fot. Andrzej Seta

W ubiegłą sobotę Chris Froome był gościem odbywającego się na Stadionie Narodowym Bike Expo. Dzięki temu mieliśmy niepowtarzalną możliwość spotkania się z brytyjską legendą kolarstwa i zadania jej kilku pytań.

Ktoś, kto śledzi kolarstwo dopiero od niedawna, może kojarzyć Froome’a głównie z bardzo ambitnymi zapowiedziami, które nijak mają się do rzeczywistości. Odkąd wrócił po ciężkiej kontuzji z 2019 roku, wielokrotnie podkreślał to, że wciąż wierzy w swoje piąte zwycięstwo w Tour de France. Tymczasem od tego momentu nie tylko nie zanotował żadnej wygranej – w żadnym wyścigu, ale jego jedynym godnym uwagi wynikiem jest zajęte po ucieczce 3. miejsce na etapie Tour de France z metą na Alpe d’Huez. Dziś przyznaje jednak – To marzenie dalej istnieje, ale im starszy jestem, im dalej jestem od czołówki, tym bardziej twardo stąpam po ziemi i zdaję sobie sprawę z tego, że będzie trudno – mówił w sobotę podczas konferencji prasowej.

Jednak nawet jeśli patrząc na poprzednie wypowiedzi Froome’a, można wziąć go za megalomana, łatwo domyślić się skąd to podejście. W końcu przez lata swojej kariery przyzwyczaił się do tego, że niezależnie od wszystkiego, jeśli tylko dojeżdża do mety Tour de France – zawsze wygrywa. Nawet jeśli nie on, to któryś z jego zespołowych kolegów. W końcu był częścią Team Sky – jednej z najlepszych ekip w historii kolarstwa.

– Myślę, że Team Sky trochę zmieniło mentalność panującą dotychczas w peletonie. To, że robi się pewne rzeczy dlatego, że zawsze się je robiło. My zmienialiśmy otaczającą nas rzeczywistość pod każdym względem. Jeśli chodzi o regenerację, jeśli chodzi o przygotowanie… właściwie to jeśli chodzi o wszystko. Ta nasza filozofia marginal gains. Po prostu staraliśmy się być odrobinę lepsi w każdym aspekcie naszej pracy i to wszystko składało się na ogromny efekt. Dziś w podobnej sytuacji jest Visma | Lease a Bike. Wygrali 3 różne wyścigi – w dodatku trzema różnymi zawodnikami. Oni też mają przewagę nad rywalami na każdym polu, dzięki czemu bardzo im uciekają. Po prostu – szereg małych rzeczy tworzy dużą różnicę. 

– odpowiedział już nieco później, w krótkiej rozmowie, którą po konferencji prasowej przeprowadziłem razem z innym dziennikarzem. Z czym, oprócz “marginal gains” kojarzyła się ta ekipa? Chyba przede wszystkim z pociągiem, “wciągającym” Froome’a pod górę

– Właściwie to zespoły wciąż korzystają z tej taktyki. Po prostu chodzi o to, by zmusić innych kolarzy do tego, by jechali na 85 procent swoich możliwości. W tej sytuacji, odbiera im się energię potrzebną do ataku. A jeśli nawet ktoś się na to decydował, to musiał wykorzystać praktycznie całą swoją moc i momentalnie “eksplodował”, po chwili wracając do grupy. To oznaczało, że właściwie nie trzeba było reagować na ataki, tempo nie było szarpane, tylko równe, a właśnie w takich warunkach zawsze czułem się najlepiej

– tłumaczył Brytyjczyk. Choć tamta strategia miała swoje niewątpliwe plusy, to z całą pewnością wymagała bardzo mocnej pracy ze strony całej drużyny i ustawienia jej całkowicie pod lidera. Geraint Thomas, Wout Poels, Mikel Landa, Sergio Henao czy nasz Michał Kwiatkowski – Team Sky właściwie na każdą edycję zabierał mnóstwo naprawdę bardzo mocnych górali, ale też licznych kolarzy wykonujących mniej widoczną, ale równie cenną pracę w płaskim terenie. W efekcie w zespole z reguły brakowało miejsca dla sprinterów.

– Zabieranie sprintera na Tour de France zawsze wiąże się z różnymi kompromisami, na które trzeba się godzić. Poświęcasz wtedy miejsce dla kogoś, kto mógłby być przydatny na przykład na płaskich odcinkach – przecież nie możesz tego wymagać od sprintera, który ma walczyć o etapowe zwycięstwa, a przecież temu sprinterowi trzeba też dać kogoś, kto będzie mu pomagać – to już są dwa miejsca. Odkąd na Tour de France może jechać tylko 8, a nie 9 zawodników, tak jak kiedyś, ma to jeszcze większe znaczenie, niż wtedy. Naprawdę, walka o końcowe zwycięstwo jest już wystarczającym wyzwaniem, więc nie trzeba decydować się na jeszcze jedno, dodatkowe. Oczywiście, taka decyzja jest bolesna, zwłaszcza mając w składzie sprinterów takich jak Mark Cavendish, ale czasem trzeba ją podjąć.

– przyznaje czterokrotny zwycięzca Wielkiej Pętli.

Akurat Mark Cavendish był z Froomem w jednym zespole tylko przez jeden sezon – w 2012 roku. I był to jedyny raz, kiedy wygrywająca wyścig ekipa Sky zabrała do Francji prawdziwego łowcę etapu. Tamten manewr się powiódł – Brytyjczycy wrócili do kraju z dubletem, a “Rakieta z Man” wygrała aż trzy etapy. Jednak mimo tego sukcesu, z przyczyn wymienionych przez Brytyjczyka, pomijali oni później w swoim składzie takich sprinterów jak Elia Viviani czy Danny Van Poppel.

Przykład dla Pogačara

To właśnie tamte sukcesy sprawiły, że Chris Froome uwierzył w możliwość przejścia do historii. W dołączenie do czterech legendarnych kolarzy – Jacquesa Anquetila, Eddy’ego Merckxa, Bernarda Hinaulta i Miguela Induraina. Pomijając Lance’a Armstronga, któremu ze względu na stosowanie dopingu, odebrano wszystkie triumfy w Tour de France, tylko oni byli w stanie pięciokrotnie zatriumfować w największym wyścigu świata. 

On swoją ostatnią realną szansę miał w 2018 roku. Gdyby mu się to udało, przeszedłby do historii kolarstwa na dwa sposoby. Zostałby bowiem również pierwszym od 20 lat kolarzem, który w ciągu roku wygrał dwa największe wyścigi wieloetapowe na świecie – Giro d’Italia i Tour de France. W tym pierwszym okazał się najlepszy nawet mimo tego, że na trzy etapy przed końcem miał ponad trzy minuty straty. Wszystko zmieniło się dopiero po ataku na Finestre, którego kulisy zdradził podczas konferencji prasowej:

– Zanim ustawiłem się na starcie, rozmawiałem ze swoją żoną i opowiadałem jej o planie na najbliższy dzień. O tym, że będziemy chcieli przeprowadzić dużą selekcję, odrobić część strat i zobaczyć, co to da. Ona na to zareagowała lekkim zdziwieniem: “A dlaczego nie pójdziesz na całość?” – zapytała. Ja się roześmiałem, ale później szybko przemyślałem jej luźno rzuconą propozycję i powiedziałem: “Wiesz co? Może to nie jest najgorszy pomysł!”

A potem jak powiedział, tak zrobił. Do mety na Bardonecchi dojechał 3 minuty i 23 sekundy przed Tomem Dumoulinem i ponad pół godziny przed dotychczasowym liderem – Simonem Yatesem. Znów był niepokonany, ale tylko przez moment. Tamten triumf pozostaje bowiem ostatnim w jego bogatej karierze, a do następującego kilka tygodni później Tour de France przystąpił w zdecydowanie gorszej niż zwykle formie.

– Szczerze mówiąc, nie czuję, że byłem w stanie wygrać tamten wyścig. W 2017 roku wygrałem Tour de France, potem Vuelta a Espana, a to Giro pojechałem po to, żeby skompletować hat-trick w ciągu 12 miesięcy. Natomiast gdy przyjechałem na Tour de France, czułem już zmęczenie. Nie miałem tej świeżości, która zwykle towarzyszy mi w pierwszych tygodniach tego wyścigu. Nie wierzyłem, że mogę go wygrać. Dlatego też cieszę się, że Thomas był w takiej dobrej formie, gdyby nie to, wygrałby Tom Dumoulin.

– opowiadał, jednak nawet mimo to – 3. miejsce, które wtedy zajął, trzeba uznać za naprawdę dobry rezultat. Tak naprawdę, od czasów Marco Pantaniego żaden zawodnik nie był tak bliski sięgnięcia po dublet, jak wtedy on. I to właśnie on może być drogowskazem dla Tadeja Pogačara w tegorocznej walce o cel, którego osiągnięcie będzie zdaniem Brytyjczyka niemal mission impossible:

– To, co próbuje zrobić jest naprawdę bardzo ciekawe. Mam ogromny szacunek dla tego, jakim jest kolarzem. Wygrywa i wielkie toury, i klasyki. To jest imponujące. Jeśli ktoś może zrobić dublet, to będzie to on. Tylko z doświadczenia wiem, że jest to niezwykle trudne. Giro d’Italia to bardzo duże wysokości, trzeba wykonać konkretne jednostki treningowe, żeby odpowiednio się do tego wyścigu przygotować. To wymaga dużo wysiłku, więc do Tour de France przystępuje się bez odpowiedniej świeżości. Zdecydowanie łatwiej jest ustrzelić dublet Tour-Vuelta, bo wtedy do Touru przystępuje się wypoczętym, a na Vuelcie każdy zawodnik jest już trochę zmęczony sezonem, a cały wyścig generalnie jest nieco mniej konkurencyjny.

Polska klamra

W czasie swoich największych triumfów, Froome nie zaglądał do Polski. W naszym kraju wystartował bowiem tylko raz – w 2011 roku, a zatem na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Vuelty, w czasie której właściwie narodził się jako czołowy grandtourowiec świata. Wydaje się, że wówczas mało kto zwracał uwagę na tego 26-letniego Kenijczyka, w którego palmares brakowało większych sukcesów.

Pamiętam tamten start. Pamiętam, że nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak piękna jest Polska. Poza tym, wydaje mi się, że Polacy mają swoje specjalne miejsce w peletonie. Macie kilku mocnych kolarzy, wielu Polaków pracuje w zespołach World Touru… Często myślę o nich jako o “polskiej mafii”. Oni zawsze wiedzą, co się dzieje, znają wszystkie zespoły i się ze sobą bardzo intensywnie kontaktują. Tworzą taką bardzo zgraną sieć.

– mówił Froome, który zdawał się być zadowolony z pobytu w Polsce. Na tyle, że prowadzący konferencję z Brytyjczykiem Michał Kempa w pewnym momencie zapytał go, żartując, czy nie zamierza wystartować w Memoriale Trochanowskiego, na co ten wybuchnął śmiechem. Natomiast gdy niedługo później jedna z uczestniczek nawiązała do żartu konferansjera, pytając, czy nie wybrałby się w niedzielę na Gassy odparł:

– ta moja dzisiejsza podróż jest jednodniowa, więc sami rozumiecie – nie bardzo mam czas… 

– tłumaczył się, zaznaczając jednocześnie – Na pewno wrócę do Polski!

Kiedy to się może wydarzyć? Tak, dobrze myślicie – być może już podczas najbliższego Tour de Pologne, w którym Israel-Premier Tech wystartuje z urzędu jako jedna z dwóch najlepiej punktujących drużyn z drugiej dywizji. Sam Froome bardzo poważnie rozważa start w naszym kraju.

– Mam taką nadzieję! W tym roku wybieram między Tour de France, a Vuelta a Espana i jeśli tylko mój kalendarz mi na to pozwoli [czyli jeśli odpuści Vuelta a Espana, którego początek pokrywa się z końcówką Tour de Pologne – przyp. red.], to z wielką przyjemnością wystartuję

– odpowiedział na nasze pytanie, wlewając tym samym nadzieję w serca swoich polskich fanów. A jeśli faktycznie okaże się, że po 13 latach przerwy znów zobaczymy go na trasie naszego narodowego wyścigu, 38-latek będzie miał szansę by pod koniec swojej kariery poprawić 85. miejsce w klasyfikacji generalnej, które zajął tuż przed swoim pierwszym wielkim sukcesem.

Materiał powstał przy współpracy z firmą EKOÏ

Poprzedni artykułUkradziono sporo bruku ze słynnego sektora Paryż-Roubaix
Następny artykułGiro d’Italia 2024: Tim Merlier będzie liderem Soudal – Quick Step
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments