Już tylko tydzień pozostał do Tour de France. Jeśli pominiemy wciąż niepewnego swojej dyspozycji Tadeja Pogacara – w opinii autora tego tekstu najlepszego kolarza na świecie, największymi faworytami do zwycięstwa w wyścigu są Jonas Vingegaard i Jai Hindley. A tak się składa, że talenty ich obu po raz pierwszy zostały zaprezentowane szerszej publiczności podczas… Tour de Pologne.

O tym, że Tour de Pologne w przeszłości wielokrotnie bywał “wyścigiem, który odkrywa gwiazdy” już pisaliśmy choćby w odcinku dotyczącym Marcela Kittela i Petera Sagana. To był jednak nieco inny przypadek. Niemiec i Słowak przyjeżdżając do Polski, pierwsze sukcesy mieli już za sobą, a ten drugi przez wielu uważany był za największy kolarski talent na świecie. 

A jakie były największe osiągnięcia Jaia Hindleya, gdy na początku sierpnia 2019 roku przyjeżdżał do Polski? Kilka zwycięstw w egzotycznych wyścigach, 9. miejsce na etapie Vuelta a Espana i wysokie lokaty zajmowane w imprezach dla orlików. Osiągnięcia Jonasa Vingegaarda robiły jeszcze mniejsze wrażenie. Obaj byli zdolnymi, 23-latkami, którzy jednak wciąż czekali na swoje pierwsze sukcesy w zawodowym peletonie i pozostawali nieco w cieniu starszych, bardziej obytych w zawodowym peletonie kolegów z zespołu.

Chcemy się pokazać w tym wyścigu. Pierwsze trzy etapy są płaskie. Danny [Van Poppel – przyp. red.] będzie mógł tam liczyć na pomoc Lennarda [Hofstede] i Taco [Van den Hoorna]. Później, gdy peleton wjedzie w trudniejszy teren, postaramy się zapewnić jak największe wsparcie Antwanowi [Tolhoekowi] i Robertowi [Gesinkowi] 

– mówił przed wyścigiem Sierk Jan de Haan. 

W swojej wypowiedzi jeden z dyrektorów sportowych Jumbo-Visma znalazł więc miejsce dla niemal wszystkich zawodników, którzy udali się do Polski, z wyjątkiem Neilsona Powlessa i właśnie Vingegaarda. Nazwisko Duńczyka owszem pojawiło się w komunikacie prasowym zespołu, ale to raczej nie świadczyło o tym, że ma on duże szanse na odniesienie końcowego sukcesu. Wręcz przeciwnie – była to krótka informacja o tym, że dopiero wraca do ścigania po kontuzji.

Jeśli chodzi o Hindleya, to jego pozycja wewnątrz Team Sunweb była nieco wyższa (zresztą, nawet wspomnieliśmy w naszej zapowiedzi, że może być jednym z pozytywnych zaskoczeń wyścigu), ale i tak więcej w klasyfikacji generalnej spodziewano się innym młodym Australijczyku – uważanym wtedy za większy talent Chrisie Hamiltonie. 

Rosyjsko-francuski supertalent

Generalnie obaj kolarze zaczynając mogli tylko marzyć o statusie, jaki miał wówczas w peletonie Pawieł Siwakow, a więc kolarz z rocznika 1997 – jeszcze młodszy od nich. Nieco ponad rok wcześniej kolarz, jeżdżący jeszcze wówczas na rosyjskiej licencji, przychodził do Team Sky (ówczesny INEOS Grenadiers) z opinią wielkiego talentu. Gdy przed sezonem 2018 pisaliśmy tekst o potencjalnych odkryciach sezonu, to właśnie jemu poświęciliśmy najwięcej miejsca.

Rosjanin już wtedy miał na swoim koncie wiele zwycięstw. W ciągu dwóch miesięcy (między majem, a lipcem 2017 roku) wygrał trzy bardzo prestiżowe wyścigi dla orlików z rzędu – Ronde d’Isard, Giro Ciclistico d’Italia oraz Giro Ciclistico della Valle d’Aosta Mont Blanc, a później dołożył jeszcze do tego etap Tour de l’Avenir. I rzeczywiście, nawet mimo ograniczonej liczby szans, jakie dostawał od szefów zespołu, który wówczas uchodził za najmocniejszy w peletonie, zdołał osiągnąć kilka obiecujących wyników.

Szerszemu gronu wielonarodowy zawodnik (jego rodzice są Rosjanami, a on sam urodził się we Włoszech, ale wiele lat spędził we Francji), pokazał się jednak dopiero w swoim drugim sezonie. Najpierw wygrał Tour of The Alps, a później, dość niespodziewanie dostał szansę na to by błysnąć podczas Giro d’Italia. Skorzystał na nieszczęściu kolegi – Egana Bernala, który podczas chronologicznie pierwszego wielkiego touru miał dostać swoją pierwszą szansę na pozycję lidera w wielkim tourze. Niestety Kolumbijczyk doznał groźnej kontuzji, która wyeliminowała go ze startu we Włoszech, a w tej sytuacji jego miejsce zajął… właśnie 21-letni Rosjanin. Wprawdzie trudno powiedzieć, by zastąpił późniejszego zwycięzcę w Tour de France w skali 1:1, ale fakt, że jako jeden z dwóch najmłodszych zawodników na liście startowej zajął w Giro d’Italia 9. miejsce po raz kolejny wskazywał, że mamy do czynienia z supertalentem.

Kolejną szansę również dostał dość nieoczekiwanie. Tour de Pologne miało być bowiem starciem dwóch Polaków Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego – zespołowego kolegi Siwakowa. Kibice mocno ostrzyli sobie zęby na ten pojedynek, tym bardziej, że, choć trudno w to uwierzyć, to wcześniej ich jedyne spotkanie podczas tego wyścigu miało miejsce w 2012 roku, gdy obaj dopiero rozpoczynali swoje wielkie kariery. 

Niestety – spotkania jak nie było, tak nie ma do dziś, bo w 2019 “Kwiato” nie zdołał odpowiednio zregenerować się przed Tour de Pologne i w efekcie uznał start za bezcelowy. W tej sytuacji, szansę po raz kolejny dostał Siwakow, który nie był jednak absolutnym liderem grupy:

– Bez Michała w składzie pojedziemy pewnie inaczej. Może dostaniemy więcej wolności i zaprezentujemy agresywną jazdę? Jeśli chodzi o mnie, poczekajmy do pierwszej góry, czyli Kocierzy. Gdyby tam się okazało, że któryś z nas jest w stanie walczyć o triumf, będziemy mu pomagali

– mówił przed startem wyścigu Michał Gołaś.

Dzień, w którym wszyscy płakali

Niestety, na wspominanej przez “profesora kolarstwa” Kocierzy nie dostaliśmy żadnych sportowych odpowiedzi. Tamtego dnia peleton zamienił się bowiem w kondukt żałobny, po tym jak w wyniku upadku na trasie między Chorzowem, a Zabrzem śmierć poniósł Bjorg Lambrecht. W tamtym momencie ściganie było ostatnią rzeczą, o której myśleli kolarze, zawodnicy i organizatorzy.

– Jak widzicie, dziś nie było dekoracji, wspólnie z zawodnikami uznaliśmy, że nie będzie tego “wesołego happy endu”, który zwykle towarzyszy zakończeniu etapu. Wyścig musi jednak jechać dalej. A jadąc będziemy pamiętali, że był taki kolarz jak Bjorg Lambrecht – kolarz, który podczas naszego wyścigu przedwcześnie zakończył swoje życie

– mówił po zdarzeniu Czesław Lang.

Wyścig trwał więc dalej, jednak rywalizacja nie została wznowiona od razu. Odcinek z metą w Kocierzy został zneutralizowany i zamienił się w jeden wielki hołd dla tragicznie zmarłego, zaledwie 22-letniego kolarza. Tak jak kilka dni temu, tuż po śmierci Gino Madera linię mety jako pierwsi przekroczyli kolarze Bahrain-Victorious, tak tutaj przed jadącym w zadumie peletonem na kreskę wjechali koledzy Lambrechta z Lotto Soudal. 

Następnego dnia był jeszcze zakończony finiszem z ograniczonej grupy etap z metą w Bielsku-Białej, który nie przyniósł żadnych odpowiedzi, jeśli chodzi o walkę w klasyfikacji generalnej. Na te mieliśmy zatem poczekać dopiero na przedostatni dzień rywalizacji, kończący się w Kościelisku.

Trzej młodzi muszkieterowie

Rafał Majka, Davide Formolo, Domenico Pozzovivo, Miguel Angel Lopez, Bob Jungels, Ion Izagirre, Diego Ulissi – na liście startowej Tour de Pologne było wiele dużych nazwisk i doskonale było to widać w końcówce decydującego, jak się miało okazać, etapu. W grupie goniącej najwytrwalszego z harcowników – Bena Swifta, znalazło się mnóstwo renomowanych kolarzy. 

Nie oni byli jednak głównymi animatorami pogoni, a młodsi od nich kolarze. Na jednej ze zmarszczek znajdujących się tuż po przejechaniu Pitoniówki od pozostałych oderwali się wspominani już wcześniej Vingegaard, Siwakow i Hamilton. Atak wyglądał na groźny, jednak Rafał Majka i spółka szybko doścignęli młodych śmiałków. Szybko spacyfikowano także kolejną próbę odjazdu – tym razem Hindleya i Siwakowa. 

Polscy fani, liczący na kolejny wielki dzień rodaka mogli odetchnąć z ulgą, ale jedynie na moment. Niedługo później uwaga operatora kamery skupiła się na prowadzącym Swifcie. Gdy znów zaczęła się kierować w stronę grupy faworytów, sytuacja na szosie była już całkowicie inna. Jako pierwszy w obrazie telewizyjnym pojawił się Hindley, który zaatakował na zjeździe, niedługo później na antenie pokazała się natomiast dwójka Vingegaard i Siwakow. Na pojawienie się kolejnych trzeba było natomiast poczekać na jakiś czas. Jasnym stało się, że trójka w koszulkach Sunwebu, Jumbo-Visma i Ineos znów przypuściła atak.

Ich przewaga nie była duża, ale powiększała się wraz z upływem kolejnych kilometrów. Gdy zaczęła się Gubałówka, trójka, w której przez moment znajdował się jeszcze James Knox błyskawicznie doścignęła Swifta. Choć pogoń mocno naciskała, a przewaga uciekających nie była duża, to ostatecznie właśnie oni powalczyli między sobą o zwycięstwo. Triumfatorem i nowym liderem okazał się Jonas Vingegaard, dla którego był to pierwszy taki sukces w karierze.

– Naszym liderem był Antwan Tolhoek, a ja miałem wolną rękę. I kiedy okazało się, że odjeżdżamy, a ja czuję się mocny, pojechałem […] Teraz przede mną ostatni etap, który też będzie trudny. Cel to oczywiście obrona koszulki lidera. Zobaczymy, jak to się poukłada, ale wierzę, że dam radę

– mówił na mecie szczęśliwy Duńczyk, który oczywiście swoje zwycięstwo zadedykował Lambrechtowi.

Dzięki bonifikacie za zwycięstwo etapowe Vingegaard miał 4 sekundy przewagi nad drugim Siwakowem. Do tego kolejny etap ułożył się właściwie według wymarzonego dla niego scenariusza. Do mety dojechała bowiem ucieczka, w której nie było żadnego kolarza z czołówki klasyfikacji generalnej, za którą uplasowała się wcale nieprzesadnie przerzedzona, 18-osobowa grupa faworytów. Sęk w tym, że nie było w niej Duńczyka…

Niestety, Jonas szybko został z tyłu – mówił po etapie Addy Engels, który niedyspozycję swojego zawodnika był w stanie wytłumaczyć tylko w jeden sposób – Jonas jest jeszcze młody, więc zdarzają mu się słabsze dni….- z kolei sam Duńczyk na łamach Feltet.dk tłumaczył, że zawiodła głowa. – Myślę, że byłem trochę zszokowany tą koszulką lidera. Prawdopodobnie nie byłem na to gotowy psychicznie.

Epilog

Zwycięzcą tamtego wyścigu został Siwakow i wtedy, w sierpniu 2019 roku wydawało się, że to on zrobi największą karierę “kościeliskiego triumwiratu”. W wielu artykułach prasowych traktujących o wyścigu pojawiała się fraza o tym, że dla Rosjanina “to pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie zwycięstwo na poziomie World Touru”. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że trzy lata później trójka Vingegaard-Sivakov-Hindley wygra dwa z trzech rozgrywanych w 2022 roku wielkich tourów, dość oczywista byłaby odpowiedź, że przynajmniej jeden z tych triumfów wpadnie w ręce kolarza, który dziś jeździ już z francuskim paszportem.

Tymczasem najmłodszy i, jak się mogło długo wydawać, najbardziej utalentowany z wymienionych kolarzy owszem – w 2022 roku wygrał Vueltę. Szkoda tylko, że nie była to wcale Vuelta a Espana, a Vuelta a Burgos. Sukces duży – zwłaszcza że było to dla niego pierwsze zwycięstwo od czasu wspomnianego Tour de Pologne, ale nieporównywalnie mniejszy od triumfu w Giro d’Italia (osiągniętego przez Hindleya) i Tour de France (osiągniętego przez Vingegaarda).

Dziś Rosjanin należy do szerokiej czołówki kolarzy, jest cennym elementem Ineos Grenadiers, ale podczas najważniejszych wyścigów zwykle pozostaje w cieniu. Pomaga swoim kolegom wypracować jak najlepszą pozycję przed decydującymi momentami poszczególnych etapów. Momentami, w których ci mierzą się właśnie z Hindleyem lub Vingegaardem.

Gdy tuż po zakończeniu wyścigu, zasapany po około kilometrowym biegu w kierunku autokaru Team Sunweb, zadałem Australijczykowi pytanie o cele na przyszłość odpowiedział mi:

– Moim marzeniem jest walka w wielkich tourach. Chciałbym kiedyś regularnie startować w nich z myślą o tym, by zająć jak najwyższe miejsce w „generalce”. Oczywiście wiem, że muszę jeszcze poprawić się w praktycznie wszystkich elementach kolarskiego rzemiosła, ale wierzę w to, że kiedyś moje marzenia się spełnią.

Te marzenia bardzo szybko spełnił – już w 2020 roku, w swoim pierwszym starcie w wielkim tourze, zajął 2. miejsce w Giro d’Italia, a rok temu wygrał ten wyścig. Natomiast już za tydzień stanie do walki o spełnienie kolejnego kolarskiego marzenia i udany występ w Tour de France, gdzie po raz pierwszy w karierze zmierzy się w trzytygodniowym wyścigu z Jonasem Vingegaardem. I jeśli ci dwaj rzeczywiście stoczą ze sobą zaciętą walkę o czołowe lokaty, kibiców, którzy pamiętają ich z tatrzańskiego etapu, czeka przyjemny powrót do przeszłości.

Poprzedni artykułSubiektywnym okiem #19: Mistrzostwa Polski
Następny artykułPaweł Puławski drugi w Trans Am Bike Race 2023
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Dawid
Dawid

Team Sky. Ówczesny Ineos????