fot. LangTeam/Archiwum

Przed dwoma miesiącami przypomnieliśmy Wam, jak w swoim ostatnim Tour de Pologne poradził sobie Ryszard Szurkowski. Nie on jeden miał jednak w Polsce swój last dance. Jeszcze lepiej na finiszu kariery zaprezentował się w ojczyźnie Zenon Jaskuła.

Jaskuła to kolarz, do którego należy być może największy sukces w historii polskiego kolarstwa – 3. miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de France. A jak szło mu w Tour de Pologne? No cóż, właściwie to nijak. Choć już w 1993 roku zapowiedziano jego start w edycji rozpoczynającej nową erę w historii wyścigu, to nie pojawił się ani wtedy, ani w trzech kolejnych latach. Za każdym razem w tym samym czasie startował w innych, wówczas ważniejszych kolarskich imprezach.

A co wcześniej? Przyczyny jego nieobecności na trasie w latach 1990-92 są oczywiste – zaczynał wtedy zawodową karierę, a w Wyścigu Dookoła Polski startować mogli tylko amatorzy. Z kolei przed odejściem do Włoch Jaskuła właściwie cały czas był w kadrze przygotowującej się do mistrzostw świata, a kolarzy do niej należących trenerzy często woleli wysyłać na Wyścig Dookoła Nadrenii. W efekcie ikona polskiego kolarstwa miała na swoim koncie zaledwie jeden start – w 1985 roku, gdzie zresztą udało jej się wygrać trzy etapy. 

Pozornie łatwy początek

Tak było aż do 1997. Doświadczony zawodnik kończył wówczas swoją bogatą karierę i wciąż był w znakomitej formie. W sierpniu wygrał Wyścig Dookoła Portugalii, a do Polski wracał z myślą o tym, by powtórzyć ten wynik i pożegnać się z kibicami w wielkim stylu – Ostatnio pokazał się ze świetnej strony i będzie wielkim faworytem – prorokował “Przegląd Sportowy”.

Zespół Jaskuły  – Mapei, znajdował się wówczas na 1. miejscu w klasyfikacji UCI. Na co dzień jeździli w nim Johann Museeuw, Frank Vandenbroucke, Franco Ballerini, Pawieł Tonkow, Jan Svorada, Oscar Camenzind czy Gianni Bugno i wszyscy (no, z wyjątkiem  Bugno) byli u szczytu kariery. Żaden z nich do Polski wprawdzie nie przyjechał, ale Jaskuła – zdecydowany lider ekipy, mógł liczyć na pomoc innych mocnych zawodników, m.in. Zbigniewa Sprucha, który dwa lata wcześniej sam wygrywał Tour de Pologne.

fot. LangTeam/Archiwum

Poświęcenie przyszłego wicemistrza świata było zresztą godne pochwały – czasem rezygnował z finiszu, aby tylko pomóc w kasowaniu ucieczek – opowiadał później o jego jeździe w wyścigu Jaskuła. Generalnie – to właśnie Mapei było tą ekipą, która najbardziej przykładała się do gonienia harcowników, zwłaszcza na pierwszych czterech – płaskich etapach. Niestety – udawało jej się to ze zmiennym skutkiem. Już pierwszego dnia do mety dojechał bowiem odjazd, którego najmocniejszym zawodnikiem okazał się Lauri Aus z Estonii. 

Wtedy jeszcze trudno było mówić o większych problemach Jaskuły, jeśli chodzi o główny cel – zwycięstwo w całym wyścigu. Peletonowi zabrakło bowiem niewiele i wjechał na metę właściwie równo z uciekinierami. Gorzej było następnego dnia. Trasa z Bytowa do Inowrocławia była płaska jak stół, a jednak to właśnie ten etap miał największy wpływ na losy wyścigu (a przynajmniej tak uważał po czasie sam Jaskuła). Wcale nie dlatego, że pod jego koniec z wyścigu wycofał się jeden z jego faworytów – zwycięzca Giro d’Italia sprzed trzech lat Jewgienij Bierzin. 

Zdecydowanie najważniejszym momentem etapu było bowiem wyklarowanie się ucieczki. Zainicjował ją Jacek Mickiewicz – niegdyś wielki talent, a wtedy wciąż mocny kolarz. Ostatecznie jednak nie on został bohaterem tamtego dnia, a… 29-letni stażysta grupy Amore & Vita – Emanuele Lupi. Włoch wygrał po dwójkowym finiszu z Arturem Krasińskim. Czternaście sekund później na metę wjechali inni uciekinierzy. Choć “PS” pisał w swoim poetapowym sprawozdaniu, że w tej grupie brakowało głównych faworytów całego wyścigu, to niebawem miało się okazać, że jeden jej członków miał odegrać w nim bardzo ważną rolę…

Doświadczony Szwajcar

Tym kolarzem był Rolf Järmann. Przed wyścigiem “PS” znalazł dla niego miejsce w tekście omawiającym listę startową, ale nie zajął w nim zbyt dużo miejsca – był jednym z ponad 40 wymienionych tam kolarzy. W dodatku, gdy pochylono się nad jego zespołem – Casino – C’est votre équipe, w pierwszej kolejności skupiono się na Jaanie Kirispuu, Laurim Ausie i Arturasie Kasputisie.  Natomiast o Järmannie napisano jedynie: – Jak na Szwajcara przystało, dobrze radzi sobie w górach. Jest doświadczony (31 lat), ma za sobą starty w wielkich tourach. 

Wbrew pozorom nie był on jednak jakimś przeciętniakiem. Na swoim koncie miał mnóstwo sukcesów. Dwanaście zawodowych zwycięstw, w tym etapy Tour de France, Giro d’Italia i prestiżowych tygodniówek, a do tego Amstel Gold Race. Choć większość z nich miała miejsce kilka lat wcześniej, z całą pewnością trudno było go lekceważyć. Tym bardziej w nowej sytuacji, gdy wskutek udziału w zakończonej sukcesem ucieczce miał już 1 minutę i 13 sekund przewagi nad Zenonem Jaskułą. 

Wtedy jeszcze w klasyfikacji generalnej był dopiero siódmy – prowadził Lupi. I niewiele w tej kwestii zmienił deszczowy, wietrzny i pełen kraks etap z Radziejowa do Bełchatowa ani kolejny płaski etap. Nawet gdy peleton w końcu wjechał w Beskidy – na etapie z Wisły do Cieszyna do pokonania były m.in. Przegibek, Przełęcz Salmopolska i Orle Gniazdo, to Włoch utrzymał koszulkę. Różnice owszem – były, ale między ucieczką, a nieco przerzedzoną główną grupą. W “generalce” pojawiły się jedynie drobne roszady. Szwajcar na prowadzenie wyszedł dopiero najtrudniejszym, 6. etapie z metą w Zakopanem.

Jaskułcze męki

Powiedzieć, że dla Jaskuły wyścig nie układał się tak, jak by chciał – to nic nie powiedzieć. I było tak właściwie od samego początku. Bo szczęście nie dopisywało mu nie tylko w Inowrocławiu. Dzień później ucierpiał jeszcze w kraksie na samym początku trzeciego etapu, natomiast na mecie stracił do Järmanna osiem sekund z powodu decyzji sędziów, którzy postanowili uwzględnić niewielką różnicę między poszczególnymi zawodnikami peletonu. Na tym jednak problemy się nie skończyły

– Jestem zdenerwowany, bo nie wiem, na kogo w końcówce pracowałem. Poza tym uważam, że rundy w Cieszynie były wariackie – mówił po wspominanym już 5. etapie z metą nieopodal polsko-czeskiej granicy. Choć umiejscowione na trasie podjazdy oznaczały, że tamten dzień był drugim najtrudniejszym w całym wyścigu, to i tak nie pozwoliły żywej legendzie polskiego kolarstwa na to, by w pełni wyeksponować swoje umiejętności, a do mety za trójką uciekinierów dojechała wówczas większa – 26-osobowa grupa.

Większe szanse na udany odjazd Jaskuła miał dzień później – w Zakopanem. Zdaniem dziennikarzy to właśnie tam miały rozstrzygnąć się losy wyścigu. A skoro tak, to mający wciąż straty w klasyfikacji generalnej kolarz musiał zaatakować, jeśli do ostatniego etapu chciał przystąpić z mniejszą niż ponadminutowa stratą do lidera. Nie udało się – Jaskuła podjął wprawdzie próby ataku, ale głównie skupiał się na kontrolowaniu rywali. Skończyło się na tym, że dojechał do mety w 9-osobowej grupie faworytów. Do Järmanna nie odrobił nic.

Jestem bardzo zdenerwowany. Te góry nie są dla mnie. Są za płaskie, więc nie mam gdzie oderwać się od peletonu. Jeśli jutro będzie tak samo, to nie widzę mojego zwycięstwa w Tour de Pologne w jasnych barwach.

Rzecz jasna następnego dnia faktycznie było tak samo. Zresztą, inaczej być nie mogło, skoro trasa była łatwiejsza, a ostatni duży podjazd znajdował się na kilkadziesiąt kilometrów przed metą. Sam jego zwycięzca – Markus Zberg, przyznawał później – Dzisiejszy etap nie był taki straszny, jak się wydawało. – Jaskuła natomiast nie porzucał nadziei. Liczył na to, że dobry występ w kończącej występ czasówce da mu szansę na dogonienie Szwajcara.

Zresztą – nie tylko jego. W końcu, jako że na górskich etapach trudno było o jakiekolwiek różnice między najlepszymi kolarzami, to Jaskuła nie znajdował się wcale na drugim miejscu, a dopiero na siódmym. Oprócz liderującego Järmanna wyprzedzali go jeszcze: Sasa Sviben, Aleksander Winokurow, Stefano Finesso, Markus Zberg i Piotr Chmielewski. Na szczęście tylko pierwszy z wymienionych miał nad nim dużą, ponadminutową przewagę. Do pozostałych Polak tracił zdecydowanie mniej.

Czasówka

Czy nadzieje Polaka na odrobienie strat były jedynie pobożnym życzeniem? Cóż, Toni Rominger w rozmowie z “PS” powiedział kiedyś, że tym, czego brakowało Jaskule, by wygrać Tour de France była lepsza jazda na czas. Miał rację. W 1993 roku, gdy Polak zajmował 3. miejsce w Wielkiej Pętli, podczas czasówek zdecydowanie odstawał od swoich rywali – Miguela Induraina i Szwajcara właśnie. Dość wyraźnie widać to w tych stworzonych przez nas tabelkach dotyczących obu prób czasowych rozgrywanych podczas tego wyścigu:

9 etap: Lac De Madine-Lac De Madine (59km)
Miejsce Kolarz Strata
1. Miguel Indurain
4. Toni Rominger 02:42
7. Zenon Jaskuła 04:00
19 etap: Brétigny-sur-Orge – Montlhéry (48km)
Miejsce Kolarz Strata
1. Toni Rominger
2. Miguel Indurain 00:42
3. Zenon Jaskuła 01:48
Łącznie:
Kolarz Strata
Miguel Indurain
Toni Rominger 02:00
Zenon Jaskuła 05:06

 

Wyciągnąć można z tego wniosek, że gdyby nie czasówki, Jaskuła miałby ogromne szanse na wyprzedzenie Romingera, a i jego strata do Induraina na koniec wyścigu byłaby zdecydowanie mniejsza niż blisko sześć minut.

Jednak o ile Jaskuła wypadał w czasówkach blado przy zdecydowanie najlepszych kolarzach na świecie, to jeśli spojrzymy szerzej, na cały zawodowy peleton – wyglądał już zdecydowanie lepiej. Można powiedzieć nawet, że był pod tym względem w szerokiej światowej czołówce. Gdy przychodziło do rywalizacji w wielkich tourach, on nawet będąc w słabszej formie, spokojnie był w stanie meldować się w czołowych “10” tej konkurencji. Sytuacja wyglądała tak samo podczas mistrzostw świata – w czasie całej kariery Jaskuła aż trzykrotnie mieścił się w top 10 tej imprezy.

Blisko 40-kilometrowa czasówka ze startem i metą w Krakowie mogła więc dawać mu nadzieję na pokonanie Järmanna o więcej niż minutę i 21 sekund. Nawet jeśli przed wyścigiem zaginął mu karbonowy rower do jazdy na czas, przez co zmuszony był do skorzystania z innego – pasującego mu nieco mniej. No i faktycznie spisał się nie najgorzej. Gdy przekraczał linię mety, na tablicy wyników pokazał się znakomity czas – 50:31 – gorszy tylko od mistrza Włoch – Dario Andriotto.

Kolejne minuty przynosiły kolejne dobre dla Jaskuły wiadomości. Kilka minut po Jaskule na metę zlokalizowaną pod Wawelem wjechał najmocniejszy do tej pory Polak w klasyfikacji – Piotr Chmielewski. Jego występ nie był wcale najgorszy (zapewnił mu później miejsce w top 10 klasyfikacji generalnej), a i tak przegrał z Jaskułą o 4 minuty. Straty kolejnych zawodników były co najmniej równie wysokie. Aż w końcu pod królewskim zamkiem pojawił się Szwajcar.

Na prowadzącej przez stolicę Małopolski trasie 31-latek był wyraźnie słabszy od Polaka. Zaczął wprawdzie z animuszem, lecz pomiędzy 10., a 25. kilometrem przeżywał wyraźny kryzys. Stracił wtedy do Jaskuły aż 43 sekundy (łączna strata po 25 km wynosiła 45 sekund) i mogło wydawać się, że jego porażka z Polakiem wcale nie jest wykluczona. Później jednak nieco przyspieszył i ostatecznie udało mu się stracić do rywala nieco mniej niż minutę. To oznaczało, jedno – właśnie on został nowym zwycięzcą wyścigu, a Jaskuła musiał się pogodzić z zajęciem drugiego miejsca.

Epilog

– To zwycięstwo jest dla mnie bardzo istotne. Nie jest najważniejsze, ale od lat nie stanąłem na pierwszym miejscu w żadnym innym wyścigu kolarskim. Wygrana w Polsce pozwoli mi uwierzyć w samego siebie

– mówił na mecie Szwajcar.

Podobne słowa padają z ust zwycięzców po przejściach dość regularnie, jednak w tym wypadku warto je przytoczyć choćby dlatego, że Järmann nie rzucał wcale słów na wiatr. Owszem – w 1997 roku nie zdołał już odnieść żadnego zwycięstwa (nic dziwnego, skoro mieliśmy już wrzesień), ale początek kolejnego był dla niego najlepszym czasem w karierze. Najpierw wygrał klasyfikację generalną Tirreno-Adriatico, później etap Setmana Catalana (wówczas bardzo prestiżowa tygodniówka), a udaną wiosnę zwieńczył drugim w karierze zwycięstwem w Amstel Gold Race.

Jaskuły w peletonie już wówczas nie było. W powyścigowym wywiadzie znowu podkreślał, że to jego ostatni sezon i decyzji nie zamierza zmieniać. Dopiero naciskany przez dziennikarza powiedział, że jeśli zdobędzie mistrzostwo świata, to może się jeszcze zastanowi. I choć medale przypadły innym kolarzom, to Jaskuła mógł być z siebie zadowolony – zajął 9. miejsce na trasie czasówki, co oznaczało bardzo godne zakończenie kariery. 

A co z innymi bohaterami wyścigu? No cóż – chyba największą karierę zrobił Aleksander Winokurow. Do Polski przyjeżdżał jako 24-latek, bez większego doświadczenia, a wyjeżdżał jako 4. kolarz klasyfikacji generalnej i kluczowy pomocnik zwycięskiego Järmanna – wiele lat później kończył karierę jako mistrz olimpijski, zwycięzca Liege-Bastogne-Liege i Vuelta a Espana. Tylko nieco mniej sukcesów odniósł Markus Zberg – późniejszy wicemistrz świata, a także zwycięzca etapów Vuelta a Espana i takich wyścigów jak Milano-Torino i Eschborn-Frankfurt.

To oznacza, że Jaskuła – choć kosztowało go to mnóstwo nerwów, nie tylko pożegnał się z ojczyzną dobrym wynikiem, ale także w bardzo dobrym towarzystwie. Nawet jeśli ostatecznie znalazł się jeden mocniejszy od niego kolarz.

Zobacz też:

Historia Tour de Pologne (1) – Zwycięstwo okupione łzami

Historia Tour de Pologne (2) – Gdy kraksy rozdają karty

Historia Tour de Pologne (3) – Wyścig jak mundial

Historia Tour de Pologne (4) – Tygrys Szos

Historia Tour de Pologne (5) – Powojenny powrót

Historia Tour de Pologne (6) – Dwaj młodzi geniusze

Historia Tour de Pologne (7) – The Last Dance Ryszarda Szurkowskiego

Historia Tour de Pologne (8) – Prawie jak Wyścig Pokoju

Historia Tour de Pologne (9) – Przyboczny Merckxa

Historia Tour de Pologne (10) – Dzień, w którym płakało niebo

Źródła: Przegląd Sportowy, Pro Cycling Stats, Bogdan Tuszyński: Historia Kolarstwa Polskiego: Tour de Pologne

Poprzedni artykułKatarzyna Niewiadoma: „Zastanawiam się czy ktoś ma tyle samo 4., 5. i 6. miejsc co ja”
Następny artykułWyniki Ślężańskiego Mnicha 2023
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Ernest
Ernest

Zmienne koleje miał ten artykuł, więc muszę go podreperować stwierdzeniem: Jaskuła wielkim kolarzem był! Z pozdrowieniami dla Pana Zenka.