Poniedziałkowy odcinek tegorocznego Giro d’Italia zakończył się spodziewanym sprintem, ale poza tym niewiele miał w sobie z przewidywalnej procesji. Dziś peleton włoskiego wielkiego touru czeka sentymentalna podróż do wspomnień z trasy pierwszego monumentu, a pewien elokwentny Walijczyk bardzo liczy, że dzieciak w różowym na chwilę sobie odpuści.
190 kilometrów to nie Mediolan-San Remo, ale ciągle wystarczy, by być drugim najdłuższym etapem pierwszego tygodnia 107. edycji Giro d’Italia. Trasa, prowadząca ze słynącego z wód termalnych już w czasach Imperium Rzymskiego Acqui Terme do jeszcze mniejszej Andory, liczy ponad 2000 metrów przewyższenia. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem pozostaje jednak drugi z rzędu sprint z niewielkim twistem w finale.
Oto, co na temat 4. etapu 107. edycji Giro d’Italia napisaliśmy przed rozpoczęciem wyścigu:
Etap 4, 7 maja: Acqui Terme > Andora (187 km | 2079 m)
Terme w nazwie słusznie wskazuje na pierwsze spotkanie z Apeninami, ale Andora jest już bardzo myląca. W ramach 4. etapu peleton włoskiego wielkiego touru przemierzać będzie Ligurię, w okolicach półmetka osiągając wyraźną dominantę w postaci podjazdu pod Colle del Melogno (8,9 km, śr. 4,3%).
Swój prawdziwy charakter wtorkowy odcinek ujawni jednak dopiero po 130 kilometrach, kiedy na wysokości Savony peleton wjedzie na doskonale znaną z Mediolan-San Remo nadmorską szosę Via Aurelia. Rywalizację tego dnia zwieńczy wspinaczka na pierwszy z trzech Capi – Capo Mele (1,8 km, śr. 4,4%), po zjeździe z którego zlokalizowana jest meta.
Pogoda
Marcowy Mediolan-San Remo coraz rzadziej bywa deszczowy, ale maj w tej części Italii to już inna historia. Dotąd peleton włoskiego wielkiego touru zdołał omijać złą pogodą, która nawiedziała Piemont w poprzednich tygodniach, ale wiele wskazuje na to, że we wtorek szczęśliwa passa dobiegnie końca.
W czasie startu w Acqui Terme szanse wystąpienia opadów wynoszą ok. 80%, na liguryjskim odcinku trasy ponad 50%. Temperatura powietrza w najcieplejszym momencie dnia wyniesie 16 stopni Celsjusza.
Faworyci
Pierwszy finisz z peletonu tegorocznego Giro dał solidne wskazówki odnośnie hierarchii wśród biorących udział w wyścigu sprinterów, ale ostatecznie okazał się dość wyrównanym pojedynkiem. Jak będzie tym razem?
Stawianie na Tima Merliera (Soudal-Quick Step) już wczoraj było bezpieczne, a finisz w Fossano tylko to potwierdził. Belg jest w znakomitej formie i nie przeszkadzają mu krótkie podjazdy, a do tego podejmuje lepsze od rywali decyzje.
Nie odrzucam argumentów tych, którzy twierdzą, że Jonathan Milan (Lidl-Trek) był wczoraj jeszcze mocniejszy, ale… no właśnie, w finiszu z peletonu równie istotne są dokonywane w ułamkach sekund wybory. Dzisiejsza końcówka pozostawia mniej miejsca na taktyczne przepychanki, ale potencjalnie prędkość wyjściowa będzie wyższa, co teoretycznie faworyzuje lepiej żeglujących na kołach rywali sprinterów.
Tworzy to splot okoliczności, w których zazwyczaj świetnie odnajduje się Olav Kooij (Visma | Lease a Bike), ale wysokie umiejętności rozgrywania takich końcówek – jeśli forma dopisze – posiadają także Caleb Ewan (Jayco AlUla), Sebastian Molano (UAE Team Emirates), Alberto Dainese (Tudor Pro Cycling) i Danny van Poppel (Bora-hansgrohe).
Dobre występy z poniedziałku na pewno będą chcieli powtórzyć Tobias Lund Andresen (dsm-firmenich PostNL), Jenthe Biermans (Arkea-B&B Hotels), Ethan Vernon (Israel-Premier Tech) i Stanisław Aniołkowski (Cofidis), a Kaden Groves (Alpecin-Deceuninck) i Laurence Pithie (Groupama-FDJ) staną na starcie zmotywowani, by tym razem spisać się nieco lepiej.
A czarny?