fot. UAE Team Emirates

9 dni zmagań, a podczas nich 7 zwycięzców etapowych pochodzących z 7 różnych ekip i 7 odmiennych narodowości – oto 1. tydzień 107. edycji Giro d’Italia w telegraficznym skrócie. Choć Tadej Pogačar zgodnie z przewidywaniami zdecydowanie odjechał swoim rywalom to ciężko powiedzieć by włoski wyścig należał do nudnych.

Wielkie toury zwyczajowo dzieli się na trzy tygodnie, a zatem za nami pierwszy z nich – choć ten trwał o połowę dłużej niż pozostałe, albowiem składało się na niego aż 9 etapów. Podczas tych działo się naprawdę wiele, o czym za moment zostanie dokładniej napisane, a słowem wstępu pozwolę sobie tylko wymienić liderów poszczególnych klasyfikacji podczas pierwszego dnia przerwy:

  • klasyfikacja generalna: Tadej Pogačar (UAE Team Emirates)
  • kl. punktowa: Jonathan Milan (Lidl-Trek)
  • kl. górska: Tadej Pogačar (UAE Team Emirates)
  • kl. młodzieżowa: Cian Uijtdebroeks (Team Visma | Lease a Bike)
  • kl. drużynowa: Decathlon AG2R La Mondiale Team
  • Intergiro: Kaden Groves (Alpecin-Deceuninck)
  • kl. lotnych premii: Filippo Fiorelli (VF Group – Bardiani CSF – Faizanè)
  • Fuga: Andrea Pietrobon (Team Polti Kometa)

Co zatem warto zapamiętać z 1. tygodnia zmagań? Podzieliłem to na 7, a licząc z drobną predykcją na 2. część rywalizacji 8 części. Miłej lektury!

Zaskakujące rozstrzygnięcia

Słuchając całymi tygodniami, że 107. Giro d’Italia to będzie Tadej Pogačar i długo, długo nic, można było podczas pierwszych dziewięciu etapów przeżyć przyjemną niespodziankę. Co prawda Słoweniec wygrywał trzykrotnie, ale pominąwszy to trzeba przyznać, że same wydarzenia na trasie, kolokwialnie pisząc, oddawały.

Już pierwszego dnia odpowiedź na atomowy atak Tadeja Pogačara znalazł Jhonatan Narváez. Słoweniec mógł się poczuć jak podczas Mediolan-San Remo – czego by nie robił to zawsze ktoś mu wsiądzie na koło, a potem ogra go na finiszu. Co prawda podrażniony Słoweniec dzień później urządził rywalom piekło sięgając po triumf mimo defektu i atakując tak mocno, że próbujący utrzymać jego tempo Ben O’Connor przeciął metę w drugiej „10” i tracąc minutę, ale ogólnie samo otwarcie zapisało się na plus.

Dalej było jeszcze lepiej – 3. etap, choć początkowo zabójczo nudny przez brak ucieczki, nagle stał się spektaklem. Odjazd grupy ze sprinterami po lotnej premii, wielkie przeciąganie liny, a potem ucieczka Tadeja Pogačara i Gerainta Thomasa zakończona na ostatniej prostej… To był bardzo nietuzinkowy dzień!

fot. INEOS Grenadiers

4. etap również miał swój zaskakujący twist. Najpierw wydawało się bowiem, że po odczepieniu kilku sprinterów na przeszło 100 kilometrów przed metą peleton pojedzie już bardzo mocno, a gdy ci wrócili zanosiło się znowuż na walkę między nimi. Nagle na ostatnich kilometrach postanowił ubiec ich Filippo Ganna i przez pewien moment wydawało się, że mu się ta sztuka udała. Choć patrząc w wyniki widać po prostu sprinterski etap to sam odcinek kolejny raz zapisał jakąś przewrotną historię.

Świadkami takowej byliśmy także 5. dnia. Najpierw, podobnie jak etap wcześniej, oglądaliśmy wielkie grillowanie sprinterów urządzone tym razem przez Alpecin-Deceuninck, a gdy to się nie powiodło do przodu ruszył niepozorny, 4-osobowy odjazd. Grupa ta, choć długo miała niespełna minutę przewagi, oszukała peleton i po wygraną sięgnął Benjamin Thomas przypominając wszystkim piękno tego sportu.

Mało niespodzianek? To przed nami we wspomnieniach 6. etap, czyli szutry i wygrana Pelayo Sáncheza. Sama rywalizacja pokazała, że nie potrzeba dziesiątek kilometrów trudności by było ciekawie, rozstrzygnięcie zaś to kolejny moment zaskoczenia w tym wyścigu.

fot. Giro d’Italia

Czy czasówka wygrana przez Tadeja Pogačara miała w sobie coś z zaskoczenia? Moim zdaniem tak. Ta bowiem przez całą swoją długość była bardzo nieprzewidywalna i pokazywała jak ważny jest rozkład sił – przekonał się o tym m.in. Josef Černý, który z 2. czasu na półmetku całe zmagania skończył na 27. pozycji. Czecha w pierwszej połowie trasy zdetronizować zdołał tylko Filippo Ganna i długo wydawało się, że ten musi sięgnąć po wygraną, a wtedy do głosu doszli faworyci. Daniel Felipe Martínez na ostatnim podjeździe zmiażdżył Gerainta Thomasa, a z tyłu show zrobił Tadej Pogačar, który na sześciu kilometrach odrobił niemal minutową stratę do liderującego Włocha i pewnie sięgnął po zwycięstwo. Wyniki może nie były niespodzianką, ale sam etap był bardzo emocjonujący i momentami zaskakujący.

Najmniej niespodzianek przyniósł weekend – gdy UAE Team Emirates nie odpuściło już ucieczki z kilkoma ciekawymi kolarzami na Prati di Tivo to stało się jasne, że Tadej Pogačar powinien tam wygrać i tak też się stało, a i niedziela długo prowadziła nas do przewidywalnego sprintu. Temu w końcówce zapobiec próbował Jhonatan Narváez, który chyba prawdopodobnie dojechałby do mety gdyby nie potężna zmiana w peletonie jaką dał Tadej Pogačar. Jedni będą wierzyli, że ten po prostu pomagał Juanowi Sebastiánowi Molano, drudzy zaś nazwą to zemstą na Ekwadorczyku za 1. etap. Jaka była prawda? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy.

Psy szczekają, karawana jedzie dalej

Po nieco przydługim opisie wyścigu „dzień po dniu” skupionym na emocjonalnym aspekcie zmagań oraz niespodziankach, jakie nam przyniósł, pora na kilka wniosków i przemyśleń. W piłkarskim środowisku często w komentarzach pada zwrot „psy szczekają, karawana jedzie dalej” gdy jakiś zespół robi swoje mimo masy negatywnych przewidywań, przewidywania potknięć. Jak nic pasuje to do tegorocznego Giro d’Italia – gdyby organizatorzy i kolarze znali język polski i weszli w dowolną sekcję komentarzy przed czy podczas wyścigu to mogliby przeżyć szok – nie warto jechać, Tadej Pogačar miażdży, zmagania są nudne, a i nie może zabraknąć kilku wzmianek o domniemanym, acz zdaniem niektórych jakże oczywistym i w ich głowach niemalże udowodnionym dopingu.

Kolorowa karawana Giro d’Italia na szczęście nie zna jednak nastrojów jakie panują wśród części internautów i po prostu robi swoje – jedzie dalej racząc fanów kolarstwa solidną dawką emocji, niespodzianek i ciekawych rozstrzygnięć. Nie bez powodu we wstępie odwołałem się do 9 dni zmagań, a podczas nich 7 zwycięzców etapowych pochodzących z 7 różnych ekip i 7 odmiennych narodowości – gdy na moment zapomnieć o tym kto dzierży koszulkę lidera i prawdopodobnie będzie to czynił aż do końca to Giro d’Italia każdego dnia pisze piękne historie, a za plecami giganta kolarstwa dzieje się naprawdę wiele. Przyjemnie ogląda się też to jak inni próbują go kąsać – choć nie są w stanie uczynić tego na przestrzeni trzech tygodni to robią to w pojedyncze dni jak Jhonatan Narváez (skutecznie) czy Filippo Ganna (bez skutku).

fot. INEOS Grendiers
Bezpieczeństwo

Tegoroczne Giro d’Italia jest naprawdę spokojne i pozbawione kraks. Oczywiście te zawsze były, są i będą, ale mam tu na myśli to, że wystąpiło ich stosunkowo niewiele, a poza wyścigiem w ich następstwie znalazło się ledwie kilku kolarzy. Mowa tu o takich zawodnikach jak Eddie Dunbar, Biniam Girmay, Christophe Laporte, Robert Gesink i Alexander Krieger – w sumie 5 osób wypadło bezpośrednio po kraksach. W stawce jadą mocno poturbowani kolarze jak Mikkel Frølich Honoré czy Damiano Caruso, ale ogólnie bilans jest naprawdę pozytywny jak na wielkie toury i ich pierwsze tygodnie.

Tadej dominator Pogačar

Choć wielu może męczyć to jak bardzo Tadej Pogačar góruje nad resztą stawki to warto spojrzeć na ten wyścig także z perspektywy kolarza UAE Team Emirates. Ten do Włoch przyjechał jako zawodnik, który od prawie 3 lat nie sięgnął po wygraną w wielkim tourze. Ba, nie czyniła też tego jego ekipa, co z pewnością wywierało pewną presję na nim i jego kolegach. O tym, że pozycja głównego faworyta nie jest wcale taka łatwa przekonywało się w historii wielu wielkich sportowców, a jednak Słoweniec udźwignął to i po prostu robi swoje. Warto też pamiętać o tym, że 25-latek wygrywając etap na Santuario di Oropa dopełnił „wielkotourowego hattircka” zostając 108. kolarzem w historii mającym triumf w każdej z imprez trzytygodniowych, z czego zadowolenie bardzo podkreślał sam Tadej Pogačar.

Patrząc na ten wyścig oczami Słoweńca nie widzimy zatem oprawcy, który niczym Marcin Gortat w znanym memie wpadł do podstawówki wygrać 100 do 0 z 12-latkami, a bardziej sportowca, który spełnia swoje cele i marzenia oraz dąży do powrotu na szczyt, na którym nie był, patrząc na siłę swojego nazwiska w ostatnich latach, naprawdę długo.

Wielcy przegrani

Wiemy kto może czuć się wygrany po pierwszych tygodniach, ale kto właściwie zaznał smaku porażki? Cóż, tu w oczy rzucają się przede wszystkim wycofani po kraksach Eddie Dunbar i Biniam Girmay – pierwszy miał ambicje na generalkę, które skończyły się już drugiego dnia, drugi zaś pokazywał niezłą moc, ale upadki na 4. etapie wszystko zaprzepaściły.

Ogromnym przegranym tego startu jest także Fabio Jakobsen, a właściwie cały Team dsm-firmenich PostNL, który mu zaufał. Holender jest cieniem dawnego siebie i zamiast o zwycięstwa to walczy o limit czasu. O pewnej porażce może mówić także Damiano Caruso – doświadczony Włoch przy tej liście startowej był kandydatem do podium, ale po kraksie wiadomo już, że Bahrain – Victorious musi w pełni postawić na Antonio Tiberiego. Na siłę w kategorii przegranych mógłbym jeszcze wypisać Alpecin – Deceuninck – kilku sprinterów ma już swoje etapy, tymczasem belgijska ekipa mimo wielkiej pracy wciąż czeka na sukces Kadena Grovesa, ale byłoby to czepianie się nieco na siłę – na ostateczną ocenę przyjdzie przecież czas za 2 tygodnie.

Bez oddawania różu

Pamiętacie to oburzenie kolarskiego świata gdy Remco Evenepoel powiedział rok temu na głos, że chce się pozbyć ze swoich barków koszulki lidera Giro d’Italia? Młody Belg zrobił to w bardzo nietaktowny sposób – choć jest to znana praktyka to nie zwykło się mówić o niej tak otwarcie. Na drugim biegunie zdaje się zatem być Tadej Pogačar, który okazje do oddania prowadzenia miał co najmniej dwie, ale z nich nie skorzystał. Mowa tu o odcinku na Prati di Tivo, gdzie uciekali zawodnicy mający niespełna 6 minut straty, a także szutrach z czwartku, kiedy to liderem mógł zostać Luke Plapp. Żeby jednak nie czynić Słoweńca kryształowo czystym to warto wspomnieć, że temu się w wywiadzie wymsknęło wspomnienie, że w sumie liczył na to, że Australijczyk przejmie od niego koszulkę. Cóż, nie powiodło się, a zatem Tadej Pogačar staje przed szansą na przejechanie aż 19 etapów w różu.

Jonathan Milan w drodze do historii?

Ilu kolarzy wygrało klasyfikację punktową Giro d’Italia więcej niż raz? Prawidłowa odpowiedź brzmi 10. To zestawienie, które prowadzone jest od 1966 roku, kilkukrotnie zwyciężali tylko najwięksi, a na czele tabeli wszech czasów znajdują się Francesco Moser (1976-78 i 1982) i Giuseppe Saronni (1979-81 i 1983) mający w swoim dorobku po 4 takie triumfy. Czy w ich ślady pójdzie Jonathan Milan? Ledwie 23-letni Włoch ma obecnie ogromną przewagę nad rywalami w tej klasyfikacji i wydaje się, że może wygrać cyklamenową koszulkę po raz drugi z rzędu. Przed zawodnikiem Lidl-Treka jeszcze długa kariera, a zatem kto wie, może właśnie oglądamy jak pisze się historia?

fot. Giro d’Italia
Peleton bez górala?

Niestety nie oglądamy za to walki o inny prestiżowy trykot. Organizatorzy Giro d’Italia przygotowali klasyfikację górską, w której „ciułacze punktów” nie mają szans z zawodnikami wygrywającymi wyłącznie na mecie. Efekt jest taki, że Tadej Pogačar ma w swoim dorobku już 104 oczka, drugi Daniel Felipe Martínez równo o połowę mniej, a najlepszy z uciekinierów Simon Geschke zdobył ich ledwie 36. Moment – Niemiec najlepszy? A gdzie Lilian Calmejane? Otóż zbierający przez cały tydzień dzień po dniu punkty Francuz zdobył w sumie 32 punkty. Jeśli w wysokich górach nie pojawi się nagle jakiś mocny uciekinier skupiony na tej klasyfikacji to zanosi się na to, że Tadej Pogačar wygra ją mimowolnie i bez walki.

Co przed nami?

Giro d’Italia nie wyłamuje się ze schematów, a zatem w poniedziałki mamy dni przerwy, a zawodnicy będą się teraz ścigali dwukrotnie od wtorku do niedzieli. W drugim tygodniu czeka na nich cały przekrój typów etapów – zaczynamy od górskiej batalii z metą na Cusano Mutri (18,1 km; 5,6%), następnie mamy 2 etapy dla sprinterów (11. i 13.) z przerwą na coś dedykowanego prawdopodobnie ucieczce (12.). Do tego 31-kilometrowa, tym razem całkowicie płaska czasówka (14. etap) i finał tygodnia w postaci górskiej przeprawy przez wiele podjazdów, w tym m.in. Passo del Mortirolo (12,6 km; 7,7%) i Passo di Foscagno (14,6 km; 6,3%), z metą w Livigno.


Wszystko o 107. Giro d’Italia:

Poprzedni artykułGiro d’Italia 2024: Ciężki upadek Alexandra Kriegera
Następny artykułBiniam Girmay już niedługo wróci do rywalizacji
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
10 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Piotr
Piotr

W pelni zgadzam sie z autorem, ze tegoroczne Giro jest bardzo ekscytujace, mimo ze jego zwyciezce juz de facto znamy. Przypominam jak to wygladalo rok temu, gdzie przez 90% wyscigu nie dzialo sie praktycznie nic.

pio
pio

a jednak nuda !!!

Krzysiek
Krzysiek

Raczej nuda, w porównaniu z zeszłego roku. Ale w zeszłym roku i wcześniej były bardzo wymagające etapy,ikoniczne podjazdy

Krzysiek
Krzysiek

W tym roku wyscig bardziej dla koneserów, bo emocji nie ma takich,a może Geraint Thomas pokaże jak dobrym jest góralem,tylko na którym etapie mógłby to zrobić kiedy w tym roku zrezygnowali z takich etapów jak chociażby w ostatnich latach

ulrich
ulrich

Z pewnością PG zażyczył sobie w umowie startowej, nie tylko zmiane trasy 1-go etapu, ale też korzystnej punktacji najlepszego górala, na którą ma chrapkę jak na wszystko co da zachapać…

Krzysiek
Krzysiek

Jakub Jarosz,no nie zgadzam się, walka była do końca,emocje, a walka była pomiędzy Tjomasem a Roglicem bo Remco odpadł dosyć szybko z rywalizacji. Jeśli chodzi o etapy to mam na myśli cały wyścig, bez sensu porównywać tydzień po tygodniu,ale całość i jakie etapy były w tamtym roku gdzie była walka faworytów. W tamtym roku było Monte Lussari i pasjonującą walka faworytów, były etapy jak Tre Cime di Lavaredo, Monte Boldone czy Zoldo Alto. A w tym roku ? Nawet w zapowiedzi Giro napisaliście że nie ma takich etapów wymagających jak w poprzednich latach

Krzysiek
Krzysiek

Jakub Jarosz, może się mylę,ale chodzi mi o to,że etapy w tegorocznym Giro nie są tak wymagające jak np rok temu,i mam na myśli cale Giro,noe chodziło mi o pierwszy tydzień