Strona główna Blog Strona 2040

Dyrektor GFNY Gdynia: „To coś więcej niż jednodniowy klasyk kolarski dla amatorów”

GFNY jest jednak czymś więcej niż tylko jednodniowym klasykiem kolarskim dla amatorów. To globalna społeczność, której przez cały rok zapewniamy wyzwania, szkolenia i porady koleżeńskie” – mówi Michał Drelich, dyrektor „Grand Fondo New York” Gdynia 2018.

Marek Bala – Naszosie.pl: Co to jest GFNY World?

Michał Drelich: GFNY to skrót od Gran Fondo New York. W tej chwili to najdynamiczniej rozwijający się cykl wyścigów kolarskich dla amatorów na świecie. Wyróżnia się wysokim standardem organizacyjnym i oryginalną formułą. Zawodnicy otrzymują w pakiecie startowym między innymi profesjonalną koszulkę kolarską, w której startują. To nie jest żadna tania koszulka z sieciówki. To odzież wysokiej jakości, produkowana w tej samej szwalni i z tych samych materiałów, co koszulki wyścigowe Team Sky i połowy zawodowego peletonu. GFNY jest jednak czymś więcej niż tylko jednodniowym klasykiem kolarskim dla amatorów. To globalna społeczność, której przez cały rok zapewniamy wyzwania, szkolenia i porady koleżeńskie. GFNY to dbałość o szczegóły i styl, które sprawiają, że kolarze na całym świecie ufają tej marce. Wyścigi z tej serii zapewniają podobną jakość, wygląd i przeżycia dla uczestników. Jeśli miałbym to z czymś porównać, to z zawodami marki IRONMAN, których także jesteśmy organizatorem w Polsce.

GFNY Gdynia to nie tylko wysokie standardy organizacyjne, ale też wysoka cena opłaty startowej?

To prawda, że jesteśmy drożsi od innych tego typu wyścigów kolarskich w naszym kraju. Mamy tego pełną świadomość. Przez najbliższe dni, tygodnie i miesiące będziemy przekonywać miłośników kolarstwa do tego, że GFNY jest wart swojej ceny. GFNY to projekt długofalowy, mocno w niego wierzymy. To będzie impreza zrobiona z rozmachem. Ma zadowolić nawet tych najbardziej wymagających.

Czy Twoim zdaniem to wystarczy, żeby przyciągnąć kolarzy?

W Polsce jest wielu kolarzy, którzy czekają na profesjonalny klasyk kolarski dla amatorów. Zorganizowanie wyścigu na wzór słynnych, włoskich Gran Fondo – to nasz cel. W takich wyścigach startuje czasem nawet po kilkanaście tysięcy amatorów. Tak jest nie tylko we Włoszech, ale także we Francji, w Niemczech czy w Skandynawii. Te wyścigi dostarczają zawodnikom nieprawdopodobnych emocji i wspomnień, a także kolarskich przyjaciół z całego świata. To jest warte każdej ceny.

Czy w Polsce nie ma takich wyścigów?

Dokładnie takie samo pytanie zadaliśmy sobie jakiś czas temu i dlatego zdecydowaliśmy się kupić licencję GFNY. Chcemy wykorzystać nasze kilkunastoletnie doświadczenie w organizacji międzynarodowych eventów i w marketingu sportowym, aby zbudować w naszym kraju zawody kolarskie dla amatorów z najwyższej półki. W mojej ocenie dziś jeszcze takich zawodów w Polsce nie ma.

Czym GFNY będzie się różnić od innych tego typu imprez?

Chcemy zbudować wokół GFNY Gdynia atmosferę wielkiego, kolarskiego święta. To ma być impreza, która będzie wyznaczała standardy dla innych organizatorów. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie twierdzę, że inne imprezy w Polsce są źle organizowane. Wpadły jednak w pułapkę średniego rozwoju, ponieważ organizatorzy tych imprez zamiast myśleć o rozwoju, ciągle walczą o spięcie budżetu. Wielu zawodników wywiera na organizatorach presję, żeby wszystkie imprezy, niezależnie od skali i jakości, kosztowały mniej więcej tyle samo. A na dłuższą metę tak się nie da. W każdym wysoko rozwiniętym kraju, a do takich zalicza się Polska, znajdziemy szeroką ofertę zawodów od 20 do nawet 600 Euro. Chodzi o to, żeby mieć wybór. Jeśli ktoś chce brać udział w międzynarodowych zawodach, w atrakcyjnym miejscu, organizowanych z rozmachem, z bogatym pakietem świadczeń zawodniczych, to powinien akceptować, że takie zawody kosztują więcej niż wyścig w małej miejscowości, robiony dla lokalnej społeczności.

To chyba naturalne, że ludzie nie chcą, żeby wyścigi drożały?

Jasne. Nie chcemy też, żeby drożało mleko czy masło. Mimo to lubimy mieć wybór na półce w sklepie. Z mojej perspektywy z zawodami sportowymi dla amatorów powinno być podobnie. Idąc do sklepu nie wykłócam się przecież ze sprzedawcą, że cena mojej ulubionej margaryny jest za wysoka. Nie zachowuję się tak też przy kasie w kinie, w teatrze czy na pływalni. Wychodzę z założenia, że co jakiś czas warto sobie pozwolić na odrobinę luksusu. I my ten luksus chcemy zapewnić. GFNY to ponad 200 km zamkniętych dróg i widowiskowe trasy po Kaszubach. Start i meta na Skwerze Kościuszki w Gdyni. Miasteczko rowerowe z atrakcjami dla całych rodzin. Punkty kibicowania i odświeżania przy trasie. Atrakcyjny pakiet świadczeń socjalnych dla zawodników, obejmujący nie tylko profesjonalną koszulkę kolarską i medal na mecie, ale także bankiet powitalny na dzień przed wyścigiem, posiłek regeneracyjny po zawodach, napoje i owoce bez limitów. GFNY Gdynia to także to, czego na pierwszy rzut oka nie widać. To kilkaset osób dbających o komfort i bezpieczeństwo zawodników na trasie. Bezpłatny serwis rowerowy przed i w trakcie zawodów i wiele, wiele innych udogodnień, o których będziemy informować w kolejnych tygodniach.

Nie boicie się, że wymóg startu w koszulce GFNY Gdynia zniechęci część mastersów?

GFNY Gdynia to wyścig dla amatorów. Takie same zasady obowiązują uczestników tej serii na całym świecie i większość je akceptuje, co widać po frekwencji. W ubiegłym roku w zawodach GFNY World wystartowało kilkadziesiąt tysięcy kolarzy z ponad 75 krajów świata. Rozumiem, że to może być problem dla zawodowców, którzy jeżdżą w zawodowych grupach, ale ich na naszym wyścigu nie będzie. Ponadto, każdy może wystartować w swoich klubowych spodenkach, czy kamizelce. Koszulki GFNY są doskonałej jakości, o czym będzie się mógł przekonać każdy, kto wystartuje w naszych zawodach. To oczko w głowie właścicieli i pomysłodawców Gran Fondo New York.

Wspomniałeś o tym, że oferta GFNY Gdynia będzie wykraczać poza same zawody…

Zgadza się. Szykujemy wiele działań promocyjnych we współpracy z naszymi partnerami. Ruszamy z nimi zaraz po Nowym Roku. Mogę zapewnić, że będzie o nas głośno. Jak już wspomniałem, GFNY Gdynia to dla nas długofalowa inwestycja. Wiemy, że na zaufanie środowiska kolarskiego musimy ciężko zapracować i jesteśmy na tę pracę gotowi. Jestem przekonany, że zostanie ona doceniona. Krytyczne uwagi motywują nas do jeszcze większego wysiłku.

Czy Zenon Jaskuła ma pomóc w osiągnięciu tego celu?

Jak najbardziej. Zenon został ambasadorem GFNY Gdynia, ale dla nas jest także doradcą i źródłem bezcennej wiedzy o tym, czego oczekują zawodnicy z Polski i ze świata od profesjonalnego wyścigu kolarskiego. W naszym zespole to zresztą nie jedyny kolarz. Z uwagą słuchamy ich rad i spostrzeżeń.

Dziękuję za rozmowę.

Jens Keukeleire: „W Paryż – Roubaix czuję się lepiej niż we Flandrii”

0
Fot. Vuelta a Espana

Po ośmiu latach spędzonych poza granicami kraju, Jens Keukeleire wraca do domu. Nowy kontrakt z zespołem Lotto Soudal to także nowe, ciężkie wyzwania.

Specjalista od wyścigów jednodniowych opowiedział o wszystkim w wywiadzie z belgijską Sporzą. Przede wszystkim, Keukeleire przedstawił swój głównym plan związany z nową ekipą.

Przyszedł czas na powrót do korzeni, dlatego też całą wiosnę podporządkuje wyścigom klasycznym. W Paryż – Roubaix czuję się lepiej niż we Flandrii. W tym sezonie miałem przeczucie, że byłem wystarczająco mocny, by walczyć o najwyższe cele. Cieszę się, że po tylu latach wróciłem do kraju. Tutaj czuję się jak w domu i czuję, że zebrane doświadczenie pozwoli mi pokierować zespołem w najważniejszych startach

– powiedział nowy nabytek ekipy Tomasza Marczyńskiego.

Belg uciął też wszelkie spekulacje dotyczące jego odejścia z ekipy Orica – Scott, które miałoby być spowodowane przyjściem Matteo Trentina.

Obecnie w peletonie niewielu zawodników potrafi walnąć pięścią w stół i podporządkować sobie cały zespół. Myślę, że podobnie byłoby z Matteo, dzięki czemu dzielilibyśmy się rolą lidera. Nie to jednak miało wpływ na zmianę barw

– dodał Keukeleire.

Jednocześnie 29-latek nie wykluczył, że spróbuje swoich sił podczas mistrzostw świata w Innsbrucku.

Na pewno przygotowania do czempionatu musiałyby być bardzo specyficzne. Być może należałoby się wybrać na Vueltę lub zgrupowanie wysokogórskie. Należy jednak pamiętać, że moja szansa na wyjazd do Austrii nie jest tak duża, jak była w tym roku

– zakończył Keukeleire.

Najnowsza historia kolarstwa: sam przeciwko wszystkim

0
fot. ABC news

Ile razy w historii kolarstwa wszyscy rywale tworzyli pewną koalicję przeciwko jednemu zawodnikowi? Ile razy, szczególnie w ostatnich latach, tylko pojedynczemu kolarzowi zależało na pogoni? Z pewnością takich sytuacji moglibyśmy wymienić wiele. Jedna z nich miała miejsce podczas Tour de France 2011.

Ostatnia edycja Wielkiej Pętli przed erą Team Sky była też ostatnią z bardzo emocjonujących. Rządni krwi bracia Schleck stanęli na przeciw Alberto Contadora, który miał za sobą bardzo męczące Giro. Wszystko „dodatkowo” ubarwił Cadel Evans, oraz jadący wyścig życia Thomas Voeckler. Przed Państwem TdF sprzed 6 lat.

By odpowiednio przypomnieć sobie wydarzenia z największego wyścigu na świecie, należy na samym początku odświeżyć informacje dotyczące trasy. Według wielu kibiców, prawdziwe ściganie rozpoczęło się dopiero na 12. etapie, kończącym się w Luz-Ardiden (wcześniej kolarze pokonywali Tourmalet). Należy jednak pamiętać, że już w pierwszym tygodniu peleton odwiedził kilka ciekawych lokacji, takich jak Muur de Bretagne czy Super-Besse Sancy. Dodatkowo, ostatni tydzień był więcej niż naszpikowany wielkimi podjazdami, ze względu na stulecie obecności Alp w wyścigu.

Od samego początku rywalizacji, więcej niż dobrze wyglądał Cadel Evans. Australijczyk, choć w pierwszej chwili nie był wymieniany jako jeden z głównych faworytów, wyglądał więcej niż dobrze, o czym świadczy etapowy triumf na wspomnianym już Muur de Bretagne. Dodatkowo wydawało się, iż drugi solidny wielki tour może przejechać broniący tytułu Alberto Contador, a jednym z jego głównych rywali może być… Frank Schleck.

Bardzo istotny dla przebiegu całego wyścigu był etap numer 9. Wbrew pozorom nie wydarzyło się tam wiele. Ba, odcinek był potwornie nudny. Od startu na czele znajdowała się kilkoosobowa grupka, w której skład wchodzili m.in. Juan Antonio Flecha, Thomas Voeckler czy Luis Leon Sanchez. Jak się później okazało, ich akcja zakończyła się powodzeniem, co pozwoliło Voecklerowi po raz kolejny założyć żółtą koszulkę lidera. Kibice najlepiej pamiętają jednak upadek obecnego eksperta Eurosportu oraz Johny’ego Hoogerlanda, spowodowany przez samochód francuskiej telewizji. Zdjęcia cierpiącego Holendra, który przekoziołkował na drut kolczasty, do dziś są jednymi z najpopularniejszych w kolarskich galeriach.

Przez wiele dni, każdy z kolarzy celujących w klasyfikację generalną podkreślał wagę pierwszego górskiego etapu, o którym wspomniałem już nieco wcześniej. Mimo szumnych zapowiedzi, mieliśmy do czynienia ze skrajnym kunktatorstwem. Gdyby nie Samuel Sanchez, Jelle Vanendert i Frank Schleck (który był pierwszą opcją atakującą zespołu Leopard – Trek), na ostatnim podjeździe nie działoby się praktycznie nic. Dzięki temu, jedynie 20 sekund do najgroźniejszych rywali stracił dotychczasowy lider, wspierany przez Pierre’a Rolland. Co więcej, pierwsze straty poniósł też „El Pistolero”.

Drugi z „trudnych” etapów w Pirenejach, kończący się na Plateau de Beille, miał praktycznie identyczny przebieg. O zwycięstwo ponownie powalczył duet Sanchez – Vanendert (tym razem lepszy był Belg), a faworyci z niemałą przyjemnością patrzyli sobie w oczy. Bardzo bolesna dla kibiców była opieszałość kolarzy Leoparda, który przez cały dzień starał się kontrolować zabawę. W tym miejscu warto przypomnieć postawę Jensa Voigta, który w ucieczce dwukrotnie zapoznał się z asfaltem, a mimo to, przed finałową wspinaczką, zabrał się za dyktowanie tempa w peletonie.

Przyszedł czas na najważniejszą część wyścigu, zaczynającą się od deszczowego etapu do Gap. Etapu, który zdecydował o finałowej porażce Andy Schlecka. Nie od dziś wiadomo, że Luksemburczyk był kiepskim technikiem, który rzadko kiedy jest w stanie zyskać cokolwiek na zjazdach, szczególnie mokrych. Wówczas była to strata, bardzo bolesna.

W strugach deszczu, nie wliczając ucieczki (i jadącego kapitalny wyścig mistrza świata Thora Hushovda), najlepiej z Col de Manse poradziła sobie dwójka Contador – Evans. Z niewielką stratą do duetu na metę wpadli faworyci z Frankiem Schleckiem i Thomasem Voecklerem. Młodszy z Luksemburskich braci, dzięki pomocy Maxime Monforta, przyjechał do Gap ponad minutę po „El Pistolero”. Andy po etapie, jak to miał w zwyczaju, nie przyznał się do wielkiego błędu, tłumacząc, że… wyścig ogląda jego mama i pewnie martwiłaby się, gdyby jechał szybciej.

Na szczęście dla 26-letniego blondyna, następnego dnia w Pinerolo świeciło piękne słońce. O tym, co działoby się z nim na zjeździe z Cote de Pramartino wie chyba tylko on, choć mimo bardzo dobrej pogody i tak działo się bardzo wiele. Nie da się ukryć, że trasa etapu była ułożona bardzo ciekawie. Długi zjazd z Sestriere poprzedzony wspinaczką pod Col de Montgenevre i zakończony palącym nogi podjazdem pod Pramartino zapowiadał się naprawdę ciekawie i z pewnością nie zawiódł.

Co prawda faworyci dojechali do mety razem, lecz nie obyło się bez prawdziwych emocji. O skali trudności zjazdu z włoskiego wzniesienia przekonał się choćby Thomas Voeckler, który zwiedził jeden z przydrożnych ogródków, pokutując za to 30-sekundową stratą. Dzięki dużemu dystansowi do wyścigu można odetchnąć z ulgą, mając świadomość, że nie wpłynęło to specjalnie na końcowe wyniki.

O intensywności trzeciego tygodnia świadczy fakt, iż kolejnego dnia kolarze mieli do pokonania królewski etap, kończący się na szczycie Col du Galibier, będący najpiękniejszym odcinkiem podczas Wielkiej Pętli w ostatnich dziesięciu latach. Przed jego startem, kolarze ekipy Leopard – Trek postawili wszystko na jedną kartę – „dziś lub nigdy!”. Reszta jest już historią.

Tak jak można było się spodziewać, pierwsza wspinaczka pod Col Agnel nie wniosła za wiele. W końcu zawodnicy dobrze wiedzieli co ich czeka później. Od najkrótszego(!) podjazdu na etapie, pod Col d’Izoard, zabawa zaczęła się na dobre. Po raczej kunktatorskiej jeździe wszystkich faworytów, mało kto spodziewał się tam tak agresywnej akcji Leoparda. Zaczęło się od podkręcania tempa i zrobienia solidnej selekcji. Było to znakomite przygotowanie gruntu pod atak Andy’ego Schlecka, który nastąpił 60 kilometrów przed metą, usytuowanym na jednym z najtrudniejszych podjazdów na świecie… Szaleństwo, prawda?

Jak się okazało, opłacalne. Dzięki świetnemu rozstawieniu stacji przekaźnikowych (na zjeździe z Izoard Schleka „przejął” Monfort), u podnóża Galibier, przewaga Luksemburczyka wynosiła już 4 minuty. Pozostali faworyci bez wątpienia mieli świadomość tego, jak niedługo może wyglądać klasyfikacja generalna. Nikt jednak nie miał zamiaru dać z siebie stu procent.

Nikt oprócz Cadela Evansa. O ile młodszemu z braci Schleck trzeba przyznać, że wygrał etap w kapitalnym stylu, o tyle Australijczykowi nie można odmówić serca, ambicji i niesamowitej zawziętości. To właśnie on, jako jedyny stawiał opór luksemburskim braciom, niwelując różnicę do 2 minut i 15 sekund.

Żeby tego było mało, kolejny etap również był serią niespodziewanych działań. Krótki odcinek z Modane do Alpe d’Huez od samego początku elektryzował. Niestety dla braci Schleck, już na podjeździe pod Col de Telegraphe na atak zdecydował się Alberto Contador, który był ich niewątpliwym konfliktem. Za Hiszpanem pojechać zdecydowali się także Thomas Voeckler i Cadel Evans. Na szczęście dla Australijczyka, jego sprzęt odmówił posłuszeństwa, co okazało się być niesamowitym fartem.

Dlaczego Evans zyskał na stracie kontaktu z najgroźniejszymi rywalami? Najzwyczajniej w świecie, jazda na czele przez pół Telegraphe i całe Galibier ze strony Valloire bardzo mocno umęczyła młodszego z braci Schleck, dzięki czemu lider ekipy BMC kontrolował sytuację podczas finałowej wspinaczki pod Alpe d’Huez (ucieczka została doścignięta jeszcze przed wjechaniem do L’Bourg d’Osains), nie tracąc ani sekundy i przystępując do finałowej czasówki ze stratą 57 sekund. Co więcej, walka ze świeżymi Schleckiem i Contadorem absolutnie zniszczyła Thomasa Voecklera, który na ostatnim górskim etapie stracił koszulkę lidera wyścigu. Co więcej, warto wspomnieć, że po zwycięstwo etapowe sięgnął jego główny pomocnik, Pierre Rolland.

Na długiej i ciężkiej czasówce w Grenoble, Evans zrobił to, co do niego należało – znokautował luksemburski duet, przejmując koszulkę lidera przed finałowym etapem do Paryża. Co więcej, Australijczyk przegrał jedynie z Tony Martinem, co idealnie obrazuje jego dyspozycję w końcówce wyścigu. Dzień później był on już pierwszym reprezentantem Antypodów, któremu udało się wygrać Tour de France.

Czy Evans zasłużył na zwycięstwo? Jak najbardziej. Choć może nie był kolarzem jeżdżącym najpiękniej i równie romantycznie co bracia Schleck, należy mu oddać, że zawsze był tam, gdzie być powinien. Co więcej, cały wyścig udało mu się przejechać praktycznie samotnie, nie mogąc liczyć na kolegów z drużyny czy układy liderów. Australijczyk pojechał praktycznie bezbłędny wyścig, otrzymując za niego odpowiednią nagrodę.

Justyna Kaczkowska nową zawodniczką MAT ATOM Developer

0
Fot. PZKol

Zaledwie 20-letnia Justyna Kaczkowska w sezonie 2018 będzie reprezentowała barwy drużyny MAT ATOM Deweloper.

Mistrzyni świata i Europy z 2015 juniorek na torze oraz młodzieżowa mistrzyni Europy w indywidualnym wyścigu na dochodzenie z 2016 roku, podpisała roczną umowę z klubem z Sobótki.

Ten rok zawodniczka urodzona w Jaworze może także zaliczyć do udanych. W lipcu zdobyła złoty krążek podczas Mistrzostw Europy w indywidualnym wyścigu na dochodzenie do lat 23. Z kolei w Pucharze Świata na torze w Pruszkowie, rozegranym w listopadzie bieżącego roku, jako jedyna z polskiej reprezentacji zdobyła złoty medal. Kaczkowska okazała się najlepsza w wyścigu na 3 kilometry.

Z sukcesów szosowych Justyna ma na swoim koncie brązowy medal mistrzostw Polski juniorek w wyścigu ze startu wspólnego z 2015 roku.

Zapytana o to czemu akurat MAT ATOM Sobótka odpowiedziała:

Od zawsze podobało mi się jak dziewczyny z MAT ATOM są zgrane, umieją współpracować ze sobą na wyścigach, a ja właśnie chcę się tego nauczyć i podnieść swój poziom sportowy.

To jest najlepsza ekipa w Polsce dlatego ciesze się, że będę mogła być jej częścią.

Czy to oznacza, że rzadziej będzie można zobaczyć ją na torze?

Nie, nie (śmiech). Będę nadal skupiała się na torze, nie raz udowodniłam, że mogę podjąć walkę z najlepszymi zawodniczkami świata.

W środku roku więcej będę ścigała się na szosie.

Justynie życzymy powodzenia i wiemy, że pod okiem Pauliny Brzeźnej – Bentkowskiej i jej męża Pawła Bentkowskiego, młoda zawodniczka odniesie jeszcze wiele sukcesów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Trasa Dubai Tour 2018

0
Fot. Dubai Tour

Cztery sprinterskie etapy i jeden odcinek z metą na krótkim podjeździe pod Hatta Dam – tak w skrócie prezentuje się trasa kolejnej edycji Dubai Tour.

Wyścig rozpocznie się szóstego lutego, czyli tydzień później niż dotychczas i zajmie w kalendarzu miejsce Tour of Qatar.

 

Pierwszy etap to 167 km po ulicach Dubaju. Kolarze przejadą obok praktycznie wszystkich najważniejszych budynków miasta, a meta usytuowana zostanie na Palm Jumeirah, czyli sztucznej wyspie w kształcie palmy.

Drugiego dnia peleton wystartuje w Dubaju i przejedzie przez sąsiadujące emiraty – Sharjah, Ajman, Umm al-Quwain, a meta usytuowana zostanie w Ras Al Khaimah. Ostatnia część etapu liczącego 190 km będzie wiodła wzdłuż wybrzeża i można spodziewać się solidnego wiatru, który może pokrzyżować szyki sprinterom.

Trzeci etap to ponownie 190 kilometrów w płaskim terenie z Dubaju do emiratu Fujairah, gdzie ponownie powinniśmy oglądać walkę najszybszych zawodników.

Losy wyścigu rozegrają się najprawdopodobniej czwartego dnia zmagań. 172 kilometry z Dubaju do Hatta Dam prowadzą całkowicie po płaskim za wyjątkiem samej końcówki. Krótka, sztywna (sięgająca nawet 17%) wspinaczka pokaże kto na początku lutego ma najwięcej mocy w nogach.

Ostatni etap to 132 kilometry „spaceru” po ulicach Dubaju. Peleton ponownie będzie kręcić się po najbardziej zaludnionym mieście Zjednoczonych Emiratów Arabskich i podobnie jak w przypadku pierwszych trzech odcinków spodziewać się można walki sprinterów.

 

Thibaut Pinot celuje w dublet Giro – Tour

Michał Kapusta / naszosie.pl

Podobnie jak w ubiegłym sezonie, Thibaut Pinot ma zamiar wystartować w Giro d’Italia oraz Tour de France. Tym razem jednak z lepszym skutkiem.

Według portalu cyclingpro.net, lider ekipy Groupama – FDJ ma zamiar ponownie zmierzyć się z dwoma najważniejszymi wyścigami etapowymi w sezonie. W sezonie 2018, pomocne mają być jednak dla niego doświadczenia zebrane w kończącym się roku, co ma zaowocować znacznie lepszymi rezultatami.

Niewykluczone, że nieco inaczej będzie wyglądać wiosna w wykonaniu świetnego Francuza. Przede wszystkim może zabraknąć go na trasie Tour of the Alps, co miałoby pozwolić mu podejść na Giro d’Italia na większej świeżości. Jednocześnie mogłoby to poskutkować mniejszym zmęczeniem podczas lipcowej Wielkiej Pętli, będącej głównym celem sezonu. Jednocześnie Francuz w swoim kraju skupi się raczej na pojedynczych etapach.

W sezonie 2017, Pinot zdołał zająć 4 miejsce w klasyfikacji generalnej Giro d’Italia, przegrywając walkę o podium z Vincenzo Nibalim. Niestety, w Tour de France nie udało mu się powalczyć, co zakończyło się wycofaniem na etapie numer 17.

Jak planuje się kolarski sezon? – wyjaśnia Merijn Zeeman z LottoNL-Jumbo

0
Fot. LottoNL-Jumbo

39-letni dyrektor sportowy holenderskiej drużyny LottoNL-Jumbo, Merijn Zeeman, wyjaśnił na łamach portalu Velon.cc, na czym polega planowanie nowego sezonu – to podsumowanie poprzedniego, ustalenie celów, niezliczona liczba spotkań w siedzibie drużyny oraz jedzenie pizzy. 

Zaczynamy od dokonania oceny poprzedniego sezonu – ewaluujemy różne grupy kolarzy bardzo szczegółowo i staramy się odpowiedzieć na pytanie, czego się nauczyliśmy i jak możemy wykorzystać to w przyszłości.

Następnie planujemy nowy sezon i kolejne. Zaczynamy od ustalenia celów drużyny. Potem następuje napisanie indywidualnych planów rozwoju dla każdego z dwudziestu siedmiu kolarzy

– tłumaczy Zeeman.

Indywidualne plany rozwoju zawierają cele na nadchodzący sezon i obszary – fizyczne, mentalne i taktyczne – w których dany kolarz może się rozwinąć. Rozpisuje się je począwszy od lidera drużyny Stevena Kruijswijka, przez młode talenty (jak na przykład nowo pozyskany Neilson Powless), a skończywszy na pomocnikach.

Ostatnia faza przygotowań to przedstawienie planów zawodnikom i dyskusje na temat ewentualnych zmian. Dyrektorzy sportowi wyjaśniają kolarzom, dlaczego ich sezony widzą w taki, a nie inny sposób oraz wysłuchują ich opinii na ten temat.

Oczywiście, że kolarze mają coś do powiedzenia w tej kwestii, ale my mamy z nimi bardzo dobry kontakt, dzięki czemu wiemy, co znajduje się w ich głowach. Wykorzystujemy te informacje podczas planowania. Zdajemy sobie na przykład sprawę z tego, że Lars Boom jest zmotywowany przed wiosennymi klasykami

– powiedział Zeeman.

Nie jest również tajemnicą, że wokół liderów poszczególnych specjalności (górale, sprinterzy, najmłodsi kolarze) znajdują się zaufani pomocnicy, których dobiera się nie tylko zważywszy na kolarskie umiejętności, ale również na relacje prywatne. I tak na przykład obok Kruijswijka musi znajdować się Stef Clement.

Sprawa z góralami ma się inaczej niż ze sprinterami, ale generalnie chodzi o to, aby scalać poszczególne podgrupy

– zakończył Zeeman.

Drużyna LottoNL-Jumbo właśnie zakończyła zimowe i zarazem przedświąteczne zgrupowanie w hiszpańskiej Gironie, na którym kilkugodzinnymi treningami rozpoczęła proces realizacji celów na sezon 2018. Nie obyło się jednak bez kłopotów. Trzech kolarzy (Juan-José Lobato, Antwan Tolhoek i Pascal Eenkhoorn) zażyli środki nasenne bez wiedzy kierownictwa i lekarzy drużyny, za co zostali odesłani do domu, a Lobato, jako dystrybutor medykamentów, najprawdopodobniej zostanie zwolniony.

Restrepo: „Wierzę, że dostanę szansę”

0
fot. Tour Down Under

Cały świat dostrzega rozwój kolumbijskiego kolarstwa. Nairo Quintana i Rigoberto Uran mają już ugruntowaną pozycję, Fernando Gaviria coraz mocniej rozpycha się pomiędzy światowej klasy sprinterami, a Jhonatan Restrepo może być kolejną gwiazdą peletonu pochodzącą z kraju Pablo Escobara.

Pierwszy zawodowy kontrakt podpisał w 2016 roku z Katushą i przyszły sezon będzie już jego trzecim w barwach rosyjskiej ekipy. W rozmowie z portalem Cyclingnews na obozie treningowym na Majorce Restrepo opowiedział o swoich odczuciach związanych z mijającym rokiem. Początek był bardzo obiecujący 10. miejsce w generalce Tour Down Under, 4. miejsce w Cadel Evans Great Ocean Race, a także 2. miejsce w Vuelta Ciclista a la Region de Murcia.

To był sezon składający się z dwóch połówek. Pierwsza była bardzo dobra, ale po kraksie w której złamałem obojczyk było już fatalnie. W Australii plasowałem się w czołowej dziesiątce, w Murcii przegrałem tylko z Valverde. Po kraksie miałem problemy z utrzymaniem wagi, nie mogłem wrócić do normalnej dyspozycji, ale mimo tego mijający rok był świetnym przeżyciem.

Mimo wyleczenia kontuzjowanego obojczyka zaczęły się problemy z plecami które ciągnęły się za Restrepo aż do końca roku. To wszystko skutkowało aż dziesięcioma nieukończonymi wyścigami.

Wróciłem do ścigania i treningów, ale po trzech godzinach na rowerze zawsze dopadał mnie ból w dolnej części pleców. Po ostatnim wyścigu poszedłem na kontrolę i wreszcie udało się rozwiązać problem.

-mówi Restrepo.

Mimo tego, że do rosyjskiej grupy dołączył m. in. Marcel Kittel to Kolumbijczk ma wciąż nadzieję, że będzie miał okazje do jazdy na swoje konto. Na chwilę obecną Restrepo jest rezerwowym w składzie na Giro d’Italia, a na dzień dzisiejszy przewiduje się, że wystartuje w hiszpańskiej Vuelcie.

Sezon rozpocznę w Australii. Pojadę ja oraz Nathan Haas i zamierzamy walczyć o zwycięstwo w generalce. Mam bardzo podobny kalendarz do tegorocznego z tą różnicą, że pojadę w Strade Bianche. Następnie wrócę do Kolumbii, gdzie po krótkim odpoczynku rozpocznę przygotowania do drugiej części sezonu. Jestem w rezerwie na Giro, ale głównym celem jest Vuelta, która będzie moim drugim wielkim tourem w karierze.

Ekipa pozwala młodemu Kolumbijczykowi na powrotu do ojczyzny, gdzie może w spokoju trenować z Sergio i Sebastianem Henao czy Rigoberto Uranem.

Katusha pokazała, że na mnie liczy i czuję się tam jak w rodzinie. Pomogli mi w nauce angielskiego, a dzięki temu, że mam sporo czasu to ciągle czytam książki uczę się na telefonie. Rozważałem oferty innych ekip, ale uznałem, że lepiej będzie zostać tutaj. Czuję się pewnie w Katushy i chcę próbować wygrywać, może zostać kiedyś liderem. Mamy Kittela i Zakarina, ale w sezonie jest mnóstwo wyścigów do wygrania i wierzę, że dostanę w którymś szansę

-podsumował Restrepo.

Chris Froome: „To nie jest pozytywny wynik testu antydopingowego”

0
fot. Michał Kapusta / naszosie.pl

Czterokrotny mistrz Tour de France pomimo ogromnych sukcesów we Francji i Hiszpanii nie zdobył tytułu Sportowej Osobowości Roku Wielkiej Brytanii. Możliwe, że na wynik wpływ miała ostatnia afera i zbyt wysokie stężenie salbutamolu w organizmie kolarza Team Sky.

Froome znajduje się aktualnie „pod ostrzałem” za zbyt wysokie stężenie salbutamolu w organizmie wykryte w próbce pobranej podczas zeszłorocznego wyścigu Vuelta a Espana (próbka wskazała 2000 ng/l przy dozwolonej ilości 1000 ng/l). Aktualnie przeciwko kolarzowi toczy się sprawa, która ma wyjaśnić dlaczego Brytyjczyk użył więcej leku niż powinien. Grozi mu utrata tytułu wywalczonego w Hiszpanii i dyskwalifikacja.

Mogę zrozumieć reakcję wielu ludzi, zwłaszcza biorąc pod uwagę historię naszego sportu, ale uważam, że to jest zupełnie inna sytuacja. To nie jest pozytywny wynik testu antydopingowego. Na razie UCI poprosiła mnie o informacje na temat mojego korzystania z salbutamolu, który jest bardzo popularnym lekiem na astmę. Chętnie staram się pomóc UCI i razem z drużyną udzielam wszelkich odpowiedzi, by dotrzeć do podstaw tej sprawy. Na teraz skupiam się na procesie i staram się przekazać wszystkie informacje jakie będą potrzebne. Na pewno jednak nie będę spekulował na temat ewentualnych wyników

– mówi Froome w rozmowie z BBC.

Jeszcze zanim szokujące informacje ukazały się w mediach Froome zapowiedział atak na podwójną koronę – Giro d’Italia i Tour de France. Pomimo ostatniej afery lider Team Sky nie zmienia zdania i zapowiada walkę na obu wyścigach. Gdyby podejście się udało Brytyjczyk wyrównałby dwa rekordy – jako pierwszy od Marco Pantaniego wygrałby Giro i Tour w jednym roku, a do tego zrównałby się z Miguelem Indurainem, Eddym Merckxem, Bernandem Hinaultem i Jacquesem Anquetilem wliczbie triumfów w Wielkiej Pętli.

Trenuję na maksymalnym poziomie. Pierwszym celem jest Giro, potem nadejdzie największe wyzwanie – wygrać Tour po raz piąty

– skomentował krótko sprawę Froome.

Tytuł najlepszego sportowca Wielkiej Brytanii zdobył biegacz długodystansowy Mo Farah.

Romain Bardet: „Wiarygodność kolarstwa przede wszystkim”

0
© ASO/Pauline BALLET

Trzeci kolarz Tour de France 2017 Romain Bardet (AG2R) powiedział agencji AFP, że takie wiadomości jak ta o dwukrotnie przekroczonej normie salbutamolu w organizmie Chrisa Froome`a (Team Sky) szkodzą wizerunkowi kolarstwa. 

Prawie każdy jest poruszony taką wiadomością jak ta. Wiarygodność kolarstwa przede wszystkim. Bez tego nic nie możemy zrobić. To nie jest coś, z czego można się cieszyć. Miejmy nadzieję, że wszystko zostanie wyjaśnione i nie pozostaną żadne wątpliwości w sprawie tego, co się stało

– powiedział Bardet, który w niedzielę pojawił się na biathlonowym konkursie Pucharu Świata w le Grand Bornand.

Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) poprosiła lidera Team Sky o dostarczenie bardziej szczegółowych informacji w sprawie przekroczenia dozwolonego stężenia salbutamolu w moczu. Jeśli Brytyjczykowi urodzonemu w Kenii nie uda się zapewnić satysfakcjonujących odpowiedzi, zostanie wszczęta przeciwko niemu procedura dopingowa, która w praktyce będzie oznaczała pozbawienie tytułu zwycięzcy w La Vuelcie 2017 oraz stratę części sezonu 2018.

Juan-José Lobato zostanie najprawdopodobniej wyrzucony z drużyny LottoNL-Jumbo

0
LottoNL Jumbo

W poniedziałek 18 grudnia Antwan Tolhoek i Pascal Eenkhoorn, czyli dwóch z trzech kolarzy, którzy zażyli środki nasenne podczas zgrupowania LottoNL-Jumbo w Gironie bez wiedzy drużyny, odbędą rozmowę dyscyplinarną. Natomiast w sprawie Juana-José Lobato jest prawie pewne, że zostanie zwolniony. 

Wraz z nim oraz z jego menedżerami próbujemy znaleźć rozwiązanie, dlatego nie jest to [że zostanie wyrzucony] w stu procentach pewne. To zależy od warunków, które ustalimy. Jednak jako drużyna LottoNL-Jumbo chcemy, aby nas opuścił. Ujmując to inaczej – jest mało prawdopodobne, że zostanie.

Eenkhoorn i Tolhoek zostali zaproszeni na jutro [poniedziałek] do naszego biura, gdzie zdecydujemy o ich przyszłości. Muszą wyjaśnić kilka rzeczy, ale zobaczymy, czy będą chcieli to zrobić. Jutro poinformujemy o naszej decyzji

– powiedział rzecznik LottoNL-Jumbo portalowi Cyclingnews.

Wbrew wcześniejszym doniesieniom, które pojawiały się w niektórych mediach, drużyna LottoNL-Jumbo poinformowała, że kolarze nie pili alkoholu. Jednak zażycie środków nasennych bez pozwolenia musi spotkać się z poważnymi konsekwencjami.

28-letni Lobato podpisał kontrakt z drużyną LottoNL-Jumbo na lata 2017-2018. Według holenderskich mediów to on był dystrybutorem medykamentów, które stały się dla niego oraz jego dwóch kolegów źródłem kłopotów.

BORA-hansgrohe wykorzysta komputery Wahoo

0
Wahoo Fitness

Amerykańska firma razem z niemiecką drużyną zadebiutuje w profesjonalnym peletonie WorldTour.

Rafał Majka, Maciej Bodnar, Paweł Poljański i spółka będą używać komputerów Wahoo Elemnt Bolt, który jest odchudzoną wersją licznika Elemnt ustawianą bezpośrednio z telefonu użytkownika. Wahoo stworzyła Bolt z myślą o jak najbardziej aerodynamicznej obudowie i prostocie „oszczędzającej sekundy”. Do tego przypisane zostaną pasy do pomiaru tętna Wahoo Tickr.

Moim marzeniem było wyposażenie drużyny WorldTour w urządzenia Wahoo. To z tym celem w głowie pracowaliśmy z najlepszymi specjalistami od aerodynamiki nad designem BOLT – jednoczęściowa obudowa zmniejsza opór powietrza i oszczędza waty, by pomóc najszybszym drużynom takim jak BORA-hansgrohe jeździć jeszcze szybciej

– powiedział Chip Hawkins, szef Wahoo Fitness.

Wahoo wcześniej była bardziej znana z produkowania trenażerów Kickr, ale w ostatnim czasie promocją i testami Elemnt i Elemnt Bolt zajęli się m.in. dziennikarze Global Cycling Network. Pracownicy BikeRadar z kolei zauważyli Bolt zamontowany również u Marcela Kittela (Katusha-Alpecin).

Urządzenie jest rozmiarowo podobne do Garmin Edge 520 i jest wyposażone w czujniki ANT+ i Bluetooth Smart by łączyć się z pomiarami mocy i tętna. Licznik kosztuje 240 euro.

Najnowsze artykuły

Sundvolden GP 2024: 4. miejsce Marcina Budzińskiego, pech Mateusza Kostańskiego

Zwycięstwem Idara Andersena zakończyła się tegoroczna edycja Sundvolden GP. Norweska jednodniówka swój finał miała na szczycie Krokkleiva i do końca w walce o zwycięstwo...

Polecane artykuły

GP Eco-Struct 2024: Daria Pikulik na podium belgijskiej jednodniówki

Sprintem z dużego peletonu zakończyła się 5. edycja GP Eco-Struct. Po wygraną sięgnęła Chiara Consonni, a podium uzupełniły Anniina Ahtosalo i Daria Pikulik. Dla ...