Jasper Philipsen, Arnaud Demare, Dylan Groenewegen
fot. Groupama-FDJ

Jasper Philipsen pokonał Groenewegena, Vivianiego, Bennetta i innych świetnych sprinterów na trasie pierwszego etapu UAE Tour.

Wiatr, ranty i koszmar faworytów, którzy stracili szanse na zwycięstwo, nim wyścig na dobre się zaczął. Tak w skrócie można opisać to, co wydarzyło się rok temu na początku pierwszego etapu UAE Tour. W naszej zapowiedzi tegorocznego wyścigu przewidywaliśmy, że tym razem historia się nie powtórzy, ale jednocześnie sugerowaliśmy faworytom, by zachowali czujność.

Niepotrzebnie – podobny profil etapu, podobne pustynne krajobrazy, a nawet miejsce akcji – Madinad Zayed to miejscowość oddalona o zaledwie 30 kilometrów od startu poprzedniej edycji wyścigu. Już samo to powinno przywołać wspomnienia z ubiegłego roku i zachęcić do bacznego obserwowania sytuacji na trasie.

Jednak tym razem początek rywalizacji nie zapowiadał żadnej rewolucji. Wszystko układało się do bólu typowo. Od peletonu błyskawicznie oderwała się niewielka, pięcioosobowa ucieczka, która niemal od razu uzyskała ponad czterominutową przewagę. Ta oczywiście to rosła, to spadała, ani na moment nie dając śmiałkom dużych szans na skuteczną walkę o spełnienie marzeń.

Tymi śmiałkami byli: Pawieł Koczetkow, Dmitrij Strachow (obaj Gazprom-RusVelo), Alessandro Tonelli, Luca Rastrelli (Bardiani CSF-Faizane) oraz Xander Vervloesem (Lotto Soudal). Dla każdego z nich wygranie etapu w worldtourowym wyścigu byłoby największym sukcesem w karierze (no może oprócz Koczetkowa – on był kiedyś mistrzem Rosji – niech państwo sami ocenią, który sukces jest cenniejszy). Jednak jako że ten cel wydawał się dość odległy, zawodnicy skupili się na walce o te mniejsze.

To spowodowało, że walka na lotnych premiach była dosyć zacięta. Pierwsza zamieniła się w taktyczną potyczkę pomiędzy Gazpromem, a Bardiani, z której zwycięsko wyszedł kolarz Rosjan – Strachow. Okazał się tam zdecydowanie szybszy od walczącego z nim Tonellego. Trzydzieści kilometrów później potwierdził swoją wyższość nad Włochem, dzięki czemu zapewnił sobie przejęcie czarnej koszulki dla najaktywniejszego kolarza.

Jego przygoda z tyłu zakończyła się kilometr później, z powodu defektu roweru. Niewiele jednak stracił. W dalszej części etapu ucieczka, pozbawiona namacalnego celu, spuściła nieco z tonu i pewnie szybko dołączyłaby do swojego dawnego towarzysza broni, gdyby nie to, że peletonowi niespecjalnie spieszyło się do jej skasowania. Ostatecznie zrobił to dopiero na 20 kilometrów przed metą.

Wchłonięcie grupki nie zmieniło nastawienia peletonu, który wciąż poruszał się raczej niespiesznie, jakby zupełnie nie przejmując się polskimi kibicami liczącymi na obejrzenie końcówki Wyścigu Dookoła Andaluzji. Być może zainteresowani obejrzeniem ewentualnego zwycięstwa Wouta Poelsa zainteresowani byli jego koledzy z Bahrain-Victorious, którzy w pewnym momencie ustawili się na czoło wyścigu, choć w ich składzie brakowało sprintera pokroju Bennetta, Vivianiego czy Philipsena.

Jonathan Milan – zawodnik na którego pracowali, koniec końców nie liczył się w walce o zwycięstwo. To przypadło w udziale Jasperowi Philipsenowi, który na ostatnich metrach wyprzedził Sama Bennetta i Elię Vivianiego.

guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments