fot. BORA-hansgrohe / Sprint Cycling Agency

Ogromne powody do zadowolenia ma Sam Welsford, który właśnie zanotował swoją drugą wygraną etapową przed własną publicznością podczas Santos Tour Down Under. 27-letni Australijczyk genialnie rozpoczyna swoją przygodę z zespołem BORA-hansgrohe.

Przechodząc do niemieckiej formacji stosunkowo wiekowy sprinter miał w swoim dorobku ledwie 5 zawodowych zwycięstw, w tym jedno na poziomie World Tour. Wiadomo było, że ten jest szybki, ale wielu zadawało sobie pytanie czy będzie w stanie stać się numerem 1 w BORA-hansgrohe na płaskie końcówki. Póki co wszystko działa jak najlepiej, co zauważał zarówno sam Sam Welsford po 1. etapie, jak i rozprowadzający go Danny van Poppel, który poczuł sporą ulgę po tym jak Australijczyk zastąpił dużo mniej efektywnego Sama Bennetta. Holender odegrał ponownie sporą rolę w wygranej swojego sprintera.

To naprawdę wyjątkowe, zwłaszcza przy takim wsparciu zespołu. Chłopaki byli bardzo zaangażowani w to, żebym mógł zafiniszować. To wspaniale, że ludzie tak w ciebie wierzą. Przez cały etap było dość nerwowo, ale ja byłem otoczony właściwymi ludźmi. Zakręty na tym etapie były dość ciasne, ale peleton wziął to pod uwagę. Nikt nie chce sprowokować upadku. Trzymano mnie dobrze z przodu i m.in. dlatego udało mi się bezpiecznie dojechać do mety

— tłumaczył Sam Welsford.

Jednym z kolegów odpowiedzialnych za wyniki Sama Welsforda jest Filip Maciejuk. Na pierwszym etapie Polak pilnował Australijczyka, na kolejnych z kolei przejmował kontrolę nad peletonem w pogoni za odjazdem i przez długie kilometry narzucał odpowiednie tempo całej grupy. Bizon z Puław z pewnością może być z siebie zadowolony – można się domyślać, że to dla takich zadań zatrudniono go w BORA-hansgrohe.

fot. BORA-hansgrohe / Sprint Cycling Agency

Wiele zespołów wykonuje dobre wprowadzenie, ale uważam, że robią to za wcześnie – liczy się to również cierpliwość. Owszem, angażujemy naszych chłopaków w pracę na czele peletonu, ale pewną grupą musimy być schowani – trzeba umieć to utrzymać na dobrych pozycjach i nie zacząć zbyt wcześnie. Może to być dla wielu trudne przy prędkościach przekraczających siedemdziesiąt kilometrów na godzinę. Nam udaje się zachować spokój. To duża zaleta. To był długi sprint. Może i zacząłem sprint trochę za wcześnie, ale i tak miałem świetne przyspieszenie w nogach. Wszystko ode mnie zależało i patrząc na nasze sukcesy mogę powiedzieć jedno – to naprawdę szaleństwo!

— zakończył Sam Welsford.

Australijczyk z pewnością przez jeszcze kilka wyścigów będzie się docierał ze swoimi rozprowadzającymi, ale jeśli będzie to działało w ten sposób to wraz z Dannym van Poppelem może zgarnąć niejeden etap podczas Giro d’Italia, na które Australijczyk wybiera się wraz z Holendrem.

Poprzedni artykułCzy konflikt na Morzu Czerwonym wpłynie na ceny komponentów rowerowych?
Następny artykułTour Down Under 2024: Rudy Molard w szpitalu. Francuz ma pokiereszowaną twarz
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments