fot. Q36.5

Kto był najważniejszą postacią tegorocznego Ronde van Vlaanderen? Oczywiście Mathieu van der Poel, który był w ubiegłą niedzielę bezsprzecznie najlepszym kolarzem i sięgnął po rekordowe, trzecie zwycięstwo w tym wyścigu. Jednak dla wielu polskich kibiców nie mniej ważnym bohaterem był Kamil Małecki, który dojechał do mety jako 14.

Ile w kolarstwie waży 14. lokata, nawet tak ważnego wyścigu, jak Ronde van Vlaanderen? Być może niewiele. Tych, którzy dojechali na tej pozycji nie widać zwykle na grafice z wynikami widniejącej na ekranach telewizorów po zakończeniu transmisji. Prawda jest taka, że większość z nas nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby nie fakt, że widnieje tam polskie nazwisko. Kamil Małecki nie był też, obiektywnie rzecz ujmując, jednym z głównych bohaterów tego wyścigu – choć czujne polskie oko niejednokrotnie mogło podczas transmisji dostrzec jego szary strój, to kamera przez zdecydowaną większość wyścigu go ignorowała, skupiając się, co zrozumiałe, na Mathieu van der Poelu i goniącej go grupie.

Tak, istnieje wiele powodów, które pozwalałyby deprecjonować ten wynik. Nie należy jednak zapominać o tym, że od początku XXI wieku żaden polski kolarz nie poradził sobie w Ronde van Vlaanderen lepiej. Że jest to wyścig na tyle wymagający, że przypadkowy zawodnik nie ma szans zająć choćby miejsca w drugiej dziesiątce, o czym dobrze świadczy lista tych, którzy tak jak Małecki w poprzednich latach przyjeżdżali na metę jako 14.: Christophe Laporte, Thomas Pidcock, Marcus Burghardt, Valentin Madouas, Wout Van Aert. To wszystko jest jednak jedynie niewielki dopisek do informacji najważniejszej: 31 marca 2024 roku, w Wielką Niedzielę, Kamil Małecki, po blisko czterech latach oczekiwania, dokonał kolarskiego zmartwychwstania.

Przerwane marzenia

Jest 25 października 2020 roku. Kamil Małecki kończy swój pierwszy sezon na poziomie World Touru tak jak go zaczął – w świetnym stylu. W lutym zajął 3. miejsce na królewskim etapie Etoile de Besseges, przegrywając jedynie z Simonem Clarkiem, natomiast 8 miesięcy później na etapie Giro d’Italia pokonali go jedynie Jan Tratnik, Ben O’Connor i Enrico Battaglin. A to przecież wcale nie wszystko, bo największym sukcesem Małeckiego w tamtym sezonie było przecież 6. miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de Pologne.

Dla wielu kolarzy tamtego CCC Team, które właśnie kończyło swoją działalność, kolejne miesiące miały być bardzo trudne, ale nie dla niego. On miał wyniki, które pozwoliły mu na podpisanie kontaktu z Lotto Soudal – wówczas jeżdżącym na poziomie World Touru. – Wiem, że stoję przed dużą szansą i mam nadzieję, że uda mi się ją wykorzystać – mówił wtedy Naszosie.pl. 

Na to, że tak się stanie, liczyła cała kolarska Polska. Małecki miał 24 lata i choć nie był talentem na miarę Michała Kwiatkowskiego czy Rafała Majki (pierwszy w jego wieku był już mistrzem świata, drugi – dwukrotnym zwycięzcą etapowym Tour de France), to wydawało się, że pisane są mu duże sukcesy. O tym, że wywoływał spore zainteresowanie może świadczyć także to, że wystąpił nawet… w kolarskim odcinku specjalnym popularnego teleturnieju “Jaka to Melodia”. 

Niestety, często to co dobre, szybko się kończy. Dwa miesiące po cytowanym już tutaj wywiadzie dla Naszosie.pl, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, Małecki nie mógł już opowiadać o ambitnych celach w nowych barwach. Jego cele wyglądały wtedy bowiem tak – Mam nadzieję, że wrócę jeszcze na rower – mówił w rozmowie z nami. Wszystko przez upadek na treningu, do którego doszło 28 listopada. Małecki delikatnie zahaczył swojego kolegę i upadł koziołkując przez kierownicę. W wyniku zdarzenia złamał miednicę i obojczyk, a jego przerwa od ścigania trwała aż do połowy sierpnia.

A na tym walka wcale się nie zakończyła. Kolejne miesiące, a później lata, to następujące po sobie upadki, komplikacje w leczeniu, niedoszłe przenosiny do kontynentalnego Wibatechu i mozolny powrót do formy… Wygląda jednak na to, że ta cała historia doczeka się happy endu.

Przejęcie pałeczki

Dziś nasz bohater ściga się już nie w Lotto Soudal (które, trzeba przyznać, długo wierzyło w jego powrót do formy, ale w końcu się poddało), a w Q36.5. I choć kalendarz tego zespołu nie wygląda aż tak dobrze, jak w przypadku belgijskiej ekipy, to on i tak dostaje szanse, by pokazywać się z dobrej strony w prestiżowych wyścigach. W tym roku przejechał praktycznie wszystkie najważniejsze belgijskie klasyki, poza Brugge-De Panne. I już w Gandawa-Wevelgem był najlepszym kolarzem swojej ekipy, gdy dojechał w okrojonym peletonie i zajął 31. miejsce. 

Na pozycję lidera wciąż nie zdążył jeszcze sobie zapracować, więc tym był Jannik Steimle – zwycięzca tegorocznego GP de Denain – Moim zadaniem było wspomaganie go w ostatniej fazie wyścigu – po 180. kilometrze, gdzie było już naprawdę ciężko – opowiada nam kilka dni później Polak, który jednak skorzystał z nieszczęścia swojego zespołowego rywala.

– Niestety w pewnym momencie Jannik musiał wymienić sobie koło. Musiał gonić peleton i choć udało mu się wrócić, to pogoń kosztowała go mnóstwo sił. Wtedy powiedział mi, żebym nie czekał na niego, jeśli będzie miał chwilę słabości, tylko jechał na siebie. Ta chwila nadeszła już na przedostatnim Kwaremoncie i wtedy liczył się już dla mnie tylko mój wynik.

– mówi.

Jak wykorzystał tę szansę? Można byłoby powiedzieć, że wzorcowo, choć w zasadzie… mogło być jeszcze lepiej. Pierwszą przeszkodę na trasie po dobry wynik dla swojej ekipy napotkał niemal w tej samej chwili, w której dostał zielone światło. Właściwie u podnóża przedostatniego Kwaremontu, tuż przed nosem Małeckiego doszło do kraksy. Wprawdzie on sam w niej nie ucierpiał, ale musiał się zatrzymać, a następnie gonić coraz mocniej jadący peleton.

– Po tej kraksie od razu ruszyłem do przodu, ale trzeba było chwilę pogonić, a jak już dogoniłem, to znalazłem się z samego tyłu. A że na tych brukowanych podjazdach jest bardzo ciasno, to wielokrotnie trzeba było się zatrzymywać, bo robił się zator. Przed Koppenbergiem znalazłem się w drugiej grupie. Na tym podjeździe dałem z siebie wszystko i to chyba tam najwięcej zyskałem. Awansowałem do trzydziestki, a dalej już mogłem jechać swoje, bo nikt mnie nie zatrzymywał na podjazdach.

– opowiada.

Echa kontuzji

Fakt, że Małecki był zamieszany w tamtą kraksę, przez którą musiał zużyć mnóstwo sił, nie był jednak dziełem przypadku. Na Wyścigu Dookoła Flandrii kraksy to chleb powszedni. Szczególnie dla zawodników jadących z tyłu grupy. A niestety właśnie tam w pewnym momencie znalazł się kolarz Q36.5, który choć jest coraz bliższy tego, co prezentował w 2020 roku, to wciąż odczuwa skutki upadku

– Jeszcze czuję trochę strachu, jeśli chodzi o walkę o pozycję. A przed Starym Kwaremontem trzeba było to robić naprawdę bardzo mocno. Jechaliśmy 80 kilometrów na godzinę, droga była szeroka, to i walka była mocna, żeby przed tymi wąskimi, stromymi, brukowanymi uliczkami być jak najwyżej. A mi się w głowie niekiedy pojawia taka myśl: “Odpuść, nie chcesz tego przeżywać jeszcze raz”. A kolarstwo takie jest. Trzeba ryzykować

– tłumaczy, ale na szczęście po chwili dodaje – Niekiedy udaje mi się to przełamać. Na poprzednich wyścigach zdarzało się, że sytuacja była bardzo dynamiczna, czasem nawet niebezpieczna, a ja, mimo wszystko, szedłem na styk.

Można mieć zatem nadzieję, że już niebawem te problemy natury psychologicznej całkowicie odejdą w niepamięć. A co z kłopotami fizycznymi? Cóż – tu nie wszystko może być tak, jak kiedyś.

– Tak, odczuwam ból i nie łudzę się – będę się z nim mierzył do końca życia. Na szczęście jak jestem na rowerze, to nie jest źle. Gorzej, jak robię jakieś rotacje czy inne ćwiczenia. Z tym da się jednak żyć. Naprawdę nie mam na co narzekać. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Naprawdę to doceniam, bo przecież długo nie mogłem nawet wsiadać na rower. Teraz wszystko się odbudowuje, moje nogi są już niemal wyrównane – różnica między siłą w obu jest naprawdę niewielka. Widzę, że robię postępy i z tego mogę się tylko cieszyć.

Przyszłość w różowych barwach

Mimo tych wszystkich skutków upadku sprzed 3,5 roku, które Małecki wciąż odczuwa, możemy z optymizmem spoglądać w jego przyszłość. Mimo ciągle doskwierających mu problemów, odnalazł mniej więcej taką formę, jak prezentował w 2020 roku. Mało tego, uważa nawet, że jest jeszcze lepszym zawodnikiem niż wtedy (z tym tylko zastrzeżeniem, że i rywale są lepsi). W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak oczekiwać na jego kolejne występy i, ewentualnie, kolejne, jeszcze lepsze wyniki. Nawet jeśli w kolejnym starcie będzie o to trudno.

– Właśnie jestem na lotnisku i lecę na Paryż-Roubaix [rozmawialiśmy w czwartek, koło południa – przyp. red.]. Tam będzie całkowicie inaczej, niż na De Ronde. Na pewno będzie mi tam ciężej zrobić taki wynik, jak w Belgii. Nie wiem nawet jakie będą moje zadania, ale jestem pewien, że zrobię wszystko, by wykonać powierzone mi zadania 

– zapewnia 28-letni kolarz, który we wstępnych planach ma również start w Tour de Romandie i Tour de Hongrie. Sam, podobnie jak większość z nas, bardzo liczy na to, że niebawem dostanie od ekipy rolę lidera. Kto wie? Może wydarzy się to już na Węgrzech, gdzie w 2018 roku zajął 2. miejsce?

Poprzedni artykułRégion Pays de la Loire Tour 2024: Marijn van den Berg królem wyścigu
Następny artykułInternationale Cottbuser 2024: Michał Strzelecki otwiera od zwycięstwa!
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Paweł
Paweł

Brawo Kamil! Wielki szacunek za walkę i powrót do czołówki!

Jarosław
Jarosław

Biorąc pod uwagę skalę doznanych urazów to należy uznać Kamila za wyjątkowego twardziela.

julia
julia

brawo dla kuzyna👊👏

Jacek
Jacek

Siła mentalna P. Kamila może i powinna być wzorem dla wielu osób, nie tylko sportowców czy kolarzy. Panie Kamilu, podziwiam Pana od 2020 roku, gdy dopingowałem Pana na TdP, i życzę sukcesów. Co się wydarzy w tę niedzielę?

Escobar
Escobar

Powodzenia i gratulacje za powrót na wysoki poziom.

El Wray
El Wray

Szacunek. I widzę, że celuje w północne klasyki. Powodzenia.