fot. Wojtek Szabelski/Tour de Pologne

Kilkanaście dni temu Peter Sagan – jedna z najważniejszych postaci w XXI-wiecznej historii kolarstwa ogłosiła, że obecny sezon będzie ostatnim w jej szosowej karierze na wysokim poziomie. W dzisiejszej odsłonie naszego cyklu przypominamy Tour de Pologne 2011 – wyścig w czasie którego odkryte zostały dwa wielkie talenty – talent Słowaka i pewnego blondwłosego sprintera z Niemiec…

Na początku należałoby jednak uściślić jedną bardzo istotną rzecz – kto w sierpniu 2011 roku mógł w ogóle odkryć Słowaka? Raczej nie kolarscy eksperci i nie fani, którzy oglądają każdy kolarski wyścig. W końcu Sagan miał już na koncie kilka sukcesów w wyścigach wcale nie mniej ważnych niż Tour de Pologne. Lista jego sukcesów była imponująca – pomimo zaledwie 21 lat na karku wygrywał już przecież poszczególne etapy Tour de Suisse, Tour de Romandie czy Paryż-Nicea. Nie był więc zawodnikiem bez większych osiągnięć, który musi się pokazać, by zyskać uznanie kolarskiego środowiska.

Niemniej, dla wielu kibiców, kolarstwem interesujących się tylko od święta (jak pewien 12-latek z Krakowa), Słowak był kolarzem zupełnie anonimowym – nigdy nie startował nawet w żadnym wielkim tourze. Podobnie jak Marcel Kittel – dla niego Tour de Pologne 2011 w ogóle był pierwszym wyścigiem rangi World Tour. Wprawdzie tamten sezon już wtedy mógł uznać za bardzo udany – zanotował w nim już 8 zwycięstw, ale i tak duża część fanów kolarstwa mogła znać go przede wszystkim jako piekielnie zdolnego czasowca – w końcu był w tej kategorii brązowym medalistą MŚ i mistrzem Europy orlików, a także byłym mistrzem świata juniorów. Wyścig w Polsce na dobre miał zmienić jego postrzeganie.

Król sprintu rozpoczyna budowę imperium

Pierwszy pojedynek Sagana i Kittela miał miejsce już na pierwszym etapie. Nie był on zbyt równy i trwał tylko przez chwilę – na załączonym niżej nagraniu widać, jak jadący w zielonej koszulce Słowak przez moment próbuje rzucić wyzwanie Niemcowi ze Skil-Shimano. Niestety bezskutecznie – w pewnym momencie można dostrzec, jak na chwilę traci równowagę, zwalnia i traci kolejne pozycje, ostatecznie zajmując dopiero 11. miejsce. Tymczasem Niemiec nie pozostawił rywalom złudzeń – wygrał o długość roweru i został pierwszym liderem wyścigu.


Dla Niemca i całego jego zespołu zwycięstwo w Polsce było wyjątkowe, co podkreślał raz za razem w poetapowej rozmówce. Wprawdzie wyścig był dla niego elementem przygotowań do ważniejszego celu, jakim była Vuelta a Espana, ale do naszego kraju nie mógł przyjechać tylko po to, żeby szykować formę. Wynik również się liczył. Dziś o Team DSM  można byłoby pomyśleć, że jest w World Tourze od zawsze. Ci, którzy śledzą kolarski peleton przynajmniej od kilku lat, zapewne pamiętają dzielne boje Toma Dumoulina z Chrisem Froomem, Nairo Quintaną i Rafałem Majką (gdy Team DSM nazywał się “Sunweb”). Albo czasy, gdy Giant-Shimano (jeszcze starsza wersja nazwy zespołu) miał najmocniejszą sprinterską paczkę… 

To była jednak wtedy jedynie melodia przyszłości, a ekipa wówczas jeżdżąca w drugiej dywizji pod nazwą Skil-Shimano jechała na Tour de Pologne bez choćby jednego zwycięstwa na poziomie World Touru (i żeby było jasne – w ProTourze, który w 2011 roku został zastąpiony przez World Tour, również). Czesław Lang dał jej dziką kartę na wyścig i prawdopodobnie nie żałował tamtej decyzji. Dziś może się chwalić, że zespół z Holandii właśnie u niego sięgnął po pierwszy triumf w wyścigu należącym do pierwszej dywizji, a kolejne miały nadejść bardzo szybko.

 – Jutro też jest płaski etap… – mówił nieśmiało zwycięzca warszawskiego finiszu. A skoro był płaski etap, to było i zwycięstwo Niemca – taka zasada miała obowiązywać do samego końca. Kittel okazał się więc najlepszy jeszcze w Dąbrowie Górniczej, Katowicach i ostatniego dnia wyścigu, w Krakowie. Choć można było zastanawiać się, czy po takim popisie nie zgłoszą się po niego inne ekipy, on jasno zadeklarował 

Mam ważny kontrakt ze Skil-Shimano do 2013 r. Na razie nie myślę o innej ekipie. Dobrze mi tutaj i chcę ścigać się w tym zespole. Z tą drużyną chcę się rozwijać i wygrywać kolejne wyścigi, na które mam nadzieje dostaniemy zaproszenie.

I słowa dotrzymał, choć tuż po sukcesie w Polsce wygrał jeszcze etap Vuelta a Espana. Raczej nie żałował, ponieważ jego ekipa szybko awansowała do World Touru, a Kittel w jej barwach został na jakiś czas najszybszym sprinterem globu, który w latach 2013-14 wygrał łącznie 8 etapów Tour de France i 2 w Giro d’Italia. 

Najpierw “Mała Flandria”, dopiero potem duża

Jeszcze większa kariera miała w przyszłości czekać Petera Sagana. Jak łatwo się domyślić, Słowak już wcześniej wielokrotnie bywał w naszym kraju – również w celach startowych. Występował m.in. w Pucharze Prezydenta Miasta Grudziądza (kategoria juniora), Dookoła Mazowsza, Memoriale Henryka Łasaka i Pucharze Uzdrowisk Karpackich (jako pierwszoroczny orlik). 

Żadnego z nich nie udało mu się wygrać – podobnie jak poprzedniej edycji Tour de Pologne, która nie była dla niego zbyt udana. Kłopoty żołądkowe sprawiły, że nijak nie zdołał zaznaczyć swojej obecności w wyścigu, która zakończyła się dla niego już po piątym etapie z metą w Ustroniu. Teraz miało być lepiej, choć właściwie trudno było przewidywać, na co tak właściwie stać Słowaka, który do Polski przyjechał przede wszystkim w jednym celu:

– Oni [Sagan i Nibali] przygotowują się do Vuelta a Espana. Poza tym, do Polski przyjadą po obozie w wysokich górach, a Tour de Pologne będzie dla nich pierwszym startem od mistrzostw krajowych pod koniec czerwca. Na pewno nie pójdzie im łatwo.

– mówił jakiś czas przed wyścigiem Maciej Bodnar, z którym wywiad pojawił się w przedwyścigowym Skarbie Kibica “Przeglądu Sportowego (zresztą nie tylko z nim, rozmawiano właściwie z każdym Polakiem, znajdującym się na liście startowej). Z kolei Maciej Paterski – drugi z biało-czerwonych elementów w koszulce Liquigas-Cannondale wspomina dziś w rozmowie z Naszosie.pl

Jeśli dobrze pamiętam, on przyjechał właściwie głównie po to, żeby walczyć na płaskich etapach.

Sprawa nie była jednak wcale oczywista, bo jako że Sagan jest bardzo wszechstronnym kolarzem, to jego plan był dość elastyczny. Później, gdy nie wyszło mu na płaskich finiszach (bo na trzech pierwszych etapach zajmował kolejno 11., 9. i 11. miejsce), przebąkiwał coś klasyfikacji najlepszego górala, ale w końcu stanęło na walce o zwycięstwo w całym wyścigu, która rozpoczęła się na dobre w Cieszynie.

Do tej pory położone na polsko-czeskiej granicy miasteczko mogło mu się kojarzyć z niecodzienną sytuacją z udziałem jego matki. Ta w 2010 roku najpierw wbiegła wprost przed jadący autobus ekipy, zmuszając kierowcę do gwałtownego hamowania, a następnie, jak gdyby nigdy nic, weszła do środka i powiedziała, że przyszła do syna, który chwilę wcześniej zajął 165. miejsce, z 10-minutową stratą do czołówki.

W 2011 roku było już inaczej. Problemy żołądkowe już mu nie dokuczały, a jego koledzy z drużyny wykonali swoją robotę perfekcyjnie. Ostatnie 40 kilometrów etapu spędzili goniąc ucieczkę, a na końcowym podjeździe narzucili tempo, które przerosło większość najszybszych spośród tych, którzy pozostawali jeszcze w coraz mniejszej czołowej grupie. Dzięki temu walka o zwycięstwo rozstrzygnęła się w gronie 20 kolarzy, z którego na bardzo długi, trwający około 40 sekund, finisz zdecydował się Peter Sagan. Jego przewaga nad pozostałymi, była ogromna – wyniosła dokładnie 3 sekundy. Po dodaniu do tego 10-sekundowej bonifikaty, Słowak mógł się cieszyć z prowadzenia w klasyfikacji generalnej – dokładnie 5 sekund przed drugim Marco Marcato.

Dziś pół żartem, pół serio (mimo wszystko bardziej żartem) tamto zwycięstwo można było potraktować jako mini-proroctwo. Niektóre polskie portale sportowe (także my) etap z metą w Cieszynie, ze względu na rundy zawierające brukowane podjazdy, nazywały go “Małą Flandrią”. Wiele lat później miało się okazać, że Sagan wygra także tę prawdziwą Flandrię. On wtedy jednak raczej nie wybiegał myślami aż tak daleko naprzód. Celem, który miał przed sobą, była obrona koszulki lidera.

Gdy decydują lotne premie…

– Myślę, że pozostałe górki może przejechać, a jeśli jest w optymalnej formie, to stać go, by wygrać cały wyścig

 – mówił po tamtym zwycięstwie Sylwester Szmyd “Przeglądowi Sportowemu” (trzeci z Polaków w Cannondale nie pojawił się w Polsce w roli zawodnika – odpoczywał po Tour de France). Jeśli rzeczywiście chciał wygrać, nie powinien więc mieć większych problemów z przejechaniem kolejnego etapu, zakończonego w Zakopanem. Bo choć stolica polskich Tatr musi kojarzyć się z górami, a organizatorzy na 200 kilometrowej trasie przygotowali aż 10 górskich premii, to żadna z nich nie była specjalnie stroma.

Ostatecznie wszystko skończyło się tak, że o zwycięstwo walczył około 60-osobowy peleton. Rozgrywkę sprinterów rozpoczął Romain Feillu, który próbował powtórzyć wyczyn Sagana i zaatakował z 500 metrów. Przez moment wydawało się nawet, że dopnie swego, bo uzyskał sporą przewagę nad pozostałymi. Młody kolarz Liquigas-Cannondale był jednak zbyt mocny. W odpowiednim momencie skontrował, na około 150 metrów przed metą wyprzedził Francuza i niezagrożony wpadł na metę sięgając po drugie zwycięstwo. Nad drugim kolarzem – innym wielkim talentem z rocznika 1990 – Michaelem Matthewsem, miał dwie długości roweru przewagi.

– A więc trzy razy Kittel, dwa razy Sagan. Pięć etapów Tour de Pologne i tylko dwóch zwycięzców i dwóch liderów. No, to już chyba wydaje się troszeczkę posprzątane

– mówił rozemocjonowany Tomasz Jaroński na antenie Eurosportu. Na tym nagranie się kończy, więc nie udało mi się usłyszeć dalszej części myśli legendarnego komentatora. Jeśli jednak chodziło mu o to, że Sagan właściwie zwycięstwo w całym wyścigu ma już w kieszeni, to trochę się przeliczył. 

Kolejny etap miał być bowiem zdecydowanie trudniejszy. Zawierał m.in. cztery wspinaczki pod Gliczarów i osiem innych podjazdów I kategorii. Ekipa widziała jednak, w jakiej formie jest Słowak i bardzo w niego wierzyła.

– Wiedzieliśmy, że Peter nie odpuści. Znaliśmy go. Jak już miał tę swoją koszulkę lidera, to za nic w świecie nie chciał jej oddać. Wiedzieliśmy też, że te podjazdy w Bukowinie nie są poza jego zasięgiem. Rzeczywiście – poradził sobie z nimi naprawdę dobrze, w dużej mierze dzięki pomocy Vincenzo Nibalego w samej końcówce.

– wspomina Paterski.

Postawa Sagana i jego kolegów (głównie tych ostatnich) rzeczywiście zrobiła spore wrażenie na będącym przy trasie Tonim Romingerze. Mimo to Słowakowi nie udało się utrzymać koszulki lidera. Na ostatnim kilometrze Daniel Martin – zwycięzca sprzed roku, po naprawdę wielu próbach, w końcu zdołał go zgubić. Świetnie zapowiadający się kolarz przekroczył linię mety na 16. miejscu i stracił na rzecz Irlandczyka koszulkę lidera. Przed ostatnim etapem, podobnie jak inny pół-sprinter – Marco Marcato, tracił do niego trzy sekundy.

Obaj nie zamierzali jednak składać broni, co poskutkowało tym, że emocje mieliśmy już na wiele kilometrów przed końcem etapu, a dokładniej na jedynej tamtego dnia lotnej premii. Jako że Martin nie należy do najszybszych kolarzy w stawce, nawet nie zamierzał stawać w szranki z dwoma wszechstronnymi sprinterami. Zamiast tego oddelegował do walki swojego kolegę z zespołu – Heinricha Hausslera. Szybki Australijczyk nie przebierał w środkach – walczył ze Słowakiem w naprawdę bezpardonowy sposób i osiągnął swój cel – kreskę narysowaną nieopodal stadionu Cracovii przekroczył jako pierwszy.

Słowak, któremu w związku z tym przypadły jedynie dwie sekundy (a więc wciąż miał sekundową stratę do Martina), nie krył złości. Jasno pokazywał, że Australijczyk zajechał mu drogę – jak się miało później okazać, całkowicie słusznie. Po etapie Hausslerowi odebrano bowiem bonifikatę i dano ją Saganowi. Nietrudno się domyślać, jak wielka afera miałaby miejsce, gdyby właśnie ta decyzja przesądziła kwestię zwycięzcy. A właśnie tak by się stało, bo przy równości czasów zwycięzcą wyścigu zostałby Sagan, dzięki lepszej sumie miejsc na poszczególnych etapach. Na szczęście Słowak postanowił oszczędzić nerwów sobie i pozostałym uczestników wyścigu. Po raz pierwszy w tym wyścigu pokazał, że świetnie radzi sobie również w niemal całkowicie płaskim terenie i na finiszu przegrał jedynie z Marcelem Kittelem. Został bezapelacyjnym zwycięzcą, nawet jeśli jego przewaga na koniec wynosiła tylko 6 sekund.

Tour de France nie wygrał, ale i tak było dobrze

– Ten chłopak wygra kiedyś Tour de France – pisał po etapie do Cieszyna Kamil Wolnicki z “Przeglądu Sportowego”. Z dzisiejszej perspektywy tamte słowa brzmią absurdalnie, zwłaszcza w kontekście tego, że Sagan miał przecież problemy z utrzymaniem tempa czołówki nawet w Bukowinie Tatrzańskiej. Tylko że Słowak wciąż był bardzo młodym kolarzem (zwłaszcza jak na tamte warunki) i można było zakładać, że jego rozwój może pójść w zupełnie różnych kierunkach. Zresztą, nawet Cycling News w dniu zakończenia wyścigu pisało:

Zwycięzca Tour de Pologne, Peter Sagan (Liquigas-Cannondale) planuje wystartować w Vuelta a Espana, która rozpoczyna się 20 sierpnia w Benindorm, oficjalnie z niewielkimi ambicjami. “Jadę bez żadnej presji. Nie po klasyfikację generalną” powiedział Sagan po ostatnim etapie polskiego wyścigu z metą w Krakowie.

Mario Scirea, dyrektor sportowy Liquigas-Cannondale, potwierdza, że jego protegowany nie będzie ścigał wysokiego miejsca w klasyfikacji generalnej. “Od tego mamy Vincenzo Nibalego” – mówi.

Czy zatem Sagan miał papiery na walkę w wyścigach trzytygodniowych?

– Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem, żeby ktoś wewnątrz zespołu mówił o nim w takim kontekście. Jego kalendarz zawsze był podporządkowany wyścigom klasycznym – to na nich skupiał się najmocniej

 – wyjaśnia Paterski.

Wygląda więc na to, że cytowane wcześniej fragmenty tekstów dziś można traktować już wyłącznie w formie ciekawostki wskazującej na to, jak gigantyczne wrażenie robił na ludziach piszących o kolarstwie Słowak i jak olbrzymie były wobec niego oczekiwania z zewnątrz.

Dziś, niecałe 12 lat później, wiemy już na pewno, że udało mu się je spełnić. Wprawdzie nigdy nie pojechał na wielki tour w roli typowego lidera, a jeśli nie dojdzie do największej sensacji w historii kolarstwa albo po prostu wielkiego kataklizmu, który wywróciłby tegoroczny wyścig do góry nogami, zakończy karierę bez zwycięstwa w Tour de France. Trzy mistrzostwa świata z rzędu zdobyte w latach 2015-17, siedem zwycięstw w klasyfikacji punktowej Tour de France (w obu przypadkach mamy do czynienia z absolutnymi rekordami), do tego dwa wygrane monumenty – to lista osiągnięć być może najwybitniejszego kolarza z pokolenia, które dziś powoli schodzi już ze sceny.

Zobacz także:

Historia Tour de Pologne (1) – Zwycięstwo okupione łzami

Historia Tour de Pologne (2) – Gdy kraksy rozdają karty

Historia Tour de Pologne (3) – Wyścig jak mundial

Historia Tour de Pologne (4) – Tygrys Szos

Historia Tour de Pologne (5) – Powojenny powrót

Klasyfikacja generalna Tour de Pologne 2011:

Miejsce Kolarz Zespół Czas/Strata
1 Peter Sagan Liquigas-Cannondale 26h 40′ 00″
2 Daniel Martin Garmin-Cervélo 6″
3 Marco Marcato Vacansoleil-DCM 7″
4 Wout Poels Vacansoleil-DCM 23″
5 Peter Kennaugh Sky Procycling 25″
6 Rinaldo Nocentini Ag2r-La Mondiale 28″
7 Bartosz Huzarski Reprezentacja Polski 28″
8 Christophe Riblon Ag2r-La Mondiale 28″
9 Steve Cummings Sky Procycling 28″
10 Marek Rutkiewicz CCC Polsat Polkowice 32″

 

Źródła – Przegląd Sportowy, Skarb Kibica Tour de Pologne, tdplive (kanał na YouTube), Naszosie.pl, CyclingNews, archiwum Tour de Pologne.

Poprzedni artykułHoogerheide 2023: Mathieu van der Poel znów w tęczy!
Następny artykułVolta a la Comunitat Valenciana 2023: Rui Costa podwójnym zwycięzcą na zakończenie wyścigu
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Pat
Pat

Ciekawe kiedy znowu pojawi się taki szosowy zawadiaka

Kojomojo
Kojomojo

Kolejny wspaniały artykuł, redaktorze Kozyra