fot. Deceuninck-Quick-Step/Getty Images Sport

Miał być wielki finał triumfalnego pochodu i rok lwa, jakiego nie widział chiński kalendarz. Zamiast tego jest wielka radość z powrotu kibiców na zbocza ikonicznych hellingen wymieszana w równych proporcjach z żalem, że bohater całej Belgii kolejny już raz nie dopełni swojego przeznaczenia. Piątek wylał na głowy kubeł zimnej wody i uświadomił, że choć coraz częściej zaprzeczamy nowej rzeczywistości uciekając w eufemizmy, świat nie jest takim, jak dawniej. Za sprawą najdłuższej od ponad 20 lat edycji wyścigu, niedziela zaaplikuje jednak słodką pigułkę zapomnienia i wciągnie w wir niepowtarzalnego audiowizualnego spektaklu, jakim jest drugi monument sezonu. Piękna nie tylko z nazwy Ronde van Vlaanderen to największe święto kolarstwa i kwintesencja życia, które chce toczyć się dalej.

Przyjemnie jest obserwować dokonującą się w ciągu ostatniej dekady ewolucję kolarstwa szosowego. Toczące się pomiędzy drużynami boje o punkty połączone z nieposkromionymi ambicjami kolarzy młodszych generacji sprawiają, że do lamusa odchodzi instytucja wyścigu przygotowawczego, a Omloop Het Nieuwsblad, E3 Harelbeke czy Dwars door Vlaanderen cieszyć się mogą zwycięzcami największego kalibru. Za sprawą gry w otwarte karty mniejsze, choć posiadające długie tradycje imprezy jednodniowe są obecnie czymś więcej, niż mozolne wydeptywaną drogą do celu, a jednocześnie cel ten pozostaje jasny: pomiędzy wieszczącym wiosnę Milano-Sanremo i obiecującym piekło Paryż-Roubaix jest nim finałowy akt belgijskiej części kampanii północnych klasyków, czyli Ronde van Vlaanderen.

Już w najbliższą niedzielę (3 kwietnia) wiodąca z Antwerpii do Oudenaarde trasa kolejny raz zakreśli niezliczona pętle i zygzaki, a na brukowanych podjazdach regionu Vlaamse Ardennen zbiorą się spragnieni sportowych emocji i belgijskiego piwa entuzjaści kolarstwa. Potencjalnego zwycięzcę od chwili triumfu dzielić zaś będzie rekordowy w tym milenium dystans 272,5 kilometra, usłany osiemnastoma ikonicznymi hellingen, których nazwy stanowią abecadło tej dyscypliny sportu.

Trasa

To nie żart, przed nami najdłuższa edycja Ronde van Vlaanderen od 1998 roku (wówczas trasa liczyła 277 kilometrów) i bynajmniej nie mówimy o subtelnej różnicy – tegoroczna trasa jest dłuższa od pokonywanej w ubiegłym sezonie o ponad 18 kilometrów, licząc 272,5 kilometra. Tak poważna zmiana dystansu może mieć oczywiście wpływ na ostateczne losy wyścigu, jednak nie zmienia jego charakteru, ponieważ wynikła ona z innego poprowadzenia odcinka dojazdowego pomiędzy startową Antwerpią i głównym skupiskiem ikonicznych hellingen.

Podczas 106. edycji De Ronde zawodnicy zmierzą się zatem na dystansie liczącym aż 272,5 kilometra i 2281 metry przewyższenia, pomiędzy Antwerpią i Oudenaarde wspinając się na charakteryzujące region nazywany Vlaamse Ardennen hellingen 18 razy. Tradycyjnie jedynymi atrakcjami inaugurujących rywalizację 135 kilometrów będą brukowane sektory na Lippenhovestraat i Paddestraat, ale ciekawa zmiana nastąpiła w otwierającej sekwencji podjazdów, gdzie na pierwszy ogień pójdzie ikoniczny Oude Kwaremont, zastępując w tej roli Katteberg. 

Z trasy zniknął też Eikenberg, zastąpiony Achterbergiem, ale od 154. kilometra peleton podążać już będzie utartymi przez lata ścieżkami. Za pierwszy sprawdzian dnia posłużą zatem pokonywane w krótkich interwałach Kortekeer, Achterberg, Wolvenberg, Holleweg, Molenberg, Marlboroughstraat, Berendries i Valkenberg, choć wypada powiedzieć dość jasno, że pomiędzy pierwszym przejazdem przez Oude Kwaremont i ostatnim przez Paterberg niewiele jest odcinków, na których pozwolić sobie można na nieuwagę.

Na zaczerpnięcie oddechu na papierze pozwala 15-kilometrowy sektor pomiędzy Berg Ten Houte i Kanariebergiem. W rzeczywistości jednak właśnie tam tempo (o ile to możliwe) jeszcze wzrasta, a walka o pozycję zyskuje na intensywności, ponieważ oba podjazdy kreują warunki dogodne do przepuszczenia ataku wyprzedzającego większość przewidywanych ruchów.

Co następuje później, to bowiem decydująca faza wyścigu, którą otworzy pierwszy przejazd przez ikoniczną sekwencję Oude Kwaremont-Paterberg. Wspaniale będzie ponownie je zobaczyć zalane kibicami, nawet jeśli rezultat, na który lokalni fani kolarstwa liczyli najbardziej, znajduje się już poza spektrum możliwości. Po tej eksplozji barw, radości i mocy, znacznie już przerzedzone grono protagonistów imprezy zmierzy się z Koppenbergiem, Steenbeekdries, Taaienbergiem i Kruisbergiem.

Finał finałów to ostatni przejazd przez Oude Kwaremont-Paterberg i 13-kilometrowy odcinek dzielący wierzchołek tego drugiego od linii mety w Oudenaarde. 

Pogoda

Zmartwię wszystkich, którzy trzymali kciuki za ten kwietniowy śnieg: do niedzielnego popołudnia w okolicach Oudenaarde dokona on już swego żywota, a dzień ten zapowiada się jako jedyny słoneczny i bezdeszczowy w tygodniowej prognozie pogody. Mimo tego, temperatury w zakresie od 2 do 9 stopni Celsjusza na dystansie ponad 270 kilometrów mogą dać się we znaki i wpłynąć na kształt grupy, z której wyłoniony zostanie zwycięzca rywalizacji.

Wyścig kobiet

Panie zmierzą się na dystansie 158,6 kilometra, pokonując przy tym sekwencję 11 podjazdów wyścigu elity mężczyzn, znajdujących się pomiędzy Wolvenbergiem i pierwszym przejazdem przez Oude Kwaremont-Paterberg.

Faworytką, jak to często bywa, jest broniąca tytułu Annemiek Van Vleuten (Movistar), ale w przeciwieństwie do Lotte Kopecky (SD Worx), Loreny Wiebes (Team DSM) i będącej na niesamowitej fali Elisy Balsamo (Trek-Segafredo) nie ma ona jeszcze przy swoim nazwisku tegorocznego triumfu w wyścigu na poziomie WWT.

Poza wyżej wymienionymi, na pewno liczyć się trzeba z wracającą po chorobie Marianne Vos (Jumbo-Visma), Grace Brown, Cecilie Uttrup Ludvig, Martą Cavalli (FDJ Nouvelle-Aquitaine Futuroscope), Emmą Norsgaard (Movistar), Chantal van der Broek-Blaak, Demi Vollering i Marlen Reusser (SD Worx).

Liderką ekipy Canyon-SRAM Racing na 19. edycję Ronde van Vlaanderen kobiet jest Katarzyna Niewiadoma, a w barwach Liv Racing Xstra zaprezentuje się Marta Jaskulska.

Faworyci

Miał być triumfalny pochód czarno-żółtego lwa przez zalane belgijskimi fanami kolarstwa hellingen, ale nadzieje umarły jeszcze szybciej, niż podczas zeszłorocznej edycji mistrzostw świata. Być może więc Flandria nie ma dla Wouta van Aerta wzajemności, a może problemem jest fakt, że w szerokiej gamie jego talentów nie znajduje się trafianie z formą (lub trafianie w ogóle) na główne imprezy sezonu. Lista nieobecnych w 106. edycji Ronde van Vlaanderen kolarzy jest oczywiście znacznie dłuższa – znajduje się na niej cały zdolny rywalizować na brukach skład drużyny Israel-Premier Tech, ale chociaż absencja 27-letniego lidera Jumbo-Visma będzie najmocniej odczuwalna, nie oznacza to, że zwycięstwo w drugim z wiosennych monumentów komukolwiek przyjdzie łatwo. Zobaczmy zatem, kto cały czas zgłasza zdolność, by podjąć tę walkę.

Na pierwszy plan wysuwa się postać Mathieu van der Poela (Alpecin-Fenix), a rozważania na temat tego, czy w decydującej fazie rywalizacji łatwiej byłoby mu z Woutem, czy bez Wouta, uważam za drugoplanowe. Za sprawą wycofania się swojego wieloletniego rywala, Holender stracił oczywiście kompana, który w krytycznych momentach uczciwie dzieli z nim trudy pracy na czele głównej grupy, a jeszcze częściej przed nią. Ale też kolarza zdolnego pokonać go w ewentualnym sprincie, a nagły brak silnego lidera może dodatkowo wpłynąć demobilizująco na resztę składu Jumbo-Visma, który był w ostatnich tygodniach zdecydowanie największą siłą w całym peletonie. Jednocześnie Mathieu zyskał czerwoną tarczę na plecach i nie ma wątpliwości, że będzie najbaczniej obserwowany przez pozostałych pretendentów, ale drugi monument sezonu tym między innymi różni się od pierwszego, że nie sposób go wygrać samym sprytem. Konieczne są znajomość lokalnych szos, potężne przyspieszenie na sztywnych podjazdach i umiejętność rozgrywania sprintu z małej grupy, a van der Poel wszystkie te atrybuty posiada. Jego tegoroczny kalendarz startów, który nazwać trzeba oszczędnym, też zaczyna się jawić jako dodatkowy atut. W połączeniu z prezentowaną ostatnio formą tworzy zaś kombinację, która czyni lidera Alpecin-Fenix faworytem całego wyścigu. Reszta ekipy, choć na papierze bardzo solidna (G. Vermeersch, Dillier, Vermote, Meurisse) pod względem dyspozycji wypada na jego tle dość blado i trzeba się zastanawiać, czy zdoła zdać egzamin, jeśli przyjdzie im kasować jakiś nieoczekiwany ruch. Wyjątkiem są Michael Gogl i Jasper Philipsen – przy czym ten drugi będzie czekał na mało prawdopodobny galop z peletonu.

W przeciwnej sytuacji jest wspomniana Jumbo-Visma, która stanie na starcie w Antwerpii bez swojego pierwszoplanowego aktora, ale w odznaczającym się bardzo wysoką formą składzie, który w ostatnich tygodniach imponował siłą i (najczęściej) taktycznym błyskiem. Problem z potencjalnymi zastępcami van Aerta, czyli Christophem Laporte i Tiesjem Benootem jest taki, że podczas ewentualnego sprintu z małej grupy jeden rozprowadza swoich rywali, a drugi w połowie zaczyna bić im brawo. Gest piękny i zasadny, ale przynajmniej po części wyjaśniający, dlaczego Belg ma przy swoim nazwisku tylko trzy zawodowe zwycięstwa. Wspomniana kilkuosobowa rozgrywka na finiszu w Oudenaarde jest scenariuszem bardzo prawdopodobnym, dlatego holenderska drużyna powinna postawić na wysokie tempo w pierwszej części dystansu i naprzemienne ataki Laporte i Benoota w drugiej, licząc na dorywczą kooperację z pracusiem w stylu Mateja Mohorica i na to, że za którymś razem van der Poel się zagapi.

Po zaledwie jednej, nieśmiałej próbie na brukach w Dwars door Vlaanderen, trudno jest obiektywnie oceniać możliwości Tadeja Pogacara (UAE Team Emirates). Historia najnowsza potwierdza jednak, że dwukrotny zwycięzca Tour de France bardzo szybko się uczy, a jego występ w środowym klasyku był de facto bardziej obiecujący, niż wskazuje na to ostateczny wynik. Zabrakło oczywiście doświadczenia, a w konsekwencji dobrej pozycji w krytycznych momentach wyścigu, ale jego pogoń za atakującymi kolarzami i moc generowana na płaskich odcinkach kocich łbów musi dawać do myślenia. Tym bardziej, że dysponuje on znacznie mniejszym od większości bezpośrednich rywali dociskiem, co dla odmiany powinno okazać się jego atutem na najbardziej stromych podjazdach Flandrii. To prawda, że starania Pogacara w finale Milano-Sanremo spaliły na panewce, ale w kontekście Ronde van Vlaanderen lepszym punktem odniesienia jest równie interwałowy (mimo krótszego dystansu) Strade-Bianche, w którym 23-latek z Ljubljany nie miał sobie równych. Plan podbicia drugiego monumentu sezonu przez najmłodszego ze znakomitego tercetu Słoweńców ma poważne luki: największą wydaje się słaba na tle konkurencji drużyna, która prawdopodobnie wymusi na nim większą niż zazwyczaj rozwagę. Wizja ewentualnego sprinterskiego pojedynku z dominującymi nad nim fizycznie kolarzami też nie jest idealna, choć tu warto pamiętać, że po ciężkim wyścigu w Tokio poszło mu nie najgorzej. W niedzielę decydująca może się okazać niesamowita umiejętność koncentrowania się na ważnym dla niego celu, którą dysponuje Pogacar, więc być może bardziej zasadnym byłoby pytanie: jak bardzo chce on Flandryjskiej Piękności? Przekonamy się w najbliższą niedzielę.

Quick-Step pozostaje blady jak łydki po zimie, ale broniący tytułu Kasper Asgreen (Quick Step Alpha Vinyl) też potrafi wychodzić z cienia wtedy, kiedy liczy się to najbardziej. Łatwo zapomnieć o jego świetnym Strade-Bianche, bo w finale na Piazza del Campo zapomniał o nim sam realizator transmisji, ale trzecie miejsce w Sienie było bardzo dobrym omenem, podobnie jak dziesiąta lokata w rozgrywanym przed tygodniem E3 Saxo Bank Classic. Duńczyk mógł w Harelbeke finiszować czwarty lub piąty, gdyby w końcówce nieco bardziej mu zależało, a wcześniej z większym rozsądkiem odpowiadał na ataki Jumbo-Visma. Jego moc na podjazdach imponuje i wiemy już, że po ciężkim wyścigu jest w stanie pokonać w sprincie samego van der Poela, więc nawet przy nie do końca satysfakcjonującej dyspozycji wspierających go Yvesa Lampaerta, Floriana Senechala i Zdenka Stybara trudno wyobrazić sobie finał tegorocznej De Ronde, w którym go zabraknie. A może kontynuowana będzie mała tradycja z dwóch ostatnich edycji, w których obrońca tytułu “rozprowadzał” na ostatnich metrach nowego króla Flandrii?

Może więc powrót na klasyczne top listy zanotuje ekipa INEOS Grenadiers, stawiająca w Ronde van Vlaanderen na Dylana van Baarle i Toma Pidcocka. Pierwszy jest zazwyczaj niedoceniany, a forma drugiego zdaje się ostatnio błyskawicznie rosnąć, co stanowi optymalną kombinację do rozpętania taktycznego piekiełka w decydującej fazie wyścigu. Jeśli dodać świetnego Jhonatana Narvaeza, który dowiódł w tym roku ponad wszelką wątpliwość, że na szutrach i brukach czuje się lepiej, niż na bardziej (i zarazem mniej) klasycznych nawierzchniach, otrzymujemy skład zdolny nawiązywać do najlepszych wyników brytyjskiej drużyny kiedykolwiek wywalczonych w tych stronach. Czyli do połowy ubiegłej dekady.

Matej Mohoric (Bahrain Victorious) pewne wolałby, żeby również w niedzielę padał w północnej Belgii śnieg, choć od początku było to jeszcze mniej prawdopodobne, niż jego niedawne zwycięstwo w Milano-Sanremo. 27-letni Słoweniec jest w stanie po ciężkim wyścigu walczyć w sprincie z większością wymienionych wcześniej kolarzy, a w przypadku sprintu z kilkuosobowej grupy jego drugie miejsce można w zasadzie obstawiać w ciemno. Z jego perspektywy trudności pojawią się natomiast wcześniej, bo nie podlega dyskusji, że brakuje mu dynamiki, dzięki której byłby w stanie odpowiadać na przyspieszenia Pogacara, van der Poela czy Pidcocka na kluczowych podjazdach. Jego głównym zadaniem na niedzielę będzie więc obmyślenie kolejnego planu, dzięki któremu oni i on wjadą na finałową prostą w Oudenaarde w tym samym czasie. W ramach wsparcia dla Mohorica, ekipa Bahrain Victorious dała szansę na start w drugim monumencie sezonu Filipowi Maciejukowi, a obok niego w jej barwach pojawią się również doświadczony Heinrich Haussler, Jan Tratnik i Fred Wright.

Niewielu kolarzy błyszczało na początku roku tak jasno, jak Mads Pedersen (Trek-Segafredo), więc nie sposób o nim nie wspomnieć w również w kontekście Ronde van Vlaanderen. Prawda jest jednak taka, że światło to stopniowo gasło wraz z wchodzeniem coraz głębiej w sezon północnych klasyków, a w przeddzień drugiego z wiosennych monumentów znacznie solidniejszym kandydatem na lidera Treka wydaje się Jasper Stuyven. Forma 29-letniego Belga w ostatnich wyścigach rosła i niezwykle rzadko popełnia on taktyczne błędy, co jest atutem pozwalającym oszczędzić sporo energii. Jednocześnie nie zdecydowałabym się postawić pieniędzy przeciwko Duńczykowi, bo obok świetnej odporności na niesprzyjające warunki atmosferyczne, jego największy triumf w zawodowej karierze jest dziełem głównie jego nieprzewidywalności.

Piekielnie mocni, ale pozbawieni tej iskry bożej, dzięki której mogliby atakować na podjazdach lub rozgrywać na swoją korzyć sprinty, na starcie w Antwerpii staną Stefan Küng (Groupama-FDJ) i Victor Campenaerts (Lotto Soudal). Obaj są w bardzo wysokiej dyspozycji i wiedzą, że sami muszą wykreować swoje szanse na dobry wynik, co świetnie wróży niedzielnemu wyścigowi.

Inni pretendenci do walki o czołowe miejsca w 106. edycji Ronde van Vlaanderen to: Valentin Madouas (Groupama-FDJ), Ivan Garcia Cortina (Movistar), Nils Politt (Bora-hansgrohe), Greg Van Avermaet (AG2R Citroen), Michael Matthews (BikeExchange-Jayco), Alexander Kristoff (Intermarché – Wanty – Gobert Matériaux), Anthony Turgis (TotalEnergies), Rasmus Tiller (Uno-X Pro Cycling).

Polskę w drugim monumencie sezonu reprezentować będzie aż 5 zawodników: Łukasz Wiśniowski (EF Education-Easy Post), Maciej Bodnar (TotalEnergies), Filip Maciejuk (Bahrain Victorious), Szymon Sajnok (Cofidis) i Stanisław Aniołkowski (Bingoal Pauwels Sauces WB).

 

Wyścig Ronde van Vlaanderen 2022 zostanie rozegrany w niedzielę, 3 kwietnia.

Transmisja z wyścigu mężczyzn planowana jest od 9.45 do 17.25 w Playerze i od 10.30 do 16.45 na kanale Eurosport 1.

Transmisja z wyścigu kobiet planowana jest od 15.00 do 18.30 w Playerze i od 16.45 do 18.00 na kanale Eurosport 1.

Poprzedni artykułGran Premio Miguel Indurain 2022: Barguil zapewnia Arkea-Samsic kolejne zwycięstwo
Następny artykułTour of Thailand 2022: Mohd Hariff Saleh wygrywa, Alan Banaszek czwarty
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Domel
Domel

Na Szosie ma ogromne szczęście, że od lat piszesz dla Nich te zapowiedzi. To czysta przyjemność je czytać!