fot. Le Tour de France

Kamera. Akcja! – Już od pierwszego klapsa reżysera tego widowiska, czyli machnięcia flagi przez dyrektora Tour de France mamy do czynienia z prawdziwym spektaklem. Jak w dobrym thrillerze na ten moment trzymani jesteśmy w napięciu co do rozstrzygnięć, choć w fabule wyścigu miało już miejsce kilka burzliwych i wartych zapamiętania scen. Co przyniósł nam 1. tydzień 110. Tour de France?

Początkowo chciałem nazwać tegoroczną Wielką Pętlę filmem akcji. Nie oddawałoby to jednak w pełni charakteru tych minionych 9 dni, bowiem podczas nich mieliśmy nie tylko wielkie emocje, ale i momenty uspokojenia, wręcz przestoju, a także niemałe gry psychologiczne czy to między wielkimi faworytami, czy też ich menadżerami. Swoje 3 grosze dorzucały także postacie teoretycznie drugoplanowe, których wątki momentami dominowały debatę publiczną. Mowa tu o sprinterach – ich sukcesach, smutkach czy wzajemnych oskarżeniach za nieczyste zachowania na finiszach.

Spektakl od kilometra zero

Dobry film sprawia, że już po pierwszych scenach chcemy go oglądać do końca i nie myślimy o zmianie kanału. Przed Tour de France stało niełatwe zadanie – widownia po Giro d’Italia domagała się walki i właśnie takową otrzymała już od samego początku wyścigu. Tadej Pogačar animował kolejne etapy, Jonas Vingegaard i Jumbo-Visma nie pozostawało mu dłużne, acz najpierw w Bilbao obejrzeliśmy show bliźniaków Yates. Swój piękny epizod miał także Jai Hindley, który dzięki ucieczce do Laruns został nawet na moment liderem klasyfikacji generalnej, a teraz bezpiecznie okupuje 3. miejsce za plecami dwójki największych.

fot. Team Jayco AlUla/Sprint Cycling
Z góry znani główni aktorzy

W świecie kina niejeden raz zdarzało się, że widowisko kradła teoretycznie postać drugoplanowa. Tak było zresztą podczas Giro d’Italia, którego bohaterem dla wielu został Derek Gee. Podczas Tour de France organizatorzy, media i kibice od początku spodziewali się spektaklu dwóch aktorów, a ci dają światu dokładnie to, czego po nich oczekiwano. Tadej, Jonas – jako kibic dziękuję!

fot. Sprint Cycling Agency / UAE Team Emirates
Jasper The Master

A może Jasper Disaster? Niezależnie w którym obozie jesteście – czy fanów talentu i występów belgijskiego sprintera, czy też narzekających na jego niekoniecznie proste linie sprintu, trzeba 25-latkowi przyznać jedno – lider Alpecin-Deceuninck potrafił kompletnie zdominować płaskie końcówki wygrywając 3 kolejne finisze z całego peletonu, a i zajmując 2. miejsce podczas etapu zakończonego na lekkim podjeździe.

Dziś pamiętamy o kontrowersjach, ba, raz nawet ukarano już będącego kluczem do tych zwycięstw rozprowadzającego Belga Mathieu van der Poela, ale za rok albo dwa w naszej świadomości pozostanie przede wszystkim zabójcza skuteczność sprintera Alpecin-Deceuninck i całego jego pociągu.

fot. Tour de France
Akapit pamięci tych, których już nie ma w wyścigu

Nie wiem jak zatytułować tą część tekstu… Niesamowicie przykro pisze się o nieobecnych, bo kilku z nich pisało naprawdę piękne historie. W Tour de France nie jedzie już Mark Cavendish, który osiągał najwyższe prędkości na finiszach i był bardzo blisko wygranej w Bordeaux. 38-letni Brytyjczyk tym samym nie pobije rekordu Eddy’ego Merckxa, a pozostanie na lata, być może dekady, „jedynie” współrekordzistą mając na swoim koncie 34 etapy Wielkiej Pętli. Szkoda, że wszystko skończyło się po kraksie, a nie sportowej walce.

W stawce już od 1. etapu nie są obecni Enric Mas (Movistar Team) i Richard Carapaz (EF Education-EasyPost). Dla Hiszpana to miał być „ten wyścig” – po dwóch z rzędu drugich miejscach w La Vuelta a España 28-latek szykował się do zajęcia miejsca na podium Tour de France. Ekwadorczyk z kolei po dość słabym sezonie ostatnio zbudował formę i miał przypomnieć o sobie światu. Cóż, jeden upadek, urazy i obaj pojechali najpierw do szpitala, a później do domu.

Smutno czytało się także historię Steffa Crasa – teoretycznie bohatera nawet nie drugiego, a trzeciego planu, acz zawodnika, który miał szansę skończyć tę Wielką Pętlę w czołowej „10”. Wszystko zniweczył jeden bezmyślny kibic. Taki jest sport, takie jest kolarstwo…

Zdjęcie
fot. Kadr z transmisji w Eurosporcie
Rola życia

Wróćmy na koniec do filmowej merytoryki. Tegoroczny spektakl, jakim jest Tour de France, napisał jeszcze jedną piękną historię. Mowa o Victorze Lafayu i tym jak zapisał się w historii tegorocznej edycji na pierwszych dwóch etapach. Kolarz, którego nie spodziewał się chyba nikt w roli głównej najpierw jako jedyny wytrzymał tempo wielkiej dwójki, a dzień później odniósł magiczne zwycięstwo. Dla takich akcji ogląda się kolarstwo!

fot. Le Tour de France
Wszystko o Tour de France 2023:
Poprzedni artykułFactor przedstawia kolejną wersję O2 VAM: najszybszego roweru szosowego w góry
Następny artykułAnnemiek van Vleuten: „Po świętowaniu trzeba naładować baterię”
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments