fot. Israel Cycling Academy

Marzenia się spełniają nawet w najmniej spodziewanym momencie. Dowiedział się o tym Travis McCabe, który dość nieoczekiwanie podpisał kontrakt z ekipą Israel Start-Up Nation, dzięki czemu w końcu będzie miał możliwość ścigania się w cyklu World Tour.

Przez kilka ostatnich lat, McCabe pokazywał się z dobrej strony głównie w wyścigach za oceanem. Amerykanin wielokrotnie dawał się poznać jako bardzo solidny sprinter, który jednak był pomijany przez największe zespoły na świecie. Po upadku zespołu Unitedhealthcare wydawało się, że kariera doświadczonego zawodnika pomału dobiega końca. Na szczęście życie bywa przewrotne. W sezonie 2020 McCabe będzie bowiem ścigał się w cyklu World Tour w barwach zespołu Israel Start-Up Nation.

Mówiąc w skrócie, zmieniłem zespół z głębokich odmętów trzeciej dywizji na ekipę World Tour. Nie mam pojęcia jak do tego doszło. Rozmawiałem z włodarzami zespołu już od Tour of California, a w Utah wszystko było już ustalone, choć nie podpisaliśmy umowy. To samo w sobie było dla mnie dużym awansem, bo przecież wróciłbym do drugiej dywizji. Nie wiedziałem jeszcze, że będę ścigał się w World Tourze. Ba, wciąż nie byłem wielce pewny swojej przyszłości. W grę wchodziło jeszcze kontynuowanie walki w ekipie Floyd’s lub zakończenie kariery. Wielokrotnie wysyłałem do włodarzy zespołu maile czy dzwoniłem.

Teraz, kiedy wszystko jest już jasne, mam przed sobą niezwykłą szansę. Mam 30 lat, więc dla wielu jestem już stary, więc nowy kontrakt to dla mnie tym bardziej wielkie wyróżnienie. Wierzę, że wiek to nie wszystko. Dobrym tego przykładem jest Michael Woods. Liczę, że moja kariera potoczy się podobnie. Dodatkowo cieszę się, że zawalczyłem o to miejsce, a nie dostałem go z urzędu. To także daje mi dużo pewności siebie. To szaleństwo, marzenia jednak się spełniają

– powiedział McCabe w rozmowie z portalem cyclingnews.

Choć Amerykanin od wielu lat znany jest jako bardzo solidny sprinter, w World Tourze z pewnością czekać na niego będzie wiele niebezpieczeństw. Dobrym tego przykładem jest Kiel Reijnen, który po przejściu do zespołu Trek – Segafredo nie osiągnął już żadnego znaczącego sukcesu.

Poprzedni artykułEusebio Unzue: “Czas Nairo minął bezpowrotnie”
Następny artykułRemco Evenepoel: „Nie ścigam się dla pieniędzy”
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments