fot. Szymon Gruchalski / Lang Team

Ciężka noc po pierwszym etapie Tour de Pologne za nami. Chyba wszystkim już udało się ochłonąć, prawda? W końcu dzisiaj wracamy do rywalizacji, etap do Zabrza sam się nie odjedzie, a karawana musi pokonywać kolejne kilometry. Na chwilę jednak zatrzymajmy się jeszcze i z zimnymi głowami przeanalizujmy to, co wczoraj miało miejsce.

Przede wszystkim, co warto podkreślić, wczorajszy wypadek był sumą nieszczęśliwych zdarzeń. Należy odnotować już na samym początku, że nikt nie jest w pełni (podkreślam, w pełni) winny całemu zdarzeniu. Składowych jest kilka i wszystkie miały znaczenie.
Zanim jednak przeanalizujemy całą sytuację, warto przypomnieć sobie, że takie zdarzenia w peletonie są naprawdę częste. Sprint rządzi się swoimi prawami, a jednym z tych praw jest jazda na krawędzi szaleństwa. Bardzo brzydkich kraks widzieliśmy na swoje oczy już naprawdę wiele. Była pamiętna sytuacja Sagan – Cavendish, były różne wypadki spowodowane przez różnych kolarzy, był też upadek Geralda Ciolka na Tour de Pologne, bardzo podobny do tego z wczoraj. Wszystkie jednak kończyły się względnie dobrze.

Zacznijmy od Dylana Groenewegena. Czy Holender sfaulował rywala? Zdecydowanie. Czy była to jedna z wielu przepychanek na płaskich finiszach? Tak. Czy zrobił to celowo? Zależy jak na to spojrzymy. Być może w głowie pojawił mu się pomysł zablokowania Jakobsena, lecz na pewno Holender nie chciał władować swojego rodaka w bandy. To był sprint, tam naciąganie przepisów jest czymś zupełnie normalnym.

Warto także zastanowić się nad tym, czy ruch zawodnika Jumbo – Visma był w jakikolwiek sposób brutalny. Cóż, nie można powiedzieć, że była to jazda fair. Wydaje się jednak, że oglądaliśmy już kolarzy, którzy tworzyli na finiszu, jak mogło się wydawać, dużo bardziej niebezpieczne sytuacje. Absolutnym mistrzem w przybliżaniu rywali do końca kariery jest Nacer Bouhanni. Popularny bokser w zdecydowanej większości swoich sprintów albo blokował rywali, albo zmuszał ich do ratowania się. W jego przypadku walka na łokcie często nabierała bardziej hardkorowego znaczenia. Znany z niebezpiecznej jazdy jest także Armaud Demare, który wielokrotnie był atakowany przez swoich rywali za zmianę linii na ostatnich metrach (podobnie jak wczoraj Groenewegen). Szczęśliwie nigdy
nie dane mu było połamać rywala w taki sposób. Oprócz tego także sam Mark Cavendish często ryzykował na finiszach nieco za dużo, przez co kontuzję odnosili także jego rywale. Podsumowując – faul był, dyskwalifikacja zgodna z przepisami, ale wiadro pomyj wylane na głowę zawodnika jest już niepotrzebne. W końcu sam pewnie mocno przeżywa całe zajście, a cała sytuacja między nim, a Jakobsenem była jedną z wielu.

Drugą sprawą, równie ważną, jest kwestia bezpieczeństwa finiszu w Katowicach, o którym głównie rozmawiają zawodnicy na twitterze (zdecydowanie więcej piszę się właśnie o tych względach, niż o faulu Groenewegena, co jednak coś znaczy). Tutaj także nie można mieć żadnych pretensji do organizatorów wyścigu, bo to nie oni są odpowiedzialni za całe zajście.

Na początek przyjrzyjmy się barierkom, które odgradzały końcowe metry etapu. Nie od dziś
wiadomo, że w całym kraju używa się dokładnie tych samych płotków, które przez lata sprawowały się bardzo dobrze. Jeśli jednak obejrzymy całe zajście z ujęcia z helikoptera, widać na nim, że w momencie uderzenia barkiem przez Jakobsena, górna część barierki po prostu się wyłamuje/odpina, co wprowadza ciało zawodnika w wir fikołków na pełnej prędkości. Jednocześnie warto zaznaczyć, że wielokrotnie mieliśmy przyjemność stać przy tychże płotkach, które zawsze odpowiednio spełniały swoją funkcję na wszystkich imprezach w naszym kraju (być może technologicznie nie był to poziom światowy, ale zgodny z przepisami).

W całym zamieszaniu wydaje się, że istotny był też brak kibiców bezpośrednio przy finiszu. Widzowie, jak już wielokrotnie mogliśmy się przekonać, zawsze opierali się o barierki, by lepiej widzieć cały finisz, a to zawsze, choć w małym stopniu, poprawiało stabilność całej konstrukcji. W końcu przy tych samych barierkach w 2007 roku Gerald Cioleck „względnie bezpiecznie” po upadku wrócił na szosę, jedynie łamiąc obojczyk.

W całym zamieszaniu najistotniejszy wydaje się być jednak fakt, że zajście miało miejsce przy ogromnej prędkości. W końcu „świątynia sprintu” słynie z osiąganych przez zawodników prędkości (każdy chyba pamięta dane pokazywane przez licznik Pascala Ackermanna z 2018 roku). Jak już wielu zawodników powtarzało w ciągu ostatnich kilkunastu godzin, sprinty są wystarczająco niebezpieczne bez dodatkowej prędkości wywołanej przez grawitację i trudno się z tym nie zgodzić. Finisze prowadzące w dół to proszenie się o kłopoty. W końcu każda kraksa przy takiej prędkości mogła by
niejednemu zawodnikowi skończyć karierę. Może więc przyszedł czas, aby UCI zastanowiło się nad zmianą przepisów, nakazującą organizację finiszy płaskich lub prowadzących lekko pod górę. Emocje nadal będą wielkie, a bezpieczeństwo jednak nieco się poprawi.

Dziś wczorajszej sytuacji już nie odwrócimy (wydaje się, że Fabio i tak miał dość dużo szczęścia, gdyż upadek kilka metrów dalej najprawdopodobniej skończyłby się na stalowej konstrukcji bramy mety, a to mogłoby okazać się jeszcze gorsze w skutkach), lecz powinniśmy z niej wyciągnąć odpowiednie wnioski. Wypadki na płaskich finiszach nadal będą się zdarzać i należy dołożyć wszelkich starań, by nie kończyły się tak, jak ten wczorajszy.

Formuła 1 bardzo szybko wyciągnęła wnioski po wypadku Julesa Bianchiego. Zmieniono przepisy dotyczące jazdy za samochodem bezpieczeństwa, zmieniono instrukcje dla zawodników i obsługi torów, a także wprowadzono system halo, który być może uratował życie Charlesowi Leclercowi podczas GP Belgii w 2018 roku. Może UCI powinno pójść właśnie tym tropem? Czas wysłuchać kolarzy, którzy nie chcą finiszy prowadzących w dół, czy poprawić standardy barierkowe. Z bandami ciekawie poradzono sobie w żużlu. Co prawda w kolarstwie „dmuchawce” nie mają prawa bytu, lecz na tym innowacyjność się nie kończy. Kilka lat temu wprowadzono bowiem twarde bandy odprowadzające energię podczas uderzenia. W jaki sposób? Bardzo prosto. Na połowie każdej z
prostych drewniane stelaże należało wkopać pod kątem, a metalowe wsporniki zostały połączone z właściwą bandą pociętymi oponami, które w momencie uderzenia odbierają znaczną część energii. Proste, a działa.

Niewątpliwie przyszedł czas na takie debaty. Jednocześnie jednak nie zapominajmy, że wyścig nadal trwa. O Fabio możemy być już nieco spokojniejsi po dzisiejszym komunikacie o jego stanie zdrowia, więc wróćmy do rywalizacji.

Poprzedni artykułMarc Sarreau oraz Eduard Prades z powodu kontuzji wycofali się z Tour de Pologne 2020
Następny artykułDaryl Impey oficjalnie przechodzi do Israel Start-Up Nation
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments