Strade Bianche 2021
RCS Sport / Facebook

W chłodnych barwach, bez obłoków napawającego nostalgią pyłu czy regularnych wzgórz tonących w strugach deszczu. To nie obraz Europy na przełomie lutego i marca, ale prognoza pogody na sobotni wyścig Strade Bianche, który zapowiada się na chłodny i niemal celowo unikający wizualnych fajerwerków. Jeśli jednak ktoś pomimo niesprzyjających okoliczności potrafi wyczarować najpiękniejszy dzień wyścigowy sezonu, to właśnie Włosi, a kilka godzin zapomnienia z widokiem na toskańskie białe drogi są rodzajem terapii, której warto się poddać bez wyrzutów sumienia.

Przypomnijmy sobie zatem, za co kochamy Strade Bianche.

Malarskie krajobrazy

Jak wygląda Toskania zimą wiedzą głównie jej stali mieszkańcy, ale w każdej innej porze roku po prostu zachwyca. Nawet wtedy, kiedy planuje ujawnić swoje słoneczne, ale chłodne oblicze. Obłe wzgórza wyściełane plantacjami winorośli, zabudowania starych winnic w barwach ochry, wijące się drogi ze strzegącymi ich rzędami cyprysów i niepowtarzalne światło, które przez setki lat inspirowało największych artystów Starego Kontynentu już wystarczą, by był to punkt docelowy większości odbywanych w marzeniach romantycznych podróży. A są jeszcze Florencja i Siena, w których nagromadzenie kunsztownej architektury i sztuki najwyższych lotów może przyprawić o zawrót głowy.

Mglista historia

O niektórych ludziach mówi się, że urodzili się ze starymi duszami i wystarczy jedynie minimalnie nagiąć rzeczywistość, by to samo powiedzieć o Strade Bianche. W swojej obecnej formie jest to bowiem wyścig bardzo młody, a jednocześnie czerpiący pełnymi garściami z bogatych tradycji regularnie rozgrywanych na tych samych szosach amatorskich imprez spod szyldu L’Eroica. Można się zastanawiać, dlaczego przełożenie tych doświadczeń na wyścig elity zawodowego kolarstwa zajęło tak wiele czasu, lub po prostu być wdzięcznym RCS Sport, że w 2007 roku zdecydowali się podjąć to ryzyko. Fakt jednak pozostaje faktem, że Strade Bianche potrzebował zaledwie dekady, by idealnie wtopić się w pejzaż szosowych zmagań i za pomocą pobrzmiewających w nim dawno zapomnianych nut stworzyć iluzję, że był jego elementem od zawsze. Może nawet był tam pierwszy. Można przypuszczać, że właśnie dlatego typowany jest przez wielu jako pretendent do miana szóstego z monumentów.

Perfekcyjny finał

Kiedy myślę o Strade Bianche, nie widzę pokrytych błotem kolarzy, walki o każde przekręcenie korby na stromym, finałowym podjeździe, ani wyłaniającego się zza ostatniego zakrętu zawodnika, który za moment okrzyknięty zostanie zwycięzcą. Nie widzę nawet deszczu. Pierwszą projekcją mojej wyobraźni są wiejskie krajobrazy Toskanii i pył wzbijany przez przemierzający je peleton, co nie zmienia faktu, że ostatni kilometr wyścigu uważam za finał tak perfekcyjny, jakby był dziełem samych mistrzów włoskiego renesansu.

Finisz na 800-metrowym podjeździe pod Via Santa Caterina jest niezwykle selektywny, wymaga taktycznego błysku i fenomenalnie wygląda na fotografiach.

 

Choć w tym roku nie musi to być prawdą, ze względu na charakter trasy i miejsce w kalendarzu Strade Bianche uznawany jest za wyścig, w którym o zwycięstwo walczy szerokie grono zawodników bardzo różnych specjalności. Sprawdźmy więc, w jakiej scenerii podczas 16. edycji imprezy zmierzą się między innymi Tadej Pogacar, Julian Alaphilippe, Alejandro Valverde i Tiesj Benoot.

Trasa

Zważywszy na niemowlęcy w stosunku do największych wyścigów jednodniowych kolarskiego kalendarza wiek toskańskiego klasyku, jego trasa charakteryzuje się już bardzo dobrze ugruntowanym formatem. Nie może więc być żadnym zaskoczeniem, że jej tegoroczny przebieg będzie wierną kopią tego, który przyczynił się do rozegrania spektakularnych pojedynków w minionych sezonach.

A zatem podobnie jak przed rokiem, również 16. edycja Strade Bianche rozpocznie się i znajdzie swój kres w zachwycającej Sienie, w międzyczasie zakreślając wśród toskańskich wzgórz kształt, który z czasem coraz mniej przypomina mi symbol nieskończoności, a coraz bardziej Półwysep Apeniński, z Sycylią, Triestem i innymi przyległościami. Przeszło 3000 metrów przewyższenia na dystansie 184 kilometrów już samo w sobie stanowi nie lada wyzwanie zważywszy, jak wcześnie w kalendarzu startów umiejscowiony jest ten wyścig. Obraz nadchodzącej rywalizacji pełniej odmalowuje jednak fakt, że tylko kilka ze składających się na tę sumę wzniesień swoją długością przekracza 1000 m. Jako najtrudniejsze podjazdy tradycyjnie wymieniane są Montalcino (4 km, 5%) i końcowy podjazd pod Via Santa Caterina (800 m, 6.5%, max. 16%). Toskania, kraina obłych wzgórz i miękkiego światła, mocno wchodzi w nogi.

Na tym trudności się oczywiście nie kończą, bo nie miałoby Strade Bianche ani swojego niepowtarzalnego charakteru, ani romantycznej otoczki (nawet swojej nazwy by nie miało!) bez słynnych białych dróg, które wieki temu Etruskowie poprowadzili przez położone pomiędzy Sieną i Montalcino gliniaste wzgórza Crete Senesi. Podobnie jak przed rokiem, zawodnicy marzący o triumfie na Piazza del Campo zmuszeni będą do zmierzenia się z jedenastoma odcinkami szutrów, których łączna długość wyniesie łącznie 63 kilometry. Choć o miejscu, w którym dokonuje się wstępna selekcja często decydują warunki atmosferyczne, a za punkt otwierający zasadniczą część zmagań uznać można już początek podjazdu w okolicy Montalcino (60. kilometr wyścigu), największe piętno na losach rywalizacji powinny wywrzeć najtrudniejsze z umiejscowionych w decydującej części trasy sektory Monte Sante Marie (11,5 km) i Colle Pinzuto (2,4 km). O ile solowe rajdy na długo zapadają w pamięć, najbardziej emocjonujące edycje Strade Bianche to te, podczas których walka o triumf toczy się w grupie kilku zawodników, a zwycięzcę poznajemy dopiero na Via Santa Caterina. 

Pogoda

W ostatnich dniach w Toskanii padał deszcz, zraszając białe drogi, jednak sobotnie prognozy przewidują niskie temperatury (do 8 stopni Celsjusza) i słońce. Oznacza to, że nadchodząca edycja Strade Bianche może być utrzymaną w chłodnych tonacjach – bez romantycznych obłoków charakterystycznego pyłu. Dobra wiadomość jest natomiast taka, że w końcówce kolarzom towarzyszyć powinien sprzyjający atakom wiatr w plecy.

Wyścig kobiet

Rozgrywana pośród toskańskich wzgórz rywalizacja kobiet odbędzie się już po raz ósmy i tradycyjnie poprzedzi w sobotę wyścig elity mężczyzn (planowo panie mają wystartować o 9.15 CET). Podobnie jak w ostatnich latach, uczestniczki Strade Bianche zmierzą się na trasie o długości 136 kilometrów, zawierającej osiem szutrowych sektorów liczących łącznie 31,6 km. Choć zabraknie wśród nich Monte Sante Marie, równie znane odcinki San Martino in Grania, Colle Pinzuto i Le Tolfe wraz z finałem na Via Santa Caterina uczynią wyścig wystarczająco trudnym, a widowisko ekscytującym.

Do rywalizacji w roli faworytki już kolejny raz przystąpi Annemiek Van Vleuten (Movistar), nawet jeśli tytułu bronić będzie Chantal van der Broek-Blaak (SD Worx). Z równie dużymi, jeśli nie większymi szansami na powtórzenie jej sukcesu w barwach SD Worx na starcie w Sienie staną też Demi Vollering i Lotte Kopecky.

Strade Bianche to dobry wyścig dla Katarzyny Niewiadomej (Canyon//SRAM Racing), która ponownie wcieli się w rolę liderki swojej ekipy. Jej forma z początku sezonu nie była imponująca, ale końcówka w Sienie odpowiada jej doskonale, a jej agresywny styl rozgrywania wyścigów może okazać się odpowiedzią w razie zaistnienia kolejnego holenderskiego klinczu taktycznego.

Ze sporymi szansami na dobry wynik są również Cecilie Uttrup Ludwig (FDJ Nouvelle-Aquitaine Futuroscope), Elisa Longo Borghini (Trek-Segafredo), Marianne Vos (Jumbo-Visma), Mavi Garcia (UAE Team ADQ) czy Grace Brown (FDJ Nouvelle-Aquitaine Futuroscope).

Wyścig mężczyzn

Na trasie tegorocznego Strade Bianche zabraknie nazwisk kilku kolarzy, którzy swoją agresywną jazdą ubarwiali poprzednie edycje imprezy i uznawani są za specjalistów od mniej oczywistych nawierzchni: Wouta van Aerta, Toma Pidcocka, Mathieu van der Poela, Michała Kwiatkowskiego czy Zdenka Stybara. Toskański klasyk to jednak wyścig, na który patrzy się z przyjemnością niezależnie od obsady, podczas gdy taki stan rzeczy może – poza potencjalnym przeobrażeniem się w kolejną manifestację dominacji Tadeja Pogacara – pozwolić zabłysnąć kilku aktorom drugiego planu.

Czy to pierwsze stanie się faktem? Trudno stawiać przeciwko takiemu scenariuszowi i dotąd nie widziałam, aby ktokolwiek się odważył. Tadej Pogacar (UAE Team Emirates) w przeszłości bywał na szutrowych odcinkach w Toskanii lekko (naprawdę lekko) nieprzekonywujący, co nie zmienia faktu, że jego najgorszym wynikiem w Strade Bianche było dotąd miejsce 13. – zajęte w czasach, kiedy nie myślał jeszcze o uwzględnianiu największych wyścigów jednodniowych na liście najważniejszych celów swojego sezonu. Można więc dość śmiało zakładać, że dołek formy pomiędzy mocnym otwarciem sezonu w Emiratach a Tirreno-Adriatico nie był tym razem planowany, a do ewentualnego triumfu w historycznym centrum Sieny dodatkowo przybliżają 23-letniego Słoweńca jego świetne panowanie nad sprzętem kolarskim i wrodzony spokój, zazwyczaj bardzo dobrze podpowiadający mu, kiedy warto zaatakować. Jako całość, skład UAE Team Emirates na włoski klasyk nie powala na kolana, ale też nie musi, bo nie tak się tę zabawę wygrywa. Jako odrębny atut rozpatrywać można natomiast świetnie dysponowanego Alessandro Coviego, który w ostatnich tygodniach robi bardzo wiele, by nie dodać swojego nazwiska do długiej listy pozbawionych sukcesów puncheurów z Italii. Jego sobotnie szanse, obok dyspozycji Pogacara, w dużej mierze zależą od tego, jak szybko (i czy w ogóle) do głosu na trasie dojdą rasowi górale, bo to oni powinni być w stanie zdystansować go na najdłuższych podjazdach.

W sytuacji, kiedy Wout van Aert już dawno zdecydował się poświęcić Strade Bianche na rzecz największych północnych klasyków, a Tom Dumoulin (w przeszłości nadzwyczaj dobrze radzący sobie na tych szutrach) wypadł w ostatniej chwili, dość jednoznacznym liderem Jumbo-Visma będzie w sobotę ciągle nowy w czarno-żółtych barwach, ale obiektywnie bardzo doświadczony Tiesj Benoot. Praca Belga włożona w zwycięstwo drużyny w niedawnym Omloop Het Nieuwsblad robiła wrażenie, podobnie jak jego triumf w edycji Strade Bianche z 2018 roku, więc wydaje się, że w jego przypadku bardzo dobra dyspozycja spotyka znajomy i lubiany grunt w odpowiednim punkcie. Ze względu na kształt listy startowej można również domniemywać, że sprzyjać mu będzie scenariusz, w którym sukcesywna eliminacja od tyłu przeważy nad gradem ataków i krótkich zrywów. Holenderska ekipa ma też w odwodzie świetnie radzących sobie na szutrach Seppa Kussa i Milana Vadera, zdolnych samodzielnie walczyć o dobre miejsce, ale też znacząco odciążyć Benoota pod względem taktycznym.

Po świetnym początku sezonu, absencja Tima Wellensa (Lotto Soudal) podczas inaugurującego kampanię wiosennych klasyków weekendu była odczuwalna. Na szczęście zwycięzca (prawdopodobnie) najbardziej deszczowego etapu w historii Tour de Pologne po krótkiej chorobie wraca już na Strade Bianche i nie ma żadnych doniesień na temat tego, aby niedyspozycja znacząco wpłynęła na jego formę. Chociaż 30-latek z Belgii w przeszłości stawał na podium włoskiego klasyku, biorąc pod uwagę jego charakterystykę, większość jego występów na szutrach wokół Sieny pozostawiała pewien niedosyt. Powrót wersji Wellensa sprzed roku 2019 daje nadzieje na to, że w sobotę zrobi on lepsze wrażenie, jednak prawdziwym asem w talii Lotto Soudal może się okazać Victor Campenaerts. Pozbawiony przyspieszenia niezależnie od tego, czy droga wiedzie w dół czy pod górę, Belg musi liczyć na scenariusz pełen głębokich wejrzeń w oczy, jednak na pewno nie można go wykluczać. Młodego Maxima Van Gilsa zresztą też nie, choć na tej trasie jeszcze go nie sprawdzono.

Quick-Step dość tradycyjnie zawalił Omloop, po czym triumfował w Kuurne, choć to drugie przypisać trzeba diabelnie szybkiemu Fabio Jakobsenowi, a nie charakteryzującej ich przez lata kolektywnej sile całej drużyny. Na Strade Bianche wracają z Julianem Alaphilippe na czele składu, w którym z bardziej interesujących prospektów zobaczymy również Kaspera Asgreena, Mikkela Honore i Mauro Schmida. Lutowa forma mistrza świata zadowalała, a jego kompetencje w rywalizacji na szutrach i wymagających dynamiki końcówkach są doskonale znane, więc aż dziwi, że dotąd zdołał triumfować we włoskim klasyku tylko raz. W sobotę kolejna szansa, a na liście startowej tylko jeden kolarz, którego bez zająknięcia nazwać można lepszym – co de facto kreuje wygodniejszą sytuacja od większości edycji, w których Francuz brał udział.

Doskonały technicznie i zorientowany taktycznie, Matej Mohoric (Bahrain Victorious) również pasuje do scenerii Strade Bianche, choć masa i związany z nią przynajmniej do pewnego stopnia brak dynamiki nie są jego sprzymierzeńcami. Podobnie jak Tiesj Benoot, Victor Campenaerts czy w ubiegłych latach Tom Dumoulin, 27-letni Słoweniec potrzebuje edycji, w której tył głównej grupy sukcesywnie mielony będzie za pomocą wysokiego tempa, a nie urywany ponawianymi atakami. Obserwacje z ostatnich miesięcy wskazują jednak, że tym razem powinien lepiej poradzić sobie z obecnymi na trasie podjazdami. Na scenariusz odwrotny Bahrain Victorious ma lekkiego i bardziej elektrycznego Pello Bilbao.

Drużyna INEOS Grenadiers stanie na starcie bez Toma Pidcocka i Michała Kwiatkowskiego, ale za to z hiszpańskojęzyczną gwardią w osobach Richarda Carapaza, Jonathana Narvaeza i Carlosa Rodrigueza. Ze względu na aktualną formę i niebywałą wszechstronność, stawiałabym na tego drugiego, tym bardziej że debiut Ekwadorczyka w Strade Bianche (2019) nie należał do oszałamiających. Pod permanentną już nieobecność w składzie rozbrykanego Gianniego Moscona, honory włoskiego przewodnika czynić będzie Salvatore Puccio.

Poza ekipą BikeExchange, która z jakiegoś powodu zdaje się realizować w tym sezonu plan absolutnego minimum (punktów, zaangażowania, you name it), w zasadzie nie ma słabych drużyn. AG2R Citroen stawia na Benoita Cosnefroya i odrodzonego Grega Van Avermaeta, Alpecin-Fenix na kochającego Strade Bianche Michaela Gogla, a Astana Qazaqstan na Gianniego Moscona i Miguela Angela Lopeza. Israel-Premier Tech na doświadczenie, bo nie za bardzo mają inny wybór, choć Jakoba Fuglsanga i Simona Clarke’a nazwać należy dwiema bardzo solidnymi opcjami. O dobry wynik dla Bory-hansgrohe walczyć będzie sprawdzający się w nowych barwach Sergio Higuita, dla Intermarché – Wanty – Gobert Matériaux Quinten Hermans, Arkei Warren Barguil, a Treka Quinn Simmons. Na osobny akapit zdecydowanie zasługuje też Alejandro Valverde (Movistar), ale w ciągu minionych 20 lat już wszystko na jego temat zostało napisane.

Wyścig Strade Bianche 2021 rozegrany zostanie w sobotę, 5 marca.

Transmisja z wyścigu kobiet dostępna będzie w Playerze Eurosportu (11.30-13.30) i na kanale Eurosport 1 (od 12.30)

Transmisja z wyścigu mężczyzn dostępna będzie w Playerze i na kanale Eurosport 1 od godz. 13.30.

Poprzedni artykułParyż-Nicea 2022: Nairo Quintana liderem drużyny Arkéa-Samsic z Łukaszem Owsianem
Następny artykułKatarzyna Niewiadoma: „Chyba znalazłam sposób na Van Vleuten” [wywiad]
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Waldek
Waldek

To wreszcie gdzie jeździ Moscon? „Pod permanentną już nieobecność w składzie rozbrykanego Gianniego Moscona”?

Waldek
Waldek

A za chwilę piszesz „a Astana Qazaqstan na Gianniego Moscona”

Jacek
Jacek

Mniam mniam 😋. Jak Pani Ola coś przyrządzi, to palce lizać! Warto było czekać tych parę miesięcy. Uwielbiam tę kuchnię!

Jacek
Jacek

@Aleksandra Górska Górska
Pani Olu, zawsze do usług 😉. Mam nadzieję, że wraz z rozkręcaniem się sezonu nie trzeba będzie tak długo czekać na kolejne Pani smakowite teksty.