Fot. Movistar

Kończy się okres przez wielu uznawany za najbardziej emocjonującą część kolarskiego sezonu szosowego. Zanim jednak zakwitną bzy i jabłonie, a gwiazdy peletonu zaczną marzyć o najpiękniejszym z odcieni różu, rozegrany zostanie ostatni akt batalii o koronę Ardenów. Będzie nim najstarszy i najtrudniejszy z pięciu monumentów kolarstwa. Staruszka. La Doyenne. Liège – Bastogne – Liège.

Podczas gdy Paris-Roubaix jest budzącym dreszcze finałowym akordem kampanii na brukach, Staruszka budzi nieco inne emocje. Chociaż to ona oficjalnie zamyka tę zdaniem wielu najbardziej wyjątkową część kolarskiego kalendarza, ekscytacja związana z nadchodzącym Giro d’Italia i fakt, że wielu pretendentów do tytułu staje na starcie najstarszego z monumentów sprawia, że punkt ciężkości mimowolnie przesuwa się już w kierunku najbliższej przyszłości.

Nieczęsto zdarza się bowiem, że lista startowa wyścigu jednodniowego dosłownie pęka w szwach od zawodników specjalizujących się przede wszystkim w walce o klasyfikację generalną wyścigów etapowych, taka jest jednak charakterystyka Liège – Bastogne – Liège.

Dlaczego tak się dzieje? Amstel Gold Race i Fleche Wallonne ze swoimi odpowiednio mniej i bardziej dynamicznymi końcówkami są szyte na miarę specjalistów od pagórkowatych klasyków, których reszta świata określa przy pomocy nieco poręczniejszych terminów „puncheur” i „finissuer”. Można w tym miejscu argumentować, że w przypadku Walońskiej Strzały zdjęto miarę z wyłącznie jednego, pochodzącego z Murcji łucznika, ale to nie wpływa ujemnie na ogólny charakter spostrzeżenia – ostatecznie Alejandro Valverde mógłby posłużyć za słownikową definicję tych fraz.

Ostatni z ardeńskich klasyków i czwarty z rozgrywanych w sezonie monumentów to jednak wyścig na tyle ciężki, że daje nadzieje na nietypowy moment triumfu także świetnie wspinającym się i wyjątkowo wytrzymałym zawodnikom, którzy na co dzień się w wyścigach etapowych. Wystarczy powiedzieć, że według oficjalnych wyliczeń łączna wartość przewyższeń na trasie z Liège przez Bastogne do Liège przekracza 5000 metrów, co przetłumaczone na skumulowany wysiłek nie różni się od górskich etapów Giro d’Italia czy Tour de France.

I nie szkodzi, że spośród ponad 30 podjazdów tylko 10 jest kategoryzowanych i znanych z nazwy. Ani że wyścig w istocie nie kończy się w Liège, ale mniej więcej na wysokości stacji benzynowej i warzywniaka w Ans – oczywiście u szczytu niekategoryzowanego i nieznanego z nazwy podjazdu, który w ostatnich latach decydował o rywalizacji. Można się zastanawiać, czy zamiast godzić się z tym, że Staruszka swoje lata świetności ma już za sobą nie należałoby zafundować jej nieco bardziej radykalnego liftingu. Prawda jest jednak taka, że nawet bez wprowadzania drastycznych zmian La Doyenne to ciągle jeden z pięciu największych wyścigów jednodniowych kolarskiego kalendarza, a z uwagi na niestandardową listę pretendentów do zwycięstwa, również wyjątkowo nieprzewidywalny i pożądany.

Chociaż nie można zarzucić organizatorom, że nie podejmują prób, Staruszka bardzo różni się w tym względzie od Ronde van Vlaanderen, Paris – Roubaix czy przede wszystkim Il Lombardii, w odniesieniu do których znaczące modyfikacje kluczowych fragmentów trasy przestały już kogokolwiek zaskakiwać. Ewolucja kolarstwa w kierunku skrajnie taktycznego rozgrywania wyścigów kontrolowanych przez najsilniejsze składy sprawiła jednak, że także ostatni akord ardeńskiego tryptyku musiał przejść małą rewolucję.

Przez lata kluczowym podjazdem Liège – Bastogne – Liège było Cote de la Redoute, gdzie obserwować można było najbardziej ekscytujące pojedynki pretendentów do odniesienia zwycięstwa. Wspomniana już ewolucja nowoczesnego kolarstwa, w kombinacji ze słuszną niechęcią organizatorów imprezy do przesunięcia linii mety sprawiła jednak, że musieli oni sięgnąć po nowe rozwiązania celem ponownego wskrzeszenia najstarszego z monumentów.

W rezultacie trasa La Doyenne wzbogacona została w 2009 roku o umiejscowione wewnątrz finałowych 20 kilometrów Cote-de-la-Roche-aux-Faucons. Eksperyment okazał się sukcesem i podjazd na stałe wpisał się w kanon rozgrywania ardeńskiego monumentu, stając się wraz z Cote de Saint Nicolas i krótkim wzniesieniem przed samą linią mety w Ans jednym z kluczowych momentów wyścigu.

Chociaż wprowadzenie Cote-de-la-Roche-aux-Faucons pozwoliło nieco rozruszać zasłuchany w mantrach nuconych przez dyrektorów sportowych peleton, ostatnie edycje monumentu miały i tak rozczarowująco zachowawczy charakter.

Receptą miał okazać się dodany w zeszłym roku i umiejscowiony między Cote de la Saint Nicolas i podjazdem w Ans Cote de la Rue Naniot (600m, 10,5%). Ponieważ jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił, można domniemywać, że nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.

W odniesieniu do 103. edycji Liège – Bastogne – Liège organizatorzy postawili więc na atak z dystansu i włączyli do liczącej 258 kilometrów trasy „nową trylogię” w postaci Cote de Pont (1km, 10.5%), Cote de Bellevaux (1.1km, 6.8%) i Cote de la Ferme Libert (1.2km, 12.1%). Stanowić one mają pierwsze prawdziwe uderzenie, a po ich pokonaniu droga będzie już tylko wznosić się lub opadać aż do samej linii mety w Ans, zawierając doskonale znane i lubiane przeszkody: od Col du Rosier (4.4km, 5.9%) i Col du Maquisard (2.5km, 5%) przez legendarne Cote de La Redoute (2km, 8.9%) az po Cote de La Roche-Aux-Faucons (1.3km, 11%) i Cote de Saint-Nicolas (1.2km, 8.6%).

Choć bardzo często jedno idzie w parze z drugim, przewidywalny scenariusz według którego rozgrywany jest wyścig wcale nie musi oznaczać przewidywalnego rezultatu. Specjaliści od imprez jednodniowych i etapowych średnio 2.25 raza rocznie stają na linii startu walcząc o ten sam cel, jednak kiedy tak się dzieje, autorzy zapowiedzi znajdują się w kropce. I wygrywa Greg Van Avermaet.

W odniesieniu do wszelkich zmian dotyczących trasy, podejście organizatorów Liège – Bastogne – Liège należy nazwać konserwatywnym. Lista żelaznych kandydatów do odniesienia zwycięstwa też jest relatywnie niewielkim zbiorem zamkniętym – nawet, jeśli nie do końca potrafimy sobie jeszcze przypomnieć twarz Wouta Poelsa. Jeśli jednak idzie o potencjalnych pretendentów do zostanie sfotografowanym w towarzystwie triumfatora, La Doyenne można nazwać najbardziej otwartym z wszystkich monumentów.

Aby pomarzyć o dobrym wyniku w Staruszce, należy być specjalistą od pagórkowatych wyścigów klasycznych (jak Michał Kwiatkowski lub Alejandro Valverde), specjalistą od wyścigów etapowych (jak Wout Poels lub Alejandro Valverde) lub potrafiącym przetrwać całodzienną wspinaczkę zawodnikiem z dynamicznym przyspieszeniem w końcówce (jak Michael Albasini lub Alejandro Valverde).

Alejandro Valverde (Movistar) stanie na starcie w Liege wyposażony w wyśmienitą formę, pewność siebie, imponująco silną drużynę oraz bezcenną wiedzę, jak wygrać ten wyścig. Jako trzykrotnemu zwycięzcy imprezy, trasa odpowiada mu całkiem nieźle [kategoria tras wyścigów szosowych nieodpowiadających Hiszpanowi jest zresztą wyjątkowo wąska] i można podejrzewać, że po ponownej koronacji na władcę Muy de Huy ma duży apetyt na poszerzenie terytorium swojego panowania na całą Walonię.

Trudno wyobrazić sobie atak, na który Valverde nie potrafiłby znaleźć odpowiedzi. Trudno wyobrazić sobie zawodnika, który pokona Valverde podczas finiszu z wyselekcjonowanej grupy. Trudno zatem wyobrazić sobie scenariusz, w którym 35-letni Hiszpan nie staje na najwyższym stopniu podium w niedzielę.

Mamy więc faworyta. I jeśli liczą Państwo na inne rozwiązanie, niż to najbardziej oczywiste, mam dobrą wiadomość: bycie faworytem tak taktycznie zabetonowanego wyścigu jak Liège – Bastogne – Liège to z reguły sytuacja, w której nikt nie chce się znaleźć. To nie Fleche Wallonne, w którym w ostatecznym rozrachunku liczy się głównie liczba watów wygenerowanych na centymetr kwadratowy…

My oczywiście stawiamy na Michała Kwiatkowskiego (Team Sky), który ma za sobą fenomenalną wiosnę i po rozegraniu Walońskiej Strzały podkreślał, że w La Doyenne pójdzie na całość. Trasa Staruszki być możne nie odpowiada jego predyspozycjom równie dobrze, jak Amstel Gold Race, jednak Polak wielokrotnie już udowadniał, że w taktycznie skomplikowanych rozgrywkach czuje się jak ryba w wodzie. Ostatecznie kluczem do triumfu w Liège – Bastogne – Liège było w ostatnich latach przepuszczenia ataku w momencie, kiedy cała reszta patrzy na Valverde. Proste? Proste. Obecność znajdującego się w świetnej formie Sergio Henao może natomiast tylko pomóc.

Innym kandydatem do odniesienia zwycięstwa będzie od lat próbujący wyjść z koła Valverde Daniel Martin (Quick-Step Floors), który ma już na swoim koncie spektakularne triumfy i porażki w czwartym z monumentów sezonu. Irlandczyk ma wszelkie predyspozycje ku temu, by powtórzyć ten sukces, nawet jeśli przeprowadzane przez niego akcje są znacznie bardziej przewidywalne od ataków Kwiatkowskiego. Można również domniemywać, że będzie on znacznie baczniej pilnowany, niż Polak.

Greg Van Avermaet (BMC Racing) i La Doyenne nie brzmią, jak duet idealny. Kiedy jednak o tym myślę, przypominam sobie wyścig ze startu wspólnego Igrzysk Olimpijskich w Rio i wiem, że o możliwościach 31-letniego Belga ciągle mamy niewielkie pojęcie. Możemy mieć natomiast pewność, że jeśli ktokolwiek pokusi się o atak z daleka czy inne niekonwencjonalne rozegranie taktyczne, będzie to własnie Van Avermaet lub Tim Wellens (Lotto Soudal). Przy czym tylko rozwiązania proponowane przez tego pierwszego wieńczone są sukcesami.

Jeśli mimo prób ożywienia końcówki wyścig ponownie okaże się zachowawczy, jeszcze bardziej niebezpieczny niż zazwyczaj może okazać się świetnie dysponowany Michael Albasini (Orica-Scott). Swoim finiszem w Amstel Gold Race nie pozostawił wątpliwości, kto był najszybszym zawodnikiem decydującego odjazdu. Orica-Scott będzie zresztą miała znacznie więcej asów w rękawie i można w ciemno zakładać, że podczas gdy Szwajcar będzie grzecznie czekał na rozgrywkę na końcowych kilometrach, niemałe zamieszanie spróbują wcześniej wprowadzić bracia Yates.

Wydaje się również interesujące, jaki plan na ten wyścig ma Tom Dumoulin (Team Sunweb). Podczas gdy jego charakterystyczna dla specjalizujących się w jeździe na czas zawodników wytrzymałość nie wzbudza żadnych wątpliwości, wbrew prawom fizyki rosły Holender dysponuje też niezłym przyspieszeniem na krótkich i sztywnych podjazdach. Jak sam w ostatnim czasie podkreślał, wiele poświęcił celem właściwego przygotowania się do La Doyenne i Giro d’Italia, można zatem wierzyć, że w niedzielę będzie liczył na coś więcej, niż anonimową objazdówkę po Belgii. Na zdjęciach z Teneryfy wyglądał na najbardziej wycieniowaną wersję siebie samego od czasu opuszczenia szkoły podstawowej.

Warto również zwrócić uwagę na takich zawodników, jak Rui Costa, Diego Ulissi (UAE Team Emirates), Rigoberto Uran, Michael Woods (Cannondale-Drapac), Romain Bardet, Pierre Latour (Ag2r-La Mondiale), Diego Rosa (Team Sky), Dylan Teuns, Samuel Sanchez (BMC Racing), Fabio Felline (Trek-Segafredo), Warren Barguil (Team Sunweb), Nathan Haas (Dimension Data) Patrick Konrad czy Rafał Majka (Bora-hansgrohe).

103. edycja Liège – Bastogne – Liège rozegrana zostanie w niedzielę, 23 kwietnia.

Relację na żywo z wyścigu będzie można śledzić na antenie stacji Eurosport od godz. 14:15.

Poprzedni artykułMarczyński w składzie Lotto-Soudal na „Staruszkę”
Następny artykułMichele Scarponi zginął w wypadku podczas treningu
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments