fot. Wiki Commons

Eddy Merckx jest bez wątpienia największym kolarzem w historii. Na przełomie lat 60. i 70. słynny “Kanibal” wygrywał praktycznie wszystko, co się dało, a jego wielkie triumfy można byłoby wymieniać w nieskończoność. W większości z nich swój udział miał Roger Swerts – kolarz, który swoje pierwsze zwycięstwo poza Beneluksem odniósł podczas… Tour de Pologne.

Obaj Belgowie [Swerts i jego zespołowy kolega – Joseph Dries – przyp. B.K], Kudra, Gawliczek, Zadrożny oraz świetnie jadący w wyścigu Góral weszli na czoło i energicznie finiszując wpadli na stadion Hutnika z dużą przewagą nad resztą kolegów. Kudra wjechał na bieżnię pierwszy, lecz Swerts okazał się szybszy na wirażu i wygrał ten etap wielkiej mordęgi, licznych ucieczek i pogoni

tak jego triumf na etapie z metą w Nowej Hucie opisywał “Przegląd Sportowy”. 

Dla Belga był to duży sukces, ale raczej nie był po nim w pełni usatysfakcjonowany. Na kończącym się na ulicach Krakowa etapie liczył bowiem na sekundowe zyski, a te nie pojawiły się nawet w niewielkiej ilości. Inaczej niż w większości edycji – tu nie przyznawano bowiem choćby niewielkich bonifikat dla zwycięzcy etapowego. Aby nadrobić czas nad rywalami trzeba było przyjechać do mety z przewagą nad rywalami, a Swerts, pomimo niesamowitej pomocy swojego zespołowego kolegi – Driesa, nie był w stanie tego zrobić. W efekcie jego strata do liderującego Jana Kudry nie zmieniła się ani o jotę – wciąż wynosiła 1 minutę i 46 sekund.

Dwaj młodzi Belgowie

Wyścig i tak mógł uważać w swoim wykonaniu za dość udany, nawet jeśli, pomimo zaledwie 19 lat na karku, nie był całkowitym outsiderem. Na stronie Cycling Archives zawierającej wyniki wyścigów sprzed kilkudziesięciu lat możemy zobaczyć, że początkujący kolarz już wtedy miał kilka zwycięstw w wyścigach dla młodych amatorów z Beneluksu, a te zawsze stały na względnie wysokim poziomie. 

Przed startem dziennikarze polskich gazet (a siłą rzeczy tylko oni pisali o tym wyścigu szerzej) widzieli innych kandydatów do zwycięstwa. Na przykład katowicki “Sport” reklamował imprezę jako pojedynek Jana Kudry z Egonem Adlerem – pięciokrotnym zwycięzcą etapowym Wyścigu Pokoju. W swojej zapowiedzi z nazwiska wymieniono jeszcze kilku kolarzy, tyle że nie było wśród nich żadnego Belga. 

O Belgach trudno coś konkretnego powiedzieć. Federacja tego kraju zapewniła jednak PZKol, że przyśle do kraju dobrych kolarzy – pisano jedynie, zapewne dlatego, że rzadko pokazywali się oni w krajach z bloku wschodniego. Jak się okazało, federacja nie skłamała. Belgowie szybko okazali się najmocniejszymi z obcokrajowców, spośród których większość wyścig, nie po raz pierwszy, bardzo szybko zweryfikował. 

Anglicy z trudem utrzymywali się w trzecim i czwartym ugrupowaniu wyścigu. Francuzi z wyjątkiem Morvana byli wyraźnie słabi i także nie odegrali żadnej roli. Podobnie było z Niemcami po których spodziewaliśmy się więcej niż to, co pokazali. Nawet Adler nie miał nic do powiedzenia (…) 

– pisał już po pierwszym etapie Sport, który niepochlebnie, choć zdecydowanie łagodniej wyrażał się także o Belgach – ich poczynania zrecenzowano w taki sposób: “W ogóle nie wykazywali inicjatywy”.

Być może przybyszom z Flandrii i Walonii inicjatywy faktycznie wówczas brakowało, ale i tak spisali się co najmniej przyzwoicie. Niespełna 20-letni Roger Swerts i o kilka miesięcy starszy Joseph Dries jako jedyni z obcokrajowców znaleźli się bowiem w jedenastoosobowej grupie, która walczyła o to, by otworzyć wyścig zwycięstwem. Już wtedy zaimponowali zwycięzcy etapowemu – Bogusławowi Fornalczykowi, który przepytywany przez dziennikarzy “Przeglądu Sportowego” powiedział – ten wysoki Belg [Dries – przyp. PS] będzie groźny.

Tylko za Kudrą

Nieco się pomylił – szybko okazało się, że zdecydowanie większym wyzwaniem w klasyfikacji generalnej będzie dla Polaków Swerts. Młody Belg dwa pierwsze etapy ukończył na czwartej pozycji, natomiast po zakończonym na 2. miejscu 3. etapie z metą w Gorlicach został właścicielem koszulki lidera wyścigu. Na kolejny odcinek zaplanowano jazdę indywidualną na czas, co było dla niego dobrą wiadomością. Większość ekspertów wskazywała na to, że tylko powiększy tam swoją przewagę nad pozostałymi, co z dzisiejszej perspektywy nie może dziwić – już jako kolarz zawodowy Swerts miał bowiem błyszczeć w próbach czasowych. 

Wielkie sukcesy miały nadejść jednak dopiero za jakiś czas – na trasie z Grybowa do Krynicy lepszy od przyszłego zwycięzcy najważniejszych czasówek na świecie, okazał się Jan Kudra (ale nie tylko on, bo Swerts zajął dopiero 4. miejsce). Ósmy zawodnik rozgrywanych chwilę wcześniej mistrzostw świata amatorów został nowym liderem i pozostał nim już do końca.

Swerts i Dries, który szybko stał się jego głównym przybocznym, nie ustępowali. Jeździli aktywnie, regularnie atakowali, ale Kudra nie odpuszczał. Do tego wszystkiego, mógł jeszcze liczyć na przychylność sędziów, którzy w kontrowersyjnych okolicznościach dorzucili do czasu obu Belgów karną minutę za drafting podczas kolejnej próby czasowej. Gdzie tu kontrowersja? W okolicznościach, bowiem ukarano tylko kilku zawodników, a tych którzy podciągali się za samochodami było zdecydowanie więcej. Wszystko dlatego, że organizatorzy, z niewiadomych przyczyn, nie wstrzymali przed etapem ruchu drogowego.

Sam Kudra nie potrzebował jednak żadnej pomocy. Nawet odliczając karę dla Swertsa, pokonał go o minutę. Absolutnie zasłużył na to, by wygrać 19. Wyścig Dookoła Polski – w końcu zakończył go z trzyminutową przewagą nad Swertsem – drugim kolarzem klasyfikacji generalnej.

Udane wejście

Wynik 19-latka, dla którego był to jeden z pierwszych (o ile nie pierwszy z) zagranicznych wyścigów mógłby w teorii zrobić duże wrażenie na Polakach ale, jeśli tak faktycznie było, to trudno znaleźć ten entuzjazm w źródłach. Ani w “Przeglądzie Sportowym”, ani w “Sporcie” – dwóch gazetach, które dość szeroko pisały na temat wyścigu, nie znajdziemy peanów pochwalnych na cześć zdolnego Belga. Ba, na dziennikarzach tej pierwszej, większe wrażenie zrobił Dries.

Chociaż Swerts zajął w wyścigu 2. miejsce, a Dries 5., wyżej ceniliśmy tego ostatniego. On był inicjatorem większości akcji ofensywnych, on wypracował swojemu rodakowi tak dobrą pozycję, on zwykle przewodził stawce, dając najdłuższe zmiany. Jechał przed tym swobodnie. Jego twarzy nie wykrzywia grymas wysiłku, widać było że wyścig sprawia mu przyjemność

– można było przeczytać na łamach “PS” .

A jednak to Swerts zrobił zdecydowanie większą karierę, nawet jeśli na zawodowy kontrakt musiał jeszcze trochę poczekać. Dopiero po dwóch latach, zwycięstwie etapowym w Tour de l’Avenir i niezłym występie na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio, gdzie przyczynił się do zdobycia medalu przez rodaka – Waltera Godefroota, na podpisanie z nim umowy zdecydowała się francuska grupa Mercier – BP – Hutchinson. 

I od początku było widać, że ma bardzo duży potencjał. Gdyby było inaczej, nie znalazłby się już w pierwszym roku startów w gronie pomocników Raymonda Poulidora na Tour de France. Zresztą “Poupou” mógł zaliczyć tamten start do całkiem udanych – po raz drugi w karierze zajął bowiem drugie miejsce – tym razem przegrywając nie z Jacquesem Anquetilem, a młodziutkim Felice Gimondim.

Indywidualnie 22-letni Belg również mógł być zadowolony ze swojego pierwszego sezonu w kolarstwie zawodowym. Był na tyle dobry, że nie tylko załapał się do gwiazdorskiego składu swojego kraju na Mistrzostwa Świata w San Sebastian, z Van Looyem, Merckxem i Godefrootem, ale wręcz okazał się jego najlepszym zawodnikiem. Zdobył nawet brązowy medal, przegrywając jedynie z Tomem Simpsonem i Rudim Altigiem.

Asystent “Kanibala”

Wtedy, w 1965 roku Merckx był, podobnie jak Swerts, zaledwie pierwszorocznym zawodowcem – zresztą, o dwa lata młodszym od niego. Natomiast dwa pełne sezony później był już właścicielem tęczowej koszulki i zwycięzcą wielu prestiżowych klasyków z Mediolan-San Remo i Gandawa-Wevelgem na czele. Przechodził do Faemy i miał być dla tego zespołu tym, kim kiedyś był Van Looy – niekwestionowaną gwiazdą, tylko zdecydowanie lepszą i bardziej wszechstronną.

I gdy zaczynał tworzyć swoją wersję “Czerwonej Gwardii” (tak nazywano pomocników Van Looya), obok takich zawodników jak Martin Van Den Bossche, Vik Van Schil i Jos Spruyt, znalazło się w niej miejsce dla Swertsa. Dzięki temu drugi zawodnik Tour de Pologne 1962 z bliska oglądać początek dominacji Merckxa. Był razem z nim gdy ten wygrywał swoje pierwsze Giro d’Italia i swoje pierwsze Tour de France. Gdy w 1973 (już w barwach Molteni) jako pierwszy w historii wygrał w jednym sezonie zarówno Vuelta a Espana i Giro d’Italia (oba wyścigi dzielił wówczas niespełna tydzień), Swerts towarzyszył mu w obu.

Zresztą, w obu wygrywał etapy. Za pierwszym razem skorzystał z pozwolenia Merckxa i zaatakował z peletonu na dwa kilometry przed metą. Z kolei w drugim przypadku, podczas prologu Giro d’Italia skorzystał z merckxowej… mocy.  Czasówka była bowiem prowadzona w formie jazdy parami, a że “Kanibal” cenił sobie zdolności Swertsa w tej specjalności (razem wygrali choćby Trofeo Baracchi), to panowie połączyli siły i oczywiście okazali się najmocniejsi, pokonując drugą parę o dwie sekundy.

Choć co jakiś czas Swerts dostawał od “Kanibala” odrobinę swobody, to ten generalnie nie należał do najhojniejszych zwierzchników. Przed sezonem 1974 mający już 32 lata Belg postanowił więc odejść, w poszukiwaniu roli lidera. Opuszczał Molteni jako zawodnik, który brał czynny udział w wygraniu przez Merckxa łącznie czterech Giro d’Italia, czterech Tour de France i jednej Vuelty. 

I to by w zasadzie było tyle, jeśli chodzi o największe triumfy odnoszone wraz z “Kanibalem”. Gdy bowiem po dwóch latach wrócił do Faemy, spotkał tam już innego Merckxa. Belg nie był już tym samym dominatorem, co kiedyś, a powoli schodzącym ze sceny 30-latkiem. Zdążył jeszcze – znów przy udziale Swertsa – stanąć na starcie Mediolan-San Remo i osiągnąć tam ostatni wielki sukces, by niedługo później całkowicie ustąpić pola nieco młodszym kolarzom.

Na swoim

A jak Swertsowi poszło po opuszczeniu wygodnego cienia Merckxa? Nie najgorzej. Jego pierwszy rok w Ijsboerke był prawdopodobnie najbardziej udanym (przynajmniej pod kątem indywidualnych osiągnięć) w karierze. Wygrał, wówczas nieco bardziej prestiżowy, niż dziś – Belgium Tour i mistrzostwo Belgii, a z Vuelta a Espana wrócił z 10. miejscem, koszulką lidera wyścigu (prowadził przez dwa dni) i trzema zwycięstwami etapowymi.

Po swoje największe zwycięstwo w karierze sięgnął jednak jeszcze za czasów jazdy u boku kolarza wszechczasów – i to w bardzo nietypowych okolicznościach. Ci, którzy czytali „Kanibala” wiedzą, że wielki Belg bardzo nie lubił przegrywać i nieczęsto cokolwiek komukolwiek oddawał. W książce Daniela Friebe przytoczona jest nawet anegdota o tym, jak okrada ze zwycięstwa na górskiej premii ciężko pracującego na podjeździe pod Tourmalet Martina van den Bossche. Jednak podczas Gandawa-Wevelgem, nieustępliwy „Kanibal” wcielił się de facto w rolę pomocnika Swertsa. 

Nie wiadomo, czy dokładnie taki był jego zamiar, ale w praktyce tak to właśnie wyglądało. To właśnie on był bowiem tym, który pracował najmocniej, gdy od peletonu oderwała się sześcioosobowa grupka, w której obok niego i Swertsa byli jeszcze m.in. Felice Gimondi i Frans Verbeeck. Natomiast gdy w końcówce doszło do sprintu, tym zawodnikiem Molteni, który zdecydował się na finisz po zwycięstwo, był Swerts.

Tym razem szybki Belg nie był jednak w stanie ograć rywali. Na kreskę minimalnie szybciej wjechał Verbeeck. Tylko że nie był to koniec emocji – swoje wątpliwości co jazdy zwycięzcy zgłosił bowiem Gimondi – a sędziowie stwierdzili, że owszem – Włoch był przez niego ciągnięty za koszulkę. W efekcie Verbeeck został przesunięty na ostatnie miejsce, a zwycięzcą wyścigu został Swerts, który tym samym na stałe zapisał się w historii kolarstwa.

Zobacz poprzednie odcinki cyklu:

Historia Tour de Pologne (1) – Zwycięstwo okupione łzami

Historia Tour de Pologne (2) – Gdy kraksy rozdają karty

Historia Tour de Pologne (3) – Wyścig jak mundial

Historia Tour de Pologne (4) – Tygrys Szos

Historia Tour de Pologne (5) – Powojenny powrót

Historia Tour de Pologne (6) – Dwaj młodzi geniusze

Historia Tour de Pologne (7) – The Last Dance Ryszarda Szurkowskiego

Historia Tour de Pologne (8) – Prawie jak Wyścig Pokoju

Wybrane sukcesy Rogera Swertsa: 

  • 1. miejsce w Gandawa-Wevelgem (1972)
  • Brązowy medal Mistrzostw Świata w San Sebastian (1965
  • 5 zwycięstw etapowych w Vuelta a Espana (1973-75)
  • 2 zwycięstwa etapowe w Giro d’Italia (1972-73)
  • 2 zwycięstwa w Wyścigu Dookoła Belgii (1972 i 1974)
  • 1. miejsce w Zuri Metzgete (1969)
  • 1. miejsce w Trofeo Baracchi (1972)
  • 3 zwycięstwa  w Cronostaffetta (1971-73)
  • 1. miejsce w Chrono des Nations (1972)
Udział Rogera Swertsa w najważniejszych zwycięstwach Eddy’ego Merckxa (obok wyścigu, w którym Swerts był zespołowym kompanem „Kanibala” widnieje „TAK”, przy pozostałych – „NIE”)
Wielkie toury Udział Swertsa
1974 Tour de France NIE
1974 Giro d’Italia NIE
1973 Giro d’Italia TAK
1973 Vuelta a España TAK
1972 Tour de France TAK
1972 Giro d’Italia TAK
1971 Tour de France TAK
1970 Tour de France TAK
1970 Giro d’Italia TAK
1969 Tour de France TAK
1968 Giro d’Italia TAK
Mistrzostwa świata
1967 Heerlen NIE
1971 Mendrisio TAK
1974 Montreal TAK
Monumenty
1976 Milano-Sanremo TAK
1975 Liège – Bastogne – Liège NIE
1975 Ronde van Vlaanderen / Tour des Flandres NIE
1975 Milano-Sanremo NIE
1973 Liège – Bastogne – Liège NIE
1973 Paris – Roubaix NIE
1972 Giro di Lombardia NIE
1972 Liège – Bastogne – Liège TAK
1972 Milano-Sanremo TAK
1971 Giro di Lombardia NIE
1971 Liège – Bastogne – Liège NIE
1971 Milano-Sanremo NIE
1970 Paris – Roubaix NIE
1969 Liège – Bastogne – Liège TAK
1969 Ronde van Vlaanderen / Tour des Flandres NIE
1969 Milano-Sanremo NIE
1968 Paris – Roubaix TAK
1967 Milano-Sanremo NIE
1966 Milano-Sanremo NIE

Żródła: Prasa – „Sport”, „Przegląd Sportowy”, „El Mundo Deportivo”
Bogdan Tuszyński: „Tour de Pologne. 60 lat”, Daniel Friebe: „Eddy Merckx. Kanibal”

Poprzedni artykułVolta a Catalunya 2023: Lista startowa wyścigu
Następny artykułGuido Reybrouck 2023: Matthew Brennan wygrywa, Polacy dość daleko
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Piter
Piter

Świetny tekst 🙂