Fot. ASO

Rozpoczął się na noszącym piętno historii normandzkim wybrzeżu, a zakończył na Polach Elizejskich w Paryżu. W międzyczasie odwiedził wygasłe wulkany Masywu Centralnego, smagane wiatrami Carcassone i schowane w cieniu Mont Blanc Col de Joux Plane. Od początku lipca naszosie.pl nieustannie informowało o wydarzeniach na trasie Wielkiej Pętli, a teraz nadszedł czas podsumowań.

O tym, jaka była 103. edycja Tour de France dyskutują dziennikarki portalu, Aleksandra Górska i Marta Wiśniewska.

Aleksandra Górska (A.G.): Najlepiej zacznijmy od początku. Czy start wyścigu w Normandii spełnił nasze oczekiwania?

Marta Wiśniewska (M.W.): Moje tak, myślę, że było tam wszystko, co powinno być na początku największego wyścigu na świecie, czyli emocjonujące i trudniejsze finisze, no i odniesienie do historii, która miała wpływ na teraźniejszość. Poza tym Normandia to piękny region, bardzo reprezentatywny.

A.G.: Z pięknem Normandii trudno dyskutować, a Tour de France potrafi wyeksponować skarby francuskiego (i nie tylko) krajobrazu jak żaden inny wyścig. Pogoda niestety dopisała, przez co rywalizacja w pierwszych dniach była nieco mniej emocjonująca, niż tego oczekiwałam. Od razu przyszło nam poznać najsilniejszego sprintera wyścigu i to musiało być sporym zaskoczeniem. Mało kto spodziewał się takiego odrodzenia Marka Cavendisha…

M.W.: No właśnie, mnie Cavendish też zaskoczył. Szczerze mówiąc myślałam, że rywalizację sprinterów zdominuje Kittel, nie sądziłam, że Brytyjczyka stać jeszcze na wygrywanie jak za starych dobrych czasów. Potwierdził tylko swoją klasę i pokazał, że mimo upływu lat jest w stanie przygotować znakomitą formę na rok olimpijski. No i zwróciłabym jeszcze uwagę, że było mniej niż zwykle kraks, a jeśli już się zdarzyły, to ich skutki nie były aż tak poważne.

(c) Gruber Images/ Dimension Data
(c) Gruber Images/ Dimension Data

A.G.: Zdecydowanie. Wydawało się, że przygotowania do reprezentowania Wielkiej Brytanii w konkurencjach torowych całkowicie wykoleją tę część sezonu Cavendisha, podobnie jak miało to miejsce wiosną. Sam jednak wyjaśniał, że przygotowania do Igrzysk pomogły mu głównie na płaszczyźnie mentalnej i wyniki to potwierdziły. Postawa Kittela była dużym rozczarowaniem, jednak nie on jeden zawiódł. Trudno nie wspomnieć już w tym miejscu o Nairo Quintanie, który miał być głównym rywalem Chrisa Froome’a.

M.W.: Dla mnie postawa Quintany nie jest zaskoczeniem. Spodziewałam się jego pasywnej jazdy, braku kolarskiej dzikości (nie mówię o takiej, jaką ma Sagan, ale chociaż jakiejkolwiek), no a do tego doszły jeszcze zaskakujące problemy ze zdrowiem i drużyna, choć składająca się z solidnych nazwisk, to jednak nie tak dobra, jak Sky. Ale do kategorii „zaskoczenia” dodałabym jeszcze Froome`a. Zdziwiona?

A.G.: Nie do końca. Froome zaskoczył wszystkich niespotykaną dotąd fantazją i agresją, chociaż nigdy nie uwierzę, że było to w pełni spontaniczne. Nie sprawiło to, że oglądało mi się go dobrze, jednak muszę przyznać, że lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Wracając jeszcze do Quintany, na jego „słaby” występ złożył się brak formy, brak instynktu zabójcy i brak drużyny o mocy porównywalnej do składu zwycięzcy. Ostatecznie jednak stanął na podium Tour de France – to musi świadczyć o skali jego talentu, a z Team Sky żadna ekipa nie może się obecnie mierzyć. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że brytyjska drużyna zabiła to Tour de France. Pewnie się nie zgodzisz?

M.W.: Tak, zaskoczył, bo nauczył się czegoś nowego, pewnie zimą na Majorce, może na obozie w RPA, no i może też na Teneryfie. Najbardziej spontaniczna akcja, to była ta z Saganem i Maćkiem Bodnarem, tej na zjeździe rzeczywiście bym do takiej nie zaliczyła.

Słusznie przypuszczasz, nie zgadzam się z tym twierdzeniem, ponieważ to nie ich wina, że nikt nie dorasta im poziomem zorganizowania i wytrenowania. Pamiętasz, gdy na jednym z etapów Froome bawił się odbijając w lewo i patrzył, kto zaatakuje? Tymczasem każdy był na tyle zmęczony tempem nadawanym przez jego domestiques, że nikt nawet nie drgnął. Sky nie stanęła na środku szosy i nie powiedziała: panowie, my to wygramy, a wy nie ważcie się atakować. Ta metafora jest może zbyt daleko idąca, ale taka była prawda. Pewnie, gdyby nie Armstrong, ludzie bardziej podniecaliby się takim dominatorem, jakim staje się Froome, a tak naznaczeni gorzką przeszłością boją się, by się nie powtórzyła.

A.G.: Będę nalegać, że w ich przypadku wszystko zaczyna się od budżetu kilkakrotnie przekraczającego możliwości finansowe pozostałych ekip. Pozwala on przekonać niesłychanie utalentowanych kolarzy, by na jakiś czas zapomnieli o swoich własnych ambicjach i pedałowali pod górę ile sił, rzeczywiście udaremniając wszelkie ataki. Nie było przypadkiem, że ten rodzaj jazdy najlepiej znosił Richie Porte. Oczywiście poziom zorganizowania, wytrenowania i myśli taktycznej również się z tym wiąże. Efektywność Team Sky, choć nie jest najbardziej efektowna, musi imponować.

W moim odczuciu ludzie nie tyle obawiają się powtórki z historii, co z różnych względów nie podoba im się dominacja tej konkretnej drużyny i tego konkretnego kolarza. Kibicowanie „underdogom” jest zresztą znacznie bardziej ekscytujące. W tej kategorii na pierwszy plan wysuwają się Adam Yates i Bauke Mollema.

M.W.: No niestety, pieniądze grają rolę w każdej dziedzinie życia. Szczęśliwy ten, kto je ma. Albo i nie. Zależy jak na to patrzeć.

A z kibicowaniem „underdogom” jest trochę tak, jak utożsamianiem się z czarnymi charakterami w powieściach czy filmach. Jakoś nas to ekscytuje, a tak naprawdę podświadomie czujemy, że coś jest nie tak. Co do Yatesa i Mollemy, to myślę, że w przyszłości będą oni mniejszymi „underdogami” niż Pinot, który moim zdaniem nigdy nie wygra TDF. Wierzę Wigginsowi, który uważa, że Adam Yates wygra Tour za pięć-dziesięć lat.

A.G.: Przypuszczam, że wielu telewidzów pamięta kolarstwo z czasów, kiedy Simoni samotnie wygrywając na Galibier atakował trzy przełęcze wcześniej. Każda dekada miała bohaterów, którzy zdecydowanie dominowali rywalizację, jednak obecnie brakuje ówczesnej brawury i dramaturgii.

Pinot nie zasługuje chyba nawet na miano „underdoga”, chociaż trudno mi zrozumieć, co w jego przypadku nie działa i dlaczego. Zgadywałabym, że jednak głowa. Wiggins z reguły wie, co mówi, chociaż ja nie lubię przesadnie ekscytować się młodymi kolarzami – rozczarowują znacznie częściej, niż spełniają pokładane oczekiwania.

W kategorii dramatycznej mamy Froome’a biegnącego pod Mont Ventoux bez roweru, Contadora wsiadającego do samochodu i Dumoulina niespodziewanie padającego jak kłoda. Coś jeszcze?

M.W.: Balon spadający na głowę.

A.G.: To chyba jednak tragikomedia, ewentualnie czarny humor produkcji brytyjskiej. W takim razie, który moment z tego Tour de France zapamiętasz najbardziej?

M.W.: Wiesz co, oglądałam wczoraj video podsumowanie wyścigu przygotowane przez ludzi z ASO i próbuję przypomnieć sobie, co najbardziej mnie poruszyło. Jeśli będę starała się być na siłę oryginalna, to Czytelnicy natychmiast to wyczują, więc powiem, że Froome biegnący pod Mont Ventoux. Contador do samochodu już wsiadał, balony się przewracały, kolarze leżeli na mokrych zjazdach, a tego chyba jeszcze nie było.

Swoją drogą chciałabym podzielić się z Tobą refleksją, że według mnie wtopa z balonem i z nieupilnowaniem kibiców na „Gigancie Prowansji”, to bardzo duże zaniedbanie organizatorów, które moim zdaniem zbyt mało zostało rozdmuchane. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać w najbardziej prestiżowym wyścigu na świecie.

Natomiast jeśli chodzi o czysto kolarskie wydarzenia, to najbardziej zapadnie mi w pamięć zielona i żółta koszulka na czele i Maciek Bodnar, atakujący Froome, odpowiadający Sagan i „Bodi” unoszący ręce w geście triumfu. A Ty, co będziesz najlepiej pamiętała?

A.G.: Tego podsumowania jeszcze nie widziałam, ale Froome swoim sprintem w kierunku mety zdecydowanie ukradł show. To pewnie jeden z tych momentów, który na zawsze zapisze się w historii dyscypliny. Ja zapamiętam również Toma Dumoulina triumfującego w strugach deszczu na Arcalis, jednak to było doznanie niemal czysto estetycznej natury.

Skala niedopatrzeń rzeczywiście była szokująca. O ile sytuację z balonem jestem w stanie poniekąd zbagatelizować, Mont Ventoux to była prawdziwa rzeźnia. Znowu, przyczyną były podejmowane na ostatnią chwilę decyzje dotyczące przesunięcia linii mety, jednak to wszystko wydawało się możliwe do przewidzenia.

Jeszcze w klimacie refleksji, dla mnie to był Tour de France uciekinierów. Nie przypominam sobie wyścigu trzytygodniowego, w którym tak wiele etapowych zwycięstw przypadło harcownikom.

M.W.: Może to dlatego, że tak mocno dość mieli faworyci? Że któryś etap wygra Cummings, to było wiadomo, ale rzeczywiście liczba etapów, na których rozgrywane były dwa wyścigi jest zaskakująca. A w tym momencie przyszło mi do głowy pytanie do Ciebie. Uważasz, że to dobrze, że Rafał Majka jest najlepszym góralem, czy wolałabyś, żeby miał za pasem wygrany etap?

A.G.: Gdybyśmy zapytały o to zawodnika, który nie ma w swoim dorobku żadnego z tych osiągnięć, z pewnością wybrałby etapowe zwycięstwo. Dla mnie istotniejsza w tym wszystkim jest innego typu obserwacja, tzn. jak bardzo zachowawczy Rafał Majka walczący o klasyfikację generalną w Giro różni się od agresywnego łowcy etapów na Tour de France. To chyba dobre miejsce do podkreślenia, że to pierwsze nie wynika z niedostatków charyzmy czy formy Polaka – bardzo często jedno najzwyczajniej wyklucza drugie.

M.W.: No tak, ale w Giro Rafał jechał trochę tak, jak Quintana w Tour de France. Nie wiem, może teraz tak trzeba jeździć w wielkich tourach, gdy walczy się o klasyfikację generalną. Ja myślę, że tegoroczne grochy są bardzo cenne, bo trzeba było naprawdę dobrze się wspinać, żeby ją wywalczyć. Rafał jest świetnym góralem, najlepszym, jakiego w tej chwili mamy i szczerze mówiąc w tej chwili nie widzę jego następcy.

A.G.: Nie możemy udawać, że znamy się na rzeczy lepiej, niż osoby odpowiedzialne za jego trening. Wydaje się jednak, że on znacznie lepiej spisuje się w wyścigach trzytygodniowych, kiedy jest solidnie „ujechany”. Potwierdzeniem było Tour de France 2014 i zeszłoroczna Vuelta.

Rafał najlepsze lata cały czas ma przed sobą, więc na zamartwianie się ewentualnym brakiem następcy jeszcze przyjdzie czas. Nie będzie nim na pewno Michał Kwiatkowski, który jest zaledwie rok młodszy i – powiem to głośno – Wielkiej Pętli nigdy nie wygra.

Z harcowników ogromne wrażenie zrobił na mnie również Jarlinson Pantano. Szkoda też Rui Costy, który o etap walczył równie dzielnie, jak Majka.

M.W.: A mnie szkoda Bartka Huzarskiego, który nie był tak widoczny jak wyżej wymienieni, ale trzymałam kciuki, żeby zabrał się w jakiś dobry odjazd i zdołał wygrać etap. Szkoda, że się nie udało.

A.G.: Prawdę mówiąc nie pamiętałam o jego udziale w wyścigu aż do momentu, kiedy rzeczywiście w odjeździe zaistniał. Huzarski, przynajmniej do niedawna, uważany był za specjalistę od tego typu akcji, jednak Tour de France to zupełnie inna liga. Wystarczy powiedzieć, że najcwańsze lisy jak Valverde czy Costa musiały się obejść bez etapowego zwycięstwa.

Złą passę przełamał natomiast Sagan, co prowokuje do podsumowania rywalizacji we wszystkich klasyfikacjach…

M.W.: Zanim przejdę do podsumowania klasyfikacji, to chciałabym na moment zatrzymać się przy Saganie. Myślę, że Słowak nie tylko przełamał złą passę, ale też pokazał, że jest bardzo wartościowym mistrzem świata. Np. Michał Kwiatkowski wiele mówił o odpowiedzialności, jaka spoczywa na właścicielu tęczowej koszulki, ale prawdę mówiąc nie poparł tego sportowymi działaniami. Sagan jeździ w czubie, wygrywa, potrafi błysnąć profesjonalizmem, ale i się zabawić. Bardzo mi zaimponował, nie tylko w tym TDF, ale też w wiosennych wyścigach. Życzę naszym Czytelnikom, Tobie i sobie, abyśmy zawsze mieli takiego mistrza globu.

Natomiast co do klasyfikacji, to górską i generalną już omówiłyśmy, sprinterską ja w sumie też omówiłam. Dziwna jest dla mnie drużynowa, przecież to oczywiste, że najlepszą drużyną była Sky.

A.G.: Współczesny sport nakręcają już nie tylko emocje bezpośrednio związane z rywalizacją, ale wyraziste osobowości. Bez nich marketingowy sukces nie jest możliwy, a Sagan idealnie wpisuje się w ten trend. Słowak, choć podobnie jak Oleg Tinkov czy Bradley Wiggins nie musi podobać się każdemu, jest właśnie taką wyrazistą postacią. Zatem niezależnie od tego, czego byśmy sobie życzyli, drugiego takiego mistrza świata jak Sagan nie będziemy mieć przez lata.

Kwiatkowskiemu podczas ostatniego sezonu w Etixxie brakowało formy, tego nie da się przeskoczyć, natomiast w kontekście relacji z mediami bardzo zawiódł. Nie po raz pierwszy.

Klasyfikacja generalna rzeczywiście została dość gruntownie podsumowana. W punktowej Sagan ponownie nie miał sobie równych i zastanawiam się, kto mógłby na poważnie zagrozić Słowakowi w walce o zieloną koszulkę w przyszłości. Do głowy przychodzi tylko Gaviria, jeśli dorośnie i przeżyje kolejne Milano-Sanremo.

Mówiłyśmy już o Adamie Yatesie, natomiast mnie zaimponował również Louis Meintjes. Od co najmniej dwóch lat oczekiwało się, kiedy jego talent eksploduje i prawdę mówiąc zaczęłam już tracić na to nadzieję. Podobał mi się również pierwszy lider klasyfikacji młodzieżowej, Edward Theuns. Jak na specjalistę od wyścigów jednodniowych świetnie radził sobie w sprintach.

W klasyfikacji górskiej wszystko zgodnie z planem, a na tę drużynową i tak nikt nie zwraca uwagi. Sky było najsilniejszą drużyną wyścigu, zdecydowanie, jednak ich strategia nie pozwala na docieranie na metę na wysokich miejscach.

M.W.: Tylko Oleg Tinkov bywa obrazoburczy, a „Wiggo” nigdy.

Nie możemy chyba pozostawić bez komentarza występu Voecklera, bo Tour de France bez niego byłby co najmniej jak Słoneczny Patrol bez Davida Hasselhoffa.

A.G.: Obaj należą do kategorii wyrazistych osobowości i zazwyczaj mówią, jak jest. Po prostu świat pojmują nieco inaczej, a Rosja to podobno stan umysłu.

Albo bez Pameli, uwzględniając jego słabość do odsłaniania klatki piersiowej w blasku fleszy. Poza rozpinaniem i zapinaniem koszulki we właściwych momentach, Voeckler nie miał tym razem wiele do zaproponowania. Inni „dzielni Francuzi” również zawiedli. Ich honor w ostatniej chwili obronił Bardet, Hiszpanów ocalił Izagirre, najgorzej wypadli Włosi.

M.W.: To prawda, to charyzmatyczne postaci, ale jednak między mentalnością rosyjską, a brytyjską, jak słusznie zauważyłaś, jest pewna różnica, a ja kupuję tę drugą. Zresztą Wigginsa w ogóle kupuję w pakiecie, na który składają się osobowość, poczucie humoru, wygląd, no i umiejętności jazdy na rowerze.

No właśnie, Voeckler już się chyba starzeje, jakiś bezbarwny był ten jego występ. Szkoda, zwłaszcza dla Francuzów.

Chyba zbliżamy się do końca naszych dywagacji, ale tak sobie pomyślałam, że mogłybyśmy jeszcze podsumować Tour od strony naszego fachu, tzn. jakie media (zarówno polskie, jak zagraniczne) najchętniej czytałaś/słuchałaś/oglądałaś?

A.G.: Również Wigginsa kupuję, bez żadnych zastrzeżeń.

Nie kupuję natomiast Voecklera, więc nie jest mi aż tak strasznie przykro. Rolland, Sicard i inni na pewno go zastąpią.

Pisanie zapowiedzi każdego dnia rano i poświęcanie kolejnych kilku godzin na śledzenie relacji w telewizji zazwyczaj sprawia, że w wolnym czasie najchętniej odcinam się od tej tematyki. Polegam na Eurosporcie, Twitterze, który stanowi pierwszy obieg informacji dotyczących dyscypliny i kilku niszowych projektach, jak na przykład The Col Collective. Dla rozrywki uzupełniam to blogiem Felixa Lowe’a dla brytyjskiej strony Eurosportu. Najpopularniejsze serwisy internetowe dotyczące kolarstwa nie zaskoczyły mnie niczym nowym, moją uwagę przykuł jedynie wyjątkowo dobry artykuł Cycling Weeky o Col de Joux Plane.

M.W.: Mnie natomiast ogranicza znajomość tylko jednego obcego języka – angielskiego. Mam jednak szczęście, że sporo w tym języku się ukazuje, więc jakoś daję radę. Pozycje obowiązkowe stanowiły dla mnie teksty Williama Fotheringhama dla „Guardiana”. Ponadto, starałam się przeglądać wszystkie ważniejsze portale, począwszy od cyclingnews.com, a skończywszy na cyclingtips. Mam jednak sentyment do prasy drukowanej, no i w papierowym wydaniu „Cycling Weekly” przeczytałam znakomity artykuł o Mont Ventoux i historii Toma Simpsona, nierozerwalnie powiązanej z tą górą. Bardzo dobrze napisany tekst, bez pomijania trudnych tematów, nawiązujący do historii kolarstwa i miejsca tej dyscypliny w literaturze, a także do walorów przyrodniczych.

Ale muszę też trochę ponarzekać, i to niestety na polskie media. Rozumiem specyfikę np. wiadomości radiowych (mają być krótkie, zwłaszcza w RMFie), ale nie rozumiem, że żadne inne media nie pokusiły się o jakieś reportaże, analizy, a w wyścigu jechało trzech Polaków. Chciałabym też podzielić się tym, że jestem totalnie zawiedziona poziomem publikacji o TDF w dwóch największych polskich dziennikach – „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”. Momentami, poziom wiedzy o kolarstwie porażał w negatywnym tego słowa znaczeniu. Natężenie informacji o polskich piłkarzach wydaje się być wręcz groteskowe w porównaniu do tego, jak dużo (albo raczej jak mało) pisało się o polskich kolarzach jadących w najlepszym wyścigu na świecie. Wyważmy to jakoś, bądźmy poważni. Kolarze też jedli śniadania, i to całkiem pokaźne, ale jakoś mam wrażenie, że nie chcieliby, żeby o tym mówić.

A.G.: Nastały dla mediów trudne czasy i niestety prawda jest taka, że liczą się przede wszystkim kliknięcia i sprzedane egzemplarze. Z piłką nożną na świecie pod względem oglądalności wygrywa chyba tylko krykiet, a kolarstwu w Polsce najprawdopodobniej trzeba dać czas. Dziwi jednak, że krajowe media nie chcą ani nie potrafią wykorzystać faktu, że nasi zawodnicy są obecnie na fali. To przecież nie musi trwać wiecznie.

Przed nami jednak Igrzyska Olimpijskie, podczas których znowu będziemy trzymać kciuki za naszych reprezentantów.

Team Tinkoff / foto Luca Bettini/BettiniPhoto©2016
Team Tinkoff / foto Luca Bettini/BettiniPhoto©2016

M.W.: Dyskusja pt. „Trudne czasy dla mediów” jest moim zdaniem wielowątkowa, zbyt „wielo”, żebyśmy ją tutaj prowadziły. Moda na bylejakość wprawia mnie w przerażenie, mam wrażenie, że chęć sięgnięcia głębiej dla zbyt wielu dziennikarzy jest jak Mont Ventoux dla sprinterów.

Będziemy trzymać, miejmy nadzieję, że sprawdzi się to, o czym mówiłaś, a mianowicie, że „ujechany” Majka jedzie najlepiej. Bo według mnie dla Michała Kwiatkowskiego trasa jest zbyt trudna.

Dziękuję Tobie za tę inspirującą rozmowę i do następnego!

A.G.: Pełna zgoda.

Również dziękuję i do usłyszenia wkrótce!

Poprzedni artykułBjarne Riis powraca
Następny artykułDries Devenyns wygrał Tour de Wallonie 2016
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
spontan
spontan

Warto słucha radia Trójki. relacje z TDF jakie przygotowuje Marek Brzeziński sa kapitalne! Od kwiato mam autograf wiec nie spisywal bym go na straty 🙂 Mocny jest chlop i da rade. Zróbcie okoliczna rundę na rowerku i więcej wiary 🙂

slow motion
slow motion

Kwiatkowski nie skitrał się ze strachu przed trasą igrzysk i podejmuje wyzwanie, a Sagan, który w oczach Pań jest kimś wybitnym, nawet nie próbuje. Kwiatkowski jest bez formy, bo nie wygrywa, bo w ekipie nie jest kimś wyjątkowym. Kirjenka jest bez formy, bo nie wygrywa i tyra w ekipie jako gregario. Igrzyska pokażą, czy przypadkiem tak krytykowany w tym artykule Kwiatkowski nie zamknie ust niedowiarkom nie wypowiadając ani jednego słowa.

Ad
Ad

No właśnie, co uczepiłyście się Kwiata? Te teksty o mediach to jakaś porażka jest. Wywiadu Wam odmówił czy jak? Ogarnijcie się Kobitki 😉