Macie ochotę na odrobinę publicystyki w serwisie Naszosie.pl? Ja mam, a zatem wpadłem na pomysł zabierania Państwa co tydzień na subiektywne, wybiórcze i w pełni autorskie przeglądy najciekawszych, najdziwniejszych czy najzabawniejszych wydarzeń z minionego tygodnia. Przed Państwem pierwsze wydanie „Subiektywnym okiem”.
Kto nigdy nie miał w życiu takiego stanu, gdzie po zobaczeniu czegoś koniecznie chciał o tym opowiedzieć wszystkim swoim znajomym? Ja tak miałem po akcji z 3. etapu Volta ao Algarve i ta najprawdopodobniej ostatecznie przechyliła szalę w mojej głowie, żebym zaczął bawić się w przeglądy wydarzeń z kolarskiego świata. Mam nadzieję, że format przypadnie Państwu do gustu, a zatem zaczynajmy!
Sezon rozpoczął się z przytupem!
Nie mam ochoty nikogo urazić, ale nieco współczuję tym kibicom, dla których kolarstwo rozpoczyna się od „opening weekend„, a emocje generują dopiero pojedynki największych podczas Wielkich Tourów czy monumentów. Oczywiście każdy ma prawo do odbierania sportu na swój sposób, poświęcania mu tyle czasu, ile chce i się posiada, acz początek roku ma moim zdaniem ten swój klimat, którego nie potrafię później odnaleźć w tych teoretycznie ważniejszych wyścigach. Dlaczego?
Styczeń czy luty to zmagania kolarzy bez idealnej formy, zawodników głodnych ścigania, a często także zaskakujących akcji drugich noży czy po prostu nietypowych, odważnych rozwiązań. Tego ostatniego byliśmy świadkami podczas Vuelta ao Algarve, gdzie na 3. etapie po lotnej premii na 25km przed metą szóstka najlepszych na takowej stwierdziła, że skoro już mają 5 sekund przewagi to warto to wykorzystać i po prostu Magnus Cort, Filippo Ganna, Tom Pidcock, Rui Costa, Valentin Madouas i Tobias Foss pojechali do przodu. Pamiętam to pytanie od kolegi „oni mają szansę?” i moją odpowiedź „nie no, co Ty”. Jak się okazało akcja ta dała wygraną Duńczykowi z EF, w dodatku po finiszu, który zapadnie mi w pamięć na długo.

Mamy dopiero luty
W pierwszym akapicie napisałem, że zimowe kolarstwo może być naprawdę piękne, w drugim pora zatem nieco pokłócić się z samym sobą. Tak na poważnie to nie, ale chciałbym też spojrzeć na temat takowego od drugiej strony. Różne media, internauci itd. na podstawie tego, co teraz widzimy, wysnuwają daleko idące wnioski, tak jakby zawodnicy mieli teraz szczyty swojej formy, a ich rywalizacja odbywała się na 100%.
Czy Tadej Pogačar to obecnie bestia? Owszem. Tylko to nie oznacza, że można z góry ferować jakoby podczas Tour de France pozostali kolarze poza Słoweńcem i Jonasem Vingegaardem mieli walczyć tylko o 3. miejsce. Jai Hindley rok temu przed wygraniem Giro d’Italia był 14. w UAE Tour czy 13. w Volta Ciclista a Catalunya, a jednak na kluczowy wyścig potrafił przygotować szczyt formy. Nie wiemy jaką dyspozycję w nowych barwach będzie miał Richard Carapaz. Co kryje się w INEOS Grenadiers?
W kontekście tego ostatniego… mamy dopiero luty. To, że Daniel Felipe Martínez zaimponował nie sprawia, że nagle warto okrzykiwać go liderem na Wielką Pętlę. Kolarstwo to bardzo specyficzny sport – można cieszyć się chwilą, acz ta nie zawsze ma przełożenie na długofalowe wyniki. To nie piłka nożna, siatkówka czy koszykówka – punktów do tabeli się nie dostaje, a na starcie docelowej imprezy znów wszyscy ruszą od zera i wszystko będzie możliwe.

Polacy, opanujcie się
Podobno nie ma co się przejmować internetowymi znawcami, bo stosunkowa anonimowość sieci zawsze budzi w ludziach odwagę do wypowiadania czasem bardzo głupich opinii. Niestety wciąż jak płachta na byka działają na mnie wszelakie określenia o tym, że ktoś się sprzedał, zmarnował, skończył itd. Tak, mówię o Michale Kwiatkowskim i Rafale Majce.
Czy odpowiada mi rola Polaków w ich ekipach? Cytując klasyka internetu „no tak średnio bym powiedział”. Obaj wybrali zapewne niemałe pieniądze i zadania, w których przez większość czasu pracują na rzecz swoich kolegów. Tylko pytanie – czy to coś złego? Przełączając komentarz na angielski co rusz słyszę, jak tamtejsi spikerzy rozpuszczają się nad Kwiatkiem i tym jak szalenie ważną rolę odgrywa on w sukcesach INEOSu. Gdy czytam wypowiedzi Tadeja Pogačara to mam wrażenie, że Rafał Majka jest dla niego szczególnie ważnym przybocznym. Jak widać ich wybory są doceniane na świecie i cieszą się specyficznym uznaniem, którego mam wrażenie, że nieco brakuje w naszym kraju.
Czy takie narzekanie to cecha wyłącznie polska? Pewnie nie, acz czytając sobie teksty w holenderskich mediach widzę w komentarzach dumę z tego, że Danny van Poppel postanowił zostać wybitnym rozprowadzającym kosztem „własnych ambicji”, tak samo wielu przez lata chwaliło wielką pracę Tima Declerqa, rolę Michaela Mørkøva czy oddanie się w pełni swojej ekipie w ostatnich latach kariery Tony’ego Martina.
Tak – Polsce brakuje brakuje wielkich liderów, a zmiana ról przez najlepszą dwójkę może boleć po stokroć bardziej niż śledzenie karier Sylwestra Szmyda bądź Macieja Bodnara, którzy od zawsze byli zadeklarowanymi pomocnikami. Nie winiłbym jednak za taki stan rzeczy personalnie Michała czy Rafała – oni się nie sprzedali, nie zmarnowali i nie skończyli. Oni po prostu na pewnym etapie przeszli transformację, po której powstała pewna pustka.

Lubię petrodolary
Tak, wiem, Saudi Tour czy Muscat Classic to nie miniony tydzień i nie wpisują się w założenia tego cyklu, a UAE Tour rozpoczęło się w ten poniedziałek, ale to po Tour of Oman mam pewne specyficzne przemyślenie – lubię ściganie na Bliskim Wschodzie. Ranty na pozbawionej kibiców pustyni też potrafią być fajne, skalne formacje cieszą moje oko nie mniej niż setny raz te same zameczki we Francji i w efekcie z wielką przyjemnością śledzę zmagania w tej części świata.
Czy zamierzam kogoś namawiać do oglądania UAE Tour? Nie. Każdy wybiera to co lubi, a doskonale rozumiem argumenty przeciwników tego typu imprez. Bawi mnie tylko gdy czytam komentarze, że „to nie jest prawdziwe kolarstwo”, a brak kibiców ma deprecjonować emocje czy wysiłek sportowców.
Zgadzacie się z moimi opiniami? Zapraszam do dyskusji, a ja w wolnym czasie spróbuję wejść w polemikę z każdym komentarzem, który do takowej w jakiś sposób zaprosi. I, mam nadzieję, do usłyszenia (przeczytania?) za tydzień, mam nadzieję, że piękny świat sportu sprowokuje nowe tematy do opisywania.
Panie Jakubie, robi Pan genialną robotę dla tego portalu. Nie podzielam uwielbienia do egzotycznych wyścigów chociaż podoba mi się ten rodzaj freaku u Pana, ale uważam, że Pana rozważania i opinie oraz zapowiedzi Oli Górskiej to kwintesencja dobrego pisania 🙂
Ciężko z tym co zostało napisane wejść w polemikę. Bo chyba wychodzi na to, że zgadzam się w 100% z tym co zostało napisane. Od siebie tylko dodam, że Eurosport oglądam głównie po angielsku i bodajże na 2gim etapie dookoła Andaluzji jak Rafał prawie doszedł do prowadzącej grupy pod koniec etapu to od razu zaczęły się ataki z tej grupy bo komentatorzy od razu zwrócili uwagę, że jakby pozwolili mu dojechać to Rafał od raz by „postrzępił” tą grupę i ułatwił zadanie Tadejowi. Także faktycznie tak jest, że tam doceniają takie „smaczki”.
Tadej Pogacar rzekomo zrezygnował ze startu w Emiratach Arabskich, bo czuł na sobie dużą presję na wynik, co za tym idzie musiał być w szczytowej formie przez bardzo długi czas roku i może właśnie to było powodem porażki na Tour de France. Tak mówiono, dopóki Słoweniec nie odpalił się w Hiszpanii, wygrany w pięknym stylu klasyk w Jaen i posprzątana klasyfikacja generalna już na pierwszym etapie wyścigu w Andaluzji – może on inaczej nie umie się ścigać… Bardzo ucieszyło mnie również zwycięstwo Tima Wellensa. Może gdyby na ostatnim etapie postawiono na niego lub na Pogacara to skończyliby ten wyścig ze 100% wygranych etapów.
Obok Pogacara moim MVP tygodnia był Magnus Cort, który potrafił wytrzymać podjazd i pomimo bardzo złej pozycji wyjściowej do sprintu pokonać na kresce van Wildera, to pokazał na drugim etapie, że chęci do dobrego i ciekawego ścigania mu nie brakuje. 400 metrowy sprint był wisienką na torcie tego etapu. W Portugalii po raz kolejny zaskoczył mnie też Filippo Ganna, który przy takiej formie w górach spokojnie będzie mógł myśleć o wygrywaniu tych co mniej górskich tygodniówek, oczywiście jeżeli będą zawierały odpowiednią ilość jazdy na czas.
Dodatkowo teraz, gdy w kolarstwie pojawiły się zagadnienia spadku/awansu do najwyższej dywizji nie można traktować wyścigów z początku sezonu jako tych mało ważnych, w których udział bierze się tylko po to żeby nabić kilometrów wyścigowych. I o ile oczywiście, pewnie żaden kolarz nie przygotowuje szczytowej formy na wyścig dookoła Arabii Saudyjskiej albo klasyków na Majorce, to nie można powiedzieć, że poziom jest niski, a zawodnicy wyglądają na słabych i osowiałych po zimowej przerwie. Wystarczy spojrzeć na generowane waty chociażby u Mateo Jorgensona w Omanie.
Dodatkowo, przynajmniej w mojej opinii, początek sezonu to bardzo ważny okres dla tych nieco słabszych drużyn. Ważnym dla nich jest żeby w miarę szybko otworzyć worek zwycięstw, bo z czasem obsady i poziom wyścigów będzie tylko wzrastał. Efekt? Alpecin jest jedyną drużyną w najwyższej dywizji bez żadnego zwycięstwa, ale takie drużyny jak Cofidis, Arkea czy Lotto (pro team) mają już w swoim dorobku po kilka zwycięstw.
Jako największych wygranych początku sezonu uznałbym drużyny EF Education Easypost i Intermarche Circus Wanty, które odniosły już kolejno 10 i 9 zwycięstw, również Movistar bardzo pozytywnie zaczął sezon od dwóch wygranych etapówek na Bliskim Wschodzie – no i właśnie, dochodzimy do kwestii tych nieco bardziej „egzotycznych” wyścigów. Po pierwsze i najważniejsze – zawodnicy naprawdę je sobie chwalą. Są one gwarancją dobrej pogody, czego nie można zawsze mówić o wyścigach we Francji czy Hiszpanii, bo przecież przykładowo tegoroczne klasyki na Majorce odbywały się w paskudnej pogodzie. Po drugie dają naprawdę fajne możliwości na zgrywanie się ekip sprinterskich, duża ilość płaskich etapów, dobre i szerokie drogi, właśnie dlatego do Emiratów przyjechali prawie wszyscy najlepsi sprinterzy. A i widoki, jak autor wspomniał – zamków, rzeczek i lasów naoglądamy się jeszcze przez cały rok. Za to na pustynie, inną niż u nas florę, czy jakże chętnie występujące w transmisjach z Azji wielbłądy poczekamy aż do kolejnej zimy. 🙂
Taka publicystyka zamiast tylko krótkich wpisów z wynikami jest całkiem ciekawa. Tak trzymać. Pozwolę sobie jednak na polemikę gdyż widzę to trochę inaczej niż autor. Uważam że te tak zwane wyścigi początku sezonu są trochę na siłę robione aby zapchać kalendarz wydarzeń UCI. Mają wysoką rangę ale moim zdaniem sztuczne pompowanie kalendarza od stycznia do listopada imprezami szosowymi służy tylko reklamodawcom i UCI. Jak każdy trenował kolarstwo wie że nie da się utrzymać przez dłuższy czas naprawdę dobrej formy i że maksymalnie dwa szczyty formy w sezonie to max co można wycisnąć z zawodnika. Innymi słowy mam wrażenie że trochę na siłę pcha się tych zawodników na trasy jeszcze zimą żeby kalendarz był zapełniony i aby wypełnić umowy sponsorskie. Dla mnie, przeciętnego fana kolarstwa, sezonu jest i tak dość i zaczynając od wiosennych klasyków przez wielkie toury po jesienne wyścigi to naprawdę dość . Resztę roku odpoczywam od kolarstwa szosowego z małą przerwą na przełaje. Wydaje mi się że nieraz obserwuje też pod koniec sezonu że wielu z tych zawodników też już ma dość tego sezonu, a jeszcze ,,każą” im go rozpoczynać w lutym czy nawet szybciej. Inną kwestią jest to że np. choćby sama Andaluzja w ostatnim wyścigu też o tej porze roku nie wygląda dobrze i ja zdecydowanie wolę oglądać wyścig z piękną zielenią i wiosną niż takie szaro bure obrazy. Cóż każdy myślę ma swój punkt widzenia na kolarstwo i to także jest fajne. Pozdrawiam Pana redaktora.
Drogi imienniku,
dzięki za kolejny głos w dyskusji toczącej się wokół kolarstwa. Sam staram się popularyzować tę niszową w naszym kraju dyscyplinę sportu, w której zakochałem się w młodości poprzez profil facebook’owy Granice Wytrzymałości, dlatego mocno doceniam każdy przejaw opiniotwórczy, jaki pojawia się w internecie.
Tegoroczne, dosłownie sekundowe zwycięstwa w generalkach tygodniówek w okresie przygotowawczym (Etoile de Bessèges, Tour of Oman) to jakiś obłęd. Poziom zawodników jest bardzo wysoki od początku lutego, co może powodować kryzysy w dalszej części sezonu. Zgadzam się, że trzeci etap Volta ao Algarve był emocjonujący, ale moim zdaniem najmocniejszą akcją w obecnym sezonie popisał się Neilson Powless podczas solowego zwycięstwa w GP La Marseillaise. Dominacja Pogačara w Andaluzji to też złoto dla tego sportu. Jeśli chodzi o wyścigi na Półwyspie Arabskim od ich powstania mam mieszane uczucia. Z jednej strony traktuję je jako wydarzenia komercyjno-polityczne, mające na celu ocieplenie wizerunku danego państwa, zaś z drugiej – powtarzając za komentarzem Andrzeja – dla zawodników to szansa na mocny trening lub ściganie w dobrej pogodzie. Zastanawiam się, czy tak zbudowany kalendarz nie wymagałby np. zwiększenia liczby zawodników w drużynach World Tour z 30 do 35, o co wnioskowały drużyny w zeszłym roku. Z drugiej strony przez taki start sezonu blichtr coraz bardziej traci Opening weekend z flandryjskimi klasykami, które od zawsze cenię znacznie wyżej niż nawet worldtourowe wyścigi w Emiratach czy Australii. Szczęśliwie moje zdanie nie ma większego znaczenia.
Czekam z niecierpliwością na kolejny odcinek cyklu i liczę na relację z Tour du Rwanda, w którym szaleje Vernon. Liczę też w przyszłości na komentarz dotyczący kobiecego kolarstwa, które także ma za sobą kilka wyścigów w tym sezonie.
Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich fanów kolarstwa!
Mało mnie obchodzi, że Majka I Kwiato harują na innych. Liczą się tylko zwycięstwa Polaków
Dobra robota! Brakuje takiego pisania o kolarstwie – subiektywnie, z możliwością wejścia w polemikę/dyskusję z autorem. Dziś co prawda nie wejdę w dyskusję, bo podzielam opinie dotyczące Polaków, ściganie na pustyni bardzo fajnie wygląda, a i styl w jakim wygrał Magnus zapamiętam na długo. Co do Pogiego – to taki ogromny i zbyt wczesny wybuch formy, czy po prostu tak się ułożyło ściganie, a może rywale byli za słabi? No i właśnie, czy to nie za wcześnie, biorąc pod uwagę oczywisty cel TdF….
Ja osobiście wierzę, że trenerzy Tadeja wiedzą co robią, a jego wiosenny szczyt formy skończy się gdzieś po LBL i maj/czerwiec będzie miał Słoweniec „dołek”, żeby potem po obozach wrócić w pełni sił na Tour de France.