Zwycięzca tegorocznej edycji Giro d’Italia Jai Hindley (BORA-hansgrohe) spotkał się we wtorek z dziennikarzami na wirtualnej konferencji prasowej, podczas której opowiedział o swoich długoterminowych planach, wśród których znajduje się między innymi debiut w Tour de France.
Niecałe dwie doby po tym, jak Hindley odebrał Trofeo Senza Fine w starożytnym amfiteatrze w Weronie spotkał się z dziennikarzami, by porozmawiać między innymi o nieco bardziej dalekosiężnych planach. Dziennikarze zagaili go o Tour de France.
– Nigdy nie mów nigdy. To byłoby moje ostateczne marzenie, jednak nie zamierzam powiedzieć, że jest to niemożliwe
– powiedział Jai Hindley, odpowiadając na pytanie, czy pewnego dnia powalczy o zwycięstwo w Tour de France.
Jednak zanim nastąpi debiut w Wielkiej Pętli, to Hindley wystartuje jeszcze w tym roku w hiszpańskiej Vuelcie.
– Jestem zawodowcem od pięciu lat i [przejechanie Tour de France] byłoby dla mnie z pewnością wielkim krokiem naprzód. Może wydarzy się to w przyszłym roku
– dodał Hindley.
Kolarz BORA-hansgrohe wspominał, jak w 2011 „na żywo” oglądał Cadela Evansa przy trasie Tour de France, który został pierwszym Australijczykiem-zwycięzcą tego wyścigu.
– To był roku, w którym po raz pierwszy przyjechałem do Europy na wyścigi. Przede wszystkim przebywałem w Belgii, ale wraz z rodzicami pojechaliśmy do Francji obejrzeć kilka górskich etapów Touru. Staliśmy przy trasie z rodziną i ze znajomymi – to było istne szaleństwo. Później okazało się, że Cadel wygrał. Wiedzieć, że wtedy tam byłem jest czymś bardzo fajnym. To był wielki moment dla australijskiego kolarstwa
– wspominał Hindley.
26-latek zdradził również, z powodu pandemii koronawirusa przez dwa i pół roku nie widział swoich rodziców. Drużyna BORA-hansgrohe wiedząc, że jej podopieczny zajmie dobre miejsce w Giro zorganizowała im podróż do Werony, by mogli świętować wspólnie z synem.
– To była wisienka na torcie. Drużyna zorganizowała moim rodzicom podróż last-minute. Ja chciałem to zrobić w połowie czerwca i gdyby nie to, to do tego czasu bym się z nimi nie zobaczył. To był niesamowity gest ze strony drużyny i sponsorów. Wyobraźcie sobie, że nie widzieliście swoich rodziców od dwóch i pół roku. To jest niewiarygodne, szalone. Ostatni rok był dla mnie bardzo trudny, miałem prawdziwy rollercoaster i gdy przechodzisz przez takie g… i nie możesz nawet fizycznie spotkać się z rodzicami to jest bardzo ciężko
– mówił Jai Hindley.
W wywiadzie Hindley’a nie zabrakło również wspomnienia trzech ostatnich kilometrów podjazdu Passo Fedaia, na których w rzeczywistości wygrał Giro.
– To był jedyny szalony dzień – poza tym wszystko było pod kontrolą. Nie mieliśmy w planach tego, aby zostawić wszystko na ostatni górski etap, ale tak ułożył się wyścig. Ponadto drużyna wykonała na tym etapie wspaniałą pracę. Nie znaliśmy tego etapu z rekonesansu – tylko kilku chłopaków znało ten podjazd. Ja spojrzałem dokładnie na profil i wiedziałem, że ostatnie kilometry będą bardzo trudne. Czekałem, czekałem i wreszcie zaatakowałem
– dodał Jai Hindley przyznając, że drużyna BORA-hansgrohe będzie w przyszłości jedną z tych, którą zdecydowanie trzeba będzie brać pod uwagę jeśli idzie o walkę w wielkich tourach.
OGLĄDAŁEM CAŁY WYŚCIG I TAK JAK ZAUWAŻYLI TO KOMENTATORZY – JA Z RESZTĄ BYŁEM TAKIEGO SAMEGO ZDANIA – ŻE W PEWNYM MOMENCIE BRAKOWAŁO EMOCJI NA TYCH NAJWAŻNIEJSZYCH ETAPACH.NO A NA TAKIE EMOCJE KIBICE CZEKAJĄ. POZA TYM HINDLEY JECHAŁ REWELACYJNE.
SZACUN DLA REKINA Z MESYNY. PIĘKNE ZAKOŃCZENIE KARIERY, CHOĆ MYŚLĘ ŻE NA TRASIE MISTRZOSTW ŚWIATA GO ZOBACZYMY 👍
Wyobraźcie sobie, że nie widzieliście swoich rodziców od dwóch i pół roku.
To się samo komentuje.