fot. Volta a Catalunya

Widzisz Tadeja Pogačara na liście startowej wyścigu? Spodziewaj się rzeczy wielkich. Po zdominowaniu Strade Bianche, 25-letni Słoweniec w nie mniejszym stopniu zaznaczył swoją przewagę w Wyścigu Dookoła Katalonii.

Witamy w erze dominatorów

Dla Słoweńca rozgrywana w Hiszpanii impreza była trzecim startem w marcu. Poprzednie dwa to klasyki – Mediolan-San Remo i Strade Bianche – w obu pokazał, że jest wybitnym i niesamowicie wszechstronnym kolarzem. Jego rekordowy, pod wieloma względami, rajd po białych drogach musiał budzić zachwyt, bo nawet ci fani kolarstwa zdający sobie sprawę z wyższości Słoweńca nad rywalami, mogli być zaskoczeni tym, że trwał on aż 80 kilometrów.

Z występem w Wyścigu Dookoła Katalonii mogło być nieco inaczej. O ile kwestia wygranej w klasykach zawsze jest przed startem sprawą bardzo otwartą, z powodu specyfiki wyścigów jednodniowych, to z tygodniówkami było ostatnich latach nieco inaczej. W ostatnich latach mogliśmy się przyzwyczaić do tego, że nazwisko zwycięzcy jest znane właściwie jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu. Żyjemy bowiem w erze kolarzy wybitnych – wielkiej trójki*, która zdominowała wyścigi etapowe, gdzie rola przypadku jest bardzo ograniczona.

Do niedawna za zdecydowanie najlepszego kolarza w tygodniówkach uchodził Primož Roglič, który od rozpoczęcia sezonu 2019 do zakończenia sezonu 2023 wygrał 10 z 13 wieloetapówek, w których było mu dane wystartować. Przegrał zaledwie 3 razy – dwukrotnie z powodu upadków (Criterium du Dauphine 2020 i Paryż-Nicea 2021), a raz w wyniku przeciągających się kłopotów zdrowotnych (Itzulia Basque Country 2022).

Historia wyczynów Pogačara, ze zrozumiałych względów, nie jest aż tak długa, jednak siłą młodszego ze Słoweńców jest niezawodność. Jemu upadki niemal się nie zdarzają i w efekcie w jego trwającej od 2021 roku passie wygranych tygodniówek nie ma ani jednej wyrwy. Ostatni taki wyścig, którego nie wygrał, to Itzulia Basque Country w kwietniu 2021, gdzie był 3. – za Rogličem i Vingegaardem.

Na Duńczyku zemścił się zresztą rok temu podczas Paryż-Nicea, gdzie pokonał go o półtorej minuty. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że od tego czasu dwukrotny zwycięzca Tour de France odbija sobie to niepowodzenie na Bogu ducha winnych rywalach. Od tamtej pory bowiem każdą z czterech tygodniówek, w których startował, był dla oponentów równie bezwzględny, co wtedy Pogačar dla niego.

*Remco Evenepoel nie jest tak regularny, by można go było tutaj dołączyć, przynajmniej w tym kontekście.

Jak Wellens w Tour de Pologne

Ani razu nie udało mu się jednak zdominować rywali tak, jak Pogačarowi w Katalonii. Jego ostatni wyczyn w Tirreno-Adriatico musiał imponować, jednak przewaga 1 minuty i 24 sekund wygląda blado przy 3:41 Pogačara nad drugim Landą w Katalonii. W nowoczesnym kolarstwie taka przewaga się w zasadzie nie zdarza.

Po 1983 roku, kiedy Jose Recio zapewnił sobie nad rywalami 4 minuty i 26 sekund przewagi, żaden kolarz nie zdołał pokazać swojej wyższości nad rywalami w tak dosadny sposób w jakiejkolwiek tygodniówce zaliczanej obecnie do World Touru. Żaden, poza… Timem Wellensem w Tour de Pologne 2016, choć należy pamiętać, że z powodu bardzo (naprawdę bardzo) niesprzyjającej aury, tamta edycja była bardzo specyficzna i w zasadzie trochę pozwoliła nam się na chwilę cofnąć do czasów Recio albo i jeszcze wcześniejszych.

Triumfy z regularnością sprintera

Tylko czy dominację w wyścigu rzeczywiście można zmierzyć patrząc wyłącznie na przewagę czasową? Wydaje mi się, że nie. W kolarstwie przecież bardzo ważną rolę odgrywają również wygrane etapy. A pod tym względem Pogačar wygląda być może jeszcze lepiej. Gdy spojrzy się na całą, 113-letnią historię Volta a Catalunya, znajdzie się przynajmniej 28 kolarzy*, którzy wygrali wyścig z większą przewagą. Grono tych, którzy wygrali więcej niż cztery etapy podczas jednej edycji jest natomiast zdecydowanie węższe.

Nie ma w nim wspomnianego już wcześniej Jose Recio (mimo olbrzymiej przewagi, wygrał tylko jeden etap, więc trudno powiedzieć, że zdominował edycję z 1983 roku bardziej niż Pogačar tę ostatnią). Jest za to czterech innych zawodników – Delio Rodriguez, Jean Aerts, Walter Godefroot, Freddy Maertens – zwycięzcy pięciu etapów. No i przede wszystkim absolutny rekordzista Vicente Carretero, który w 1945 wygrywał aż sześciokrotnie!

Tylko czy oni zaimponowali bardziej, niż Pogačar (zwycięzca „tylko” czterech etapów)? No niezupełnie. Przede wszystkim, pomijając Jeana Aertsa, każdy z nich miał więcej szans na wygraną niż Pogačar, bo kiedyś wyścig był dłuższy. Wynik Carretero może imponować, ale wrażenie nieco słabnie, gdy okaże się, że tamta edycja trwała 13 dni i miała 16 etapów, a i za czasów Delio Rodrigueza w tym jednym wyścigu można było uzbierać, przynajmniej teoretycznie, kilkanaście skalpów.

Poza tym, niewątpliwą przewagą Pogačara nad pozostałymi jest to, że… wygrał wyścig. Może i kiedyś specjalizacje nie były tak wyodrębnione, jak dziś, ale osiągnięcia każdego z wymienionych kolarzy każą klasyfikować ich bliżej sprinterów niż górali (nawet jeśli Maertens i Rodriguez wygrywali w przeszłości Vuelta a Espana). Z całej piątki wymienionych zawodników wyścig wygrał… wyłącznie Maertens. I to tylko o dwie sekundy!

*Dane dotyczące różnicy między pierwszym, a drugim kolarzem pochodzą z bazy Pro Cycling Stats. Choć jest ona bardzo rozbudowana, to brakuje na niej 10 pozycji.

Jak za dawnych lat

Jeszcze kilka lat temu – wtedy, gdy na szosach panowali Contador, Froome, Cavendish czy Sagan, większość najważniejszych kolarskich rekordów wydawała się w zasadzie niemożliwa do pobicia. Regularnie pojawiały się stwierdzenia, że kiedyś kolarstwo było inne – mniej umiędzynarodowione i mniej wyspecjalizowanie, a przez to mniej konkurencyjne. I być może to wszystko jest prawda (naprawdę trudno porównuje się ze sobą różne kolarskie epoki). Jednak Tadej Pogačar w tegorocznej Volcie po raz kolejny pokazał, że on nie musi szukać żadnych wymówek.

Gdy są etapy górskie – bez trudu odjeżdża czołowym kolarzom świata na ponad minutę. Gdy końcówka jest łatwiejsza – wygrywa finisz z 23-osobowej grupy. I dominuje tak, jak  to robili kolarze w mniej umiędzynarodowionych i mniej wyspecjalizowanych latach.

Oczywiście ta dominacja nie oznacza, że w Tour de France Słoweniec zmiecie Jonasa Vingegaarda z powierzchni ziemi. Właściwie to, przynajmniej moim zdaniem, wciąż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że z nim przegra. Wynik z Katalonii nie ma w tym kontekście wcale wielkiego znaczenia, podobnie jak inne marcowe wyścigi. Tyle że dla większości z nas, kolarskich kibiców, wyścigi nie kończą się na wielkich tourach i monumentach. Choć to właśnie tam tworzą się kolarskie legendy, to w pozostałych wyścigach również można zapisać się w historii i pamięci kibiców.

 

Poprzedni artykułEgan Bernal powraca na szczyt? „To niesamowite znaleźć się ponownie na podium”
Następny artykułKoniec wiosny dla Arnaud De Lie. „Ściga się na poziomie 50% swoich możliwości”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Kuba
Kuba

Warto jednak dodać, że łączne przewyższenia były większe o 1000 m w porównaniu do roku zeszłego, co jest dość dużą różnicą jak na wyścig 7 dniowy. W zeszłym roku Remco i Primoż mieli ponad 2 minuty przewagi nad Almeidą, więc te 3,5 minuty Pogacara nad Landą w 2024 już tak bardzo nie zaskakują.