fot. Tour du Rwanda

Za nami tydzień naprawdę intensywnego ścigania na trzech kontynentach. Dla jednych sezon się dopiero zaczął, dla innych niemalże zakończył, ale jedno jest pewne – fani kolarstwa, do których rzecz jasna się zaliczam, mogli się świetnie bawić, a emocji nie brakowało.

Pora na moje drugie autorskie podsumowanie tygodnia na kolarskich szosach (kto nie czytał pierwszego –> klik). Oczy kolarskiego świata skierowane były przede wszystkim na tzw. „opening weekend” w Belgii, w mniejszym, choć zapewne także w dużym stopniu na worldtourowe UAE Tour, fantastyczne rozpoczęcie sezonu przez Jonasa Vingegaarda podczas O Gran Camiño czy w zdecydowanie mniejszym stopniu na francuskie jednodniówki czy Tour du Rwanda. Tu rodzi mi się pierwszy wniosek…

Bez transmisji nie ma kolarstwa

Jestem zapewne skrajnie nieobiektywny (co zresztą sugeruje tytuł cyklu), acz najlepiej w tym tygodniu bawiłem się śledząc moje ukochane Tour du Rwanda. Jednocześnie nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że to właśnie ten wyścig był najlepszy, bowiem… nie da się tego obronić w przypadku imprezy, która transmisję miała tylko z dwóch na osiem etapów. Ktoś mądry powie – a po co pokazywać wyścig, który obchodzi tylko szalonych entuzjastów? Otóż ostatni odcinek, którym można było śledzić na Youtubie oglądało jednocześnie… po kilka tysięcy osób, a licznik pod filmem zbliża się do liczby sześciocyfrowej.

Kolarstwo to sport wyjątkowo telewizyjny, bowiem ciężko śledzić całą trasę stojąc gdzieś na jej poboczu. W XXI wieku bez transmisji ciężko nie tylko o zainteresowanie widza, ale i o porządnych sponsorów etc. Tak – od Tour du Rwanda płynnie przechodzę do polskiego środowiska. Mam wrażenie, że póki nie zaczniemy od nawet chałupniczego, acz płynnego przekazu z jednej kamerki gdzieś na Youtubie to ten sport nad Wisłą nie zyska szerszej widowni, a kluby będą miały problemy finansowe. Po co bowiem ktokolwiek ma inwestować w logotyp na stroju, kiedy ten zobaczy tylko stała garstka tych samych pasjonatów?

Zdjęcie
fot. Tour du Rwanda
Jesteśmy skazani na pompowanie wielkich pojedynków

Jonas Vingegaard vs Tadej Pogačar. Wout van Aert vs Mathieu van der Poel. Po rozpoczęciu sezonu w wykonaniu Duńczyka i Słoweńca czy tym jak wyglądała przełajowa rywalizacja Belga i Holendra możemy być pewni, że media będą kreowały wielkie pojedynki dwójki niesamowitych antagonistów, a my kibice pójdziemy w to i także będziemy śledzili poczynania każdego z nich wyczekując każdej ich konfrontacji. Tydzień temu można było się rozpływać nad formą Tadeja Pogačara, ale Jonas Vingegaard pokazał, że nie chce być gorszy i wygrał wszystkie etapy O Gran Camiño. Oczywiście – można dyskutować o poziomie listy startowej, ale czy kogoś to realnie interesuje?

Jako fan nieprzewidywalnych wyścigów i niespodzianek jestem nieco przerażony, ale i zaciekawiony tym jak to się potoczy w następnych miesiącach. Im mocniej będzie rosła pompka na pojedynki wyłącznie najlepszych dwójek, tym bardziej przyjemnie może się śledzić sytuacje, w których takowi przegrają z kimkolwiek innym.

fot. Jumbo-Visma
Czy kolarstwo potrzebuje salary cap?

Salary cap, czyli tłumacząc na język polski limit wynagrodzeń, to nic innego jak zewnętrzna i odgórna ingerencja w sport w taki sposób, by ten był potencjalnie ciekawszy. Takie rozwiązanie stosowane jest m.in. NBA, NHL czy NFL i ma zapobiegać powstawaniu dominatorów, którzy swoim nieskończonym budżetem są w stanie wykupić wszystkie gwiazdy z innych ekip i stworzyć zespół, z którym nie sposób podjąć walkę.

Chyba każdy już wyczuł, że piję tu do występów Jumbo-Visma. Co prawda spokojnie – po jednym tygodniu nie sposób mówić, że na holenderski zespół nie będzie mocnych przez całą wiosnę, ale trzeba przyznać, że tegoroczne transfery „zażarły” w pierwszy belgijski weekend w genialny sposób, a taka dominacja musiała zrobić wrażenie na praktycznie każdym kibicu kolarstwa.

Niemniej tekst miał być subiektywny, więc po co ja tu gadam tak ogólnie – osobiście jestem przeciwnikiem tego typu ingerencji. Oczywiście, jeśli Jumbo będzie gromiło rywali to może to być nudne, ale z drugiej strony to ich jazda ma w sobie coś fascynującego. A jak ktoś będzie szukał niespodzianek to a nuż pochyli się nad mniejszymi imprezami? Ciekawostka – podium Tour du Rwanda zmieściło się w jednej sekundzie. 😉

fot. Jumbo-Visma
Remco dojrzał?

Wielu kibiców martwi się tym, że nie można być cały sezon na najwyższych obrotach. Ciekawym jest zatem rozmyślanie czy Tadej Pogačar i Jonas Vingegaard są jeszcze dalecy od szczytu formy, a po prostu i bez tego gromią rywali, czy też zdążą „złapać zadyszkę” i ponownie wrócić na Tour de France. Jednocześnie dotychczas takim kolarzem, który nie brał jeńców od zimy do jesieni był Remco Evenepoel.

Wydaje mi się, że Belg za sprawą sukcesu w La Vuelcie dojrzał. Owszem, podczas Vuelta a San Juan zaatakował sobie na płaskim, ostatnim etapie próbując w swoim stylu przewrócić klasyfikację generalną. Owszem, uciekł na rantach podczas UAE Tour gromiąc większość rywali. ALE. 23-letni Belg pokazał także ludzką twarz – a to przegrał z Miguelem Ángelem Lópezem, który to prawdopodobnie już w Argentynie mógł mieć swój główny cel tego roku, a to dał się pokonać Adamowi Yatesowi, którego zapewne niesamowicie motywowały petrodolary od szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich w ich domowym wyścigu. Mistrz świata przestał walczyć za wszelką cenę o mniejsze cele i zdaje mi się, że pod koniec wiosny może to go zaprowadzić do wielkich triumfów, a potem i do końcowego sukcesu w Giro d’Italia.

Foto: UAE Tour
Chirurgiczna dokładność, ale czy zdrowy rozsądek?

0.00028 sekundy – tyle dzieliło Tima Merliera i Caleba Ewana podczas pierwszego etapu UAE Tour. Jeden piksel przy zdjęciach robionych w tempie 3500 na sekundę. Z jednej strony brawo! Mamy wspaniałą technologię, która potrafi rozwiązać każdą sytuację. Z drugiej jednak… czy to jeszcze sport? Czy naprawdę trzeba było tego 15-minutowego oczekiwania by przyznać zwycięstwo, które dla wielu było skrajnie niejednoznaczne?

Już pominę fakt, że np. podczas Amstel Gold Race okazało się 2 lata temu, że fotofinisz nie był ustawiony idealnie nad kreską i istnieje niemała szansa, że Tom Pidcock został okradziony ze zwycięstwa, które „otrzymał” Wout van Aert. Może to pora na znalezienie rozwiązania, które kończyłoby z tak dokładnymi pomiarami, a np. poniżej setnej części sekundy po prostu rozgrywano by tzw. „dead heat„.

W przepisach UCI znajduje się bowiem zapis na temat takowego – w przypadku niejednoznacznej sytuacji dwójka zainteresowanych kolarzy ściga się o zwycięstwo w wyścigu na dystansie 1km. Widowiskowo, jednoznacznie, z pewnością ciekawiej niż analizowanie do jednego piksela. Ja jestem na tak.


Zgadzacie się z moimi opiniami? Zapraszam do dyskusji, a ja w wolnym czasie spróbuję wejść w polemikę z każdym komentarzem, który do takowej w jakiś sposób zaprosi. I, mam nadzieję, do usłyszenia (przeczytania?) za tydzień, mam nadzieję, że piękny świat sportu sprowokuje nowe tematy do opisywania, choć tych na początku marca może być nieco mniej – w najbliższym tygodniu czeka na nas przede wszystkim Strade Bianche, Le Samyn i początki zmagań polskich ekip w wyścigach UCI – sezon zainaugurują MAT Atom Deweloper Wrocław, Mazowsze Serce Polski czy Voster ATS Team.

Wcześniej w cyklu:

20.02.2023 – Subiektywnym okiem #1: Zimowe kolarstwo też może być piękne

Poprzedni artykułTaco van der Hoorn przetestował aerodynamiczne getry
Następny artykułStrade Bianche bez Wouta van Aerta
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
8 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Pat
Pat

Salary Cup w świecie kolarstwa wydaje się zbędne. Nie da się zgromadzić 30 gwiazd w jednej drużynie, a już nawet 15 takowych w jednym teamie wydaje się graniczyć z cudem. Na każdego lidera potrzebny jest solidny pomocnik. Liderzy nie zawsze chętnie pracują na innych liderów. Do tego dochodzą ambicje poszczególnych kolarzy którzy chcą być liderami na wielkie toury/monumenty lub być numerami jeden wśród sprinterów swoich ekip. Zbyt wiele interesów do pogodzenia. W tym wszystkim nieocenieni są zawodnicy którzy mogliby probować stać się liderami w mniejszych ekipach, ale wiedzą przy tym ze przy pomocy solidnej drużyny są wstanie wygrać też i sami więcej. Nie każdego stać na wgrywanie bez duzego wsparcia swojej ekipy. Świetnie się obserwuje rozwój mniejszych ekip, ktore wchodzą teraz np. do WT lub do niej pukają. Zawsze jest ogromna szkoda jak ktoś podbiera największe gwiazdy takim ekipom. Salary Cup tego jednak nie zmieni.

Do tego salary cup działa w ligach zamkniętych na nowych członków. Ja mam nadzieję ze WT będzie za to otwarte na nowe ekipy. Fajnie jakby dostało się tam np. takie Uno-X

Andrzej
Andrzej

Co do Remco Evenepoela odniosłem wrażenie (porównując z występami Tadeja i Jonasa), że pomimo swojej niezaprzeczalnej klasy brakuje mu jeszcze trochę do w/w dwójki. Ciekawe jak potoczyłyby się losy wyścigu, gdyby nie wiatry na pierwszym etapie. Wydaje mi się, że Yates wygrałby wyścig, nawet ze stratami poniesionymi w czasówce, na szczęście dla Belga wiatr w Emiratach był i mógł cieszyć się zwycięstwem.

Nie wiem jak w ligach NBA, NFL i NHL, ale w kolarstwie pierwszą rzeczą, która nie pozwala na równy poziom zespołów jest zbyt duża różnica w budżetach. O ile w Ameryce Salary Cup nie wiążę się z tym, że zawodnicy bardzo cierpią finansowo, o tyle w kolarstwie różnice w zarobkach w poszczególnych drużynach są znaczne.

Zwyczajnie nie każdą ekipę byłoby stać na posiadanie 2/3 liderów na klasyfikacje generalną, mocnego składu na klasyki i jeszcze mocnego sprintera, a to wszystko otoczone grupą pomocników – dlatego drużyny Jumbo, Ineos czy UAE mogą skutecznie walczyć na wszystkich frontach, a mniejsze muszą nieco bardziej skupić się na pojedynczych typach wyścigów, jak chociażby Lotto Dstny, które w zasadzie jest ułożone na sprinty i klasyki.

Odniosę się też do Pańskiego komentarza i „ułomności systemu” spadków i awansów. Ciężko ułożyć taki system, żeby dogodzić każdej drużynie. Budowanie drużyny kolarskiej w tych czasach to projekt długofalowy, minęły czasy, kiedy drużyn WT było 18, a pozostałe były zadowolone ze startu w krajowych Wielkich Tourach.

No a wyścig w Rwandzie? Cóż, tak jak pisałem bodajże pod zapowiedzią – termin, obsada i wielka ilość równoległych wyścigów(przecież w weekend mieliśmy: Omloop, KBK, Drome i Ardeche Classic, UAE Tour, Gran Camino) – to wszystko sprawia, że Tour du Rwanda zwyczajnie przegrywa z tymi imprezami. Pod tym samym artykułem zaproponowałem, jak możnaby próbować wpłynąć na większy medialny rozwój imprezy.

Maciej
Maciej

Czy nie można stosować zasady ex aequo w przypadkach jak w ostatnim etapie UAE Tour?

Łukasz
Łukasz

Ciekawy temat z tymi finiszami, pomysł z dogrywką raczej z gatunku kosmicznych, już widzę jak Jonas z Tadejem finiszują koło w koło na Mont Ventoux i jury im mówi: Panowie, nie da się rozstrzygnąć kto pierwszy, zapraszamy na dół i musicie jeszcze raz to rozegrać ;-). Chyba jednak lepiej byłoby przyznać po prostu remis, takie rzeczy w sporcie się zdarzają. Kwestie bonifikat, nagród itp. można uregulować.

Filip
Filip

Ciekawy artykuł (jak wszystkie na stronie), ciekawi mnie tylko dlaczego i czym wysysanie kolarzy przez JumboVisma różni się od takich samych praktyk Sky wcześniej czy UAE obecnie. Uważam że w porównaniu do tych powyższych JV zatrudnia więcej kolarzy którzy mają swoje momenty (jak np. Bouwman w Giro) niż UAE i Sky/Ineos.