fot. Lotto-Soudal

Rok 2021 nie przyniósł Kamilowi Małeckiemu zbyt wielu przyjemnych chwil. Najpierw była długa walka o powrót na rower, a gdy już wrócił, to nie był w stanie odnaleźć dyspozycji sprzed wypadku. Natomiast jego zespół – Lotto Soudal po sezonie straci sponsora i może wypaść z World Touru. Jak 26-latek podchodzi do tych kluczowych dla siebie i kolegów miesięcy? Czy całkowicie doszedł do siebie po urazie? W których wyścigach zobaczymy go w pierwszej części tegorocznej kampanii? Tego wszystkiego dowiecie się w poniższym wywiadzie. Zapraszamy do lektury.

Sezon coraz bliżej. Na jakim etapie przygotowań obecnie się znajdujesz?

Jestem w Altei, wraz z resztą drużyny zacząłem 10 stycznia zgrupowanie. Trenuję w Hiszpanii już od tygodnia – wcześniej byłem wraz z Sylvainem Moniquetem i Sebastienem Grignardem w Calpe [10 km od Altei – przyp.red]. Zdecydowałem się na ten krok, ponieważ w Polsce ciężko trenuje się o tej porze roku, a tutaj jest ładna słoneczna pogoda. Idealne warunki do jazdy na rowerze.

Właściwie cały poprzedni sezon straciłeś z powodu ciężkiej kontuzji. Ciągle odczuwasz jej skutki?

Niestety tak. Gdzieś na przełomie listopada i grudnia miałem kłopoty z kolanem, ale co ciekawe, po drugiej stronie. Z powodu tamtej nieszczęsnej kontuzji, moja lewa noga pracowała mocniej niż prawa. Teraz jest już dużo lepiej, choć moja rehabilitacja wciąż trwa. Całkiem niedawno w Bytowie powstała placówka “Avenir” i teraz spędzam tam sporo czasu. Pracują tam świetne osoby, którym bardzo dziękuję za wsparcie.

Myślę jednak, że miednica już nigdy nie przestanie mnie boleć. Staw jest zbyt zniszczony, poza tym  doszło do zwyrodnienia. Jednak nie chcę narzekać. Jest dobrze. Mogę jeździć na rowerze, biegać. Fakt, jeśli mocniej nacisnę na pedały, to czasami coś mnie zaboli. Czasem zaboli, jak wstaję, żeby się przejść. Czasem zaboli, jak nic nie robię. Do tego ten staw nie jest już w stanie funkcjonować tak jak kiedyś – ma mnóstwo ograniczeń. Najważniejsze jednak, że nie muszę myśleć o zakończeniu kariery. Mam nadzieję, że tak pozostanie. Liczę też na to, że mój staw będzie mi służył jak najdłużej, ale tu nie mam wątpliwości, że prędzej czy później będę musiał wymienić go na sztuczny. 

Czy ta wymiana może mieć jakiś wpływ na twoją karierę?

Teraz o tym nie myślę. Nawet nie wiem, kiedy się to stanie – czy będę po czterdziestce czy po pięćdziesiątce, ale myślę, że raczej nie będę już wtedy kolarzem zawodowym. Mówię raczej, bo pewności nigdy nie ma, lekarz mówi, że teoretycznie staw może odmówić posłuszeństwa w każdej chwili. Na pewno wiem, że będzie się stopniowo zużywał. Kolarstwo to jest niestety taki sport, w którym miednica cały czas pracuje, więc z roku na roku na rok staw, z którym mam problem będzie działał coraz gorzej.

Czy w takim razie w ogóle jest jakaś szansa, że kiedykolwiek wrócisz na poziom, który prezentowałeś przed wypadkiem?

Niestety nikt nie jest w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie. Ja ze swojej strony staram się przyzwyczajać do pojawiającego się co jakiś czas bólu. A czy to będzie miało przełożenie na wyniki? Niestety nie wiem. Mam nadzieję, że będzie dobrze, że wrócę na swój stary poziom. No ale przyszłości nie przewidzę, więc skupiam się na najbliższym sezonie. Tak naprawdę dla mnie to jest być albo nie być w kolarstwie. Robię więc wszystko, co w mojej mocy, by przygotować się najlepiej, jak to możliwe. Nawet jeśli nie wyjdzie, to nie chcę mieć sobie później nic do zarzucenia. Chcę wiedzieć, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby wrócić do dawnej formy.

Mówisz o swoim być albo nie być w kolarstwie. Właściwie to takiej samej sytuacji jest cała wasza ekipa. Po sezonie opuszcza was sponsor – Soudal. Pod znakiem zapytania stoi wasza przyszłość w World Tourze, bo na razie zajmujecie odległą pozycję w rankingu UCI za lata 2020-22, który będzie decydował o przyznawaniu licencji na sezon 2023. Jak przekłada się to na atmosferę wewnątrz ekipy?

Dyrektorzy sportowi nie wywierają na nas szczególnie dużej presji. Tyle tylko, że my wiemy, jaka jest sytuacja. To jest nasze być albo nie być, a my musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby utrzymać się w World Tourze. Jesteśmy bardzo skupieni na tym celu. Atmosfera wewnątrz drużyny jest super. Wszyscy są dla siebie mega pomocni. Bardzo chcemy, żeby to przełożyło się na poprawę wyników – zależy nam na tym, by odwdzięczyć się sponsorom za to, co dla nas zrobili.

Pewnie już nie możesz doczekać się swoich startów. Gdzie będziemy mogli zobaczyć cię w przyszłym roku?

Tak, mój plan jest już dość dokładnie zarysowany przez szefów ekipy. Wiem już, że zainauguruję sezon klasykami na Majorce. Potem jadę na Tour de la Provence, a pod koniec lutego mam dwa klasyki we Francji – Faun-Ardeche Classic i Drome Classic. Później będzie jeszcze Volta a Catalunya, Itzulia Basque Country i kilka innych wyścigów (pełny plan Kamila Małeckiego dostępny jest pod wywiadem). Ciężko mi powiedzieć, jaką rolę będę w nich odgrywać. Jeśli będzie szansa, na pokazanie się z dobrej strony, to będę jeździł aktywnie. Jeśli moja pomoc będzie potrzebna sprinterom na finiszach, to będę pomagał (jeszcze w barwach CCC Team Kamil Małecki bywał ważną częścią pociągów). Tak samo będzie w górach, zamierzam w stu procentach podporządkować się poleceniom ekipy.

Marzę, że uda mi się wypracować na tyle wysoką dyspozycję, by pojechać na jakiś wyścig w roli lidera albo po prostu wywalczyć sobie ją poprzez dobrą postawę na pierwszych etapach. Wiadomo, będzie to niesamowicie trudne, ale nie zamierzam rezygnować z marzeń. Chcę wrócić na poziom, który prezentowałem przed kontuzją, dlatego tej zimy bardzo ciężko pracuję. Oprócz rehabilitacji, bez której nie byłbym w stanie jeździć na rowerze, mam sporo siłowni. Dzięki temu przytyłem parę kilogramów i czuję się coraz lepiej w swoim ciele. 

Ważyłem 58-60 kilogramów i strasznie cierpiałem, przez co trudno było mi kończyć wyścigi, w których startowałem. Teraz ważę około 64 kg, więc widać, że waga poszła w górę, nabrałem trochę mięśni. Brakuje mi trochę tłuszczu, przez co wolniej się regeneruję. W moim przypadku najlepiej byłoby, gdybym miał około 7% tkanki tłuszczowej, a u mnie na razie licznik zatrzymuje się na 5%, więc trochę mi jeszcze brakuje. I tak jest jednak lepiej, niż w poprzednim sezonie, bo wtedy wyglądałem jak jakiś kościotrup. 

A mimo to startowałeś w wyścigach. Zacząłeś od Wyścigu Dookoła Danii. Ledwie udało ci się go ukończyć.

Tam chodziło o zapalenie ścięgna. Niestety dłuższa przerwa od ścigania dała o sobie znać. Intensywność wyścigu i poprzedzających go treningów okazała się zbyt wysoka i doprowadziła do kolejnych kłopotów. Nie mogłem w ogóle chodzić, miałem wszystko napuchnięte. Wygląda na to, że moje ciało po prostu nie wytrzymało tak dużej intensywności, po trwającej przez wiele miesięcy przerwy od startów. Dyrektorzy chcieli, żebym się wycofał, ale mi bardzo zależało na tym, by pierwszy wyścig po powrocie do ścigania nie zakończył się literkami “DNF” przy moim nazwisku.

Udało mi się, później walczyłem z tym zapaleniem prawie miesiąc. Przejechałem z nim jeszcze Tour of Norway, gdzie, przynajmniej do tej kraksy z udziałem samochodu, czułem się o wiele lepiej. Niby wciąż miałem kłopoty ze ścięgnem, ale już jechało mi się naprawdę fajnie. 

A nie bałeś się, że ścigając się z zapaleniem ścięgna ryzykujesz kolejnym dłuższym urazem?

Między Tour of Norway i Tour of Denmark był tydzień przerwy i w tym okresie brałem różne leki, miałem specjalną terapię, zakładałem tejpy – ogólnie robiliśmy wszystko, żeby zapalenie zagoiło się najszybciej, jak to możliwe. Efekt nie był idealny, ale wystarczający. Potrzebowałem przetarcia i cieszę się, że ekipa mi je zapewniła. Tym bardziej, że jeździłem w tych wszystkich wyścigach bez jakiejkolwiek presji. Nie musiałem pomagać kolegom z ekipy, choć oczywiście, w miarę możliwości starałem się to robić, a ekipa była zadowolona z moich występów.

Łącznie przejechałeś 14 dni wyścigowych. Czy choć raz poczułeś się tak, jak przed wypadkiem?

To jeszcze nie był ten czas, zresztą nawet teraz nie czuję jeszcze, że jestem takim samym kolarzem, jak przed wypadkiem. Moje ciało było inne, dużo sprawniejsze, mogłem pozwolić sobie na zdecydowanie więcej – teraz pewnych rzeczy po prostu nie jestem w stanie przeskoczyć, mam mnóstwo ograniczeń. Widać było to choćby na pierwszym zgrupowaniu. Było mi tam bardzo ciężko. Robiłem wszystko, by dorównać reszcie chłopaków, ale i tak zostawałem. Tyle że to był grudzień, pierwsze zgrupowanie, a ja byłem świeżo po wspominanych na początku problemach z kolanem. Teraz może być już tylko lepiej.

Kalendarz Kamila Małeckiego na sezon 2022:

26.01-30.01 – Mallorca Challenge (nie wiadomo jeszcze w ilu klasykach z cyklu pojedzie Małecki)

10-13.02 – Tour de la Provence

26.02 – Faun-Ardèche Classic

27.02 – Drome Classic

21-27.03 Volta Ciclista a Catalunya

04.04 – 09.04 Itzulia Basque Country

15.04 – Classic Grand Besançon Doubs

16.04 – Tour du Jura

20.04 – La Flèche Wallonne

24.04 – Liège-Bastogne-Liège

26.04-01.05 – Tour de Romandie

11-15.05 – Tour de Hongrie

24.05 – 29.05 Tour of Norway

05.06 – 12.06 Critérium du Dauphiné

 

 

 

 

 

 

Poprzedni artykułFabio Jakobsen pierwszym sprinterem Quick-Step Alpha Vinyl w Tour de France?
Następny artykułBardziej wymagająca trasa wyścigu Nokere Koerse
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments