale na pewno nie było to nic poważniejszego. 

To w takim razie, jak to się stało, że był pan w klasyfikacji Challenge tak nisko? Bo ja widziałem ten ranking i faktycznie był pan delikatnie pod czołówką.

Wtedy było tak, że ci starsi zawodnicy trochę się na mnie uwzięli. Nawet w oficjalnych wypowiedziach zdarzało im się przekazywać złowróżebne komunikaty w stylu: “No, zobaczymy, czy teraz ten nasz młody mistrz świata będzie wygrywał, zobaczymy…”. Rozumie pan, zamiast zrobić w moją stronę ukłon, przyznać, że jestem wyjątkowym talentem i pomóc mi w rozwoju – bo to przecież byli moi koledzy z kadry, to zaczęli mi utrudniać życie. A to, że byłem talentem, to nie jest tylko moja opinia. Sam Szurkowski ustawił mnie później w swoim rankingu kolarzy wszechczasów na czwartym miejscu za Królakiem, Piaseckim i Szozdą. Tłumaczył, że byłem kolarzem kompletnym, który potrafił jeździć dobrze zarówno na czas, jak i po górach…

No tak, a sprint też nie wychodził panu najgorzej!

Niech mi pan pokaże kolarza, który atakuje od startu, a potem dojeżdża do mety w czołówce i pokonuje rywali na finiszu, zdobywając tytuł mistrza świata – w tej chwili siedzi przed panem jeden, jedyny taki kolarz w historii! I za to byłem później zganiony przez samego mistrza Szurkowskiego. I to był kolarz wszechczasów? Nieprawda – wtedy w Polsce było tylu świetnych kolarzy… Był Stasiu Szozda, nawet Nowicki czy Brzeźny, którzy też potrafili wygrywać na wiele różnych sposobów. A Szurkowski? A Szurkowski był zawodnikiem pasywnym! Potrafił wygrywać tylko wtedy, gdy miał do dyspozycji cały mocny team. Bo gdy miał zespół słabszy, to już nie wygrywał. Proszę mi powiedzieć. Dlaczego Szurkowski nigdy nie wygrał Tour de Pologne?

Henryk Charucki mówił mi niedawno w wywiadzie, że to głównie dlatego, że był wtedy podwójnie pilnowany przez rywali.

No dobrze, a Szozda nie był pilnowany? A Brzeźny? A Nowicki? A Kowalski? To przecież wszystko kolarze ze złotej dwunastki i zawsze przeciwko nam się pozostali nastawiali. I jakoś, mimo tego wszystkiego, potrafiliśmy wygrywać. Moim zdaniem to nie jest tłumaczenie.

To jaka pańskim zdaniem była przyczyna?

Właśnie ta jego pasywność. To wcale nie jest mój wymysł, bo podobną opinię miał też były prezes PZKol – śp. prof. Gołębiewski. On powiedział mu zresztą kiedyś, że jedzie jak święta krowa. Nie zabierał się w żadną ucieczkę! Drużynie jadącej z takim liderem było wtedy bardzo trudno, bo oni wtedy muszą kasować wszystkie próby odjazdu, wszystkich 160 zawodników, tylko po to, żeby  jednego Szurkowskiego dowieźć, żeby on sobie mógł zdobywać bonifikaty. A jak go nie dowieźli, to Szurkowski miał kłopoty.

Dlaczego na Tour de Pologne się to nie udawało, a na Wyścigu Pokoju już tak?

Bo na Wyścigu Pokoju miał zdecydowanie lepszych pomocników. Mieć wówczas w zespole pięciu najlepszych zawodników w kraju i jechać z nimi Wyścig Pokoju, to już wtedy miało się ten wyścig prawie wygrany.

A jednak Szozda w 1976 roku nie zdołał tego zrobić

No tak, jechałem ten wyścig, Hartnick wygrał. Ale wygrałby Szozda, gdyby nie to, że szybko się roztrzaskał na jednym z etapów. Nawet było pod znakiem zapytania, czy pojedzie dalej. Ale tak czy inaczej zakończyliśmy ten wyścig drużynowo na podium, Staszek Szozda był drugi, więc znowu był jakiś sukces, mimo niedosytu związanego z tą kraksą i drobną kontuzją.

To był przypadek, że pan w składzie na Wyścig Pokoju pojawił się dwa razy – akurat wtedy, gdy w składzie nie było Szurkowskiego?

Żaden przypadek. Rysiek miał ze mną problem, czuł się przeze mnie zagrożony. Pamiętam, jak w 1973 roku wygrałem w Międzyrzeczu jeden z etapów Tour de Pologne. On do mnie wtedy podszedł i powiedział: “Gratuluję i udzielam nagany”. Był niezadowolony, że na niego nie poczekałem, a ja kompletnie nie wiedziałem co on sobie w tamtym momencie wyobrażał. Przecież on wtedy w zasadzie nie miał prawa w ten sposób do mnie mówić.  Nie był ani moim trenerem, ani kolegą drużyny, bo ścigaliśmy się w dwóch różnych zespołach.

Na szczęście dla mnie on już wtedy powoli schodził ze sceny. Trzymał się jej bardzo mocno, wciąż miał dużo do powodzenia, ale sportowo był coraz słabszy. Szozda natomiast zaczynał być naprawdę poważnym zagrożeniem. I rok później był ten Wyścig Pokoju, a on go celowo odpuścił, bo wiedział, co się święci. Powiedział: “Zobaczymy, jak oni sobie poradzą beze mnie”. A Wojtek Walkiewicz od razu wziął Szozdę jako lidera i pięciu debiutantów wokół niego. Wszyscy chwytali się za głowę – kibice, dziennikarze…. Że jak to? Że taki wyścig i taki młody skład? Że to jakiś absurd! A my wygraliśmy!

Reprezentanci Polski na Kolarski Wyscig Pokoju 1974 r.Od lewej :Stanislaw Szozda,Jozef Kaczmarek,Janusz Kowalski,Bernard Kreczynski,Tadeusz Mytnik i Jan Brzezny.Fot.Jan Rozmarynowski/Forum

Szozda wygrał sześć etapów. A pozostali? Pozostali nie wygrywali nawet górskich premii, czemu kibice bardzo się dziwili. A my po prostu byliśmy tak oddani Staszkowi, że kompletnie zrezygnowaliśmy dla niego z własnych ambicji. I to w ten czas było najważniejsze. Pracowaliśmy dla niego na etapach, rozprowadzaliśmy, bo tylko to się liczyło – musiało być miejsce na podium, bo jeśli nie, to nie będzie bonifikaty. Trzeba było je zbierać jak leci. Wyścig Pokoju wygrywamy drużynowo i indywidualnie. Pięciu debiutantów i Szozda. A później mistrzostwa świata – ja, a nie Szurkowski. No i to była dla niego bardzo nietypowa sytuacja, bo on nie dość, że miał tego Szozdę, to był jeszcze ten Kowalski.

Przyszedł w końcu ten 1975 i media naciskały, że musi Szurkowski pojechać. On miał, po prostu musiał wygrać po raz czwarty Wyścig Pokoju. Było z tym dużo zachodu, ale w końcu zgodził się pod warunkiem, że będzie absolutnym liderem. No i owszem, wygrał, ale to był jego ostatni taki sukces.

Mieliście również okazję zmierzyć się z zawodowcami. To było trudne zetknięcie, bo poza Szurkowskim, który wielokrotnie meldował się w czołowej “10” etapów, nie byliście w stanie nawiązać równorzędnej walki z najlepszymi. W “generalce” najlepszy był pan z 26. miejscem.

Po pierwsze – kolarstwo zawodowe było wtedy o niebo silniejsze, niż dzisiaj. A druga sprawa jest taka, że ja się dziwiłem zgodą związku na ten start. Ja może nakreślę teraz, w jaki sposób przygotowywaliśmy się do sezonu. W grudniu, to my byliśmy na nartach. W styczniu są przygotowania, ale głównie siłownie, “zabawa rowerowa” itd. Treningi stricte rowerowe zaczynają się dopiero w lutym, tak samo jak przygotowania kondycyjne. A 6 marca nagle mamy jechać do Francji walczyć z zawodowcami!

Oni już wtedy, rzadziej niż dzisiaj, ale też siedzieli w ciepłych krajach i mieli tam 25-30 stopni – a my w tym czasie w Zakopanem przy minus 18, czy tam -10/-5. A poza tym spędzali mnóstwo czasu na torze, którego u nas nie było. Widać różnicę, prawda? Dlatego właśnie im łatwiej było wchodzić sezon niż nam i w efekcie w marcu staliśmy na z góry przegranej pozycji. Może w kolejnych miesiącach byłoby nam łatwiej?

Poza tym, myśmy nie byli organizacyjnie przygotowani na ściganie z zawodowcami. Myśmy nawet kurtek nie mieli, butów! Oni wręcz się śmiali z nas – z tego naszego zaopatrzenia, z tego, że przyjeżdżaliśmy z jednym samochodem i jednym wozem technicznym. A oni mieli przynajmniej dwa autokary – jeden osobowy, a drugi z pralnią, suszarnią i tak dalej. Właśnie, suszarnia! Myśmy po etapie ściągali mokre buty, a przed kolejnym, nieraz kilka godzin później, te same mokre buty zakładaliśmy. Bo tak też się zdarzało – etap 160 kilometrów do południa, potem 120 kilometrów po południu – w tym samym, mokrym obuwiu. I od rana do wieczora jeździliśmy przemoczeni.

I co, i nie przeziębialiście się po czymś takim?

No widzi pan, właśnie nie – takie zdrowie miała wówczas polska drużyna. Jakimś cudem wszyscy ukończyliśmy ten wyścig, a ja nawet całkiem dobrze poradziłem sobie na górskiej czasówce pod Mont Faron, a do tego dochodziły te dobre miejsca Ryśka.

Czuliście, że jest przepaść między wami, a zawodowcami?

Tak i nie. Przede wszystkim, te zawody były kompletnie nie pod nas. Nasze, amatorskie wyścigi, niemal zawsze miały po 120, 150, może 180 kilometrów. Powyżej 200 nie miały właściwie nigdy – może poza jakimiś drobnymi wyjątkami. A przecież samo siedzenie na krześle 6 godzin, a 4 godziny to jest dla kręgosłupa duża różnica. Tymczasem tu trzeba było jeszcze kręcić. W różnych warunkach – czasami ciepłych, ale nierzadko zimnych, w deszczu, a nawet śniegu. No i kręgosłup później bolał – nie dało się tego uniknąć. My do tych dystansów byliśmy zupełnie nieprzygotowani. 

Takie etapy powyżej 200 kilometrów kiedykolwiek wcześniej zdarzało wam się przejeżdżać?

Bardzo, naprawdę bardzo rzadko, ale się zdarzyło. Nawet w 1974, jak byliśmy we Francji, to wystartowaliśmy też w takim czterodniowym wyścigu dla amatorów trafił się etap, który miał 230 kilometrów. Ale to był ewenement. Mi się wydaje, że wtedy mogła być nawet regulacja, która to jakoś ograniczała, ale co do tego nie jestem przekonany. Czasem mogły się zdarzać jakieś wyjątki z uwagi na miasto, na sponsora, ale z reguły tak długich wyścigów albo nie mogło być, albo po prostu nie było.

W 1975 zabrakło nawet tych pojedynczych akcentów. W tamtym sezonie przejechaliście wyścig kompletnie niewidoczni.

Ja się tam nawet wycofałem po jednym etapie. Po prostu uznałem, że nie chcę jechać dalej. Uważałem, że ten wyścig jest nam zupełnie do niczego niepotrzebny. Moja, osobista opinia była taka, że to było prawdziwe zabójstwo dla naszych organizmów. To trzeba się ubrać, to trzeba zrobić obóz wytrzymałościowy w Bułgarii. Nie w lutym, a może już w grudniu, zamiast się bawić z nartami biegowymi. I wtedy można przystępować do starcia z zawodowcami. Później szło mi już lepiej – wygrałem Wyścig Dookoła Bułgarii, a potem były mistrzostwa świata.

Zakopane 1976r.Zimowe zgrupowanie kolarzy. Janusz Kowalski(zlewej) i Mieczyslaw Nowicki sprawdzaja swoje rowery przed wyruszeniem na trening,Fot.Jan Rozmarynowski/Forum

I jak panu poszło?

No znowu uciekaliśmy razem z Czapłyginem – niesamowite to jest. Teraz, jak tak myślę o tej swojej karierze, to widzę, że to cały czas tak było, że od zawsze atakowaliśmy razem – on i ja! Tak samo było w 1972, podczas Wyścigu Dookoła Bułgarii. A jeśli chodzi o mistrzostwa świata w Mettet, to tam zaatakowałem. A wie pan, kto wtedy zlikwidował ucieczkę ze mną w składzie?

Kto?

Mytnik i Szurkowski z drużyną. Przecież ja uciekałem 80 km. Byłem ustępującym mistrzem świata, a na 9 km przed metą nas doszli. I to było niesamowite, bo niemal od razu po tym, jak nas doszli, to Mytnik się wycofał. Co to było? Nie znam przyczyny, może się pan go kiedyś zapytać, jak to było. Ja wiem, co widziałem – jak na jednym z zakrętów popatrzyłem za siebie, to zobaczyłem polskie koszulki na czele. Zresztą, w pewnym momencie nawet to samo powiedział mi brat Staszka Królaka, który stał na mecie i obserwował wyścig. “Uważaj, bo cię gonią” – mówił!

A co się stało, że tak wcześnie pan z tej kadry wypadł?

Zacznijmy od początku, który był całkiem obiecujący. W 1978 roku Rusin objął kadrę, pozbierał sobie chłopaków. Nie ma “Szura” – jego czas się skończył, teraz pora na młodzież. To był Lang, Sujka, Jankiewicz, Janek Krawczyk… wiele tych młodych, ale to są tylko ci, których jestem w stanie wymienić od razu. Dobrych zawodników było więcej. Razem z nimi byłem ja. I na początku przygotowań prawie zdobyłem międzynarodowe mistrzostwo Włoch, gdzie cała Europa startowała, a Czesiek Lang mnie rozprowadzał. I po wszystkim Czesiek mówi: “No, jak ty to zrobiłeś, to ja nie wiem!” Tyle że mi Szwajcar wystawił koło na ostatniej prostej i ostatecznie to on wygrał.

No ale dobrze, stało się, jak się stało. Potem było Bergamo. Tam już typowo przygotowywałem formę, trenowałem ciężko, bo wiedziałem, że przede mną  życiowa szansa. Mnie Wyścig Pokoju nigdy nie wychodził – zawsze byłem kolarzem drugiej części sezonu, a teraz miałem być liderem. Miałem nadzieję, że uda mi się to wykorzystać. Jesteśmy na przygotowaniach. Zupełnie nieźle sobie radzimy. No i stało się to, czego oczekiwałem – po zakończeniu słyszę: – “Kowal” – bo taką miałem ksywę – będziesz kapitanem drużyny na Wyścig Pokoju. Niech ci przywiozą ubrania itd. bo do domu już przed wyścigiem nie wracamy. – Już się cieszyłem, marzenia się spełniają. To przecież była taka drużyna…, tak zgrana, tak mnie fantastycznie wspierająca. 

Wszystko układało się po prostu idealnie. “Szur” był przez Rusina skreślony, Szozdę też starał się odsuwać, dlatego on przygotowywał się dwutorowo i pojechał na przygotowania do Bułgarii, z daleka ode mnie i mojej drużyny. Tyle że jakoś doszło do tego, że po przygotowaniach wróciliśmy do Warszawy, ostatnie posiedzenia rady PZKol, żeby zatwierdzić drużynę i nagle okazuje się, że Rusin, koło godziny 23, w każdym razie, późno już było, przychodzi do mnie do pokoju i mówi –Janusz, proszę, tylko się nie denerwuj – i ja już wiedziałem, o co chodzi. 

– Co się stało panie doktorze?

– Nie jedziesz na Wyścig Pokoju

– Dlaczego?

– Albo Szozda, albo ty. I związek uznał, że skoro Szozda jest bardziej utytułowany, to pojedzie on. 

A wcześniej, jak rozumiem, było przesądzone, że Szozda nie pojedzie.

No, przesądzone może nie. Ale z tego, co ja wiedziałem, to miał nie jechać. Dlatego go wzięli na Bułgarię, a mnie i resztę przygotowywano tym głównym torem, którym jechali ci, co mają jechać na Wyścig Pokoju.

To co się w takim razie zmieniło?

No chyba Rusiński tam mówił, że Szozda jest w takim gazie w tej Bułgarii. Że wygrywa i to, i tamto. Nie wiem, o co tam poszło. Mnie to już nie interesowało. Ja byłem po prostu załamany. Byłem w bardzo dobrej formie. Byłem wybrany przez tę kapitalną młodzież kapitanem drużyny. Miałem wyjazd obiecany. A koniec końców nie pojechałem.

Było to dla mnie, nie powiem, dużym zaskoczeniem. Czemu tak się stało? Niby człowiek sobie w głowie zadawał to pytanie, ale kulis nie znał. To było zbyt bolesne, żeby się tym zainteresować, dociec, co się wydarzyło. 

A nie mogliście razem pojechać? Przecież pan mówi, że z Szozdą nie miał żadnego problemu, on z panem też. Razem jeździliście w udanych dla Szozdy Wyścigach Pokoju. No to czemu teraz też nie mogliście?

Wie pan co? Nie znam przyczyny. Nie mam pojęcia. Może on powiedział: “No dobrze, pojadę, ale tym razem bez Kowalskiego”. I nawet bym to zrozumiał. O Szurkowskim mówiłem, że w pewnym momencie przestał wygrywać i ta jego wielka kariera po prostu się kończyła, a on nie potrafił tego zaakceptować. Z Szozdą w zasadzie było podobnie. On też nigdy nie chciał się pogodzić z tym, że ktoś był lepszy od niego.

Jak był w 1975 roku Wyścig Dookoła Bułgarii i ja zostałem liderem, to on go później za żadną cenę nie chciał skończyć, tłumacząc się tym, że jest w katastrofalnej formie. No ale w końcu mu wytłumaczyłem, że zależy mi na tym, żeby jechał dalej i ostatecznie pojechał dalej. W końcu to był kluczowy wyścig, żeby go wygrać, bo puchar na nas czekał. I dobrze, że go przekonałem, bo dzień później była kraksa i wypadł nam Matusiak, więc gdyby Szozda wcześniej się wycofał, to zostałaby nas trójka i moglibyśmy nie dać rady tej kamandzie ze Związku Radzieckiego, bo to był zespół numer jeden na tamte czasy, któremu na zwycięstwie zależało tak samo, jak nam.

I on się mógł obawiać, że teraz będzie tak samo. Wiedział, w jakiej jestem formie, więc może obawiał się, że Wyścig Pokoju wygram ja, a dla niego byłoby to coś w rodzaju upokorzenia. Ja, a nie on, jeśli chodzi o polski zespół. To generalnie była taka chora rywalizacja między nami. Wiem, że jest takie zdjęcie po jednym z etapów Tour de Pologne. Na podium stoimy ja, Szozda i Szurkowski. I widać na nim panujące między nami napięcie – Tuszyński napisał nawet, że to “najcięższe podium w historii polskiego kolarstwa”, właśnie ze względu na atmosferę. O to wszystko oskarżam jednak wyłącznie polskich trenerów, którzy nie potrafili nad tym wszystkim zapanować. Media oczywiście też zrobiły swoje, ale taka była już ich praca.

A później wypadł pan z kadry?

Nie tyle wypadłem, co się z niej wypisałem, bo nie chciałem już dłużej być w takiej reprezentacji. Ale jeszcze chciałbym wrócić do tego, co mówiłem wcześniej. Bo tam, w Wyścigu Pokoju 1978 okazało się, już po 5. etapie, karierę kończy Stanisław Szozda. On mi o tym później wspominał: “Janusz, ja byłem wtedy tak słaby, że postanowiłem, że jak tylko będzie okazja. Jak będzie kraksa, to wycofam się z wyścigu i kończę karierę.” On to niby żartem mówił, ale tak ze mną rozmawiał, że ja wiem, że mogło być tam ziarenko prawdy.

A jak to się stało? Czemu nagle stracił formę? To było wciąż tylko 28 lat.

Wie pan, po takich harcach, jakie tam wtedy u nas były… On od 16 roku życia naprawdę zapieprzał. To jest sport niesamowicie wymagający, a wtedy nie było żadnych odnów biologicznych i tak dalej. Nie wiedzieliśmy, co to żel. Myśmy obciążali nasze organizmy schabowymi, kanapkami, byle tylko jechać do przodu. A organizm się w ten sposób eksploatuje. Tym bardziej, że byliśmy z Szozdą, na tamte czasy, takimi chucherkami – ważyliśmy po 64 kg. Dziś jak kolarz ma 64 kg to sobie dobrze radzi, bo dzięki temu może jeździć po Alpach czy Pirenejach, a jakby ważył więcej, to byłby problem, bo każdy kolejny kilogram, to dodatkowy bagaż. Ale wtedy, gdy my się po takich wzniesieniach nie wspinaliśmy, to to było naprawdę mało.

WDP 1974r.Rynek w Rawiczu.Tadeusz Mytnik (z lewej) i Janusz Kowalski przed startem do nastepnego etapu.Fot.Jan Rozmarynowski/Forum

Dobrze, mówi pan, że atmosfera między całą waszą trójką była bardzo ciężka. Wydaje mi się jednak, że do Szozdy podchodzi pan ze zdecydowanie większym respektem i sentymentem.

Tak naprawdę ze Staszkiem nie miałem nigdy większego konfliktu. Wręcz przeciwnie, on ze mną wielokrotnie wchodził w koalicję, żeby zwiększyć szansę na pokonanie Szurkowskiego. Szozda był zresztą dużo innym zawodnikiem, niż Rysiek. Szurkowski był pasywny, jeździł wyścigi bardzo ekonomicznie, a Staszek był zawsze nastawiony bardzo bojowo. Miał niesamowity temperament – zupełnie inny typ człowieka.

Te ich temperamenty pokrywały się ze sposobem ścigania?

Tak, absolutnie – Szurkowski zawsze był bardzo opanowany, wyrachowany, a Szozda trochę bardziej porywczy. Niespokojny duch. Bardzo sprawny zawodnik, wszechstronny, waleczny… nieprzeliczający. I myślę, że to trochę pokazały mistrzostwa świata w Barcelonie, które Szozda miał wygrane. Sam Szurkowski mówił mu wtedy: “Ty jesteś tak mocny, że ja odjadę, a ty ich później ograsz”. No i dobrze wtedy zrobili – opłaciło się, były później dwa pierwsze miejsca, tylko szkoda, że później Rysiek postanowił wycofać się z deklaracji.

A teraz wróćmy do pana. Po swoim odejściu miewał pan momenty chęci powrotu do kadry?

W 1979 roku trochę mnie kusiło, ale to też była trudna sytuacja. Nawet mimo tego drugiego miejsca w Tour de Pologne. Nieee, chyba nawet za bardzo nie chciałem się tam już pchać. Ja już wtedy całkowicie się odizolowałem od kadry, od całego tego kolarstwa… Nawet nie wiem, kto był wtedy trenerem. A w 1979 roku była jeszcze taka sytuacja, że byłem 2. w Wyścigu o Puchar Karkonoszy. Przed Szurkowskim! Przegrałem tylko z Sujką. Ale tak generalnie, to z wiekiem siły opadały. Tak właściwie, to nie jestem nawet panu w stanie odpowiedzieć, jak to faktycznie wtedy było. Byłem już trochę jakby w… takim bezwładzie, zniesmaczony tym wszystkim co się wokół mnie wydarzyło. 

Karierę zakończyłem w 1980 roku. Tak jak Staszek Szozda miałem 28 lat i uznałem, że to dobry wiek, żeby się pożegnać. Ciągnięcie tego nie miało już żadnego sensu. Dziś mogę powiedzieć, że wejście do kadry, a później zdobycie mistrzostwa świata pozbawiło mnie tej dziecięcej naiwności. Poznałem inne życie. Wcześniej myślałem, że jak jest jakiś młody talent, to inni będą pomagali mu się rozwijać. Tymczasem prawdziwe życie pokazało, że takiego kolarza się tłamsi, nie pozwala się mu rozwinąć skrzydeł.

Tak było ze mną, ale też z innymi – Nowickim, Charuckim… z naprawdę wieloma zawodnikami. Dlatego cieszę się, że Piaseckiemu się powiodło. Że Lang wyjechał na zachód i chwała mu za to, że otworzył tam drzwi polskim kolarzom. Że oni poznali w końcu to zawodowe kolarstwo. I że dziś Lang potrafi w dalszym ciągu podtrzymać tę tradycję, Tour de Pologne i jakoś zachęcać młodzież do tego kolarstwa. Że jest Kasia Niewiadoma, która potrafi sobie tak dobrze radzić, choć szkoda, że ona nie jest taka dynamiczna, żeby więcej wygrywać, bo szkoda, że taka zawodniczka ma tak mało zwycięstw.*

*Naszą rozmowę przeprowadziliśmy jeszcze przed wygraną Kasi Niewiadomej w Strzale Walońskiej

No to widzę, że śledzi pan obecne kolarstwo! A sam pan jeździ?

Niby jeżdżę, ale tylko sobota/niedziela i to jest koniec mojej jazdy, bo w tygodniu wciąż jeszcze pracuję zawodowo.

Ale pewnie nie jeździ pan na tym swoim rowerze z Montrealu!

Nie, choć w zasadzie… też się przejechałem niedawno. Wymieniłem koła i trochę pokręciłem. Ale nie, to jest przede wszystkim super zabytek, pamiątka. Dzięki temu ja na ten rower mogę popatrzeć i powspominać, że na takim sprzęcie też się dało szybko jeździć.

Ale chyba gorzej niż na tych nowych?

No właśnie nie. Ja mam do tego roweru taki sentyment, że jakbym jeszcze startował w zawodach, to tylko na nim!

Zobacz również:

Krzysztof Wyrzykowski – człowiek, któremu sekrety zdradzał Armstrong 

Michał Gołaś – Godzinne konwersatorium z „profesorem kolarstwa” 

Lechosław Michalak i kolarski powrót do lat 80.

Grzegorz Gwiazdowski – Przerwana Historia cz. 1 Przysięga

Grzegorz Gwiazdowski – Przerwana Historia cz. 2 Spełnienie

Grzegorz Gwiazdowski – Przerwana Historia cz. 3 Koniec

Bogumiła Matusiak – wspomnienia ze starego Tour de France

Fignon i spółka powiedzieli: „On musi nas masować” – wywiad z „Bobem” Madejakiem

Od angażu „na kredyt”, do gwiazdy Tour de Pologne w pół roku – wywiad z Janem Brzeźnym cz. 1

Droga prowadząca do Francji – wywiad z Janem Brzeźnym, cz. 2.

Na „ty” z Szarmachem – wywiad z Janem Brzeźnym cz. 3

Maciej Paterski: „Jens Voigt chyba chciał mnie udusić” 

Maciej Paterski – jak pokonał Mollemę i Rogliča 

Maciej Bodnar – jak rozkochał w sobie Włochów i trafił do elity

Maciej Bodnar – Bodyguard zawodowiec

Zbigniew Spruch – wtedy, gdy wszystko się zaczęło

Zbigniew Spruch – Zawsze drugi

Portugalskie przygody Dariusza Bigosa

Dariusz Bigos: „Celujemy w drugą dywizję. Być może już za dwa lata”

Henryk Charucki – Wizyta w fabryce elektrycznych maszyn i kolarskich marzeń

Henryk Charucki – Wielka kolarska emigracja

Marek Leśniewski – 7 sekund do olimpijskiego złota

La Vuelta Femenina 2024: Demi Vollering przejmuje prowadzenie w wyścigu

0
Foto: La Vuelta Femenina / Sprint Cycling

Demi Vollering (Team SD Worx – Protime) wygrała piąty etap La Vuelta Femenina. Holenderka została także nową liderką wyścigu. Straty poniosła Katarzyna Niewiadoma. 

Piąty etap kobiecej Vuelty był pierwszym, który kończył się na podjeździe. Do przejechania było 113 kilometrów z miejscowości Huesca na podjazd Alto de Fuerte Rapitain. Przewyższenie wynosiło 2121 metrów.

Od samego startu mieliśmy próby ataków. Na czele pojawiły się między innymi: triumfatorka drugiego etapu Alison Jackson (EF Education-Cannondale) czy Stina Kagevi (Team Coop – Repsol), ale peleton szybko kasował te odjazdy.

Duża grupa zdecydowanie nie chciała, aby przed pierwszym podjazdem uformował się duży odjazd. 57 kilometrów przed metą samotnie zaatakowała Lourdes Oyarbide (Laboral Kutxa – Fundación Euskadi). Niestety kilka kilometrów dalej mieliśmy dużą kraksę w peletonie, w którą zaplątała się między innymi liderka wyścigu – Marianne Vos (Team Visma | Lease a Bike). Na szczęście obyło się bez poważniejszych problemów.

Podczas podjazdu pod Alto del Monasterio de San Juan de la Peña (16.8 km długości; średnie nachylenie 3.2%) samotna zawodniczka została doścignięta, a w peletonie mieliśmy powoli selekcję od tyłu. Dystans do grupy straciła między innymi druga zawodniczka klasyfikacji generalnej Blanka Vas (Team SD Worx – Protime).

Trzy kilometry przed szczytem zaatakowały Antonia Niedermaier (Canyon//SRAM Racing) i Grace Brown (FDJ – SUEZ). Jednak po przyspieszeniu grupy został doścignięte, a premię wygrała liderka klasyfikacji górskiej Karlijn Swinkels (UAE Team ADQ).

Niestety na zjeździe upadek zaliczyła Gaia Realini (Lidl – Trek). Nie wyglądało to dobrze, ale filigranowa Włoszka wróciła na rower. 12 kilometrów przed metą zaatakowała wspomniana wcześniej Swinkels. Holenderka wygrała lotną premię i zgarnęła sześć sekund. Cztery zdobyła Marianne Vos, choć żadna z zawodniczek z grupy z nią tak naprawdę nie walczyła.

Tuż po premii rozpoczynał się finałowy podjazd Alto del Fuerte Rapitán (3.2 km długości; średnie nachylenie 8.1%). Swinkels dość szybko została doścignięta, a także dość szybko z grupy odpadła Vos.

Niestety 1800 metrów przed szczytem tempa nie wytrzymała Katarzyna Niewiadoma (Canyon//SRAM Racing). Odjechały z czołówki Demi Vollering (Team SD Worx – Protime), Elisa Longo Borghini (Lidl – Trek) i Yara Kastelijn (Fenix-Deceuninck).

700 metrów przed metą zaatakowała Vollering i nie pozostawiła złudzeń konkurentkom. Druga była Kastelijn, a trzecia Longo Borghini.

90 sekund straciła Katarzyna Niewiadoma, która zajęła szesnaste miejsce.

Wyniki piątego etapu La Vuelta Femenina 2024:

Results powered by FirstCycling.com

 

Puchar Prezydenta Grudziądza 2024: Nicholas Van der Merwe wygrywa z odjazdu, drugi Marcin Włodarski

0

Wygraną Nicholasa Van der Merwe zakończył się 2. etap 33. Międzynarodowego Wyścigu Juniorów o Puchar Prezydenta Miasta Grudziądza. Reprezentant Bułgarii po skutecznej ucieczce w dwójkowym finiszu ograł Marcina Włodarskiego z KLTC Konin. Liderem pozostał Nicklas Jensen, który ukończył etap w peletonie ze stratą 24 sekund do najlepszej dwójki.

Po wczorajszym odcinku, który zakończył się skutecznym odjazdem trójki zawodników, dziś kolorowy peleton przeniósł się nieco na południe i miał do pokonania 99,5 kilometra z Lisewa do Chełmży. Podobnie jak wczoraj tak i dziś na kolarzy czekały 4 lokalne rundy, acz tym razem te nie był zlokalizowane po starcie, a przecinały linię mety. Każda z nich była długa na 21 kilometrów. Choć teren był jedynie nieco pofałdowany to zanosiło się na ciężkie zmagania – było bardzo ciepło i słonecznie, a do tego wiał dość mocny wiatr.

Punktualnie o 15:00 144 pozostających w wyścigu juniorów z 31 startujących ekip przystąpiło do rywalizacji. Od kilometra zero czoło peletonu jechało mocno naciągnięte, a pierwszy atak przypuścił… lider wyścigu Nicklas Jensen (Team Zealand Cycling – Kuehne+Nagel). Wszyscy szybko zareagowali na tę próbę i finalnie na prawdziwy, wyraźny odjazd przyszło nam czekać aż pierwszego wjazdu do Chełmży, gdzie na solo wyskoczył Yorhan Janssens (GMS Cycling Team Glabbeek). Belg maksymalnie zyskał 15 sekund i w obliczu tego, że nikt do niego nie doskakiwał zrezygnował z dalszej akcji.

W ten sposób bez kolejnych akcji dotarliśmy do pierwszej lotnej premii, gdzie po 3 sekundy bonifikaty sięgnął wicelider całego wyścigu Joonas Puuraid (Reprezentacja Estonii), a za nim na kresce zameldowali się Briek van Dessel (GMS Cycling Team Glabbeek) i Artur Vareljyan (ALKS Stal Grudziądz). Tuż za premią do przodu skoczył z kolei Szymon Bęben (SMS Świdnica), ale jego akcja nie potrwała zbyt długo.

W połowie pierwszej pełnej rundy na atak zdecydował się lider bułgarskiej kadry Nicholas Van der Merwe. Na półmetku etapu samotny uciekinier miał około 20 sekund przewagi nad peletonem, w którym pozostawało około 90 zawodników. Niedługo później do Bułgara przeskoczył Marcin Włodarski (KLTC Konin) i uciekający duet szybko zyskał 45 sekund nad główną grupą.

Jadący w odjeździe Polak wygrał drugą lotną premię zlokalizowaną w miejscowości Grzegorz. Drugi był tam towarzyszący mu Bułgar, a po sekundę z peletonu wyskoczył Ron Rooni (Reprezentacja Estonii). Młody Estończyk po chwili pociągnął dalej, a wraz z nim zabrał się lider klasyfikacji generalnej. Na taką akcję momentalnie zareagowali rywale i złapano ich, a przy okazji zmniejszono różnicę do kolarza KLTC Konin i Bułgara do poziomu 15 sekund.

Niedługo później nastąpiło rozprężenie i na 3. lotnej premii uciekający duet ponownie miał 40 sekund przewagi. Tam harcownicy przejechali w odwrotnej kolejności, zaś sekundę zyskał Antoine Quint (Grinta Team Noord). Peleton cały czas co rusz naciągał się i zwalniał, a najaktywniej jechali kolarze z duńskich zespołów, Izraela, a także przedstawiciele polskich formacji takich jak Velotalent Team Sobótka, KTK Kalisz czy z Województwa Śląskiego.

Nicholas Van der Merwe i Marcin Włodarski długo nie dawali za wygraną i na ostatnie 10 kilometrów wjechali z przewagą, która cały czas wynosiła około 35 sekund. Różnica ta cały czas utrzymywała się, a w peletonie brakowało współpracy – oglądaliśmy skoki, ale też i niestety kraksy. Na 5 kilometrów przed metą mocno rozbili się zawodnicy Velotalentu – aż 3 z nich wylądowało na asfalcie. W efekcie z wyścigu wycofać musiał się 5. na wczorajszym etapie Szymon Wrona.

Marcin Włodarski i Nicholas Van der Merwe wjechali razem na ostatni kilometr i to jeden z nich miał sięgnął po wygraną w Chełmży. Finalnie to Bułgar ograł kolarza KLTC Konin i to on zanotował życiowy triumf. Peleton z niewielką stratą przyprowadził Ron Rooni (Reprezentacja Estonii).

Wyniki 2. etapu 33. Pucharu Prezydenta Grudziądza:

Wyniki dostarcza FirstCycling.com

Transmisja:

Ronde de l’Isard 2024: Max van der Meulen wygrywa drugi etap, Nordhagen nowym liderem

0
Foto: Ronde de L'Isard

Max van der Meulen (CTF Victorious) po pięknym pościgu wygrał drugi etap Ronde de l’Isard. Drugi na mecie Jørgen Nordhagen (Team Visma | Lease a Bike Development) został nowym liderem wyścigu. 

Już w drugim dniu młodzieżowego Ronde de l’Isard na kolarzy czekały ogromne trudności. Etap liczył prawie 126 kilometrów i prowadził z Bagnères-de-Bigorre do Bagnères-de-Luchon. Na trasie były trzy trudne podjazdy, w tym Col de Peyresourde (7,7 km długości; średnie nachylenie 8%).

Już podczas pokonywania La Hourquette d’Ancizan (8,7 km długości; średnie nachylenie 5%) peleton podzielił się i na czele pojawiła się spora grupa, w której znaleźli się: Nicolas ROUSSET-FAVIERLouis SPARFEL (CC Étupes), Jules CHATELON (NIPPO-EF-Martigues), Clément SANCHEZBenjamin MARAIS (Vendée U), Moritz CZASAVincent JOHN (Rad-Net Oßwald), Juan Carlos OROZCO (PetroLike), Marijn DINGEMANS (Alfasun-Basso Team Flanders), Roman ERMAKOV, Lorenzo MOTTES, Max VAN DER MEULEN (CTF Victorious), Milan DONIE (Lotto-Dstny DT), Ugaitz OTXANDORENA (Equipo Finisher), Jackson MEDWAY, Jack WARD (Team Bridgelane), Simone GRIGGION (UC Trevigiani Energia pura Marchiol), Juan David SIERRA, Arnaud TENDON (Tudor Pro Cycling Team U23), Filippo OMATI, Pietro STERBINI (Team Technipes #inEmiliaRomagna), Thomas William SMITH (Trinity Racing) oraz Darren VAN BEKKUM (Team Visma-Lease a Bike Development).

W miarę pokonywania kolejnych kilometrów podjazdu ucieczka uszczuplała się. Na podjeździe usytuowano lotną premię. Trzy sekundy wywalczył Ermakov, który postanowił zaatakować z czołówki. Dwie „zgarnął” Tendon, a jedną Dingemans. Natomiast z peletonu odpadł wczorajszy zwycięzca i lider wyścigu Edvin Lovidius (CC Étupes).

Do samotnego Ermakova dojechało kilku kolarzy, a premię górską wygrał van Bekkum. Niestety na zjeździe problemy z rowerem miał Ermakov i odpadł z czołówki, która znacznie się uszczupliła. Peleton tracił do harcowników niespełna dwie minuty na 64 kilometry przed metą.

Kolejną trudnością był podjazd Val Louron-Azet (8,3 km długości; średnie nachylenie 7,7%). Na tym podjeździe z małego już peletonu zaatakował faworyt wyścigu Jorgen NORDHAGEN (Team Visma-Lease a Bike Development), który szybko dołączył do czołówki. Tym razem premię górską wygrał Smith (Trinity Racing). Brytyjczyk wywalczył także trzy sekundy na kolejnej lotnej premii.

Po krótkiej jeździe po płaskim na młodych kolarzy czekała jeszcze wspinaczka na Col de Peyresourde (7,7 km długości; średnie nachylenie 8%). Tam na samotny atak zdecydował się Nordhagen i przez jakiś czas jechał z nim van der Meulen. Jednak po kolejnym przyspieszeniu Norwega musiał zrezygnować i jechać swoim tempem.

Zawodnik Team Visma-Lease a Bike Development na szczycie Col de Peyresourde zameldował się minutę przed Holendrem, a kolejne 40 sekund tracił Donie. Na zjeździe bardziej ryzykował van der Meulen, który niwelował powoli straty.

Ambitny Holender dogonił Norwega na dwa kilometry przed metą. Co więcej, od razu postanowił go zaatakować. O zwycięstwie zadecydował sprint tej dwójki i więcej sił zachował Max van der Meulen (CTF Victorious). Nordhagen musiał zadowolić się drugim miejscem i koszulką lidera wyścigu. Trzeci był Jarno Widar (Lotto Dstny Development Team).

Wyniki drugiego etapu Ronde de l’Isard 2024:

Results powered by FirstCycling.com

 

Giro d’Italia 2024: Znamy pełną listę startową

0
fot. Strade Bianche

22 ekipy ogłosiły swoje składy na Giro d’Italia, kompletując listę startową pierwszego wielkiego touru. Największą gwiazdą i głównym faworytem do sięgnięcia po zwycięstwo w klasyfikacji generalnej jest oczywiście Tadej Pogačar. We włoskim wyścigu wystartuje dwóch Polaków – Rafał Majka i Stanisław Aniołkowski.

176 kolarzy stanie w sobotę na starcie etapu inaugurującego tegoroczną edycję Giro d’Italia, pierwszego wielkiego touru w kalendarzu. Jak co roku, wielu kolarzy ze światowej czołówki zdecydowało się na przyjazd do Włoch. Wśród nich znalazł się Tadej Pogačar z UAE Team Emirates, zwycięzca Strade Bianche, Liege-Bastogne-Liege i Volta Ciclista a Catalunya, który powalczy o pierwszą w karierze maglia rosa. W osiągnięciu tego celu, Pogačarowi ma pomóc Rafał Majka.

Słoweniec jest zdecydowanym faworytem do triumfu. Jego głównymi rywalami w walce o różową koszulkę powinni być Geraint Thomas (INEOS Grenadiers), który przed rokiem uplasował się w Giro d’Italia na drugiej pozycji, a także Ben O’Connor (Decathlon AG2R La Mondiale), Damiano Caruso (Bahrain Victorious), Daniel Felipe Martinez (BORA-hansgrohe) czy Romain Bardet (Team dsm-firmenich PostNL).

Jeszcze ciekawiej prezentuje się stawka sprinterów. Za sprawą obecności takich zawodników, jak Tim Merlier (Soudal – Quick Step), Olav Kooij (Team Visma | Lease a Bike), Fabio Jakobsen (Team dsm-firmenich PostNL), Kaden Groves (Alpecin-Deceuninck), Biniam Girmay (Intermarche-Wanty), Jonathan Milan (Lidl-Trek) Alberto Dainese (Tudor Pro Cycling Team), Caleb Ewan (Team Jayco AlUla) czy Stanisław Aniołkowski (Cofidis), możemy spodziewać się zaciętej rywalizacji o wygrane na płaskich odcinkach.

Na liście startowej znaleźli się również tacy zawodnicy, jak Julian Alaphilippe (Soudal – Quick Step), Nairo Quintana (Movistar Team), Filippo Ganna, Tobias Foss (INEOS Grenadiers) czy Laurence Pithie (Groupama-FDJ).

Wielkimi nieobecnymi na starcie Giro d’Italia będą Wout van Aert (Team Visma | Lease a Bike), który wraca do zdrowia po licznych kontuzjach, doznanych w Dwars door Vlaanderen, a także Sam Welsford (BORA-hansgrohe). Kierownictwo niemieckiej ekipy, mimo wcześniejszych zapowiedzi, nie powołało Australijczyka na włoski wyścig.

Data powered by FirstCycling.com

 

Tour de France 2024: Egan Bernal gotowy do rywalizacji?

fot. INEOS Grenadiers

Wszystko wskazuje na to, że Kolumbijczyk stanie na starcie tegorocznej „Wielkiej Pętli”. Na co stać kolarza INEOS Grenadiers?

W 2019 roku Bernal przeszedł do historii jako pierwszy Kolumbijczyk, który wygrał Tour de France. Później wygrał także klasyfikację generalną Giro d’Italia po drodze zgarniając dwa etapowe skalpy. To były jego ostatnie triumfy. Styczeń 2022 roku to fatalny wypadek, przez który Kolumbijczyk stracił kilka miesięcy.

W tym sezonie widać, że wraca on na właściwe tory. Zdobył medal w mistrzostwach Kolumbii, a w O Gran Camiño – The Historical Route i Katalonii plasował się na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej.

– Wszystko będzie zależeć od mojej dyspozycji w dalszej części sezonu. Mogę powiedzieć, że niektóre moje liczby są nawet na wyższym poziomie niż przed feralnym upadkiem. Jeszcze nie jestem na poziomie, które zapewni wygrywanie, ale z dnia na dzień jestem coraz lepszy

– mówił Egan Bernal po Volta Ciclista a Catalunya.

Z dobrej strony pokazał się także podczas Tour de Romandie, gdzie był ważnym pomocnikiem zwycięskiego Carlosa Rodrígueza.

Jak podają dziennikarze La Gazzetta dello Sport jest już prawie pewne, że Kolumbijczyk będzie częścią INEOS Grenadiers na Tour de France.

Dominika Włodarczyk wraca do ścigania!

fot. UAE Team ADQ / Sprint Cycling Agency

Po długiej przerwie spowodowanej wstrząśnieniem mózgu, Dominika Włodarczyk wróci do ścigania. Polka wystartuje we francuskich wyścigach Le Classique Morbihan i Grand Prix du Morbihan Feminin.

Dominika Włodarczyk była worldtourowym objawieniem pierwszych tygodni sezonu 2024. Polka świetnie odnalazła się w barwach nowej ekipy – UAE Team ADQ – zajmując 5. miejsce w klasyfikacji generalnej Santos Tour Down Under, pierwszej etapówki rangi World Tour w tym roku.

Następnie otarła się o zwycięstwo w Deakin University Elite Women’s Road Race, plasując się na drugiej pozycji. Pierwszym startem polskiej zawodniczki na Starym Kontynencie była Setmana Ciclista Valenciana, jednak już na premierowym etapie ucierpiała w poważnej kraksie, w której doznała wstrząśnienia mózgu.

Teraz – po ponad 2-miesięcznej przerwie – Dominika Włodarczyk po raz pierwszy od feralnego wypadku przypnie numer startowy. Polka weźmie udział w Le Classique Morbihan i Grand Prix du Morbihan Feminin, które zaplanowane są na 3 i 4 maja.

Za pośrednictwem mediów społecznościowych, zawodniczka UAE Team ADQ w swoim stylu podzieliła się spostrzeżeniami na temat powrotu do zdrowia i ścigania. Post Dominiki Włodarczyk można przeczytać poniżej:

Giro d’Italia 2024: Danny van Poppel skomentował brak Sama Welsforda w składzie BORA-hansgrohe

fot. BORA-hansgrohe

Prezentacja składu BORA-hansgrohe na Giro d’Italia wzbudziła sporo kontrowersji. Ich powodem była absencja Emanuela Buchmanna oraz Sama Welsforda, który miał być liderem niemieckiej formacji na sprinty. Głos w tej sprawie zabrał Danny van Poppel, ostatni rozprowadzający Australijczyka.

Stawka sprinterów w tegorocznym Giro d’Italia wygląda imponująco. Wszystko wskazywało na to, że jednym z zawodników, który uświetni pojedynki na kresce, będzie Sam Welsford. Ku zaskoczeniu wielu osób, nie znalazł się on jednak w składzie BORA-hansgrohe na włoski wielki tour. W barwach niemieckiej formacji zobaczymy natomiast kolarzy z pociągu Australijczyka – Ryana Mullena i Danny’ego van Poppela.

Sprinterska część ekipy BORA-hansgrohe bardzo dobrze rozpoczęła sezon w Australii – w finiszach Sam Welsford był nie do pokonania i sięgnął po 3 etapowe zwycięstwa. W UAE Tour Australijczyk dwukrotnie meldował się w czołowej „5”, ale w kolejnych wyścigach – w tym w Classic Brugge-De Panne, a następnie Presidential Cycling Tour of Turkey – Danny van Poppel finiszował wyżej od swojego lidera. Holenderski rozprowadzający tak skomentował decyzję BORA-hansgrohe o wykreśleniu Welsforda ze składu na Giro d’Italia:

– Nie wiem, dlaczego nie ma go w składzie. Trzeba zapytać zespołu o powód. Być może dlatego, że ekipa zobaczyła, że w tym momencie jestem w lepszej dyspozycji od liderów. Zaczęliśmy sezon dobrze w Tour Down Under, ale później nie szło nam tak dobrze. Drużyna decyduje nie brać Sama na wyścig? W porządku, w takim razie ja muszę przejąć pałeczkę. Dlaczego nie? Jestem o wiele lepszym kolarzem, niż byłem przed trzema laty. Po trudnym wyścigu jestem w stanie wygrać. Drużyna w to wierzy i ja również

– powiedział Danny van Poppel w rozmowie z holenderskim AD.

Na tę chwilę ekipa nie zabrała głosu w sprawie decyzji dotyczącej Sama Welsforda. Być może więcej wyjaśni się po dzisiejszej konferencji prasowej przed Giro d’Italia.

Puchar Prezydenta Grudziądza 2024: Nicklas Jensen wygrywa z odjazdu, 4. Michał Strzelecki

0
fot. Irek Pyszora

Od zwycięstwa w sprincie z 3-osobowego odjazdu Nicklasa Jensena rozpoczęła się 33. edycja Międzynarodowego Wyścigu Juniorów o Puchar Prezydenta Grudziądza. Młody Duńczyk został także pierwszym liderem wyścigu. Peleton przyprowadził dziś Michał Strzelecki.

Jedyną polski juniorski wyścig UCI otworzył etap Gruta – Łasin o długości 102,7 kilometra. Na zawodników czekały cztery niespełna 16-kilometrowe rundy po starcie z lotną premią po drugiej z nich, a następnie niemal 40-kilometrowy dojazd do Łasina, na którym znalazły się kolejne dwie lotne premie – w Rogoźnie i Szczepankach. Na starcie stanęli przedstawiciele aż 31 zespołów, o których więcej można przeczytać w naszej obszernej zapowiedzi wyścigu.

162 zawodników z całego świata punktualnie o 15:00 ruszyło na trasę 1. etapu. Od startu tempo było bardzo wysokie, acz nikomu nie udawało się odjechać. Grupa szybko się naciągnęła, a w wyniku kraks i defektów także i dzieliła. Finalnie jednak po pierwszym okrążeniu praktycznie cały peleton nadal jechał razem.

Na drugiej pętli do przodu ruszyli Gavrilo Markovic (Lotus Team) i Paul-Jonas Adamczak (LV Brandenburg). Duet dotarł przed peletonem na linię pierwszej lotnej premii i to Serb dopisał sobie 3 sekundy bonifikaty. Drugi tam był Niemiec, a z głównej grupy po sekundę zafiniszował najskuteczniej Ron Rooni (Reprezentacja Estonii).

Na początku trzeciej rundy pierwszy, największy z 3 peletonów dogonił uciekinierów, a po chwili oglądaliśmy kolejne skoki. Fajnie wyglądała solowa próba Alexandra Nørskova Larsena (Team Bach Advokater – Giant Store), ale finalnie Duńczykowi nie udało się odjechać od peletonu.

Pod koniec 3. okrążenia od głównej grupy oderwali się Joonas Puuraid (Reprezentacja Estonii), Victor Wedekind (Reprezentacja Niemiec) i Nicklas Jensen (Team Zealand Cycling – Kuehne+Nagel). W kontrę za trójką ruszyli z kolei dwaj Polacy – Aleksander Kasprowicz (ALKS Stal Grudziądz) i Krystian Sztaba (SMS Świdnica). Różnice cały czas były jednak mierzone w sekundach, a nie minutach.

45 kilometrów przed metą trójka uciekinierów uzyskała około 10 sekund przewagi nad pogonią i 50 sekund nad peletonem. Z czasem różnica tylko rosła, a w kolejny kontratak zabrali się Batyrkhan Alik (Lotus Team) i Filipp Shkolnik (TACC Israel).

Na drugiej lotnej premii ucieczka miała około 50 sekund przewagi na połączoną, 4-osobową pogonią i ponad 2 minuty nad peletonem. Po największą bonifikatę sięgnął tam uciekający Estończyk, który wyprzedził Duńczyka i Niemca. Do mety pozostawało wówczas 25 kilometrów.

Na ostatnich 15 kilometrach sędziowie wpuścili już wozy za ucieczkę – przewaga cały czas była wyraźna i tylko ogromny pech bądź nagły brak współpracy mógł odebrać czołowej trójce wygraną etapową. Mimo to peleton mocno się zmotywował, zaczął zmniejszać różnice i na 9 kilometrów przed metą skasował 4-osobową pogoń, w której kręciło dwóch Polaków.

Joonas Puuraid, Victor Wedekind i Nicklas Jensen cały czas zgodnie współpracowali dając równe, mocne zmiany. Uciekinierzy nie przejęli się nawet lotną premią, na której przejechali w takiej samej kolejności jak jechali – znów 3 sekundy zyskał Estończyk.

Taka strategia Joonasa Puuraida jednak nie popłaciła – na finiszu ten nie miał już mocy, zaś to Nicklas Jensen pewnie pokonał swoich rywali i został pierwszym liderem grudziądzkiej etapówki. Peleton przyprowadzili dziś zawodnicy Velotalent Team Sobótka – 4. metę przeciął Michał Strzelecki, a 5. był Szymon Wrona.

Wyniki 1. etapu 33. Pucharu Prezydenta Grudziądza:

Wyniki dostarcza FirstCycling.com

Transmisja:

La Vuelta Femenina 2024: Samotne zwycięstwo Kristen Faulkner na wietrznym etapie

fot. EF Education - Cannondale

Kristen Faulkner (EF Education – Cannondale) triumfowała na 4. etapie La Vuelta Femenina. Peleton szybko podzielił się na wiatrach, a Faulkner skutecznie zaatakowała z czołowej grupy.

Profil czwartego etapu kobiecej Vuelty nie wyglądał groźnie. Trasa z Molina de Aragon do Saragossy nie zawierała większych trudności. Do mniejszych należało zaliczyć niekategoryzowane podjazdy na początku etapu. Panie rozpoczęły ściganie na wysokości ponad 1100 metrów, a zakończyły na ponad 200 m.n.p.m.

Dodatkową i zarazem największą trudnością okazał się boczny wiatr. To on po pokonaniu kilkunastu kilometrów podzielił główną grupę. Z przodu stworzyła się grupa 19 zawodniczek. Jechały w niej m.in. Katarzyna Niewiadoma (Canyon//SRAM Racing), Marianne Vos (Team Visma | Lease a Bike), Elisa Longo Borghini (Lidl-Trek) oraz mocna reprezentacja Team SD Worx Protime z Demi Vollering i liderką wyścigu Bianką Vas.

Różnica wynosiła długo między minutą a dwiema minutami. W peletonie pracowały zespoły FDJ-Suez, Lidl-Trek i Movistar Team. Cały czas trwało tzw. przeciąganie liny. Grupa pościgowa nie zbliżała się do czołówki.

Na kilkanaście kilometrów przed metą miała miejsce lotna premia w Santa Fe. Marianne Vos wyprzedziła tam Biankę Vas i objęła prowadzenie w wirtualnej klasyfikacji generalnej. Na ostatnich kilometrach pojawiły się także ataki w czołowej grupie. Odjechała Kristen Faulkner (EF Education – Cannondale). Za plecami Amerykanki utworzyła się grupa z Katarzyną Niewiadomą, Demi Vollering, Bianką Vas i Elisą Longo Borghini.

Kristen Faulkner wygrała po swoim świetnym ataku, wyprzedzając rywalki o 10 sekund. Grupę pościgową przyprowadziła Georgia Baker (Liv AlUla Jayco), a Marianne Vos była trzecia, więc pościg z Katarzyną Niewiadomą został doścignięty. Polka finiszowała na 13. miejscu.

W klasyfikacji generalnej prowadzenie przejęła Marianne Vos. Holenderka wywalczyła jeszcze bonifikatę i jej przewaga nad Bianką Vas wynosi 5 sekund. Kristen Faulkner awansowała na 3. pozycję ze stratą 9 sekund. Katarzyna Niewiadoma wskoczyła do czołowej „10”. Jej strata do liderki to 28 sekund.

Results powered by FirstCycling.com

Eschborn-Frankfurt 2024: Maxim Van Gils potwierdza świetną dyspozycję

0
Foto: Photo News / Lotto Dstny

Maxim Van Gils (Lotto Dstny) wygrał po finiszu z mocno wyselekcjonowanego peletonu klasyk Eschborn-Frankfurt. To jego drugi triumf w tym sezonie. 

61. edycja niemieckiej jednodniówki liczyła niespełna 204 kilometry i była rozgrywana na trasie znanej już z ubiegłego roku. Łącznie do pokonania było pięć oznaczonych podjazdów, co dawało pole do popisu także dla kolarzy klasycznych.

Jedynym Polakiem w rywalizacji był Cesare Benedetti (BORA – hansgrohe).

W pierwszą ucieczkę zabrali się: Warre Vangheluwe (Soudal Quick-Step), John Degenkolb (Team dsm-firmenich PostNL) i Jacopo Mosca (Lidl – Trek).

W pewnym momencie prowadząca trójka miała prawie osiem minut przewagi.

 

Jednak dwa podjazdy pod Mammolshain (2.4 km długości ; średnie nachylenie 7.8%) i Feldberg (11.1 km długości; średnie nachylenie 4.8%) spowodowały, że z czołówki odpadł Mosca.

Pracujący w peletonie kolarze Lotto Dstny podczas drugiej wspinaczki pod Feldberg (8 km długości; średnie nachylenie 5.9%) zmniejszyli straty do poniżej minuty. Tempa młodszego kolegi nie wytrzymał natomiast Degenkolb. 90 kilometrów przed metą ucieczka dnia została doścignięta.

Mocne tempo pod koniec podjazdu spowodowało, że peleton mocno się naciągnął, a potem podzielił. W czołówce znalazło się niespełna 30 zawodników. Nie było jednak spokoju. Najpierw zaatakował Roger Adrià (BORA – hansgrohe). Dołączyło do niego kilku zawodników, ale ta akcja została skasowana. Podobnie było z atakiem, który zainicjował Darren Rafferty (EF Education – EasyPost).

Kolejnym śmiałkiem był Emanuel Buchmann (BORA – hansgrohe), do którego dołączył Ben Healy (EF Education – EasyPost). 55 kilometrów przed metą zostali oni jednak doścignięci.

Podczas ostatniego podjazdu pod Mammolshain świetnie zaatakował Jan Christen (UAE Team Emirates). Młody Szwajcar dość szybko wypracował sobie kilkanaście sekund przewagi. Powiększył ją na zjeździe, który przejechał dość odważnie i na jednym z zakrętów musiał użyć chodnika, aby nie zaliczyć upadku.

Christen jechał ambitnie, ale grupka sukcesywnie się do niego zbliżała. Pracowali głównie zawodnicy Lidl – Trek i Alpecin – Deceuninck. Później na czele pogoni pojawił się Maximilian Schachmann (BORA – hansgrohe).

Niestety piękna akcja najmłodszego kolarza w dzisiejszym wyścigu zakończyła się 2400 metrów przed metą. O zwycięstwie zadecydował więc sprint z tej wyselekcjonowanej grupy. Najszybszy okazał się będący ostatnio w świetnej formie Maxim Van Gils (Lotto Dstny).

Kolejne miejsca zajęli Alex Aranburu (Movistar Team) i Riley Sheehan (Israel – Premier Tech).

Wyniki Eschborn-Frankfurt 2024:

Results powered by FirstCycling.com

 

Najnowsze artykuły

Ronde de l’Isard 2024: Max van der Meulen wygrywa drugi etap,...

Max van der Meulen (CTF Victorious) po pięknym pościgu wygrał drugi etap Ronde de l’Isard. Drugi na mecie Jørgen Nordhagen (Team Visma | Lease...

Polecane artykuły

Prosto z Alp do Grudziądza - Marcin Włodarski drugi w Chełmży [wypowiedzi]

Jednym z bohaterów 2. etapu 33. Międzynarodowego Wyścigu Juniorów o Puchar Prezydenta Miasta Grudziądza był Marcin Włodarski. Młody Polak ścigający się w barwach ...