fot. UAE Team Emirates

Tegoroczna wiosna spowodowała, że Tadej Pogacar jeszcze częściej niż poprzednio zaczął być porównywany do Eddy’ego Merckxa – “Kanibala” – powszechnie uważanego za najlepszego kolarza w historii. Kilka podobnych wyścigów, jak ostatnie Tour de France może jednak sprawić, że jego nazwisko częściej będzie pojawiać się w zestawieniu z innym wielkim kolarzem – Fausto Coppim.

Prawdopodobnie tak samo, jak zdecydowana większość z Was drodzy czytelnicy, doskonale pamiętam 24 lutego poprzedniego roku, kiedy Rosja najechała Ukrainę. Dla wielu z nas był to dzień, który zmienił sposób, w jaki patrzymy na świat. Domyślam się, że nie byłem jedyną osobą, która bała się, że działania zbrojne za naszą wschodnią granicą mogą doprowadzić do III wojny światowej. 

Rzecz jasna nie mam pojęcia, na ile realny był ten scenariusz (i na ile realny jest teraz, w końcu wojna na wschodzie wciąż się toczy), jednak wiszące w powietrzu widmo katastrofy skłaniało mnie do wielu refleksji. Oczywiście głównie tych dotyczących bardzo przyziemnych kwestii, ale niekiedy pojawiały się również takie zdecydowanie bardziej błahe. Otóż pierwsze dni po 24 lutego były czasem, kiedy bardziej niż kiedykolwiek zacząłem doceniać Fausto Coppiego.

Kiedyś naprawdę dziwiło mnie to, że wielu Włochów to właśnie jego, a nie Merckxa uważa za największego kolarza w historii – byłem przekonany, że stoi za tym wyłącznie lokalny patriotyzm, każący im wybrać rodaka na przekór wszystkiemu. Owszem, jeśli wierzyć przekazom z tamtych lat, Coppi był kolarzem jeżdżącym w spektakularny sposób – choćby jego zwycięstwo w Milano-Sanremo z 1946 roku na zawsze przejdzie do historii kolarstwa – z tym że o Merckxie można byłoby powiedzieć to samo. A to za “Kanibalem” stoją twarde liczby. Najwięcej wygranych Tour de France, najwięcej wygranych Giro d’Italia, najwięcej wyścigów dziś zaliczanych do grona monumentów… można byłoby tak wymieniać i wymieniać.

Problem jednak w tym, że Merckx pod wieloma względami miał zdecydowanie więcej możliwości niż jego wielki poprzednik. Merckx wygrywał wyścigi na całym świecie, bo kolarstwo w jego czasach było zdecydowanie bardziej umiędzynarodowione – w czasach Coppiego zagraniczne starty były dużo rzadsze. Normą były edycje, gdy całą czołową “10” zajmowali zawodnicy z kraju-gospodarza danego wyścigu. W przeciwieństwie do Merckxa, “Il Campionissimo” nie mógł seryjnie wygrywać Ronde van Vlaanderen, Liege-Bastogne-Liege czy Paryż-Roubaix (choć akurat “Piekło Północy” raz udało mu się wygrać).

Nie to był jednak jego największy problem – ten wykraczał daleko poza sport. Dwa tygodnie przed 20. urodzinami Coppiego na odległą o 1600 kilometrów od jego rodzinnej Castellanii Polskę zaczęły spadać pierwsze niemieckie bomby. Być może niespecjalnie go to wówczas obchodziło. Jego kraj związany był wprawdzie sojuszem z III Rzeszą, ale początkowo nie włączał się do wojny. Tylko że konflikt w końcu musiał dotknąć także młodego Fausto – i to w najgorszym możliwym momencie. Czerwiec 1940 roku miał być dla niego początkiem wielkiej kariery. Przed chwilą, jako najmłodszy kolarz w historii wygrał Giro d’Italia. Tymczasem już dzień później Benito Mussolini wydał rozkaz, na mocy którego Włochy zostały zaangażowane w wojnę.

On sam od samego początku był częścią włoskiej armii. Powołanie dostał jeszcze przed rozpoczęciem Giro, a w wyścigu mógł wziąć udział wyłącznie dzięki specjalnej przepustce. I choć później dostawał kolejne, to możliwości startów miał bardzo ograniczone. Najpierw zniknęło najtrudniejsze do zorganizowania Giro d’Italia, a później, w 1943 roku, po desancie wojsk alianckich na Półwysep Apeniński, dołączyły do niego kolejne wyścigi. W przerwach między startami w mistrzostwach Włoch czy Giro di Toscana musiał wykonywać żołnierskie obowiązki. Status wielkiego sportowca nie obronił go też przed wysłaniem na front w Afryce, a potem trafieniem do angielskiej niewoli.

Mimo traumatycznych doświadczeń i kilku lat – całkowicie lub w dużej części – wyjętych z kolarskiego życiorysu, zdołał się pozbierać. Wrócił do kolarstwa i ścigał się jeszcze przez kilkanaście lat, a gdy jako 41-latek umierał na malarię, miał na koncie pięć triumfów w Giro d’Italia, dwa triumfy w Tour de France, trzy w Milano-Sanremo, pięć w Giro di Lombardia i jeden w Paryż-Roubaix.

Nieco ponad rok temu w roli Coppiego wyobraziłem sobie Tadeja Pogacara i zastanawiałem się, czy zdobytych w takich okolicznościach tytułów nie ceniłbym jeszcze bardziej niż sukcesów Merckxa. Jak to zwykle w przypadku błahych rozmyślań bywa – nie doszedłem do żadnych ostatecznych wniosków. I bardzo się cieszę, że odpowiedzi na to pytanie nie przyniosła nam brutalna rzeczywistość. Pogacar nie stał się Coppim, którego karierę przerwała wojna, ale mimo wszystko Słoweniec ma ze słynnym Włochem coś wspólnego.

Tak jak Coppi miał swojego Bartaliego, tak Pogacar ma Vingegaarda. W momencie, gdy snułem wspomniane rozważania, Duńczyka trudno było uważać za równorzędnego rywala dla Słoweńca. Owszem, zajął 2. miejsce w Wielkiej Pętli kilka miesięcy wcześniej, ale z dużą, wynoszącą 5 minut stratą. Ani przez moment nie zagrażał młodszemu o dwa lata koledze – w przeciwieństwie do zespołowego kolegi – Primoza Roglica w 2020 roku. Wtedy wydawało się, że o ile Vingegaard znakomitym występem w Wielkiej Pętli 2021 wywalczył sobie ważną pozycję w zespole, to jednak starszy ze Słoweńców będzie tym, z którym w 2022 roku Jumbo-Visma będzie wiązać największe nadzieje na przerwanie dominacji kolarza UAE Team Emirates.

Stało się inaczej, a dalszy ciąg historii wszyscy znamy. Przez kolejne 42 etapy Wielkiej Pętli towarzyszył nam jeden i ten sam schemat. Słoweniec, jak wściekły ratlerek atakuje, gdzie tylko się da i kiedy tylko się da, nadrabiając pojedyncze sekundy, a Vingegaard czeka na swój moment, w którym będzie mógł odskoczyć rywalowi na zdecydowanie większy dystans. Tak jak w przypadku Gino Bartalego i Fausto Coppiego mamy więc do czynienia z grą kontrastów. Nawet jeśli tam ta gra kontrastów dotyczyła głównie kwestii obyczajowych, a tu, czysto sportowych.

Ta rywalizacja może przynieść nam jednak jeszcze więcej emocji, niż tamta sprzed około 80 lat. Gdy dziś ktoś wspomina o Coppim, obok jego nazwiska niemal za każdym razem pojawia się Bartali. Jean-Pierre Monsere, Alfredo Binda czy nasz Henryk Łasak – istnieje wielu byłych kolarzy którzy po śmierci doczekali się swojego wyścigu – Coppi również, ale on, w przeciwieństwie do nich – niesamodzielnie. Nawet w nazwie znanej kolarskiej imprezy – Settimana Coppi e Bartali musiał pojawić się rywal “Il Campionissimo”.

Można byłoby więc zakładać, że byli w zasadzie nierozłączni a wiele wyścigów z ich udziałem kończyło się tak samo – ich nazwiskami na miejscach dla dwóch najlepszych zawodników. I jedyna różnica była na samym szczycie listy – raz górą był jeden – innym razem drugi. Tymczasem, choć Bartali był bez wątpienia kapitalnym zawodnikiem, a jego lista sukcesów robi podobne wrażenie do tej Coppiego, to niemal wszystkie odnosił wtedy, gdy rywala nie było w pobliżu. Gdy tylko obaj spotykali się na tym samym wyścigu, zwyciężał Coppi – z nielicznymi wyjątkami, jak choćby Giro d’Italia 1946.

Zaledwie 3 wielkie toury skończyły się dubletem tej dwójki – tyle samo dubletów już teraz ma w dorobku para złożona z 26-letniego Jonasa Vingegaarda i 24-letniego Tadeja Pogacara (choć trzeba jednocześnie przyznać, że Bartali i Coppi zdecydowanie częściej mieli okazję się mierzyć w pozostałych wyścigach). I owszem – ktoś z boku, patrząc na różnicę w klasyfikacji generalnej na koniec każdego Tour de France z lat 2021-23 mógłby stwierdzić, że żadnej wyrównanej walki tam nie było (podobnie błędny wniosek można byłoby także wysnuć na podstawie wyników wyścigów z udziałem Coppiego i Bartalego). Tylko że większość tych, którzy oglądali Wielką Pętle, doskonale wie, że prawda jest zupełnie inna.

Zwłaszcza w tym roku. Owszem, pewnie większość neutralnych kibiców kolarstwa może być nieco zawiedziona tym, że Tour zakończył się w taki sposób. Że piękna walka dwóch wielkich kolarzy zakończyła się praktycznie wraz z drugim tygodniem, bo trzeci zamienił się w teatr jednego aktora, nawet jeśli zakończony puentą w postaci odrodzenia Pogacara. Ale emocje, których obaj kolarze dostarczyli nam w poprzednich dniach sprawiły, że dostaliśmy jeden z najbardziej emocjonujących Tour de France w ostatnich dekadach. Blisko ośmiominutowa przewaga Vingegaarda na koniec nie może tego zmienić.

I wciąż mamy podstawy, by liczyć na to, że kolejne będą jeszcze ciekawsze. Tadej Pogacar, czyli ten, który ostatecznie nie wytrzymał tempa zabójczej rywalizacji z duńskim rywalem, nie był przecież najprawdopodobniej wcale najlepszą wersją siebie. Jego kontuzja, odniesiona w wyniku upadku na Liege-Bastogne-Liege zabrała mu przecież bardzo dużą część przygotowań do wyścigu. Do tego dochodzi możliwe przeziębienie na początku trzeciego tygodnia (choć tu warto zaznaczyć, że sam Słoweniec nie potwierdził, że to właśnie problemy zdrowotne stały za jego niedyspozycją). Jeśli obaj przystąpią do przyszłorocznej Wielkiej Pętli stuprocentowo przygotowani, walka między nimi może być nieziemska – kto wie, może jeszcze ciekawsza, niż ta, którą w niedawnych klasykach stoczył Pogacar z Mathieu van der Poelem i Woutem Van Aertem.

Pięknych czasów doczekało się kolarstwo. Nawet jeśli Pogacar jest nowym “Kanibalem” – kolarzem bawiącym się z rywalami jak kiedyś Merckx – niezależnie od typu wyścigu, w którym akurat startuje, to trudno powiedzieć, by kolejne imprezy stawały się monotonne. Na każdym polu Słoweniec ma bowiem równorzędnych rywali, którzy nieraz potrafią robić rzeczy równie spektakularne co on. A to powoduje, że aż chce się oglądać kolejne wyścigi.

Poprzedni artykułMiguel Ángel López zawieszony przez UCI!
Następny artykułTour de Wallonie 2023: Filippo Ganna wygrywa „czasówkę”, hattrick INEOS Grenadiers
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Bart
Bart

cześć,
tak jak w podcastach, ciągle wymieniacie Pogacara jako aktualnie najlepszego kolarza. Mam wrażenie że zupełnie zapomnieliście o Remco. Gość który w wieku 23 lat ma wygrane monumenty, vuelte i mistrzostwo świata. Moim zdaniem agresywnym stylem jazdy i długimi atakami potwierdza swoje aspiracje do bycia najlepszym kolarzem tej generacji.
Na mnie największe wrażenie zrobił na zeszłorocznym LBL, kiedy zerwał wszystkich na podjeździe, przyspieszając tak że aż zabuksowało mu koło!

Michael 👎👎👎
Michael 👎👎👎

Rozumiem, zobaczymy na vuelcie

Lieni
Lieni

Remco też jest niesamowity ale na TdF był by kimś co np. hindley.😶

Maciek
Maciek

No właśnie z Remco jest ten problem, że jeszcze nie został skonfrontowany w bezpośredniej walce z tymi dwoma cyborgami. Vueltę wygrał, ale mocno pomogło mu wycofanie Roglica (stopniowo odrabiającego stratę w trzecim tygodniu), w ostatnim LBL z kolei pechowo odpadł Pogacar. Wielka szkoda też tegorocznego Giro. Oby we Vuelcie miał okazję potwierdzić swoją nieprzeciętną wartość na tle topowych zawodników.

Janusz
Janusz

@Bart, z calym szacunkiem ale mysle, ze Remco to zupelnie nie ta liga. Ok, udalo mu sie wygrac rok temu Vuelte, ale glownie dlatego ze Roglic musial sie wycofac. Ma swoje mocne strony jak jazda na czas ale taki Tadej czy Jonas zmietliby go z planszy na gorskich etapach. No i ta jego glowa, brak mentalnosci zwyciezcy i poddawanie sie gdy cokolwiek idzie nie tak czego przyklad mielismy chocby w tegorocznym Giro. W TdF nie mialby zadnych szans, a pewnie w ogole nie ukonczylby tego wyscigu.

Krzysztof
Krzysztof

W 2022 roku Pogacar miał kontuzje przed tdf,był może przeziębiony i dlatego przegrał na Col du Granon albo na Hautacam ? W 2020 roku na Col de la Loze Roglic odjechał Pogacarowi. W 2021 Roglic wycofał się z powodu kontuzji,a Jonas był wtedy pomocnikiem i wszedł w buty lidera, wtedy to pokazał moc prawie zostawiając w tyle Pogacara na Mont Ventoux i można pisać że wtedy Jonas inaczej przygotowywał się do wyścigu bo nie byl id poczatku liderem ale wtedy powiedzial że jest w stanie pokonać Pogacara w następnym tdf . Nie pamiętacie gestu Pogacara jaki to był pewny siebie przed wspinaczka na Col du Granon? Teraz był pewny siebie,robił fikolki w basenie, przed czasówką. A dzień później po prostu nie wytrzymał tempa też,a nie tylko ze miał kraksę,czy że był przeziębiony. Pogacar nie wskazywał porażki w przeziębieniu,czy kraksie. Na ile był przygotowany? Jak trzymał się Jonasa to większość mówiła że ta przerwa przez kontuzje pomogła mu i jest wypoczęty. Trochę to wygląda jakbyście usprawiedliwiali Pogacara że przegrał w tym roku, po prostu Jonas był lepszy

Krzysztof
Krzysztof

Pogacar ma godnego siebie rywala,Jonas,moim zdaniem,jest lepszy w wysokich górach,bardziej wytrzymały od Pogacara

Alvaro
Alvaro

Do Krzysztof Jonas był lepszy bo wygrał… takie to zasady fiziki są.. ale przyznam że za Tadkiem byłem;)

Krzysztof
Krzysztof

Do Alvaro, no był lepszy i nie ma co przy każdej okazji pisać że gdyby może był zdrowy,gdyby nie kontuzja,a może był przeziębiony…to przez te fikołki w basenie