zdjęcia: Wiki Commons i Tour de Pologne

Ryszard Szurkowski vs. Stanisław Szozda – to chyba najbardziej znana rywalizacja w historii polskiego kolarstwa. Nieco mniej kojarzone ze sobą są dwie wielkie postaci wcześniejszej epoki – Marian Więckowski i Stanisław Królak. Tymczasem one też stoczyły ze sobą przynajmniej jedną wielką batalię.

Wybraniec

Nieco bardziej popularnym ze wskazanej dwójki był ten drugi, a to za sprawą Wyścigu Pokoju – imprezy, która stopniowo zajmowała coraz więcej miejsca w sercach Polaków spragnionych wielkich sukcesów swoich reprezentantów. Bardzo duży sukces nasi rodacy odnieśli już w jej pierwszej edycji – zajęli jedno drugie (Roman Siemiński) i dwa trzecie miejsca (Wacław Wójcik i Józef Kapiak). To oznaczało połowę dostępnych pozycji na podium, gdyż impreza, nazywająca się wówczas jeszcze “Warszawa-Praga/Praga-Warszawa”, składała się z dwóch rozgrywanych równolegle, lecz w różnych kierunkach wyścigów.

Niestety, w kolejnych latach, gdy przeprwadzano już tylko jedne, lecz lepiej obsadzone zawody, Polakom wiodło się już zdecydowanie gorzej. Przez długi czas wyniki Siemińskiego, Wójcika i Kapiaka pozostawały jedynymi miejscami na podium naszych reprezentantów. Człowiekiem, który dawał największe szanse na zmianę tego stanu rzeczy był Stanisław Królak. Urodzony w 1931 roku zawodnik już jako 22-latek wygrał dwa etapy coraz popularniejszego wyścigu, a w klasyfikacji generalnej zajął 8. pozycję. Był wówczas najlepszym z Polaków – podobnie zresztą, jak w dwóch kolejnych latach, kiedy zajmował odpowiednio 6. i 5. miejsce.

Stanisław Królak nie wykazywał jeszcze żadnych oznak boskości – czytamy o jego statusie z tamtych czasów w jednym z historycznych artykułów “Rzeczpospolitej”. Moje tradycyjne wertowanie starych numerów “Przeglądu Sportowego” przyniosło dokładnie takie same wnioski. Królak nie był wielką gwiazdą. Z jego nieobecności na wyścigu z 1954, kiedy to zawody pokrywały się u niego z egzaminami na uczelni, nie robiono wielkiego wydarzenia. Gdy odnosił wspomniane sukcesy w Wyścigu Pokoju, wcale nie pisano peanów na jego cześć.

A jednak, jeśli wierzyć przekazom Bogdana Tuszyńskiego, to właśnie Królak był tym kolarzem, do którego ustawiała się największa kolejka kibiców, a i wśród kolegów z kadry był tym, który cieszył się największym szacunkiem. Widać to było przed Wyścigiem Pokoju z 1955. Wówczas 24-letni kolarz został jednogłośnie wybrany kapitanem kadry, nawet pomimo swoich wyraźnych protestów.

Król własnego podwórka

Zdecydowanie mniejsze doświadczenie w rywalizacji z zagranicznymi kolarzami miał Marian Więckowski – zawodnik o dwa lata młodszy od Królaka. On wciąż czekał na swój debiut w Wyścigu Pokoju. Jego pominięcie przy ustalaniu składu na edycję z 1955 nie spotkało się nawet z większym oburzeniem opinii publicznej, ponieważ o wyjeździe decydowały punkty zdobyte w trzech wyścigach kwalifikacyjnych. Tour de Pologne był jednak jego wyścigiem. Zadebiutował w nim już jako 18-latek – w 1952 roku i od razu zajął 7. miejsce, będąc najmłodszym kolarzem w czołowej “10”. Rok później było jeszcze lepiej – był piąty. W obu przypadkach zaprezentował się lepiej niż Królak, który sam o sobie mówił, że nie jest w stanie zbyt długo utrzymywać odpowiedniej formy. Ta po Wyścigu Pokoju zwykle spadała i w efekcie z jednego z najlepszych amatorów na świecie stawał się zawodnikiem, który nie był w stanie włączyć się o zwycięstwo w rywalizacji z kolarzami krajowymi.

W 1954, gdy w ogóle nie wystartował w Wyścigu Dookoła Polski, impreza potoczyła się dla Więckowskiego w sposób wymarzony. Nie tylko wygrał całe zawody, ale wręcz zdominował je wraz ze swoim kuzynem i najlepszym przyjacielem – Stanisławem Bugalskim. – Każda ucieczka, każde posunięcie taktyczne, każdy ich pościg był wspólnym ich dziełem – pisał na łamach “Sportu” Witold Zbierowski. Natomiast Czesław Lang – zięć Więckowskiego, który tamtych czasów, z racji wieku, nie może pamiętać, ale słyszał o nich z opowieści teścia, opowiada nam – Bugalski był jego prawą ręką. W górach zdarzali się kolarze mocniejsi od nich, ale gdy przychodziło do walki na wiatrach czy na brukach – byli prawdziwymi mistrzami.

Przy pierwszym zwycięstwie Więckowskiego łyżką dziegciu w beczce miodu mogła być nieobecność na liście startowej kilku kadrowiczów. Zabrakło bowiem nie tylko Królaka, ale też drugiej największej gwiazdy polskiego peletonu – Mieczysława Wilczewskiego, a także nieco mniej znanych, ale również bardzo mocnych Władysława Klabińskiego i Eligiusza Grabowskiego. Dla Bugalskiego i Więckowskiego prawdziwym testem siły miała więc okazać się kolejna edycja, w której tym razem wystąpił każdy z wymienionych. I wyścig znów miał zamienić się w teatr dwóch aktorów, tylko że Bugalskiego zastąpił Królak.

Złoty czas “Wojskowych”

Znów była to walka bratobójcza, bowiem przyszły zwycięzca Wyścigu Pokoju – podobnie jak Więckowski i Bugalski, był zawodnikiem CWKS-u Warszawa (ówczesna nazwa Legii Warszawa). Ta przeżywała wtedy być może najlepszy czas w swojej historii. Bo choć przed wojną jej barwy przywdziewali wielokrotnie m.in. znani z poprzednich odcinków Wiktor Olecki, czy Eugeniusz Michalak, a i ich składy z lat późniejszych lat zazwyczaj robiły wrażenie, to chyba nigdy stężenie talentu w jednym momencie nie było tam tak wysokie, jak wtedy.

Pokazał to doskonale już wyścig z 1954 roku. Nie było Królaka, a zawodnicy tego zespołu i tak zdołali zająć pięć pierwszych pozycji. Trudno się temu dziwić, skoro kolarska Legia była wówczas prawdziwym kolosem. 

W tamtych latach w sekcji kolarskiej Legii Warszawa trenowało mnóstwo zawodników. Był taki rok, gdy w mistrzostwach tej jednej sekcji kolarskiej wystartowało 180 kolarzy [!]. W Warszawie w tamtym okresie było ponad 20 klubów kolarskich, ale to Legia była największa. Oferowała zawodnikom najlepsze warunki treningowe i najlepszych trenerów, więc nierzadko zdarzało się, że ci opuszczali swoje macierzyste zespoły, by zasilić szeregi Legii. Sam Stanisław Królak zaczynał w Gwardii Warszawa, ale później przeniósł się Legii ze względu na starszego brata, który chwalił sobie treningi w tym zespole

– mówi Marcin Wasiołek – wieloletni prezes kolarskiej Legii Warszawa i organizator takich wyścigów jak Dookoła Mazowsza czy Memoriał Andrzeja Trochanowskiego. Na pytanie o to, jaki wpływ na siłę ówczesnej Legii miały pobory poszczególnych zawodników do wojska odpowiada:

– W tamtych latach naprawdę niewielkie. Na większą skalę zaczęło się to w latach 60., wcześniej były to tylko pojedyncze przypadki, na przykład Henryk Hadasik [czterokrotny uczestnik Wyścigu Pokoju, służbę odbywał w 1952 roku – przyp. red]. 

Jego słowa zdaje się potwierdzać pochodzenie zawodników. W Legii zdarzali się kolarze z różnych części Polski. Na przykład Adam Wiśniewski – zwycięzca 5 etapów z 1954 roku pochodził z Krakowa, tyle że zdecydowana większość gwiazd zespołu była warszawiakami. Ze stolicy pochodził zarówno Królak, jak i Więckowski, ale także Bugalski, który w 1954 zapowiadał odważnie – W następnym wyścigu ja będę zwycięzcą, ale musi ze mną jechać “Maniuś” – choć akurat tę deklarację zweryfikowała szosa. Już pierwszego dnia stracił 5 minut i poważne szanse na zwycięstwo. Niemniej dla Legii pierwszy dzień ścigania był bardzo udany. 

Na starcie wystawiła aż trzy zespoły i wszystkie zaprezentowały się przynajmniej przyzwoicie. CWKS I zajmował pierwsze miejsce z 21 minutami przewagi nad drugą Gwardią. Trzecie miejsce zajmował natomiast… CWKS III, na którego czele stał 19-letni Wiesław Podobas, który szybko stał się rewelacją wyścigu. Później, już po jego zakończeniu Tadeusz Karwiński – dziennikarz Sportowca pisał:

Podobas jechał szczęśliwie, unikał defektów, ale fakt ten nie obniża wiele jego sukcesu. Nie był to bowiem zawodnik bierny na trasie, cień znakomitszych kolegów. Potrafił nie tylko odpierać ataki, ale sam atakować, potrafił – co na własne oczy widziałem na szczycie Mogilan – przełamać największą depresję, złapać “drugi oddech” i za każdym razem wywalczyć miejsce w czołówce.

Starcie tytanów

Cztery lata później Podobas miał zostać zwycięzcą Tour de Pologne, ale w 1955 o wygraną walczyli tylko Królak i Więckowski. Już na pierwszym etapie wywalczyli dwa pierwsze miejsca. Sytuacja na tamtym etapie od początku była bardzo dynamiczna. Dość zybko od grupy oderwała się mocna ucieczka, w której składzie znalazł się Królak. Na szczęście nie był to koniec emocji, bo na kolejnych kilometrach liczba zawodników jadących z przodu cały czas się zmieniała. Jedni odpadali, inni dojeżdżali. Wśród tych ostatnich znalazł się Więckowski, który stoczył z Królakiem zacięty bój na finiszu etapu

Wtedy jeszcze ten sam czas miało pięciu zawodników. Oprócz wielkiej dwójki – Jarząbek, Głowaty i Jankowski. Jeszcze po drugim etapie “PS” zachwycał się tym, jak bardzo wyrównana jest rywalizacja, ale już kilka dni później sytuacja była jasna. – Czołowa dwójka ma nad trzecim Podobasem 6 minut i nie ulega już wątpliwości, że pomiędzy nią rozegra się walka o zwycięstwo – pisał na łamach gazety Zygmunt Weiss.

Wtedy liderem był Więckowski, który koszulkę wywalczył na pagórkowatym etapie z Zielonej Góry do Jeleniej Góry. W końcówce Królak miał chwilę wyraźnej słabości. Choć jeszcze w końcówce jechał przed główną grupą, razem z Żelaznym, a tuż za późniejszym etapowym zwycięzcą – Czarneckim, to na ostatnich kilometrach stracił dystans najpierw do partnera, a później do zawodników, którzy wyłonili się zza jego pleców. Wśród nich był Więckowski, który wyprzedził go o sześć sekund, dzięki czemu przejął przodownictwo w wyścigu.

Dzień później, na trasie do Wrocławia Królak znów stracił – tym razem 14 sekund. Choć wjechał na stadion w grupie razem z Więckowskim, to w samej końcówce miał defekt, który sprawił, że w “generalce” tracił już 20 sekund. W kolejnych dniach obaj kolarze pilnowali się bardzo czujnie, nic nie robiąc sobie z faktu, że zwycięstwa na poszczególnych etapach zgarniali inni. Ich interesował tylko końcowy triumf, a jego losy miały rozstrzygnąć się na etapie w Zakopanem.

Gwóźdź, który przebija marzenia

Jak wiemy, Więckowski nie był najlepszym góralem w peletonie. Tylko że Królak również nigdy nie był asem na podjazdach. Jeśli jednak liczył na zwycięstwo – musiał jechać aktywnie. Szczęśliwie dla niego, swój słabszy dzień miał jego rywal. Późniejszy zwycięzca Wyścigu Pokoju odjechał mu więc, wraz z 11 innymi kolarzami, już na podjeździe pod Luboń, który był pierwszą poważną trudnością tamtego dnia. Na szczycie miał nad rywalem 200 metrów przewagi, ale wraz z upływem kilometrów ta wciąż rosła. Na szczycie Obidowej była już bardzo znacząca, a gdy kolarze wjechali na metę dobiła do dwóch minut. 

– Za wcześnie wyciągać ogólne wnioski na temat wyścigu, ale warto jest już teraz powiedzieć, że wyścig jest piękny. Takiej ambicji i zaciętości w walce dawno nie oglądaliśmy w krajowych imprezach tego rodzaju 

– pisał po etapie “PS”, co miało swoją wymowę. W końcu we wcześniejszych miesiącach dziennikarze tej gazety wielokrotnie narzekali właśnie na brak waleczności polskich kolarzy. Te emocje miały się jednak właśnie skończyć. W końcu Królak miał już półtorej minuty przewagi nad Więckowskim. Pierwsze zwycięstwo w Tour de Pologne miał na wyciągnięcie ręki. Do umiejscowionej w Warszawie mety wyścigu pozostało już tylko 400 kilometrów. Dwa etapy bez wywołujących przerażenie wspinaczek.

Nie minęła jednak nawet połowa pierwszego z nich – peleton znajdował się wówczas 25 kilometrów za Mogilanami, a kolarz najechał na mały gwóźdź. Wymiana koła poszła w miarę sprawnie, ale mimo to, gdy się zakończyła, reszta zawodników znajdowała się 800 metrów dalej. Samotny Królak nie był w stanie stawić czoła całemu peletonowi, który w tamtym momencie, napędzany przez dwójkę Więckowski-Bugalski jechał naprawdę szybko. Do mety w Kielcach przyszły zwycięzca Wyścigu Pokoju dojechał 11 minut po zwycięzcy. Szansa na wielki triumf przepadła.

Rywalizacja, której nie było

Wielki rewanż miał nastąpić rok później. Rozgłos wokół tego pojedynku był jeszcze większy niż w 1955. Więckowski w końcu odniósł swój pierwszy duży zagraniczny sukces – na początku roku zajął 3. miejsce w Wyścigu Dookoła Egiptu, natomiast później wreszcie zadebiutował w Wyścigu Pokoju. Tyle że te jego osiągnięcia bladły przy wyczynach Królaka – nowej największej gwiazdy polskiego sportu. Zwycięzcy Wyścigu Pokoju. Człowieka, który (przynajmniej według legend), zatrzymał Sowietów za pomocą swojej pompki.

Niestety – wielkiego pojedynku nie było. Już pierwszego dnia Królak stracił do rywala sporo ponad minutę, a z każdym kolejnym etapem różnica między nim, a Więckowskim rosła. Królak po prostu nie był sobą

– Jestem zupełnie ugotowany. Nogi mi się nie kręcą. Nie mogę ani skoczyć do przodu, ani zainicjować ucieczki. Sam siebie nie poznaję. Jakie są tego przyczyny? Przede wszystkim zmęczenie. Wystrzelałem się w Wyścigu Pokoju. Tam rzeczywiście byłem w formie. Ale ja mogę utrzymać się na wysokim poziomie maksimum miesiąc – dwa. Nie osiągnąłem zamierzonego drugiego szczytu

– mówił w rozmowie ze Sportowcem Królak, który tamtego wyścigu ostatecznie nie ukończył.

Do formy z Wyścigu Pokoju nie wrócił już nigdy. Niedługo po starcie w Wyścigu Dookoła Polski został zawieszony przez komunistyczne władze za udział w sowicie wynagradzanych, ale, jak się okazało, nielegalnych wyścigach. Dyskwalifikacja była trzyletnia i choć cofnięto ją już po 12 miesiącach, to Królak nigdy już nie wrócił do dawnej formy. W Tour de Pologne startował jeszcze kilka razy, ale nie zdołał wywalczyć choćby miejsca na podium. Wyścig z 1955 roku na zawsze pozostał dla niego największą niewykorzystaną szansą.

A Marian Więckowski? On dzięki zwycięstwu w 1956, w wieku 23 lat został trzykrotnym triumfatorem Tour de Pologne. Podobnie jak Królak został legendą polskiego kolarstwa, nawet mimo tego, że nie dane były mu wielkie sukcesy w Wyścigu Pokoju. Generalnie, w kolejnych latach jego kariera mocno zastopowała. W przeciwieństwie do Królaka, w tym przypadku trudno wskazać konkretny powód jego regresu, jednak Lang zapytany o możliwą przyczynę, przyznaje, że ma swoją teorię

Tamtej władzy bardzo zależało na tym, żeby nie kreować wielkich gwiazd, wielkich bohaterów. To tak jak u Rosjan. U nich zawsze liczyła się drużyna, a jak ktoś zaczął się wybijać ponad resztę, to często po prostu go nie wystawiali

– mówi nam. A historie karier innych zawodników z czasów PRL-u zdają się potwierdzać jego słowa.

Na szczęście, choć druga część kariery obu panów nie obfitowała w sukcesy, to żaden z nich nie obraził się na kolarstwo. Królak prowadził swój własny sklep rowerowy, a przez jakiś czas zajmował się także szkoleniem młodzieży. Podobnie zresztą jak Więckowski, który miał swój duży wkład choćby w rozwój wspomnianego już Langa:

Pamiętam gdy poznałem go podczas wyścigu w Austrii – mojego pierwszego za granicą. Był pasjonatem, oddanym zawodnikom. On nas tam masował, przygotowywał bidony, obserwował nas, doradzał… Zresztą później, gdy organizowałem już Tour de Pologne, to właśnie on doradzał mi przeprowadzanie obok zawodów dla najmłodszych. Sam regularnie jeździł na wyścigi – nawet dzień przed śmiercią jeszcze gdzieś był – naprawdę niesamowita pasja.

– wspomina zmarłą w 2020 roku legendę kolarstwa obecny organizator największego wyścigu w Polsce.

Zobacz także:

Historia Tour de Pologne (1) – Zwycięstwo okupione łzami

Historia Tour de Pologne (2) – Gdy kraksy rozdają karty

Historia Tour de Pologne (3) – Wyścig jak mundial

Historia Tour de Pologne (4) – Tygrys Szos

Historia Tour de Pologne (5) – Powojenny powrót

Historia Tour de Pologne (6) – Dwaj młodzi geniusze

Historia Tour de Pologne (7) – The Last Dance Ryszarda Szurkowskiego

Historia Tour de Pologne (8) – Prawie jak Wyścig Pokoju

Historia Tour de Pologne (9) – Przyboczny Merckxa

Historia Tour de Pologne (10) – Dzień, w którym płakało niebo

Historia Tour de Pologne (11) – Ostatni wysoki lot Jaskuły

Klasyfikacja generalna Tour de Pologne 1955:
Poz. Kolarz Kraj Czas (śr. prędkość)/strata
1. Marian Więckowski CWKS I 41h 06′ 53″ (38,108 km/h)
2. Wiesław Podobas CWKS III 06′ 43″
3. Adam Wiśniewski CWKS I 08′ 24″
4. Witold Preczyński Sparta 08′ 35″
5. Stanisław Królak CWKS I 09′ 49″
6. Grzegorz Chwiendacz CRZZ 10′ 51″
7. Mieczysław Wilczewski CRZZ 31′ 28″
8. Jerzy Jarząbek Gwardia I 15′ 01″
9. Eligiusz Grabowski Gwardia I 15′ 57″
10. Stanisław Szostek CRZZ 16′ 44″

Źródła: Rzeczpospolita, Przegląd Sportowy, archiwalne wyniki wyścigu (za które dziękuję panu Arkadiuszowi Czerwińskiemu)

Fragmenty artykułów z innych tytułów prasowych pochodzą z książki Bogdana Tuszyńskiego pt. „Tour de Pologne. 60 lat”.

Poprzedni artykułKlasyk dla sprinterów? – zapowiedź Eschborn-Frankfurt 2023
Następny artykułAdam Yates: „Tadej Pogačar podczas Tour de France będzie latał”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments