Wczoraj, po dokładnie 350 dniach od strasznego wypadku, do którego doszło podczas Tour de Pologne, Fabio Jakobsen wreszcie wrócił do wygrywania.
Gdy po feralnym finiszu w Katowicach Holender w ciężkim stanie odwożony był do szpitala, chyba niewielu myślało, że już za niecały rok znów będzie mógł wznieść ręce w geście zwycięstwa. Wprawdzie kolarze to twardzi ludzie, a po ciężkich kontuzjach do poważnej rywalizacji w niezłym stylu wracali już choćby Vincenzo Nibali, Alejandro Valverde czy nawet Remco Evenepoel, ale życie żadnego z nich nie wisiało na włosku.
Poza tym w przeciwieństwie do nich, Jakobsen jest sprinterem, a w tej specjalizacji bardzo ważną cechą jest odwaga. Po tak traumatycznym przeżyciu, jak to z ostatniego Tour de Pologne, można było się obawiać, czy utalentowany kolarz będzie w stanie walczyć na finiszach z równie dużą fantazją, co wcześniej.
Do tego wszystkiego doszedł jeszcze fakt, że Jakobsen startował już w tym roku w czterech wyścigach i w ani jednym nawet nie zbliżył się do swoich dawnych wyników. Wprawdzie po Criterium du Dauphine mówił, że pod koniec lipca powinien być gotowy do walki o satysfakcjonujące go lokaty, ale też chyba mało kto sądził, że chodzi tu konkretnie o zwycięstwa. Tym bardziej, że na pierwszym etapie Tour de Wallonie zajął dopiero 21. miejsce. A jednak, już dzień później pokonał wszystkich rywali i po przekroczeniu linii mety mógł powiedzieć:
Długo na to pracowałem, ale w końcu mogę stać tutaj, po tamtej strasznej kraksie. To dla mnie bardzo emocjonalny moment, zwłaszcza że obok mnie była moja rodzina. Patrzyli na mnie, widząc jak cieszę się robiąc to, co kocham, a następnie odnoszę długo oczekiwane zwycięstwo.
Wygląda więc na to, że historia rozpoczęta blisko 12 miesięcy temu podczas Tour de Pologne powoli zmierza do szczęśliwego końca, zwłaszcza że dzień przed Jakobsenem swoje zwycięstwo odniósł inny uczestnik całego zamieszania – Dylan Groenewegen. Teraz trzymamy kciuki, by 24-latek poszedł w ślady Marka Cavendisha.
Jego kolega klubowy po wielu miesiącach bez zwycięstwa, w kwietniu przyjechał na Wyścig Dookoła Turcji i tam przełamał się w wielkim stylu, wygrywając aż cztery etapy. Później przyjechał na Tour de France i pomimo lepszej sprinterskiej obsady, również dominował na finiszach. Holender swój „Tour of Turkey” przejeżdża teraz. A kiedy dostanie okazję, by sięgnąć po jeszcze cenniejszy skalp? Być może już podczas Vuelta a Espana!