fot. Bardiani-CSF

Giulio Pellizzari to obecnie jeden ze zdolniejszych kolarzy młodego pokolenia i nadzieja Włochów na to, że w końcu doczekają się górala z prawdziwego zdarzenia.

Z ziemi włoskiej do Polski…

Dla tych czytelników, którzy regularnie czytają nasz portal, nazwisko Pellizzariego z pewnością nie jest żadną nowiną. Ja sam po raz pierwszy poznałem je dwa lata temu, gdy Włoch, jeszcze jako 18-letni, pierwszoroczny orlik przyjeżdżał na Karpacki Wyścig Kurierów. Już wtedy uchodził za duży talent, ale zarówno jeśli chodzi o występy we wcześniejszych wyścigach, jak i sam występ na polskich szosach, większe wrażenie robili inni zawodnicy – Martin Marcellusi, Alessio Martinelli czy, równie młody co Pellizzari, Alessandro Pinarello.

Tyle że już 12 miesięcy później sytuacja zdecydowanie się zmieniła. Choć kariery wymienionej trójki również rozwijają się dość harmonijnie, to żaden z nich nie wystrzelił tak, jak Pellizzari. Dlatego gdy w 2023 roku Bardiani znów zawitało do Polski, to właśnie on przyjechał w roli lidera, z wielkimi nadziejami na końcowe zwycięstwo. I choć ostatecznie nie udało mu się po nie sięgnąć, to zajął drugie miejsce, za Galem Glivarem. I to mimo tego, że…

– To nie do końca była trasa dla mnie [mówiąc to, wyraźnie się skrzywił – przyp. red.]. Zdecydowanie wolę trudniejsze podjazdy niż te które tam były. Choć akurat szutry w Starej Lubowli bardzo mi odpowiadały! – wspominał w poniedziałek, gdy kolejny rok później spotkaliśmy się w strefie mieszanej między prezentacją jego ekipy, a startem na trasie pierwszego etapu Tour of the Alps. A dlaczego dopiero wtedy? Bo choć już wtedy, gdy był w Polsce, starałem się o wywiad z nim, to z różnych względów nasze spotkanie musiało zostać odłożone na, przynajmniej wówczas, bliżej nieokreśloną przyszłość.

… i z powrotem

Zresztą, niewiele brakowało, żeby w ogóle do niego nie doszło, bo gdy wtedy, w Egnie podszedłem do niego, początkowo nie chciał rozmawiać w języku angielskim. Dopiero po moich gorących namowach (w końcu pytania – przynajmniej te, które nie zdążyły się zdezaktualizować, były gotowe od roku!) i zapewnieniach, że wywiad ukaże się wyłącznie w wersji tekstowej, w końcu się zgodził, choć zastrzegł, że jego odpowiedzi będą krótkie.

Rozmowę zacząłem od tego, co interesowało mnie w tamtym momencie najbardziej – planów na tegoroczny Tour of the Alps. Bo Włoch, mimo dobrych wyników w Karpackim Wyścigu Kurierów i późniejszym Tour de l’Avenir (również 2. miejsce), mi i większości kibiców kolarstwa kojarzył się wówczas ze świetnym występem na 4. etapie ubiegłorocznego wyścigu. Włoch, wówczas 19-letni, zrobił tam taką furorę, że po finiszu sam zwycięzca etapowy – Gregor Muhlberger, przyznawał, że to Pellizzari był tamtego dnia najmocniejszym zawodnikiem. 

– Mój cel na ten wyścig jest jeden. Chcę powtórzyć aktywną jazdę sprzed roku, ale gdyby udało mi się osiągnąć lepszy wynik na końcu, byłbym bardzo szczęśliwy. Mam nadzieję, że będę miał na to szansę

– odpowiedział mi wówczas komunikatywnym angielskim młody Włoch. A gdy dopytałem o klasyfikację generalną, dodał:

– Na razie o tym nie myślę. To mój pierwszy w tym roku wyścig, na którym jest tyle wzniesień. To dla mnie bardzo korzystna sytuacja, ale konkurencja jest bardzo mocna, więc nie chcę niczego zapowiadać

Kolejne harce

Niczego więcej się od niego tamtego dnia nie dowiedziałem, bo po chwili młody Włoch musiał wyjść z mixed zony, by kontynuować przygotowania do startu, a dalszy ciąg naszej rozmowy miał nadejść za kilka dni. Jednak zanim do niego doszło, Giulio zanotował kolejny etap życia. 

To, co udało mu się zrobić na czterech krótkich ściankach przed wjazdem na metę w Schwaz zdecydowanie przewyższało jego wyczyny z czwartego etapu poprzedniej edycji. I nie chodzi tu o to, że tym razem zajął 2., a nie 4. miejsce. Tym razem bowiem stoczył walkę nie z kolegami z ucieczki dnia, a z najlepszymi kolarzami na świecie. Rozpoczął akcję, która, jak się miało później okazać, wyłoniła zwycięzcę wyścigu, a gdy na ostatnim podjeździe w końcu uległ Lopezowi, to potrafił utrzymać tempo pozwalające mu zachować przewagę nad pozostałymi kolarzami. 

Wczoraj miałem dobre nogi i kiedy zostało nas tylko 20, pomyślałem, że to dobry moment do ataku. Szkoda, że na końcu okazało się, że Lopez jest mocniejszy ode mnie, że odczepił mnie na ostatnim podjeździe. Mimo to, nie poddawałem się, wciąż jechałem na maksa do samego końca. Nie jestem rozczarowany. Naprawdę cieszę się, że tak się ten etap potoczył. Zrobiłem wszystko, co mogłem, a że nie wystarczyło? Mówi się trudno

– opowiadał mi dzień później na parkingu w Lieves.

Dużą rolę w jego sukcesie odegrały zjazdy. Rok temu właśnie bardzo powolne pokonanie odcinka z Passo Pramadicio na prowadzący do mety stosunkowo płaski odcinek zadecydowało o tym, że Pellizzari nie skończył etapu jako zwycięzca. Tym razem, na bardziej stromym zjeździe, właściwie nie stracił czasu do grupy, w której jechali wszyscy najlepsi kolarze wyścigu.

– Zdecydowanie lepiej się czuję na zjazdach, niż wtedy. Czuję, że naprawdę się poprawiłem, jeśli chodzi o technikę. W ciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę mocno nad tym pracowałem. Bywały takie dni, że tylko jeździłem góra-dół, góra-dół i teraz już wiem, jak to się robi

– usłyszałem od niego.

Ambitnie do końca

Dzięki stosunkowo czujnej jeździe na pierwszych dwóch etapach i błyskowi z trzeciego, na starcie w Lieves był już 8. kolarzem wyścigu, co oznaczało, że jego drużyna stosunkowo późno musiała udać się na scenę by podpisać listę startową. To dawało nam z kolei nieco więcej czasu na rozmowę, podczas której on zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na swoje dobre miejsce i bynajmniej nie planował zmienić taktyki – Chcę dziś zaatakować! – mówił. Miał ku temu motywację nie tylko czysto sportową – Moja dziewczyna pochodzi z miejscowości położonej niedaleko mety – mówił.

Jego planom sprzyjała jeszcze jedna okoliczność – Wolę długie podjazdy, takie jak dziś. To perfekcyjny dzień dla mojej charakterystyki – mówił. Wtedy się nie udało. Nie pozwolił na to przebieg etapu, na którym groźne skoki były rezerwowane dla takich kolarzy, jak Ben O’Connor czy Antonio Tiberi, a on sam musiał zadowolić się utrzymaniem 8. lokaty.

Na szczęście dzień później trasa mu sprzyjała, a Włoch wciąż był w dobrej formie. I na około 60 kilometrów przed metą sprawił, że w sali konferencyjnej, z której obserwowaliśmy zmagania kolarzy znów zrobiło się małe zamieszanie. Choć z jednodniowym, to w końcu, właśnie wtedy zaatakował, a raczej odpowiedział na atak Gerainta Thomasa i przez jakiś czas jechał na czele wraz z nim i Hughem Carthym. Wprawdzie ta akcja dość szybko się zakończyła, a później nie było już okazji do kolejnych, to Pellizzari znów miał powody do zadowolenia. W przeciwieństwie do bardziej utytułowanych kolegów, z którymi wtedy jechał, zdołał dojechać do mety w czołowej grupie i tym samym utrzymał swoje świetne, jak na 20-latka, miejsce w „generalce”.

Misja Giro

Występ zrobił na Włochach duże wrażenie, co po raz ostatni zobaczyłem, gdy po wyścigu jechałem z dwójką z nich w kierunku hotelu pod Bergamo.  Choć kompletnie nie rozumiałem, co mówią, ponieważ porozumiewali się w ojczystym języku, to raz za razem słyszałem, jak podekscytowani wymawiali wówczas jego nazwisko. Mogłem się tylko domyślać, o czym mówili. Być może o jego szansach na zwycięstwo etapowe w tegorocznym Giro d’Italia? A może o tym, że to Pellizzari będzie tym, który za kilka lat wypełni lukę powstałą po zakończeniu kariery przez Vincenzo Nibalego?

To ostatnie to dziś marzenie wielu Włochów, lecz dziś trudno prorokować, czy uda mu się je spełnić. Na pewno w Tour of the Alps dostał niewielki przedsmak tego, co będzie miał w wielkich tourach. Ci kolarze, którzy walczyli o zwycięstwo w Alpach, w Giro będą mieli spore szanse na podium*. A czy w “generalce” wysoko uplasuje się sam Pellizzari? Sam kiedyś chciałby to zrobić – jego idolem był Chris Froome, a preferowaną specjalizacją – lider na wielkie toury.

Przy jego nazwisku są jednak pewne niewiadome – w końcu jak do tej pory nigdy nie widzieliśmy go na trasie wielkiego touru. Dopiero w tym roku, jeśli nic się nie zmieni, pojedzie na Giro d’Italia. A tam będzie miał do pokonania m.in. około 70 kilometrów jazdy indywidualnej na czas, co będzie dla niego absolutną nowością.

Jak widać, Włoch wciąż jest na etapie poznawania nowych elementów kolarskiego rzemiosła i wciąż musi się wiele nauczyć. Jednak już to, co pokazał podczas tegorocznego Tour of the Alps pozwala myśleć, że jeszcze nieraz o nim usłyszymy. Być może już w maju!

* Bo przecież nie o zwycięstwo. Pellizzari zapytany przeze mnie o największego rywala Tadeja Pogačara w Giro d’Italia odpowiedział: – Nikt! On całkowicie zdominuje ten wyścig.

Poprzedni artykułTour de Romandie 2024: Thibau Nys z życiowym sukcesem na szosie
Następny artykułTour de France Femmes 2024: Opublikowano listy ekip. Na starcie stanie uzbecka drużyna
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments