Vincenzo Nibali wykorzystał wizytę Giro d’Italia w Mesynie, by ogłosić ważną informację.
W jakiej formie „Rekin z Mesyny” jest – każdy widzi. Niestety w nie najlepszej, co było widać zarówno w poprzednich miesiącach, jak i po rozpoczęciu Giro d’Italia. Po niezłej (choć też nie takiej, jak za najlepszych lat) czasówce, przyszedł pierwszy, nie najtrudniejszy etap z metą na Etnie, gdzie niestety legenda włoskiego kolarstwa straciła ponad dwie minuty do dużej grupy z faworytami klasyfikacji generalnej.
Dziś, a więc dzień po tamtym wydarzeniu kolarz ogłasza, że ten sezon jest jego ostatnim. Nie jest jednak tak, że to, co stało się wczoraj, przekonało go, że nie ma już szans w starciu z młodszymi kolegami.
Bardzo mi zależało, by przekazać wam tę wiadomość właśnie tutaj – w moim rodzinnym mieście, w miejscu, gdzie się urodziłem i gdzie narodziła się moja kolarska pasja. Otóż, po zakończeniu tego sezonu kończę z profesjonalnym ściganiem. To normalne – myślę, że na każdego przychodzi kiedyś czas
– mówił kolarz, który i tak długo wytrzymał ścigając się na najwyższym poziomie.
Swoje pierwsze zwycięstwo – w protourowym GP Plouay odniósł w 2006 roku, a jeszcze w 2018 wygrywał Milano-Sanremo. Dobrze o jego długowieczności świadczy także fakt, że Fabio Aru – kolarz, który miał być jego następcą, zakończył karierę 12 miesięcy przed nim.
Jak do tej pory jego ostatnim zwycięstwem jest to odniesione w zeszłym roku – w Giro di Sicilia. Gdyby tak pozostało już do końca – miałoby to swój duży wymiar symboliczny. Jednak jeszcze większą wymowę miałoby, gdyby w swoim ostatnim sezonie w karierze „Rekinowi” udało się upolować jakiś żer podczas wyścigu, z którym przez wiele lat był kojarzony. Czy to możliwe? Z pewnością nie będzie o to łatwo, ale takich kolarzy jak on nie warto skreślać.