Matej Mohorič
fot. Bahrain – Victorious / Sprint Cycling

Pierwszy monument sezonu – Mediolan-San Remo – jest wyścigiem bardzo specyficznym. Po ponad pięciu godzinach przejażdżki, gdy kolarze zbliżają się do podnóża Capo Mele, emocje narastają i nie opadają aż do przekroczenia linii mety na Via Roma przez czołowych zawodników. Te zaledwie kilkadziesiąt minut jest tak napakowane niezwykłymi wydarzeniami, że można by o nich napisać książkę. My, niczym UAE Team Emirates na Cipressie, dokonaliśmy selekcji i wybraliśmy dla Was 10 rzeczy, które warto zapamiętać z tegorocznej edycji „La Classicismy”.

Fenomenalna szarża Mateja Mohoriča

Odwaga, spryt, nadzwyczajne umiejętności zjazdowe, odrobina szaleństwa i opuszczana sztyca – właśnie to było potrzebne do zwycięstwa w Mediolan-San Remo 2022. Matej Mohorič na pierwszych metrach zjazdu z Poggio di Sanremo zdołał zespawać niewielką stratę do czołówki – następnie musiał tylko wykonać założony wcześniej plan. Później przesunął się na czoło krótkiego wężyka, tworzonego przez rowery bohaterów widowisk,  niczym starsza osoba przepuszczana w kolejce. Nikt nie ważył się wejść mu w drogę, a gdy ten tylko ujrzał przed sobą pustą szosę, pognał w dół, jakby jutra miało nie być. Słoweniec nie kalkulował, wykorzystywał każdy milimetr asfaltu, za co mógł słono zapłacić. Finalnie zdołał w jednym z kawałku dotrzeć do wypłaszczenia, gdzie jego marzenie o triumfie mogło zostać zniszczone przez defekt – i tu szczęście, bądź też po prostu umiejętność zachowania zimnej krwi, pomogło Mohoričowi. Łańcuch, który chwilę wcześniej opuścił zębatkę, w mgnieniu oka powrócił na swoje miejsce i już nic nie mogło odebrać Słoweńcowi zwycięstwa na Via Roma w San Remo. Jego zjazd w stylu kamikaze na długo zapadnie nam w pamięć, a innowacyjny pomysł z użyciem opuszczanej sztycy – dzięki której mógł pozwolić sobie na jeszcze większą brawurę – zapewne na dobre zagości w szosowym peletonie.

Wyścig do zapomnienia dla INEOS Grenadiers

Warto przejść też do tego, czego nie zapamiętamy z tegorocznej edycji Mediolan-San Remo – kolarzy INEOS Grenadiers w czołówce. Skład napakowany gwiazdami niestety został pokonany przez wirusa grypy żołądkowej, przez którego z peletonu dość szybko odpadli między innymi Tom Pidcock czy Filippo Ganna, faworyt gospodarzy. Znakomicie jechał natomiast były zwycięzca tego wyścigu, Michał Kwiatkowski – Polak na Cipressie i w pierwszej części Poggio był świetnie ustawiony, lecz w końcówce stracił kilka pozycji, a następnie został zatrzymany przez kraksę, co przekreśliło jego szanse na miejsce w czołowej dziesiątce. Do mety w San Remo dojechał na szesnastej lokacie, co i tak jest wynikiem wartym odnotowania, jednak z pewnością nie zadowala on drużyny i samych zawodników.

Agresywny Tadej Pogačar, Søren Kragh Andersen z najmocniejszym atakiem na Poggio

UAE Team Emirates słusznie chciało rozegrać ten wyścig po swojemu. Na podjeździe pod Cipressę nieludzkie tempo narzucali Jan Polanc i Davide Formolo, który dociągnął mocno przerzedzoną grupę aż pod Poggio di Sanremo. Tam pałeczkę przejął Tadej Pogačar, chcący wykończyć swoich rywali czterema atakami. Żaden z nich nie dał jednak zamierzonego efektu – po kilku obrotach korbą do Słoweńca dołączał Wout van Aert, a za nim inni zawodnicy. Następnie następował przestój i grupka ponownie liczyła kilkunastu kolarzy – taki schemat powtarzał się kilkukrotnie. Dość zaskakująco, najwięcej spustoszenia w czołówce dokonał zaciąg Sørena Kragha Andersena, który tuż po ostatnim ataku Pogačara oderwał się od rywali i rozerwał niewielki peletonik. Jednak i jemu nie udało się uciec na dobre. Akcje na Poggio pokazały, że Tadejowi Pogačarowi będzie niezwykle ciężko odskoczyć od pozostałych faworytów na krótkiej wspinaczce przed wjazdem do centrum San Remo, lecz oczywiście nie będzie to niemożliwe, o czym świadczy chociażby wygrana Vincenzo Nibalego w 2018 roku.

Wyścig dla sprinterów? Bzdura

Mediolan-San Remo to monument dla sprinterów. Taki, którego od siedmiu lat nie wygrał sprinter. W obecnej sytuacji, gdy górale bądź wszechstronni klasykowcy narzucają zabójcze wręcz tempo na Cipressie i Poggio, nie wydaje się, byśmy w najbliższych latach doczekali się sprinterskiego pojedynku. Oczywiście nie należy skreślać kolarzy dobrze radzących sobie w sprintach, ale też potrafiących podjeżdżać – jak na przykład nieobecny w tym roku Caleb Ewan czy Mads Pedersen, jednak zawodnikom gorzej czującym się na podjazdach będzie niezwykle ciężko powalczyć nie tylko o zwycięstwo, ale i o miejsce w czołówce, co pokazała tegoroczna edycja, w której do stóp Poggio dojechała mocno wyselekcjonowana grupa.

Niesamowity powrót

Gdy Mathieu van der Poel pojawia się na starcie, zazwyczaj spodziewamy się po nim niesamowitego występu, ale przed Mediolan-San Remo można było mieć wątpliwości. Po zachorowaniu Gianniego Vermeerscha, ekipa skontaktowała się z Holendrem, który w nogach nie miał jeszcze żadnego kilometra wyścigowego. Van der Poel, po namowach ze strony kierownictwa, zgodził się na start i ruszył w 300-kilometrowy wyścig, mający rozstrzygnąć się na szosach wzdłuż wybrzeża Morza Liguryjskiego. Choć jego forma była niewiadomą, na podjazdach pod Cipressę i Poggio mogliśmy zobaczyć, że czuje się on bardzo dobrze – jechał niezwykle czujnie, starał się kontrolować sytuację, a w końcowych kilometrach był jednym z kolarzy nadających tempo pościgu. Rozczarowany, ukończył zmagania na trzecie pozycji, co zdecydowanie go nie satysfakcjonowało. Należy jednak przyznać, że Holender znakomicie przejechał włoski monument i z pewnością będzie miał chrapkę na odniesienie wielu wartościowych zwycięstw w nadchodzących wyścigach po brukach. Oby tylko nie okazało się, że wcześniejszy powrót do rywalizacji odbije się czkawką za kilka tygodni i Holender ponownie będzie musiał zrobić sobie dłuższą przerwę od roweru.

Koniec marzeń o piątym monumencie

Z rekordem wśród aktywnych kolarzy, ale bez upragnionego triumfu w Mediolan-San Remo, jedynym monumencie, którego brakowało Philippe’owi Gilbertowi, by przejść do historii, jako zwycięzca pięciu najbardziej prestiżowych wyścigów szosowych, obok Eddy’ego Merckxa, Rika Van Looya i Rogera De Vlaemincka. Belg z Lotto Soudal absolutnie nie był stawiany w roli faworyta do wygrania, choć wielu po cichu liczyło na niezwykłe zamknięcie historii startów Gilberta w pierwszym monumencie sezonu. Niestety się nie udało. Triumfator Ronde van Vlaanderen, Paryż-Roubaix, Liege-Bastogne-Liege i Giro di Lombardia w swoim ostatnim sezonie zawodowej kariery przeciął linię mety dopiero na 144. pozycji. Dzięki temu wyrównał jednak rekord osiemnastu ukończonych startów w Mediolan-San Remo, należący dotychczas do Wladimiro Panizzy. Więcej o pogoni Philippe’a Gilberta za piątym monumentem można przeczytać TUTAJ.

Rewelacyjny Anthony Turgis

Nie tylko Matej Mohorič zanotował w sobotę najlepszy rezultat w karierze – tak samo o swoim drugim miejscu może mówić Anthony Turgis, który wykorzystał brak współpracy w grupie i udał się w szaleńczą pogoń za Słoweńcem. Ta nie zakończyła się powodzeniem – Francuz nie był nawet blisko złapania kolarza Bahrain – Victorious, choć kłamliwa kamera, skracająca dystans między dwoma zawodnikami, chciała przekazać nam co innego. Należy zwrócić jednak uwagę na jego niezwykłą moc i zmysł taktyczny, który podpowiedział mu, by ruszyć za Mohoričem. Turgis po raz kolejny pokazał, że należy do światowej czołówki, a przecież jego główne cele sezonu – brukowane klasyki, w których czuje się jak Matej Mohorič na zjazdach – dopiero przed nim. Miejmy tylko nadzieję, że ekipa, jak w poprzednich sezonach, pozwoli mu rozwinąć skrzydła i nie zostanie on zakryty ogromnym cieniem trzykrotnego mistrza świata, Petera Sagana.

Udany debiut Biniama Girmaya

Wielu zawodników mogłoby marzyć o takim pierwszym starcie w monumencie, jaki wczoraj zaliczył Biniam Girmay. Jeden z największych afrykańskich talentów, który do szerokiej czołówki światowego kolarstwa pukał już od kilku sezonów. Jednak dopiero w zeszłym roku zaczął regularnie plasować się w pierwszych dziesiątkach wyścigów jednodniowych – takich wyników zanotował aż 10. Ten sezon rozpoczął od zwycięstwa, a następnie zaliczył kilka solidnych rezultatów, w szczególności w pagórkowatym terenie – w wyścigach kończących się finiszami z okrojonego peletonu. Na podobny scenariusz była szansa w Mediolan-San Remo. Do wyścigu Biniam Girmay przystąpił jako jeden z outsiderów, ponieważ jeszcze nigdy nie brał udziału w tak długim wyścigu. Jego występ był zagadką – sam przed startem mówił, że celem jest zebranie doświadczenia i… powiedzieć, że poszło mu całkiem dobrze, to jak nic nie powiedzieć. Na podjazdach pod Cipressę i Poggio jechał bardzo czujnie i ostatecznie ukończył zmagania na dwunastej pozycji – daje to nadzieje na to, że już niedługo osiągnie najlepszy wynik w monumencie spośród wszystkich afrykańskich zawodników w historii. Dotychczas najwyżej uplasował się Robert Hunter, w Mediolan-San Remo 2007.

Zrezygnowany Wout van Aert

Być może najlepszą ekipą na starcie sobotniego wyścigu była Jumbo-Visma, której liderem był aktualny mistrz Belgii – główny faworyt do zwycięstwa. Włodarze holenderskiej formacji zadbali o to, by powołać do rywalizacji kolarzy, mogących spokojnie dowieźć go do najcięższych podjazdów, a także asystować mu w kluczowych momentach wyścigu. Zmotywowany Van Aert niczym cień podążał za atakami Tadeja Pogačara, ale, jak dobrze wiemy, ostatecznie wszystko się zjeżdżało. Na szczyt Poggio Belg wjechał w kilkuosobowej grupce, od której oderwał się Matej Mohorič – po ataku Słoweńca, to właśnie Van Aert wraz z Mathieu van der Poelem wkładali najwięcej wysiłku w pogoń – ta jednak zakończyła się niepowodzeniem. Kolarz Jumbo-Visma, któremu zależało wyłącznie na pierwszej pozycji, zrezygnował nawet z finiszu o trzecie miejsce.

Jak mówił po wyścigu, zmarnował zbyt dużo energii na kasowanie ataków Tadeja Pogačara.

Selekcja przedwyścigowa

Dawno nie oglądaliśmy takiej sytuacji – zaczęło się od Paryż-Nicea i Tirreno-Adriatico, skąd wycofała się rzesza kolarzy, skarżąc się na różnego rodzaju problemy zdrowotne. Niestety nie inaczej było przed Mediolan-San Remo – wirusy panujące w peletonie przerzedziły stawkę jeszcze przed Cipressą. Ze zmagań przedwcześnie musiało zrezygnować wielu faworytów, w tym między innymi aktualny mistrz świata, Julian Alaphilippe, Caleb Ewan czy Sonny Colbrelli. Z pozoru nie miało to dużego wpływu na, i tak wspaniałą, jakość widowiska, lecz odebrała wielu zawodnikom szansę na włączenie się w walkę o triumf w jednym z najważniejszych wyścigów sezonu. Liczymy na to, że była to tylko jednorazowa sytuacja, trwająca przez kilkanaście dni, i więcej się nie powtórzy.

Sprawozdanie wyścigu Mediolan-San Remo można przeczytać TUTAJ. Zachęcamy też do zapoznania się z analizą mocy z pierwszego monumentu sezonu, a także z naszym podsumowaniem w formie wideo.

Poprzedni artykułMichael Matthews: „To był długi czas bez wygranej”
Następny artykułSettimana Coppi e Bartali 2022: Zapowiedź wyścigu
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments