Matej Mohorič
fot. Milano-Sanremo

Najbardziej przewidywalne siedem godzin kolarskiego kalendarza, a po nim najbardziej wybuchowe piętnaście minut. Sen o nadejściu wiosny ubiera w dłużące się bez końca kilometry, jednocześnie wbijając w fotel w tym rodzaju napięcia, którego nie jest w stanie wywołać żaden inny wyścig. Pierwszy monument sezonu każdego roku mami złudnymi obietnicami, ale rzadko dotrzymuje słowa, dryfując coraz dalej i dalej od swojego sprinterskiego rodowodu. Najłatwiejszy do ukończenia, ale najtrudniejszy do zdobycia, inkluzywny i nieuchwytny zarazem. Już w najbliższą sobotę rozegrana zostanie 114. edycja Milano-Sanremo, a legendarne Poggio i Via Roma wyłonią kolejnego króla wiosny. Czy w jego języku mówią na nią pomlad?

Włoska La Classicissima di primavera, najdłuższy wyścig jednodniowy kolarstwa szosowego w wydaniu zawodowym, tradycyjnie już otwiera tę fazę sezonu, w której roi się od klasyków, a gra o najwyższą stawkę zdaje się nie ustawać. Z wykutą w kamieniu nazwą i trasą niepodatną na zauważalne gołym okiem modyfikacje, Milano-Sanremo sprawiać może wrażenie jednej z najbardziej konserwatywnych imprez całego kalendarza, ale istnieje też druga strona medalu.

Pierwszy z monumentów sezonu to wyścig, który po pokonaniu przez jego uczestników dystansu 280 kilometrów ciągle nie przybliża do odpowiedzi na pytanie, kto zostanie jego kolejnym triumfatorem. 9 kilometrów od mety ciągle możliwe są wszystkie scenariusze, od sprinterskiego pojedynku z dużej grupy po niezapomniane solowe akcje, a podczas wybuchowego finału na Poggio i ulicach San Remo nawet najmniejsze zawahanie robi ogromną różnicę. Ta końcówka, tak otwarta i inkluzywna, a jednocześnie zmuszająca do desperackiego chwytania się niemal niedostrzegalnych szans, okazuje się wyjątkowo wrażliwa na zmiany zachodzące wewnątrz zawodowego peletonu. Jak papierek lakmusowy pokazuje, jaka myśl taktyczna aktualnie dominuje, wokół jakiego typu kolarzy budowane są drużyny i w jakim kierunku podąża rozwój młodych zawodników. My zorientowaliśmy się relatywnie niedawno, że nadszedł zmierzch ery klasycznych sprinterów, a tradycyjnie przynależne im trofea sukcesywnie wyszarpywane są przez kolarzy pokroju Tadeja Pogačara, Wouta van Aerta i Mathieu van der Poela. Milano-Sanremo wiedziało o tym już w 2017 roku. 

W związku z tym Poggio – zbyt mały, by zasłużyć na uwagę w obfitujących we wzniesienia wyścigach – podobnie jak prowadzący z niego techniczny zjazd i ostatnie zakręty przed ikoniczną Via Roma, mają obecnie jeszcze większą wagę. Nie służą już wyłącznie stopniowej eliminacji od tyłu. Okoliczności te sprawiają również, że tradycyjnie długa wyliczanka pretendentów do tytułu zdaje się coraz bardziej puchnąć, nikogo nie pozostawiając poza nawiasem, a lista triumfatorów z ostatnich lat zawiera kolarzy wszystkich specjalności: od zwycięzców wielkich tourów, przez puncheurów i artystów-uciekinierów, aż po kamikadze-inżynierów.

Tym, czego natomiast Milano-Sanremo zazwyczaj nie robi, jest koronowanie faworytów z pierwszego szeregu i zawodników, którzy na papierze wydają się stworzeni do rywalizacji na tej trasie. Czy również w najbliższą sobotę ktoś odważy się wydrzeć “należny” rywalowi tytuł?

Trasa

Kolarstwo szosowe ma ogromną słabość do utartych schematów, a do takich zdecydowanie należy trasa Mediolan-San Remo, od 1907 roku niezmiennie łącząca stolicę Lombardii z oddalonym o blisko 300 kilometrów liguryjskim wybrzeżem. Jej przebieg jest ugruntowany do tego stopnia, że profil pierwszego monumentu sezonu można sobie wytatuować nawet w mocno wyeksponowanym miejscu nie ryzykując, że straci ważność przed złożeniem ciała do grobu. To pisząc, zmuszona jestem jednocześnie zauważyć, że oficjalnym punktem startu (jak również zaplanowanej na piątek prezentacji drużyn) 114. edycji La Classicissimy jest nie Mediolan, a położone na południowy zachód od tej metropolii Abbiategrasso. 

Dalej wszystko przebiegnie już zgodnie ze standardowym harmonogramem, a pierwszą przeszkodą na liczącej 294 kilometry i 2137 metrów przewyższenia trasie tradycyjnie będzie Passo del Turchino (2,4 km, śr. 5,3%). Turkusowa przełęcz, okno na Morze Liguryjskie i Lazurowe Wybrzeże, sama w sobie nie ma większego wpływu na losy rywalizacji, ale najczęściej dzieli ją na dwie części i wyznacza ten moment, w którym tempo po raz pierwszy odczuwalnie rośnie. To tu, po pokonaniu ponad 130 kilometrów, naprawdę rozpoczyna się Milano-Sanremo.

Na kolejne przeszkody trzeba długo czekać, a widokowa szosa przyklejona do skalistego wybrzeża, antyczna Via Aurelia, zawsze robi wrażenie dopiero w retrospekcjach. Na tym etapie pierwszy monument sezonu to suspens, który staje się coraz bardziej nieznośny zarówno fizycznie jak i psychicznie, a odliczanie kilometrów do Tre Capi odwraca uwagę od niuansów natury przyrodniczej. Nierozłączne Capo Mele (1,0 km, śr. 5,0%), Capo Cervo (1,6 km, śr. 3,1%) i Capo Berta (1,7 km, śr. 6,9%) to głównie pirotechniczny pokaz kibicowskiej pasji, ale sporadycznie pozwalają one wyeliminować z gry pierwszych sprinterów oraz kolarzy, którym tej soboty wyjątkowo nie dopisała forma dnia.

Następna wspinaczka na trasie, a więc Cipressa (5.6km, 4.1%, max. 9%), jest dla Milano-Sanremo tym, czym dla L’Alpe d’Huez są Col de la Madeleine czy Col de la Croix de Fer. Tu rozkręca się piece i grilluje, nawet kosztem swoich własnych pomocników. Tu, po pokonaniu 267 kilometrów, rozpoczyna się prawdziwa walka.

Jeśli Cipressa otwiera decydującą fazę wyścigu, niepozorne Poggio di Sanremo (3.7km, 3.7%, max. 8%) i następujący po nim karkołomny zjazd stanowią jej absolutny punkt kulminacyjny. To najbardziej szalone, szargające nerwy 15 minut całego kolarskiego kalendarza, na które czeka się przez jesienne i zimowe miesiące, a później jeszcze przez 284 kilometry, które dzielą Mediolan i podnóże podjazdu. Nawet kiedy Poggio bezpośrednio nie wyłania zwycięzcy pierwszego monumentu sezonu, niemal każdorazowo wskazuje na scenariusz, według którego rozegrana zostanie końcówka, a na odcinku 5400 metrów pomiędzy szczytem podjazdu a linią mety na Via Roma zapisały się już dziesiątki dramatów i zwrotów akcji. Kto tym razem postawi tam wszystko na jedną kartę?



Pogoda

W sobotę peleton nie będzie musiał szukać wiosny na liguryjskim wybrzeżu, ta bowiem sama znajdzie ich już rano pod Mediolanem. To będzie długi, ale słoneczny i wystarczająco ciepły dzień (do 15 stopni Celsjusza), a wiatr w plecy na Cipressie i Poggio sprzyjać powinien ofensywnym zapędom.

Faworyci

Milano-Sanremo, przewrotny jak marcowa aura, jest zdecydowanie najbardziej inkluzywnym z monumentów kolarstwa, jednak rzadko nagradza tych, których najłatwiej jest sobie wyobrazić triumfujących na Via Roma. Kto tym razem zostanie królem wiosny?

Nic dwa razy się nie zdarza, ale ubiegłoroczny zwycięzca Milano-Sanremo, Matej Mohorič (Bahrain Victorious), nie będzie podczas podjazdu pod Poggio rozmyślał o sile poezji. Swój triumf sprzed 12 miesięcy 28-letni Słoweniec zawdzięcza drobiazgowemu planowaniu, wielu skrupulatnie przeprowadzonym testom i temu, że w kluczowym momencie poszedł na całość, zapominając o istnieniu własnego układu nerwowego. W tle zagrały też inne czynniki, jak lekki wiatr w plecy, eskorta całej kawalkady motocykli na ulicach San Remo i brak synergii w grupie pościgowej, ale te elementy działałyby na korzyść każdego innego kolarza, który tamtego dnia wykazałby dość śmiałości. W przeddzień kolejnej edycji La Classicissimy powstaje więc pytanie, czy tego rodzaju akcję można powtórzyć, ewentualnie czy jakiś inny zawodnik byłby w stanie wykraść Mohoričowi jego własny plan? Rozsądek podpowiada, że nie, ale rozsądek niewiele ma wspólnego z gnaniem z Poggio na złamanie karku. Znaczenie przewidywalności tego manewru również jest drugorzędne, ponieważ już przed rokiem na starcie w Mediolanie lider Bahrain Victorious oznajmił wszystkim chcącym słuchać, co zamierza zrobić i życzył rywalom powodzenia. Problem ze znajdowaniem odpowiedzi na ataki na zjazdach sprowadza się do tego, że na szali położyć trzeba znacznie więcej, niż w jakiejkolwiek innej konfiguracji terenu: od kolejnych ważnych punktów sezonu i kilku złamanych kości, po zdrowie i życie. Dla pozbawionego strachu Mohoriča triumf w Milano-Sanremo był wart dokładnie tyle, ale czy podobnie wycenią go Tadej Pogačar, Wout van Aert i Mathieu van der Poel? Ubiegłoroczny triumfator może bez żadnych ograniczeń uprawiać swoją kaskaderkę również dlatego, że Bahrain Victorious ma w odwodzie Freda Wrighta, Pello Bilbao i Jonathana Milana.

Jak inaczej to powstrzymać? Najlepiej nie dopuścić, aby Słoweniec znalazł się blisko czoła prowadzącej grupy na szczycie finałowego podjazdu, ale to wymagać będzie pełnego zaangażowania najlepszych wspinaczy zawodowego peletonu. Przed rokiem zawodnik Bahrain Victorious nie miał ani świetnego dnia, ani nie czuł się najlepiej po kraksie w Strade Bianche, a jednak zdołał przetrzymać ataki swojego genialnego rodaka. Tym razem przygotowania przebiegły zgodnie z planem, a Mohorič od początku sezonu znajduje się w formie życia, przypominającej jego niesamowite lato 2021 roku. Jeśli więc uda się go wyeliminować na Poggio, oznaczać to będzie, że albo wykrystalizowała się ekstremalnie selektywna grupka liderów, albo będziemy świadkami jeszcze dłuższego solowego ataku.

Oba te scenariusze wymagają zaangażowania kolarza, który dieslowskie silniki w typie Mohoriča zaciera na śniadanie, czyli Tadeja Pogačara (UAE Team Emirates). To on przed rokiem przeprowadził poszatkowany peleton przez szczyt Poggio, a następnie jako pierwszy uznał, że nie będzie ryzykował kariery i życia gnając za swoim starszym rodakiem. Skoro więc kolejny raz staje na starcie pierwszego monumentu sezonu, to zdecydowanie nie po to, aby jednego dnia nabić na licznik maksymalną możliwą pulę kilometrów. Będzie miał lepszy plan, a towarzyszące rozgrywaniu wyścigu okoliczności również mogą przemówić na jego korzyść. Ci sami ludzie, którzy twierdzą, że młody lider UAE Team Emirates za sprawą swojej dominacji zabija kolarstwo, marzą o jego solowej akcji na Cipressie, ale wypowiedzi samego Pogačara nie dają na to większych nadziei. 24-letni Słoweniec przyznał, że przed dwunastoma miesiącami źle wybrał moment ataku na finałowym podjeździe, momentalnie narażając się na podmuchy czołowego wiatru, co najprawdopodobniej oznacza, że w pełni skoncentrował się na Poggio i tym razem zgłębił temat ze znacznie większym zaangażowaniem. Prawdą jest, że na tym wzniesieniu trudno jest zrobić różnicę nawet najlepszym wspinaczom zawodowego peletonu, ale jeśli ktokolwiek będzie w stanie tego dokonać, to właśnie Pogačar w swojej obecnej formie i z niewielkim wsparciem relatywnie silnego (jak na tamto miejsce) wiatru w plecy. Jeśli rzeczywiście zdoła oderwać się sam, tempo będzie szalone, grupa pościgowa w strzępach, a wszyscy pomocnicy najprawdopodobniej usmażeni na poziomie well done. To nie czas i miejsce na wykłady z kolarskiej taktyki czy psychologii grupy, ale przy tych konkretnych założeniach warto pamiętać, że mniej liczna pogoń najczęściej okazuje się skuteczniejsza pod kątem decyzyjności i współpracy. 

Jednocześnie przestrzegam przed przekreślaniem Słoweńca w scenariuszu zakładającym sprint z bardzo małej grupy. Tak, jego porażka w ubiegłorocznym Ronde van Vlaanderen miała mocno komediowe zabarwienie i jeszcze długo żyć będzie w pamięci, ale ile już razy od pokonania Wouta van Aerta dzieliły go centymetry? Zbyt wiele, jak na zawodnika jego “specjalności”. Zbyt wiele, by pewnego dnia miało się nie udać. A kiedy już tego dokona, to na jednej z największych scen, bo tak wygląda wspaniałe życie Tadeja Pogačara.

Wout van Aert (Jumbo-Visma) oczywiście wygrywał już w San Remo tego gorącego, pandemicznego lata, kiedy kolarski świat przekonał się o pełnym spektrum jego talentu. Trudno więc kwestionować, że byłby w stanie dokonać tego samego wiosną, nawet jeśli obecny poziom jego przygotowania musi budzić pewne wątpliwości. W tym sezonie 28-letni Belg przejechał tylko Tirreno-Adriatico, w dodatku bez większej historii, choć jego praca na ściankach w Osimo pozwala wierzyć, że nie zniechęci go nawet najwyższe tempo na Poggio. Zawodnik Jumbo-Visma ewidentnie nie chce powtórzyć błędu z ubiegłych lat, kiedy zbyt wcześnie i zbyt szybko rozmieniał swoją formę na drobne, a następnie zawodził w kluczowych z jego punktu widzenia imprezach, ale to podejście nie powinno zaważyć na jego występie w Milano-Sanremo. Van Aert nie musi być najlepszą wersją samego siebie, aby znaleźć się na czele w najważniejszych momentach rozgrywania pierwszego monumentu sezonu, natomiast jest uwikłany taktycznie w taki sam sposób, jak w poprzedniej dekadzie był Peter Sagan. Dziś w peletonie jest oczywiście więcej kolarzy o podobnej skali talentu i wszechstronności, którzy skłonni będą z nim współpracować: Tadej Pogačar z młodzieńczej naiwności, Matej Mohorič ze względu na zbyt wysoką etykę pracy, a Mathieu van der Poel dlatego, że to historia ich życia. Żaden z nich nie byłby jednak dla lidera Jumbo-Visma rywalem pierwszego wyboru na okoliczność dwójkowego czy trójkowego sprintu, a to, że chętnie by z nim wspólnie uciekali wcale nie oznacza, że wsparliby go w pogoni, jeśli inny zawodnik znajdzie się na czele. Idealnym scenariuszem dla Van Aerta jest przebrnięcie przez Poggio wraz z jednym ze swoich pomocników – w tę rolę mogą wcielić się świetnie dysponowani Attila Valter lub Nathan van Hooydonck którzy zajmą się kasowaniem ewentualnych ataków podczas przejazdu przez San Remo, a następnie sprint z kilkunastoosobowej grupy. Ze znacznie mniejszej Belg też może się rzecz jasna okazać najszybszy, ale w przeszłości zbyt często partaczył tego rodzaju rozgrywki, żeby mu to z czystym sumieniem doradzać.

Jumbo-Visma ma też w swoich szeregach drugiego pełnoprawnego pretendenta do zwycięstwa w osobie Christophe’a Laporte’a. Trudno mi jest wyobrazić sobie scenariusz, w którym to Francuz znajduje się na czele wyścigu wraz z głównymi faworytami, a brakuje w tym układzie Van Aerta, ale jeśli znajdą się w prowadzącej grupie razem, może się zrobić naprawdę wesoło – z dużą korzyścią dla całej rywalizacji!

Czwartym do brydża jest wspomniany już Mathieu van der Poel (Alpecin-Deceuninck), na którym sezon przełajowy odcisnął jeszcze mocniejsze piętno, niż na jego belgijskim arcyrywalu. Dyspozycja Holendra nie należy więc do najwyższych, ale podobnie jak w przypadku Van Aerta wcale nie musi, a historycznie nogi rzadko zawodziły go w tę konkretną sobotę kolarskiego kalendarza. Za sprawą swojej eksplozywności lider drużyny Alpecin powinien być w stanie szybko odpowiadać na niemal każdą próbę odskoku na Poggio, ale od tego, jak daleko w grupie będzie się wówczas znajdował i kogo za sobą pociągnie, zależeć mogą losy całego wyścigu. Biorąc pod uwagę poziom prezentowany przez głównych rywali trudno zakładać, że Van der Poel byłby w stanie wymknąć się sam, ale dwójkowy czy trójkowy pojedynek na Via Roma to dla niego wymarzony scenariusz, podczas gdy w sprincie z małego peletonu gotowy jest on wesprzeć dobrze dysponowanego Jaspera Philipsena.

Warto się również zastanowić, jaka w tej układance będzie rola Sørena Kragha Andersena (Alpecin-Deceuninck). Nazwisko 28-letniego Duńczyka relatywnie rzadko wymieniane jest w zapowiedziach największych imprez kolarskich, ale jego gwiazda zazwyczaj jasno świeci nad Poggio di Sanremo w marcu. Być może da on ekipie Alpecinu dokładnie tę taktyczną przewagę, na jaką liczą kolarze Jumbo-Visma? Być może będzie on w stanie zaatakować na finałowych kilometrach wyścigu na wzór Jaspera Stuyvena (Trek-Segafredo), kiedy wszystkie oczy zwrócone będą na Mathieu van der Poela?

Będąc w temacie Duńczyków i zawodników Treka, nie sposób nie wspomnieć o Madsie Pedersenie. 27-latek wydaje się kolarzem idealnie skrojonym pod charakter i warunki rozgrywania Mediolan-San Remo, więc z perspektywy czasu bardzo dziwi, że zadebiutował w tym wyścigu dopiero przed dwunastoma miesiącami. Wówczas w sprincie za plecami Mohoriča pokonali go Van der Poel, Matthews i Pogačar, ale prawdopodobnie nie włożył on w ten wysiłek całego serca widząc, że najważniejsze rozstrzygnięcia już zapadły. Pedersen pokazał bardzo wysoką formę w Etoille de Besseges i Paris-Nice, w każdym wygrywając po jednym etapie. Co prawda z drugiej z wymienionych imprez wycofał się podając jako przyczynę przeziębienie, ale na pierwszy rzut oka wyglądało to raczej na część planu zbudowanego wokół jego występu w pierwszym monumencie sezonu. Zawodnik Trek-Segafredo jest bardzo skuteczny w sprintach z małej i średniej grupy, nie traci zimnej krwi, nie pogrąża się w taktycznych rozmyślaniach i uwielbia długie wyścigi rozgrywane w trudnych warunkach atmosferycznych. Wydaje się, że w drogę wejść mu więc może przede wszystkim przewrotna natura Milano-Sanremo, tak rzadko sprzyjająca idealnym kandydatom do odniesienia triumfu.

Spośród byłych zwycięzców wyścigu na starcie staną też Julian Alaphilippe (Soudal-Quick Step) i Michał Kwiatkowski (INEOS Grenadiers). Obaj na tym etapie swoich karier muszą polegać bardziej na dobrych dniach, niż liczyć na całe triumfalne kampanie, ale jeśli jeden z nich przypadnie właśnie na najbliższą sobotę, 30-letni Francuz i 32-letni Polak cały czas powinni być w stanie wiele wyczarować z optymalnego dla nich scenariusza: dużej selekcji na finałowym podjeździe i rozgrywki z kilkuosobowej grupy. Ekipa INEOS ma też jakieś poważniejsze plany związane z osobą Filippo Ganny, ale nie jestem pewna, na ile da się to połączyć z nadziejami Pogačara wobec Poggio. Może 26-letni Włoch odjedzie na płaskim odcinku po Cipressie?

Godny odnotowania skład nastawiony na mniejszą lub większą selekcję ma też EF Education-EasyPost, z dobrze dysponowanymi Neilsonem Powlessem, Magnusem Cortem Nielsenem i Alberto Bettiolem.

W ofensywnych scenariuszach zabłysnąć powinni również Benoit Cosnefroy (AG2R Citroen), Anthony Turgis (DirectEnergies), Magnus Sheffield (INEOS Grenadiers), Kasper Asgreen (Soudal-Quick Step) czy Jasper Stuyven (Trek-Segafredo).

Milano-Sanremo, wiosenne mistrzostwa świata, królestwo sprinterów. Takim wyścigiem pierwszy monument sezonu był do 2016 roku, a później nagle przestał, jednak kilku zawodników w najbliższą sobotę liczyć będzie na przełamanie tego niepokojącego z ich perspektywy trendu.

Pod tym kątem najciekawszy wydaje się skład Lotto Dstny z dwoma topowymi sprinterami: Calebem Ewanem i Arnaudem De Lie. Ten pierwszy bywał w przeszłości bardzo blisko triumfu w La Classicissimie, a w tym sezonie przegrane o włos stanowią główny motyw jego występów. Drugi ma szansę na dokonanie tego, co udało się Markowi Cavendishowi w 2009 roku, a pokonało Fernando Gavirię w 2016. Tylko czy sama drużyna zdoła pogodzić ich sprzeczne ambicje? A może świetnie wspinający się podczas pierwszych północnych klasyków De Lie wcale nie zamierza grzecznie czekać w peletonie?

Na mało prawdopodobny, ze względu na charakter listy startowej i prognozowane warunki atmosferyczne, sprint z większej grupy liczyć będą również Biniam Girmay (Intermarche-Circus-Wanty), Alex Aranburu, Fernando Gaviria (Movistar), Arnaud Démare (Groupama-FDJ), Bryan Coquard (Cofidis), Sam Bennett (Bora-hansgrohe) czy wspomniani już Jonathan Milan (Bahrain Victorious) i Jasper Philipsen (Alpecin-Deceuninck). 

W pierwszym monumencie sezonu udział weźmie aż ośmiu byłych zwycięzców wyścigu: Matej Mohoric (Bahrain Victorious), Jasper Stuyven (Trek-Segafredo), Wout van Aert (Jumbo-Visma), Julian Alaphilippe (Soudal-Quick Step), Michał Kwiatkowski (INEOS Grenadiers), Arnaud Démare (Groupama-FDJ), John Degenkolb (DSM) i Mark Cavendish (Astana Qazaqstan).

W 114. edycji wyścigu Milano-Sanremo wystąpi czterech Polaków: Michał Kwiatkowski (INEOS Grenadiers), Maciej Bodnar (TotalEnergies), Cesare Benedetti (Bora-hansgrohe) i Łukasz Wiśniowski (EF Education-EasyPost).

Wyścig Mediolan-San Remo 2023 rozegrany zostanie w sobotę, 18 marca.

Transmisja z wydarzenia od startu do mety (planowo od 09.45 do 17.45) w Eurosporcie 2, GCN+ i Playerze.

Poprzedni artykułBredene Koksijde Classic 2023: Gerben Thijssen z piątym triumfem w karierze
Następny artykułTour de Normandie Féminin 2023: Gladys Verhulst wygrywa, dwie Polki w „10”
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Michał
Michał

Myślę że w tym roku dojedzie kilku osobowa grupa i po sprincie z niej stawiam na Madsa Pedersena😊 spokojnie przetrzymuje takie podjazdy z najlepszymi a jest na tyle szybki że potrafi wygrywać finisze z całego peletonu.

Leszek
Leszek

Jak lubię te zapowiedzi to w tej przeszkadza mi kilkukrotnie użyte słowo „inkluzywny” jprdl to już nie ma polskich określeń? Otwarty, nieprzewidywalny, pełen niespodzianek?

Adam
Adam

Jak zwykle super zapowiedź, Pani Aleksandro!
Stawiam na van der Poela. 😊

Jacek
Jacek

Czytam tę zapowiedź już po wyścigu (wcześniej nie miałem czasu), i jak zwykle u Pani Oli ubawiłem się świetnie jej wyjątkowym stylem, podziwiając jednocześnie fantastyczną wiedzę o kolarstwie i jasny przegląd teraźniejszości. Nawet ten niesamowity błysk Ganny w jakimś stopniu P. Ola przewidziała ☺️