fot. Jumbo-Visma

Czy to było dobre Giro d’Italia? Pewnie wielu stwierdzi, że nie. Zabrakło ognia w głównej historii jaką jest walka liderów o wygraną w klasyfikacji generalnej, acz wyścig napisał wiele pomniejszych opowiastek, do których będzie można wracać latami. Co warto zapamiętać ze 106. edycji Giro d’Italia?

Zacznijmy od kilku faktów – zwycięzcą całego wyścigu został Primož Roglič (Jumbo-Visma), z którym na podium stanęli Geraint Thomas (INEOS Grenadiers) i João Almeida (UAE Team Emirates). Słoweniec jest piątym najstarszym triumfatorem włoskiego wyścigu, a jego przewaga 14 sekund nad Walijczykiem jest czwartą najmniejszą. Wielu zawodników nie dotarło do mety – byliśmy świadkami aż 51 wycofań, największej ilości od 2010 roku. Klasyfikacje poboczne wygrywali:

  • górska – Thibaut Pinot (Groupama-FDJ) przed Derekiem Gee i Benem Healy’m
  • punktowa – Jonathan Milan (Bahrain-Victorious) przed Derekiem Gee i Michaelem Matthewsem
  • młodzieżowa – João Almeida (UAE Team Emirates) przed Thymenem Arensmanem i Andreasem Leknessundem
  • drużynowa – Bahrain-Victorious przed INEOS Grenadiers i Jumbo-Visma
  • Traguardo Volante – Toms Skujiņš (Trek-Segafredo) przed Derekiem Gee i Thomasem Championem
  • Fuga – Thomas Champion (Cofidis) przed Derekiem Gee i Veljko Stojniciem
  • Najaktywniejszy – Derek Gee (Israel-Premier Tech)
Wyścig bez głównej historii

Tylko 1 etap ze startu wspólnego wygrał którykolwiek z zawodników walczących o triumf w klasyfikacji generalnej. Oczywiście faworyci brylowali na czasówkach, ale tam ciężko o kunktatorstwo, które oglądaliśmy praktycznie każdego dnia rywalizacji. Wyścig był skrajnie pasywny, a liderzy jechali na wyniszczenie przy pomocy swoich ekip, a nie własnych ataków. Na kolejnych podjazdach padały historyczne rekordy czasu wjazdu sugerujące, że to nie było łatwe ściganie, acz szybka jazda tym razem nie okazała się być efektowna.

Na mecie Giro d’Italia nie rozmawiamy ostatecznie o walce faworytów, a prędzej padają pytania – co gdyby czasówka na Monte Lussari była wcześniej? Co zmieniłaby obecność w stawce do końca Remco Evenepoela? Tego nigdy się nie dowiemy, ale jedno jest pewne – pozostał ogromny niedosyt.

Zdjęcie
fot. Giro d’Italia
[Dżi]

Główna historia zawodziła, ale za to napisało się wiele pomniejszych. Bohaterami co najmniej kilku z nich byli dwaj panowie, których można streścić do fonetycznego zapisu [dżi], czyli niedoszły najstarszy triumfator Giro d’Italia Geraint „G” Thomas i Derek Gee – największa sensacja tego Wielkiego Touru, a może i wszystkich z ostatniej co najmniej dekady.

Jak można chwalić Gerainta Thomasa jednocześnie narzekając na walkę faworytów? Otóż można bardzo prosto. 37-letni Walijczyk na starcie zdawał się być jedynie drugim nożem INEOS Grenadiers, które miało jechać na Tao Geoghegan Harta. Do tego doświadczony zawodnik był ostatnimi czasy bardzo daleki od swojej dawnej formy – od zeszłorocznego Tour de France nie było żadnego wyniku, który sugerowałby, że w G można jeszcze wierzyć. Ten jest jednak starym i wytrawnym lisem, który wiedział jak przygotować się do głównego celu, a kolejne etapy pokazywały, że to on ma wszystko pod kontrolą. Do tego to sympatyczne zachowanie wobec Marka Cavendisha na koniec… Geraint Thomas to z pewnością pozytywna postać 106. Giro d’Italia.

Zdjęcie
fot. Israel-Premier Tech

Derek Gee. Naprawdę nie wiem co napisać o człowieku, którego dotychczasowym największym sukcesem w seniorskiej karierze była ucieczka podczas Paryż-Roubaix zakończona defektem w Lasku Arenberg. Oczywiście to troszkę żarty, ale 25-letni Kanadyjczyk, dla którego sezon 2023 jest pierwszym zawodowym na rowerze, to objawienie i sensacja, jakiej nie wymyśliłby chyba nikt. W całej jego pięknej historii zabrakło tylko jednego – zwycięstwa.

Cztery drugie miejsca na etapach, cztery drugie lokaty w klasyfikacjach pobocznych – to dorobek Dereka Gee podczas 106. Giro d’Italia. Kanadyjczyk w pewnym momencie jechał jakby nie istniało dla niego pojęcie zmęczenia, szalał w górach jakby nie ważył 76 kilogramów i włączał się do walki dosłownie wszędzie, gdzie tylko się dało. Oby Kanadyjczyk nie był bohaterem jednego wyścigu, bo jego jazda była genialną ozdobą tego wyścigu i można by powiedzieć wręcz, że bez niego ta impreza straciłaby większość swojego kolorytu.

Kruchość zdrowia i kości

Wielkie Toury nie raz czy dwa pokazywały, że przewidywania to jedno, a rzeczywistość to drugie. Praktycznie za każdym razem któryś z głównych faworytów wypada z rywalizacji jeszcze przed pierwszymi trudnościami, acz w tym roku przez brak walki te wycofania zaczęły w pewnym momencie wychodzić na pierwszy plan.

Remco Evenepoel opuszczający wyścig jako lider, połamany Tao Geoghegan Hart wywożony karetką gdy był 3. w generalce, cierpiący po upadku Aleksandr Vlasov, rozsypane EF Education-EasyPost czy smutny koniec chorego Domenico Pozzovivo – nie to chcielibyśmy pamiętać, ale w tym roku ta wyliczanka była wyjątkowo długa i smutna.

fot. Giro d’Italia
Ostatni taniec Thibaut Pinot

Nie walczył o klasyfikację generalną. Dementował jakoby był zainteresowany trykotem najlepszego górala. Efekt? 5. miejsce w tej pierwszej i koszulka zabrana do domu. 33-letni (dzisiaj obchodzi urodziny) Francuz pojechał swój najlepszy Wielki Tour od 5 lat i pozostaje żałować, że jego dziwne taktyczne wybory i ciąganie rywali na swoich plecach doprowadziły do tego, że nie wygrał żadnego z etapów. Kończący karierę kolarz Groupamy-FDJ napisał jednak jeszcze jedną piękną historię do swojej bogatej księgi opisującej jego przygodę z kolarstwem i może wracać do domu z głową podniesioną bardzo wysoko.

Zdjęcie
fot. Groupama-FDJ
Brak dominacji

Tegoroczne Giro d’Italia zapisze się w historii jako wyścig, w którym brakowało jednego wyraźnego bohatera. Żaden z zawodników nie wygrał więcej niż 2 etapów (a tyle zgarnęli tylko Nico Denz i Remco Evenepoel), żadna z ekip nie mogła świętować więcej niż 3 sukcesów tego typu. Nawet pod względem narodowym nie obejrzeliśmy jednostronnego widowiska. Ba! Pierwszy raz w historii w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej Wielkiego Touru mamy przedstawicieli 10 różnych państw.

fot. Giro d’Italia
Czy to już narodziny legendy?

Nie wiem kiedy można zacząć nazywać kogoś legendą. Teoretycznie Primož Roglič nie pasuje do takowej na pierwszy rzut oka, ale trzeba mu przyznać jedno – jest najskuteczniejszym kolarzem w historii World Touru jako cyklu. To jego 14 wygrany wyścig najwyższej kategorii co czyni go absolutnym rekordzistą w tej kategorii – 12 takowych ma w swoim dorobku Alberto Contador, a 11 Chris Froome.

Słoweniec jest na pewno legendą w swoim kraju, a moment, w którym na podjeździe pod Monte Lussari przy defekcie pomagał mu ruszyć pod górę zawodnik, z którym razem zdobywali 16 lat temu złoty medal Mistrzostw Świata Juniorów w skokach narciarskich, czyli Mitja Mežnar był pięknym dopełnieniem tego jak bardzo w historii tego niewielkiego kraju zapisał się 33-latek z Jumbo-Visma. Tadej Pogačar urodził się o 10 lat za późno i musi teraz robić wszystko by przebić piękną legendę, którą stworzył sobie jego starszy rodak.

Dzika karta? Wykorzystamy w 100%!

Ostatnimi czasy coraz częściej zdarzało się, że zaproszone zespoły niekoniecznie potrafiły zaznaczyć swoją obecność w zmaganiach. Były etapy Tour de France, gdzie dyrektor wyścigu musiał wręcz wymuszać na kolarzach by była jakakolwiek ucieczka, na La Vuelcie często hiszpańskie Pro Teamy nie dorastają do pięt swoim rywalom, tymczasem podczas Giro d’Italia praktycznie każdy z zespołów pokazał, że zasłużył na to zaproszenie, choć nie było to przed startem takie oczywiste.

Israel – Premier Tech dzięki Derekowi Gee, ale i chociażby Marco Frigo pisał piękną historię każdego dnia, EOLO-Kometa kończy wyścig z wygranym etapem i wieloma dniami dzierżenia koszulki najlepszego górala, Green Project-Bardiani CSF-Faizanè może i momentami zawodził, ale z pewnością waleczności kilku zawodnikom tej formacji nie można odmówić, a Team Corratec – Selle Italia mimo składu, który na co dzień ma problemy w walce z ekipami kontynentalnymi udowodnił, że można pięknie uciekać, starać się do końca dodając kolorytu imprezie gdy innym się nie chce. Brawo!

Zdjęcie
fot. Team Corratec – Selle Italia
Poprzedni artykułJoão Almeida: „Wezmę udział w Tour de Pologne i Vuelta a España”
Następny artykułZłote Koło Dobczyce 2023: Filip Gruszczyński wygrywa wyścig
Niegdyś zapalony biegacz, dziś sędzia siatkówki z Pomorza, przy okazji aktywnie grający w jednej z trójmiejskich drużyn. Fan kolarskich statystyk i egzotycznych wyścigów. Marzenie związane z tą dyscypliną? Wyjazd na Mistrzostwa Świata do Rwandy w 2025 roku.
Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Jarek
Jarek

Dzięki Panie Jakubie za wyciągnięcie pozytywów z tego wyścigu.
Dobrze się to czyta.
Pozdrawiam
PS. Do kiedy kontrakt w IPT ma Derek Gee?… 🙂

Łukasz
Łukasz

„Nie wiem kiedy można zacząć nazywać kogoś legendą. Teoretycznie Primož Roglič nie pasuje do takowej na pierwszy rzut oka” Dlaczego nie pasuje? Kogo w takim razie osobiście Pan nazwałby legendą?

Cyclist Bielsko
Cyclist Bielsko

Panie Jakubie bardzo dziękuję za ten felieton 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

Domel
Domel

Podziękujmy uciekinierom za miłe akcenty tego wyścigu, bo potrafili nam osłodzić gorzką jazdę faworytów.

Bardzo dobry tekst Jakubie! Przyjemnie się czytało i fajnie, że jest ktoś kto nie narzeka na nudę, a w tej nudzie szuka ładnych historii, które piszą uparci kolarze. Rób tak dalej Jakub!

Andrzej
Andrzej

Miałem w głowie pomysły na jeszcze inne teksty podsumowujące Giro, np.: tekst krótko opisujący wyniki każdej z drużyn i subiektywne oceny członków redakcji albo artykuł o największych przegranych/wygranych Giro, tak jeszcze osobno, żeby trochę tym jeszcze pożyć, a jak nie teraz, to może po kolejnych Wielkich Tourach. Tak o podsuwam to, co przyszło mi do głowy.

Podsumowanie tego Giro raczej trafne i ciężko szukać punktów do szerszej dyskusji. Najbardziej zgadzam się z ostatnim akapitem, chwalącym drużyny zaproszone na ten wyścig. Drużyna z Izraela zaprezentowała się wcale nie gorzej niż niejedna drużyna z czołowej dywizji i pokazała, że warto dawać im szansę w tego typu imprezach w przyszłości (choć prawdopodobnie za rok będą mieli automatyczne zaproszenie na wszystkie wyścigi WT). Najbardziej na plus zaskoczyła mnie drużyna Corratec, o której sam mówiłem, że jest to lekkie nieporozumienie. Zawodnicy dawali z siebie wszystko i pokazywali się tam, gdzie mogli i powinni. Chwała im za to! Znacznie lepiej oglądało się to, niż zeszłoroczny Tour de France, gdzie, o ile pamięć mnie nie myli na 3. etapie uciekał tylko jeden zawodnik (Magnus Cort), a na 4. dwóch (znowu Cort i Anthony Perez). Jakby to zależało ode mnie, a drużyna spełniała wymagane kryteria, to nie zawahałbym się dać im kolejnej szansy w przyszłym roku! 🙂