Fot. Lidl-Trek

Juan Pedro Lopez zakończył swój debiut w Tour of the Alps w najlepszy możliwy sposób – wygrywając klasyfikację generalną wyścigu.

Hiszpan jednym z głównych bohaterów wyścigu był właściwie od samego jego początku. Od momentu, w którym na zjeździe wyłoniła się 12-osobowa grupa, która, jak się później okazało między sobą miała rozstrzygnąć losy czołowych miejsc klasyfikacji generalnej. Wtedy był jedną z wielu postaci w dużej grupie, wcale nie najbardziej rzucajacą się w oczy. Jednak od czasu swoich ataków na podjazdach pod Pillberg to właśnie na nim skupiała się uwaga dziennikarzy.

Od tej pory zwracaliśmy baczną uwagę nie tylko na jego kolarskie (i piłkarskie) popisy, ale także na pojedyncze gesty i słowa – także te, które wypowiadał w kierunku rywali. Dziś kamery jego rozmowy w czasie ścigania wykryły dwa razy – gdy najpierw nachylał się w kierunku Bena O’Connora, zaś później – Antonio Tiberiego. Nic zatem dziwnego, że właśnie tego dotyczyło jedno z pierwszych pytań z sali.

 

– Z Benem rozmawiałem na temat ataku Poelsa – uzgadnialiśmy, co robić z jego utrzymującą się około 20-sekundową przewagą, którą uzyskał na podjeździe. Z kolei rozmowa z Tiberim nie miała jakiegoś większego kontekstu. Rozmawiałem z nim, bo to mój były kolega z zespołu, więc po prostu robiliśmy to, co koledzy z zespołu robią zazwyczaj

– odpowiedział na nie kolarz Lidl-Trek, który miał szczególną motywację do tego, by utrzymać koszulkę lidera do końca wyścigu. Ta ma bowiem kolory… Betisu – jednej z dwóch największych ekip z Sevilli – małej ojczyzny Hiszpana – To prawda, dobrze mi się kojarzy ten kolor. Nawet żartowaliśmy sobie z tego przed wyścigiem z chłopakami – śmiał się Hiszpan, który tak jak wspomniany klub ze stolicy Andaluzji przerwał w ciągu ostatnich dni złą passę.

Betis dokładnie tydzień temu – w piątek, wygrał w końcu, po czterech porażkach z rzędu, swój mecz w La Liga. Lopez zaś w Alpach najpierw odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w karierze, a później, po raz pierwszy w życiu wygrał zawodowy wyścig. Nic dziwnego, że dziś, nie po raz pierwszy w tym tygodniu, łamał mu się głos:

– Było przepięknie – naprawdę nie mogłem napatrzeć się na te widoki. Domyślam się, że zimą jest tu naprawdę lodowato…[gdy to mówił, w jego oczach dało się dostrzec niechęć – przyp, red.], ale teraz jest naprawdę fajnie i cieszę się tu przyjechałęm! Tym bardziej patrząc to, co udało mi się tu osiągnąć! Ten wyścig na zawsze pozostanie w moim sercu!

– mówił, choć gdy niedługo później organizatorzy wyścigu dopytywali go o to, czy zamierza wrócić tu w przyszłym roku, udzielał wymijających odpowiedzi. Trudno się dziwić. Tour of the Alps posiada niezaprzeczalny urok, jednak musi on sromotnie przegrać z przeżywaniem największego sukcesu w karierze. Łatwo zrozumieć Lopeza, który w tej sytuacji woli, przynajmniej przez jakiś czas, napawać się swoim sukcesem, niż myśleć o przyszłości – zarówno tej bliższej, jak i tej dalszej. Bo gdy został zapytany o zbliżający się występ w Giro d’Italia, odpowiedział

– To prawda – mój występ w 2022 roku był naprawdę dobry, a ja od tego czasu zdążyłem dojrzeć jako kolarz. Myślę, żę w tym roku będę celował w zwycięstwa etapowe, ale oczywiście, jeśli nadarzy się okazja, by powalczyć również w klasyfikacji generalnej, zrobię co się da by ją wykorzystać. Na razie nie chcę jednak o tym myśleć. Chcę się nacieszyć zwycięstwem. Potem wrócę do domu, trochę odpocznę, zrelaksuję się i może potem zacznę myśleć o tym, co dalej

Za Hiszpana najlepiej przemawiają jednak jego czyny, nie słowa. I choć forma z Tour of the Alps nie zawsze przekłada się później na Giro d’Itaia, to on swoimi wyczynami wysłał czytelny sygnał. Rywalom, że nie warto go lekceważyć, a organizatorom, że ich, i przede wszystkim kibiców, może czekać dobra zabawa.

Poprzedni artykułTomasz Marczyński – 60 minut z Loco [wywiad]
Następny artykułMattias Skjelmose: „To był jeden z najbardziej niewygodnych momentów w moim życiu”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments