Fot. Szymon Gruchalski

Tydzień temu Primož Roglič i Remco Evenepoel absolutnie zdominowali Volta a Catalunya. Od początku do końca wyścigu ich wyższość nad pozostałymi kolarzami w stawce nie podlegała jakimkolwiek wątpliwościom. Efekt? Nieco ponad 2 minuty przewagi Słoweńca nad trzecim Joao Almeidą. Biorąc pod uwagę realia obecnego kolarstwa – jest to naprawdę duża przewaga. To jednak nic w porównaniu z różnicą, jaką nad resztą stawki wywalczył sobie Tim Wellens podczas Tour de Pologne 2016. Tym bardziej, że niemal cały handicap wywalczył sobie na jednym etapie – być może najdziwniejszym w całej nowożytnej historii wyścigu…

Zanim jednak przejdziemy do dnia, który, na dwa etapy przed końcem wyłonił bezapelacyjnego zwycięzcę wyścigu, warto wspomnieć o Słoweńcu, który również pojawił się wówczas na starcie. Obecnie panujący król tygodniówek, do Polski przyjechał jako worldtourowy pierwszoroczniak. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej został zawodnikiem zespołu, który wówczas nazywał się LottoNL-Jumbo i któremu daleko było do dzisiejszej dominacji.

Sam Roglič był traktowany natomiast przede wszystkim jako ciekawostka – dla większości wciąż był przede wszystkim “byłym skoczkiem narciarskim”. Nawet jeśli miał już za sobą pierwsze sukcesy. Kilka miesięcy wcześniej sensacyjnie wygrał jazdę indywidualną na czas rozgrywaną podczas Giro d’Italia i zapowiadało się na to, że przed nim kolejne wielkie chwile.

Roglič bardzo szybko robi postępy. Azerbejdżan, Słowenia, teraz świetna postawa na Giro. Jestem przekonany, że może wiele osiągnąć podczas Tour de Pologne. Pamiętajmy, że nasz narodowy wyścig kreuje gwiazdy. To właśnie w Polsce zaczynali Peter Sagan, czy Marcel Kittel.

– mówił Czesław Lang, licząc na to, że do grona gwiazd odkrytych przez TdP dołączy wkrótce także niemłody już wcale, bo 26-letni Słoweniec.

I rzeczywiście, Tour de Pologne mogło stać się kamieniem milowym w karierze tego obiecującego zawodnika. Wówczas nie miał w końcu w swoim palmares ani jednego spośród dziesięciu zwycięstw w etapówkach zaliczanych do World Touru (to absolutny rekord). Wyścig Dookoła Polski mógł być dla niego pierwszym takim sukcesem.

– Ostatni etap to wyzwanie dla Roglica i Campenaertsa. Obaj wygrali „czasówki” w krajowych mistrzostwach i zdecydowanie są specjalistami w tej dyscyplinie. W Tour de Pologne zazwyczaj różnice w klasyfikacji generalnej są niewielkie, zatem zwycięzcę wyłoni szósty, królewski etap i właśnie jazda na czas 

– mówił dyrektor jego ekipy – Addy Engels, jasno sugerując, jaki cel na wyścig ma Słoweniec, który zresztą już wcześniej mówił, że widzi w Polsce szanse na wygranie „generalki”.

Słowa pierwszego z wymienionych panów nie zestarzały się jednak najlepiej. Owszem, na rozgrywanej w Krakowie czasówce Słoweniec zajął niezłe, 3. miejsce, tyle że nie miało to już właściwie żadnego znaczenia. Podobnie jak zaplanowany na poprzedni dzień królewski etap z metą w Bukowinie Tatrzańskiej. Karty zostały rozdane jeszcze wcześniej bo w Zakopanem – stolicy polskich Tatr. Dealerów było dwóch – koszmarna pogoda i doskonale czujący się w niej Tim Wellens.

Etap nie dla sprinterów

Przed startem rozgrywanego w sobotę etapu (tak, wyścig rozpoczynał się we wtorek i kończył w poniedziałek), mało kto spodziewał się trzęsienia ziemi. Pamiętacie odcinek cyklu, w którym wspominaliśmy zwycięstwo Petera Sagana? W 2011 roku nasza redakcja, mając jeszcze dość świeżo w pamięci edycję wygraną przez Jensa Voigta, pisała o etapie z metą w Zakopanem, jako o potencjalnym gamechangerze – pokusiliśmy się nawet o porównania z Galibier i Alpe d’Huez. Trochę się wtedy pomyliliśmy, bo do mety dojechała 50-osobowa grupa.

Pięć lat później byliśmy już mądrzejsi o doświadczenia z kolejnych lat. Zakopane było już stałym elementem naszego narodowego wyścigu, więc łatwiej było o jakieś miarodajne prognozy. Choć profile trasy za każdym razem na papierze wyglądały imponująco, to lista zwycięzców prezentowała się w taki sposób:

  • 2011 – Peter Sagan (po pojedynku z Michaelem Matthewsem)
  • 2012 – Ben Swift (po pojedynku z Elią Vivianim)
  • 2013 – Thor Hushovd (tu drugie miejsce zajął Matthieu Ladagnous, którego nazwisko robi już nieco mniejsze wrażenie)
  • 2015 – Bart De Clerq

Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Zakopane było więc najczęściej areną sprinterskich pojedynków z ograniczonej grupy, zamiast górskich potyczek najlepszych wspinaczy na świecie. Dopiero w 2015 roku organizatorzy nieco utrudnili trasę, wprowadzając na nią choćby Gubałówkę, co zaowocowało tym, że do walki o zwycięstwo etapowe włączyli się tacy kolarze jak Diego Ulissi, Fabio Aru czy Sergio Henao. W naszej zapowiedzi z 2016 zachowywaliśmy jednak znaczącą rezerwę. Pojawiają się w niej m.in. takie zdania:

  • “Zakopiańskie podjazdy powinny zmęczyć już Fernando Gavirię, a w dodatku jego ekipa Etixx-Quick Step będzie już bardziej skupiała się na Bobie Jungelsie.” [Znamienne – “powinny zmęczyć”, zamiast “z pewnością przerosną” – itp. – przyp. BK]
  • “Cenne dla rozstrzygnięć w klasyfikacji generalnej, mogą okazać się też dwie lotne premie w końcówce etapu. Na każdej z nich można zyskać maksymalnie po 3 sekundy.”

Podsumowując – to nie miał być królewski etap – raczej przystawka przed kolejnymi, bardziej istotnymi dniami w Bukowinie i w Krakowie – tak jak przewidywał Engels. Chodziło przede wszystkim o to, by wypracować sobie przed nimi odpowiednio dobrą pozycję, więc bonifikaty mogły mieć naprawdę duże znaczenie. Następnego dnia okazało się, że nie miały znaczenia praktycznie żadnego. 

Sześć godzin w piekle

Dantejski dzień podczas Tour de Pologne

– tytuł sprawozdania z 5. etapu zamieszczonego na stronie Etixx-Quick Step (LottoNL-Jumbo w swojej relacji użyło przymiotnika “apokaliptyczny”). 

Sobotniego przedpołudnia wszystko sprzysięgło się bowiem przeciwko kolarzom, pokonującym trasę z Wieliczki do Zakopanego. Wiał mocny wiatr, ciągle padał deszcz, a do tego wszystkiego doszła jeszcze bardzo niska temperatura. Ściganie w takich warunkach w niczym nie przypominało tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Zdecydowanie bardziej podobne było do opowiadań na temat kolarstwa z czasów przedtelewizyjnych, gdzie kolarze jawili się jako herosi, atakujący na ponad sto kilometrów przed metą, a różnice pomiędzy nimi były liczone w minutach – nie w sekundach.

Niestety – dla wielu zawodników przetrwanie tak trudnego dnia miało się okazać wyzwaniem ponad siły. Spośród 185 zawodników, którzy stanęli na starcie w Wieliczce, zmagania z pogodą przetrwało zaledwie 100. Wśród nich był Michał Kwiatkowski, który jednak nie mógł uważać się za szczęściarza. “Kwiato” pojechał na Tour de Pologne mimo tego, że równolegle trwał Tour de France. Przyczyną było zakłócenie przygotowań – podczas Criterium du Dauphine złapał zapalenie krtani, które męczyło go kilkanaście dni i spowodowało, że nie zdołał przygotować odpowiedniej dyspozycji na lipiec.

Moja forma jest niewiadomą – mówił przed startem, ale na pierwszych etapach nie było tego widać. Już podczas otwierającego wyścig odcinka z metą w Warszawie zaatakował w końcówce i dał się doścignąć tuż przed kreską. Był jej na tyle blisko, że zdążyło go wyprzedzić zaledwie siedmiu zawodników. Jeszcze bliżej zwycięstwa był trzy dni później, gdy na finiszu w Rzeszowie przegrał jedynie z Fernando Gavirią i Luką Mezgecem. Po tamtym występie był wiceliderem wyścigu, za Kolumbijczykiem. Znajdował się więc na pole position przed decydującymi o zwycięstwie etapami – nad znajdującymi się najwyżej rywalami do zwycięstwa – Diego Ulissim i Timem Wellensem, miał odpowiednio 3 i 6 sekund przewagi.

Niestety – już w początkowej fazie sobotniego etapu ucierpiał w jednej z kilku dużych kraks (po jednej z nich zarządzono nawet neutralizację). Po tamtym szalonym początku “Kwiato” nie liczył się już w walce o zwycięstwo, natomiast od peletonu oderwała się grupa, która między sobą miała rozstrzygnąć kwestię zwycięstwa.

Najwytrwalszy

– Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi warunkami. Było strasznie ciężko, niesamowicie zimno. Naprawdę, dałem z siebie wszystko, ale nie mogłem nic więcej zrobić

~ Primož Roglič po 5. etapie Tour de Pologne 2016.

Choć liczba zawodników, która zdążyła już ucierpieć w kraksach, mogłaby wskazywać na coś innego, do mety wciąż pozostawało wówczas ponad 120 kilometrów. W takiej fazie na atak decydują się zazwyczaj zawodnicy nieco słabsi, którzy liczą raczej na zdobycie punktów na górskich premiach i lotnych finiszach. Ewentualnie ci spośród najmocniejszych którzy na wcześniejszych etapach ponieśli już straty, więc nie liczą się w walce o czołowe miejsca w klasyfikacji generalnej i walczą już jedynie o zwycięstwo etapowe.

Tymczasem wtedy od pozostałych oderwała się 18-osobowa grupa, w której roiło się od gwiazd. Był Bob Jungels – 6. zawodnik ostatniego Giro d’Italia. Był Primož Roglič, o którym w poprzednich akapitach napisaliśmy wystarczająco wiele. Legendarny Philippe Gilbert i obiecujący Tim Wellens. A także szereg innych znakomitych kolarzy z Fabio Felline, Michaelem Woodsem, Nicholasem Rochem czy Rubenem Fernandezem na czele. 

Każdy z wymienionych, z wyjątkiem Woodsa, miał w “generalce” niewielką stratę – wynoszącą maksymalnie 13 sekund do trzeciego Ulissiego. Wykorzystali gapiostwo Włocha i fakt, że z tyłu zwyczajnie nie miał kto gonić – To był dobry moment, by zabrać się w ucieczkę, ponieważ z przodu nie było żadnego zespołu, który mógłby kontrolować wyścig. Pomyślałem, że mamy szansę utrzymać się z przodu i nie pomyliłem się.

– mówił po etapie Wellens, który okazał się najwytrwalszym spośród wszystkich aktorów widowiska, które można byłoby spokojnie nazwać adaptacją księgi pierwszej “Boskiej Komedii”.

Jego rywali dotykały przeróżne problemy. Niektórzy musieli mierzyć się z konsekwencjami defektów, inni (na przykład Jungels), leżeli w kraksach. Natomiast kolejni, jak Roglič po prostu nie byli w stanie znieść tego połączenia deszczu i zimna z trudnością etapu i w efekcie zostawali z tyłu. Skończyło się tak, że na około 100 kilometrów przed metą z całej kilkunastoosobowej grupki, na czele pozostał już tylko Wellens.

Dominator

I choć szybko doścignęli go Paweł Cieślik i Alberto Bettiol, którzy wyłonili się z grupki powstałej po dogonieniu poprzednich kompanów Belga, to on wcale nie zamierzał odpuszczać. Po 50 kilometrach zgodnej współpracy z Włochem i Polakiem w końcu zaatakował i zostawił obu za plecami. 

– Pogoda była tak straszna, że odcięło mnie zupełnie – najpierw z zimna, a potem jeszcze doszedł do tego głód. Tak właściwie potem walczyłem już tylko o przetrwanie

– mówił świeżo po wyścigu Cieślik, który choć został najlepszym z Polaków, to do mety miał dojechać dopiero na 34. miejscu. 

Lepiej poszło Bettiolowi, choć i on po tym jak dał odjechać Wellensowi, został jeszcze prześcignięty przez Davide Formolo, Fabio Felline i Tiesja Benoota. Stawka za plecami nieco się więc tasowała, ale niezależnie od wszystkiego, przewaga uciekającego Belga wciąż rosła. Na mecie wyniosła 3:48 nad drugim Davide Formolo. Jeszcze więcej Włoch – siłą rzeczy nowy wicelider wyścigu, tracił do niego w „generalce” – 4 minuty i 2 sekundy.

Kolejny etap się nie odbył. Bukowina Tatrzańska, gdzie miały pojawić się największe różnice między poszczególnymi zawodnikami, nie była odpowiednim miejscem, by się ścigać. Nie pozwalały na to warunki pogodowe, które, choć trudno w to uwierzyć, były jeszcze gorsze, niż dzień wcześniej w Zakopanem. – Drogą płynęła rzeka, a podczas zjazdu 80 km/h mogło to być bardzo niebezpieczne. Do tego na szczycie Zębu była tak gęsta mgła, że jadąc samochodem przed kolarzami nie wiedziałem czy jesteśmy na szosie, czy już na poboczu – w taki sposób Czesław Lang opisywał swój rekonesans z trasy, który ostatecznie przekonał go do odwołania etapu.

Wyścig zakończyła więc jazda indywidualna na czas. I ona sprawiła, że przewaga Wellensa nad wiceliderem wzrosła. Belg nie zaliczył wówczas żadnego spektakularnego występu – zajął 12. miejsce i przegrał m.in. z Felline i Bettiolem, ale za to zdecydowanie wygrał z Formolo, który nie po raz ostatni pokazał, że jazda na czas nie jest jego mocną stroną i na ostatniej prostej wypadł z podium klasyfikacji generalnej.

Wellens przeszedł więc do historii. W dobie wyścigów wygrywanych na sekundy, on wywalczył sobie przewagę 4 minut i 22 sekund nad drugim zawodnikiem. W tym samym roku o zwycięstwie Vincenzo Nibalego w Giro d’Italia przesądziła niecała minuta, a Nairo Quintana wygrał Vuelta a Espana o 1 minutę i 23 sekundy. Nawet przewaga będącego u szczytu formy Chrisa Froome’a nad drugim w Tour de France Romainem Bardetem była o 17 sekund niższa…

Ci, którzy czytali poprzednie odcinki tego cyklu, pewnie pamiętają, że były edycje, gdy różnice pomiędzy poszczególnymi zawodnikami, były zdecydowanie wyższe. Ale były to zupełnie inne czasy. Ostatnim, który był w stanie tak zdominować wyścig był Wojciech Matusiak, który wygrywał w roku pierwszego zwycięstwa Ryszarda Szurkowskiego w Wyścigu Pokoju. A to było naprawdę dawno temu, prawda?

Historia Tour de Pologne (1) – Zwycięstwo okupione łzami

Historia Tour de Pologne (2) – Gdy kraksy rozdają karty

Historia Tour de Pologne (3) – Wyścig jak mundial

Historia Tour de Pologne (4) – Tygrys Szos

Historia Tour de Pologne (5) – Powojenny powrót

Historia Tour de Pologne (6) – Dwaj młodzi geniusze

Historia Tour de Pologne (7) – The Last Dance Ryszarda Szurkowskiego

Historia Tour de Pologne (8) – Prawie jak Wyścig Pokoju

Historia Tour de Pologne (9) – Przyboczny Merckxa

Lp. Kolarz Zespół Łączny czas/strata
1 Tim Wellens Lotto Soudal 23:47:23
2 Fabio Felline Trek – Segafredo 04:22
3 Alberto Bettiol Cannondale-Drapac Pro Cycling Team 04:54
4 Davide Formolo Cannondale-Drapac Pro Cycling Team 05:06
5 Tiesj Benoot Lotto Soudal 05:22
6 Ruben Fernandez Movistar Team 05:45
7 Larry Warbasse IAM Cycling 05:47
8 Andrey Zeyts Astana Pro Team 06:08
9 Dario Cataldo Astana Pro Team 06:20
10 Davide Villela Cannondale-Drapac Pro Cycling Team 08:01

Źródła: ProCyclingStats, oficjalne strony zespołów: Soudal Quick Step, Jumbo-Visma, Naszosie.pl, YouTube

Poprzedni artykułRonde van Vlaanderen kobiet 2023: Lotte Kopecky znów wygrywa. Katarzyna Niewiadoma 5.
Następny artykułSześć klasyków – zapowiedź Wyścigu Dookoła Kraju Basków 2023
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments