Pierwotnie tekst ukazał się w maju 2020 roku

Jest 19 maja 1994 roku. Za trzy dni ma rozpocząć się Giro d’Italia. Jednak Luis Ocana już wie, że nie będzie go oglądał. Wcale nie dlatego, że nigdy nie przepadał za tym wyścigiem. Ukończył go zaledwie raz, zresztą na nie najlepszym 32. miejscu. Od jakiegoś czasu Hiszpan cierpi na nowotwór i kilka innych poważnych schorzeń. Choroby już od dłuższego czasu pozbawiają go energii. Człowiek, który 20 lat temu potrafił doprowadzić do rozpaczy najlepszego kolarza na świecie, stawał się coraz słabszy. Jego podłużna niegdyś twarz znacząco się zaokrągliła, a czoło stało się nieproporcjonalnie wysokie. 48-letni mężczyzna postanowił zakończyć swoje męki. Sięgnął po pistolet i… strzelił.

Podobno tuż przed śmiercią ludzie widzą najważniejsze chwile swojego życia. Co w takim razie mógł widzieć Hiszpan? Przed oczami migały mu pewnie chwile, gdy jako kilkuletnie dziecko żył w skrajnym ubóstwie w oddalonym o 150 kilometrów od Madrytu Priego. Gdy w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadził się wraz z rodzicami do Francji. Czy wreszcie, gdy rozpoczynał swoją kolarską karierę.

Jednak zapewne najwięcej miejsca w ostatnim śnie w jego krótkim życiu zajęły sceny z Tour de France 1971 – wyścigu, w którym jako pierwszy kolarz miał szansę przełamać dominację Eddy’ego Merckxa.

Skanibalizować Kanibala

W tamtym czasie Merckx był bezdyskusyjnie najlepszym kolarzem na świecie. Gdy stawał na starcie wielkiego touru, niemal pewne było to, że wygra. Z pięciu ostatnich wyścigów trzytygodniowych, w których startował, wygrał cztery. Z piątego musiał się wycofać po tym, jak w kontrowersyjnych okolicznościach wykryto w jego organizmie środki dopingujące. Dwukrotnie startował w Tour de France i w obu przypadkach wygrywał z dwucyfrową przewagą nad drugim kolarzem.

W dodatku rozpoczął sezon być może najlepiej w karierze. Jeszcze nigdy nie przystępował do wielkiego touru z równie dużą liczbą zwycięstw – uzbierał ich aż 22 (!). Może nie był równie efektowny co zwykle, ale za to diabelnie skuteczny. Najlepiej pokazał to jego występ w Liege-Bastogne-Liege, gdzie wygrał, mimo iż jego plan “A”, obejmujący wczesną ucieczkę, nie zadziałał.

Tyle że jeśli ktoś miał go pokonać, to właśnie Ocana. Podczas Criterium Dauphine Hiszpan pokazał, że jako być może jedyny na świecie kolarz, jest w stanie postawić Belgowi twarde warunki w górach. Ostatecznie przegrał z Merckxem. Zajął drugie miejsce, ale różnica czasowa między oboma zawodnikami była nieduża. Do Hiszpana zaczęli przychodzić francuscy dziennikarze, którzy przekonywali go, że jest jedynym kolarzem, który może pokonać Merckxa.

On sam starał się w to uwierzyć. Czasem robił to w bardzo dziwaczny sposób. Choćby wtedy, gdy kupił owczarka niemieckiego i nazwał go Merckx. Potem wydawał mu przeróżne komendy, rozkazywał “Merckx, do nogi”, a gdy ten nie słuchał, irytował się i krzyczał “Merckx, masz mnie słuchać”.

Jednak początek wyścigu wskazywał raczej na to, że zabiegi nie przyniosły skutku. Pierwszy tydzień należał do Belga. Co prawda, na pierwszym odcinku żółtą koszulkę zdobył nie on, a jego zespołowy kolega – Rini Wagtmans, ale po kolejnym etapie wszystko wróciło do normy. Holender szybko oddał Merckxowi koszulkę, a w kolejnych dniach Belg umacniał się na prowadzeniu. Wydawało się, że teraz znów wszystko rozegra się tak jak zwykle i Merckx będzie tylko powiększał przewagę nad rywalami, by dojechać do Paryża jako bezapelacyjnie najlepszy kolarz Touru.

Tyle że tym razem nic takiego nie miało mieć miejsca. Pierwszy ku temu sygnał Ocana wysłał na Puy du Dome. Na 4 kilometry przed szczytem Hiszpan wyczuł słabość swojego młodszego o tydzień rywala i zaatakował. Przez moment jego przewaga oscylowała wokół 40 sekund. Ostatecznie w końcówce Merckx przypomniał sobie, jak wjeżdża się pod górę i zniwelował stratę do 15 sekund. 

Belg co prawda wciąż dzierżył na plecach żółtą koszulkę, ale zmieniło się to już dwa dni później. Rywale wykorzystali to, że Merckx na zjeździe z Col du Cucheron złapał gumę. Ocana zaatakował, za nim pojechali Agostinho, Zoetemelk i Thevenet. Belg desperacko próbował ich dogonić. Jednak skończyło się to tak, że na metę usytuowaną na Col de Porte wjechał blisko dwie minuty za nimi.

Merckx spadł na 4. lokatę w klasyfikacji generalnej, a Jacques Goddet na łamach L’Equipe zastanawiał się, czy jego panowanie przypadkiem nie dobiegło końca. Ocana zajmował drugie miejsce za Joopem Zoetemelkiem, który następnego dnia po raz pierwszy w swojej karierze mógł wyjechać na etap Tour de France w maillot jaune.

Tyle że Holender dość szybko pożegnał się z marzeniami o zwycięstwie w wyścigu. Wszystko przez Ocanę. Hiszpan postanowił wykorzystać słabszą formę Merckxa, aby odskoczyć mu w klasyfikacji generalnej. Zapędził do ciężkiej pracy kolegów, a po chwili zaatakował. Wprawdzie Zoetemelk, podobnie jak Agostinho i Van Impe, zdołał za nim pojechać, ale po kolejnych pociągnięciach Hiszpana cała trójka musiała spasować.

Ocana ostatnie 60 kilometrów pokonał samotnie. Pruł przed siebie niczym Merckx w 1969 roku. Na 20 kilometrów przed metą miał 9 minut przewagi nad “Kanibalem”. Upór goniącego go rywala sprawił co prawda, że w końcówce różnica zaczęła maleć, ale i tak na mecie wynosiła 8 minut. Choć do rozegrania została jeszcze połowa wyścigu, to prawie wszyscy byli pewni, że zwycięzca Touru jest już znany. Nawet Merckx resztę dnia spędził płacząc w poduszkę i krzycząc, że już nigdy nie pokona Ocani.

W drodze na szczyt

Hiszpan natomiast mógł cieszyć się z tego, że kilkanaście lat wcześniej nie posłuchał swojego ojca, gdy ten sprzeciwiał się jego jeździe na rowerze. Uważał, że jest zbyt słaby fizycznie, by podołać wymaganiom stawianym zawodowym kolarzom. Sytuacja młodego kolarza była o tyle niewesoła, że aby zapisać się do kolarskiego klubu, potrzebował jego pisemnej zgody na rozpoczęcie treningów.

Nastolatek podrobił więc podpis rodzica i własnoręcznie parafował dokument, aby później w tajemnicy przed nim wymykać się na treningi. Choć początkowo koledzy z zespołu śmiali się z jego nie najlepszego francuskiego i wątłej sylwetki, to szybko nabrali do niego respektu. Powód? Oczywiście świetne wyniki.

Dzięki nim Ocana mógł w wieku 18 lat przenieść się do Mont-de-Marsan, gdzie miał trenować z lepszymi zawodnikami i trenerami. Dzięki temu zrobił kolejne postępy i szybko zdominował lokalne wyścigi. Na jednym z nich zauważył go Antonin Magne – dwukrotny zwycięzca Tour de France, który prowadził wówczas grupę Mercier.

W zespole tym jeździli wtedy m.in Barry Hoban i Roger Swerts, ale jej zdecydowanie największą gwiazdą był Raymond Poulidor. Żaden z nich nie stał się jednak jego nowym kolegą zespołowym, ponieważ młody imigrant trafił do amatorskiej filii ekipy.

Na angaż w zawodowym peletonie zasłużył sobie dopiero dwa lata później. Przed sezonem 1968 wrócił do ojczyzny, by podpisać kontrakt z Fagorem. W pierwszym roku swojej profesjonalnej kariery pożegnał ojca, który zmarł na raka w wieku 49 lat. Początkowo niechętny kolarstwu pan Ocana, w kolejnych latach był dla Luisa wielkim wsparciem, a w ostatnich tygodniach życia tylko utwierdził się w przekonaniu, że jego syn wybrał dobrze.

22-latek wygrał mistrzostwo Hiszpanii, zadedykował mu swój triumf i położył zdobytą koszulkę przy jego łóżku, jako dowód miłości. Po jego śmierci Luis zaliczył jeszcze kilka innych ważnych zwycięstw i zajął drugie miejsce w Vuelta a Espana, dzięki czemu w 1970 roku mógł wrócić do Francji, by podpisać kontrakt z tamtejszą grupą Bic.

W tej grupie zrobił bardzo duży postęp taktyczny, który sprawił, że w swoim pierwszym roku wygrał Vueltę i Criterium Dauphine. To właśnie wtedy zaczął być postrzegany jako przyszły pogromca Merckxa. Niestety, podczas Tour de France zawiódł. Rola faworyta spętała mu nogi i na większości najważniejszych podjazdów nie istniał.

Jednak niemal równy rok później wszystko wskazywało na to, że tym razem wszystko skończy się dobrze, a Luis spełni nadzieje francuskich i hiszpańskich dziennikarzy.

Zjazd

Zapowiadało się, że kolejny dzień będzie dla wszystkich chwilą odpoczynku. Ot, zwykły etap przelotowy. Jego ostatnie 200 metrów prowadziło po praktycznie płaskim terenie. Jedyne co mogło martwić Ocanę to długi zjazd na początku trasy. Tyle że raczej nikt nie spodziewał się, że cokolwiek się na nim wydarzy. A jednak, Merckx wraz ze swoją ekipą i kilkunastoma kolarzami zaatakował niemal równo z sygnałem sędziego. Grupka szybko uzyskała około minutową przewagę.

Rozpętała się niesamowita gonitwa. Merckx wraz ze swoimi towarzyszami dał z siebie wszystko i po etapie ledwie mógł się ruszać, co w jego przypadku nie było normalne, ponieważ zazwyczaj po przekroczeniu linii mety wyglądał, jakby właśnie wstał z łóżka. To sprawiło, że pierwsza grupa dojechała na metę blisko godzinę przed planowanym czasem przybycia i została przywitana przez puste ulice.

Tyle że zysk Merckxa był niewielki w stosunku do poniesionych kosztów – wyniósł ledwie minutę i 56 sekund. Niestety, Ocana zapłacił za tamten etap jeszcze więcej, głównie pod kątem emocjonalnym.

Jego twarz była kompletnie pozbawiona koloru

– wspominał Rini Wagtmans w rozmowie z Danielem Friebe – autorem książki “Eddy Merckx. Kanibal”.

Na rozgrywanej następnego dnia czasówce Ocana znów stracił, ale tym razem tylko 11 sekund. Merckxowi kończyły się etapy, więc wydawało się, że Hiszpan wciąż jest na dobrej drodze do zwycięstwa. Jednak Merckx nie zamierzał odpuszczać. Na deszczowym etapie do Luchon zaatakował i obaj zawodnicy wspólnie dotarli do szczytu Col de Mente.

Niestety, na zjeździe Merckx wpadł w poślizg i runął na ziemię. Ocana, jadący zaraz za Belgiem, chwilę później leżał obok niego. Wprawdzie od razu się podniósł, ale po chwili znów leżał na ziemi, ponieważ wjechał w niego jeden z kolarzy – prawdopodobnie Joaquim Agostinho. Po tym ciosie Hiszpan nie był już w stanie wsiąść na rower i trafił do szpitala w Saint-Gaudens. Choć wyścig miał potrwać jeszcze tydzień, to było już po wszystkim – Merckx właśnie zapewnił sobie trzecie zwycięstwo w Tour z rzędu.

(Nie)wielka rywalizacja

Wydawało się, że 26-letni Ocana będzie miał jeszcze wiele okazji, by zrewanżować się Merckxowi, ale niestety stało się inaczej. Obaj panowie już tylko czterokrotnie stawali na starcie tego samego wielkiego touru. Trzy razy działo się to podczas Tour de France. Dwóch spośród tych edycji Ocana nie ukończył – oczywiście ze względów zdrowotnych. Za pierwszym razem najpierw zaliczył upadek na Col du Soulor i choć w kolejnych dniach udało mu się wskoczyć na 3. miejsce, to przed 15. etapem postanowił wycofać się z wyścigu ze względu na infekcję dróg oddechowych

Trzy lata później szło mu nieco gorzej, ale i tak powoli się rozkręcał. Po 10. etapie wskoczył do “10”. Potem awansował jeszcze na 5. miejsce, jednak przed 13. etapem znów musiał się wycofać. Przyczyna? Mocny ból w kolanie, spowodowany tym, że dzień wcześniej Hiszpan cały dzień przejeździł na nieco skrzywionym siodełku.

Natomiast w 1977 roku nie mogło być już żadnej mowy o zaciętym boju między Ocaną, a Merckxem. Kanibal od dwóch lat nie był już najlepszym kolarzem świata – w 1975 roku zdetronizował go Bernard Thevenet – i z roku na rok notował coraz słabsze wyniki, a Hiszpanowi od jakiegoś czasu dokuczały notoryczne problemy z plecami i kolanami. Dla obu był to już ostatni wielki tour i obaj raczej nie byli zadowoleni ze swojej postawy – Merckx był 6., a Ocana 25.

Tak naprawdę jedynym w miarę poważnym wielkotourowym pojedynkiem między nimi był ten podczas Vuelty z 1973 roku. To jedyny przypadek, kiedy ci dwaj kolarze zajęli dwa pierwsze miejsca podczas wielkiego touru. Tyle że wyścig nie miał podobnej dramaturgii, co rozgrywany 20 miesięcy wcześniej Tour. Merckx prowadził przez większość wyścigu, a Ocana nie stanowił dla niego większego zagrożenia i ostatecznie wjechał do San Sebastian bez żadnego zwycięstwa etapowego, z ponad trzyminutową stratą do Belga.

Dopiero dwa miesiące później Ocana osiągnął największy sukces w karierze. Tyle że wtedy na trasie nie było Merckxa. W 1973 roku zawodnik z Brukseli postanowił odpuścić sobie start w Wielkiej Pętli. Po wygranej Vuelcie pojechał na Giro d’Italia, gdzie oczywiście też wygrał, ale jednocześnie stracił zbyt dużo sił, by myśleć o rywalizacji w trzecim wielkim tourze w sezonie.

Przed Ocaną otworzyła się więc niepowtarzalna okazja i on ją wykorzystał. Oczywiście w tym miejscu można by było opisać piękną walkę między Hiszpanem, a Zoetemelkiem, Thevenetem i de la Fuente, tyle że… tej walki w zasadzie nie było. Wprawdzie zawodnik Bica słabo rozpoczął wyścig, ale pod koniec pierwszego tygodnia przejął koszulkę i nie oddał jej już do końca.

Zdominował tamten wyścig w iście merckxowskim stylu. Na Pola Elizejskie wjechał z sześcioma zwycięstwami etapowymi. Między nim a drugim Thevenetem było aż 15 minut różnicy – Merckx wyższą przewagę nad rywalami uzyskał tylko w swoim pierwszym starcie w Tour de France. W żadnym spośród pięciu wygranych przez niego Giro d’Italia ani w którejś kolejnych edycji Wielkiej Pętli nie zdominował rywali tak jak Hiszpan.

Wkrótce później, we wrześniu, na mistrzostwach świata w swoim własnym kraju, w Barcelonie sięgnął jeszcze po medal, pokonując “Kanibala” w sprincie o brąz i to by było w zasadzie tyle, jeśli chodzi o większe osiągnięcia. Później co jakiś czas udawało mu się dobrze zaprezentować podczas Vuelty czy nieco mniejszych hiszpańskich wyścigów, ale wygrywał już tylko pojedyncze etapy – do wyczynów z 1973 roku nawet się nie zbliżył i gdy w 1980 roku młodszy od niego o zaledwie rok Joop Zoetemelk wygrywał Tour de France, on już od ponad dwóch lat był na emeryturze.

Kolarz przeklęty

Duży wpływ miały na to rzecz jasna liczne kontuzje Hiszpana, tyle że to był jedynie wierzchołek góry lodowej. Tak naprawdę jego problemem były dziwne mechanizmy rządzące jego psychiką.

Żył życiem ekstremów

– stwierdził Philippe Brunel – dziennikarz, a prywatnie przyjaciel Ocani w książce Daniela Friebe “Eddy Merckx. Kanibal”

Zdaniem Brunela to właśnie to sprawiło, że Hiszpan jako jedyny był w stanie zagrozić Merckxowi w wielkich tourach. Niestety, ta jego “ekstremalna osobowość” powodowała, że doświadczał skrajnych doświadczeń emocjonalnych, które wyniszczały jego psychikę. Był zdecydowanie zbyt wrażliwy, zbyt łatwo ulegał presji, co z pewnością miało duży wpływ na jego liczne upadki.

I być może właśnie to odróżnia go od Giovanniego Battaglina – innego zawodnika z tamtych lat, który non stop zmagał się z pechem. Może właśnie podłoże tego “pecha” spowodowało, że po zakończeniu kariery obaj poradzili sobie zdecydowanie inaczej. Włoch po zakończeniu kariery założył firmę produkującą rowery, która istnieje aż do dziś, a Ocani ciążące na nim fatum nie opuściło nawet po zawieszeniu kolarskich butów na kołku.

Gdy kupił winnicę, by produkować w niej Armaniak, to szybko okazało się, że przeinwestował i zaczęło brakować mu pieniędzy. Na domiar złego niedługo później wykryto u niego aż trzy groźne choroby – zapalenie i marskość wątroby, a także nowotwór, na co wpływ miał nie tylko stres, ale i uwarunkowania genetyczne. To wszystko sprawia, że Ocana, w przeciwieństwie do Battaglina nie był zwykłym pechowcem, a kolarzem, albo nawet człowiekiem przeklętym.

Źródła: Daniel Friebe, Eddy Merckx. Kanibal, przeł. Maria Smulewska, Kraków 2013; Richard Moore, Tour de France. Etapy, które przeszły do historii, tłum. Bartosz Sałbut, Kraków 2018; web.archive.org; revuedesdeuxmondes.fr

Zobacz także:

Toni Rominger: Szwajcar, który pokazał, że życie zaczyna się po trzydziestce

Dino Zandegu: Śpiewający sprinter

Bernard Hinault: Trudna miłość Borsuka

Jan Raas: Amstel Gold Raas

Stan Ockers: Idol Merckxa

Olaf Ludwig: Legendarny amator, który stał się świetnym zawodowcem

Giovanni Battaglin: Pechowiec, który powtórzył wyczyn Merckxa

Jewgienij Bierzin: Od zwycięstwa w Wyścigu Solidarności do ogrania Induraina i Pantaniego

Vittorio Adorni: Od bohatera do zera i z powrotem

Martin Alonso Ramirez: Kolumbijski rewolwerowiec z dwoma nabojami

Hugo Koblet i Ferdi Kubler: Ogień i woda

CCC: Pierwszy wielki wyścig

Francois Faber: Świetny kolarz, dobry żołnierz

Lucien Van Impe: Ostatni belgijski zwycięzca Wielkiej Pętli

Firmin Lambot: Opowieść o 36-latku, który wygrał Wielką Pętlę

Joop Zoetemelk: Wiecznie drugi, który stał się pierwszym

Poprzedni artykułTour de France 2022: Klęska Pogačara – triumf Jonasa Vingagaarda
Następny artykułEgan Bernal jest prawie pewien, że nie wystartuje w wyścigu Vuelta a España
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
zbig
zbig

temat „do zadumy”…

Giec
Giec

Fajny artukul , z tym ze okreslenie ‘czlowiekiem przekletym ,to bardzo nie na miejscu