fot. Strade Bianche

Gdy zapyta się Toskańczyków o to, czy podróżują po Włoszech albo (to pytanie dla bardziej odważnych) po świecie, zazwyczaj odpowiadają, że nie mają takiej potrzeby, bo w swoim regionie mają wszystko, czego potrzebują do życia – pyszne jedzenie, piękne widoki i sprzyjający klimat. Raz w roku zapraszani są do tego miejsca najlepsi kolarze na świecie, otrzymując wyjątkową możliwość stania się na parę godzin częścią przyrodniczego i kulturowego krajobrazu, którego zazdrości Włochom cały świat. Benvenuti in Toscana!

Napisać, że Włochy są jedyne w swoim rodzaju to frazes. Na pewno są tacy, których ten kraj niczym nie ujmuje, ale generalnie włoska kultura robi w ostatnim czasie furorę. Od czasu, gdy powstały tanie linie lotnicze, które wciąż oferują relatywnie niedrogie bilety do różnych włoskich miast, Italia stała się popularnym kierunkiem wakacyjnym lub destynacją na city break. Polecieć na weekend do Mediolanu, Rzymu czy Neapolu nie jest żadnym problemem, a selfie pod katedrą Duomo czy Fontanną di Trevi zbiera lajki jak trzeba. Popularności Włoch w Polsce są winne również coraz bardziej obecne w przestrzeni internetowej blogi o Włoszech, pisane najczęściej przez Polaków tam mieszkających, czy też audycje radiowe. Poza tym moi rodacy z przyjemnością jedzą przecież pizzę i pastę, nawet jeśli obie te potrawy mają mało wspólnego z tym, co dostajemy na talerzach w restauracji we Włoszech. Jakoś nam to wszystko po prostu pasuje – nawet blisko, nie tak drogo, smacznie i ładnie. No i papież Jan Paweł II oraz Zbigniew Boniek wciąż robią nam dobrą robotę. I ja oczywiście też się w tym gronie znajduję – żeby nie było, że tylko się wymądrzam.

Mnie do Włoch zaciągnęło kolarstwo. Oglądając Giro d’Italia oraz inne włoskie wyścigi zamarzyłam pewnego dnia, by zacząć ten kraj poznawać. Chciałam zrozumieć fenomen tifosi, umiłowanie Włochów do tego sportu, a później, w myśl zasady, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, przeszłam do etapu poznawania kultury – historii, kuchni, stylu życia, krajobrazów, po których podczas wyścigów jeżdżą kolarze itd. Fakt, że sama uwielbiam jeździć na rowerze, sprawił, że chciałam również doświadczyć „kręcenia” po włoskich szosach. Jeszcze dużo (mam nadzieję) przede mną, ale namiastkę mam za sobą, nabijając kilometry nad jeziorem Garda i w Toskanii, w okolicach Lukki. W związku z tym wszystkim, o czym wyżej napisałam, gdy nadchodzi czas Strade Bianche, towarzyszą mi spore emocje. Dla mnie ten wyścig jest ucieleśnieniem włoskiej wyjątkowości i magii – jest po prostu piękny i jedyny w swoim rodzaju.

W ubiegłym roku francuski dziennik „L’Equipe” poprosił profesjonalnych kolarzy, aby wskazali swoje ulubione wyścigi w kalendarzu. Znakomita większość wymieniała Strade Bianche. Co ciekawe, wyjątkowym uwielbieniem darzą go nie tylko ci, którzy są predysponowani do walki o zwycięstwo. Dla wielu zawodowców jest to po prostu wyścig z gatunku must have – żeby po prostu doświadczyć ścigania się po toskańskich szutrach. Potwierdzają to posty zamieszczanie przez nich w mediach społecznościowych okraszone serduszkami i wypowiedzi, w których wychwalają atmosferę tego klasyku.

Od kilku sezonów mówi się o tym, że Strade Bianche powinien zyskać miano szóstego monumentu. Ale czy jest mu to do czegokolwiek potrzebne poza oficjalną etykietką? Zostawiam to pytanie otwarte. Pewne jest to, że wśród kolarzy i kibiców (nie tylko włoskich) cieszy się już wystarczającą i – mam wrażenie – rosnącą z roku na rok estymą. Nikt nikogo nie musi przekonywać, że w Strade warto wystartować, a zwycięstwo czy nawet miejsce na podium należy do bardzo prestiżowych. Zresztą nie należy zapominać, że zakochać się w tym klasyku skutecznie pomógł nam Michał Kwiatkowski, który triumfował w nim dwa razy – w 2014 i 2017 roku.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Michał Kwiatkowski (@kwiato)

Trzeba przyznać, że wyścig Strade Bianche ewoluował dość szybko. Od jakiejś tam trochę jednak fanaberii w 2007 roku, kiedy to odbyła się pierwsza edycja, dość szybko zaczął się cieszyć coraz większym uznaniem, a także zainteresowaniem. Na renomę pracował znakomity Fabian Cancellara, który wygrał go trzy razy, potem o tym, że Italia nie zawsze musi być słoneczna przekonał nas Tiesj Benoot (2018). Wreszcie nastały lata 2019-2022, kiedy to ręce w geście triumfu unosili kolejno Julian Alaphilippe, Wout van Aert, Mathieu van der Poel oraz Tadej Pogacar. To przecież kolarskie gwiazdy ostatnich lat – kolarze charyzmatyczni, nietuzinkowi, o ofensywnym charakterze, którzy symbolizują nową epokę w kolarstwie. Fakt, że zapisali się na liście zwycięzców naturalnie dodało wyścigowi kolorytu. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że rozwój wyścigu zbiegł się z zyskującym popularność kolarstwem gravelowym, ale kto wie, czy nie powinniśmy tego odwrócić? Czy przypadkiem nie wyścig Strade Bianche pokazał, jak wielką radochę może sprawiać jazda po piachu i kamyczkach? No jeśli nie sam, to na pewno jest jedną z przyczyn.

Gdy mówimy Toskania, to myślimy pagórki, cyprysowe aleje, wino Chianti, oliwki, oliwa, trufle, niespieszna, sielska atmosfera, Droga Gladiatora, gdzie kręcono film Ridleya Scotta pt. „Gladiator” itd., itd. I w to wszystko wjeżdżają zawodowi kolarze pędzący po szutrach, na rowerach szosowych, żadnych tam gravelach, 40-50 km/h… To mogło się wydarzyć tylko we Włoszech. Ale jest faktem i możemy się tym cieszyć już od 17 lat! W Strade Bianche piękno krajobrazu Toskanii kontrastuje ze sportową rywalizacją na najwyższym poziomie, szybkość ubranych w lycrę prawie dwustu facetów przeciwstawiona jest powolnemu życiu Toskańczyków lub wypoczywających tam turystów. Szutrowe sektory, których nachylenie sięga czasami prawie 20 proc. budują napięcie w wyścigu. Najpierw odsiewają tych najsłabszych i dysponujących gorszymi umiejętnościami technicznymi, a potem już boleśnie weryfikują wszystko razem wzięte – moc, technikę, dyspozycję dnia, doświadczenie. Gdzieś w tle tego wszystkiego majaczy się świadomość, że w miejscu tej akcji powstaje jedna z najlepszych oliw na świecie oraz przepyszne wino.

Napisałam już tak wiele, a to jeszcze nie koniec. Bo przecież został jeszcze Grande Finale wyścigu w Sienie. Stromy podjazd na Via Santa Caterina i upragniona meta na Piazza del Campo – sercu Sieny, charakterystycznym placu w kształcie muszli, gdzie w lipcu i w sierpniu odbywa się słynne Palio di Siena, czyli coś w rodzaju festynu, którego głównym punktem programu jest wyścig na koniu bez siodła. W Strade Bianche piękno i różnorodność Italii nie daje o sobie zapomnieć do samej mety. Mogłoby się przecież wydawać, że po przejechaniu szutrowych sektorów nic piękniejszego nie można już zobaczyć, ale to nieprawda. Okazuje się, że można jeszcze wjechać do średniowieczno-renesansowego miasteczka i zostać poddanym temu ostatniemu, ale jakże bolesnemu testowi w postaci ulicy św. Katarzyny. Zawsze mam ciarki, gdy widzę kolarzy przepychających korby na tej kilkunastoprocentowej stromiźnie, bo to cierpienie zestawione jest z urzekającym pięknem Sieny.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Strade Bianche (@strade_bianche)

Koniec. Ja postrzegam Strade Bianche właśnie tak. A jak Ty podchodzisz do tego wyścigu? Zostawiłam w tym tekście wiele otwartych pytań, nad którymi możesz się zastanowić do startu wyścigu. Ja tymczasem lecę po Chianti i jakieś przekąski. Ciao!

Poprzedni artykułStrade Bianche 2023: Kolarze drużyny AG2R Citroen wystartują w dżinsowych spodenkach
Następny artykułTrasa Tour de Pologne 2023: Start etapu z Pszczyny?
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Maciej
Maciej

Piękny tekst. Nic dodać nic ująć.

M@o2.pl
M@o2.pl

super artykuł!

Jacek
Jacek

Coś Pięknego coś cudownego Ślicznie napisane Również Kocham ten wyścig

Paweł
Paweł

Jest też kilka podjazdów na wiaduktach we Włochach. Jeden nawet stromy 😉 Droga z Bodzentyna przez Świętą Katarzynę na Przełęcz Krajeńską też jest malownicza 🙂 W Bodzentynie przy podjeździe do Puszczy Jodłowej, tam gdzie nachylenie dochodzi do 20 %, można zobaczyć konie. Nie mam porównania z trasami Italii ale po tym opisie może kiedyś się wybiorę na te białe szutry zamiast na La Bonette. Dzisiaj Strava zawyżyła segment szutrowy do 0,7 km, wliczyła asfalt.