Wczorajszy dzień był prawdopodobnie najpiękniejszym w karierze Reina Taaramae. Estończyka z pięknego snu obudził dziś zimny prysznic. Na szczęście obyło się bez przeziębienia.
Dzień po swoim pięknym zwycięstwie na 3. etapie Vuelta a Espana ucierpiał bowiem w kraksie, która mogła odebrać mu możliwość dalszej jazdy w czerwonej koszulce. Niestety, pomimo pomocy kolegi zespołowego – Kevina Van Melsena nie zdołał dojść do grupy. Szczęście w nieszczęściu, że jego upadek miał miejsce na 2,5 kilometra przed metą. A to oznacza, że wszystko wydarzyło się w strefie ochronnej, więc zaliczono mu czas grupy. Na tym nie koniec dobrych informacji dla 34-latka.
Wszystko ze mną w porządku. Mam tylko kilka zadrapań
– mówił na mecie.
To oznacza, że standardowa koszulka Intermarche-Wanty Gobert wróci na jego plecy dopiero za jakiś czas. Na razie jednak zawodnik cieszy się przygodą życia. I ma nadzieję, że przygoda ta potrwa najdłużej, jak to możliwe.
To coś wspaniałego. Przez większość czasu jechaliśmy z przodu, wszystkie kamery były skierowane na nas i bardzo nam się to podobało. Wierzę, że uda mi się utrzymać koszulkę jeszcze przez dwa dni. Jeśli jutro peleton nie podzieli się na rantach, powinienem dać sobie radę. W czwartek będziemy mieli trudniejszy etap, ale i on nie powinien mnie przerosnąć. Dopiero w piątek, w Alicante będziemy mieli podjazdy, które mogą być dla mnie zbyt trudne. Mimo wszystko zamierzam walczyć do końca
– zakończył.