fot. giroditalia.it

Przez wielkie miasta północy i industrialne niziny, niepoznane szlaki Apeninów i toskańskie sterrati, słoweńskie wioski i szwajcarskie przełęcze, do domu. Po ostatniej dekadzie, podczas której wyścig Giro d’Italia miał być ponad wszystko spektakularny i globalny, jego 104. edycja nie jest na pokaz nawet wtedy, kiedy mimochodem sięga po nazwy z firmamentu najjaśniejszych gwiazd. W tym roku amore infinito to nie blichtr i morze różowego confetti, ale kameralna opowieść o Włochach dla Włochów.

Gelato, gorgonzola, prosciutto crudo, a do tego tym razem nieco mniej popkulturowo ograne Brunello di Montalcino. Jeśli podobnie jak Andy Hampsten macie włoskie żołądki, za sprawą coraz bogatszej oferty portugalskich i niemieckich sieci supermarketów te produkty już na stałe zagościły w waszym menu. Jeśli zaś narodowości włoskiej są wasze serca, kolarstwo szosowe musi Wam najlepiej smakować w maju, bo maj to tradycyjnie miesiąc odrodzenia i początek najbardziej obfitującej w akcję fazy sezonu. 

To za nim tęsknimy podczas zimowej przerwy, to o nim skrycie marzymy ekscytując się klasykami, kiedy najlepsi specjaliści od wyścigów wieloetapowych po cichu szlifują formę w Sierra Nevada. Bo pierwszy wielki tour sezonu to zjawisko daleko wykraczające poza sportowe wydarzenie. To żarliwa, zaraźliwa i kompletnie pozbawiona organizacji pasja włoskich tifosi, która u zarania miała jednoczyć wbrew wszelkim podziałom i jednoczy po dziś dzień. To najnowocześniejszy z największych wyścigów etapowych, który jako pierwszy potrafił wyciągnąć rękę do przeciętnego kibica i stworzyć spójną medialną oprawę, idealnie wpisującą się w rytm naszego życia. Wreszcie to angażująca narracja rozpisana na wszystkie zmysły, która bezbłędnie przenika przez systemowe bariery i dociera to tego miejsca, które jest źródłem podejmowania większości nieracjonalnych decyzji.

I kiedy poczuliśmy się już całkiem komfortowo w przekonaniu, że wszystko o nim wiemy i że Giro d’Italia nie byłoby dłużej sobą bez tego zdumiewającego koktajlu brutalności, przesady i kiczu, organizatorzy wyścigu jeszcze raz zaskakują swoją świadomością nastrojów, z których szyć należy angażującą sportową narrację. Rozumieją, że po roku zamknięcia w domach, noszenia dresów i wypiekania własnego chleba na zakwasie nikt nie szuka ekstremalnych wrażeń. Dają nam więc Giro d’Italia momentami bardzo lokalne, nienachalnie eksponujące te Włochy, za którymi tęsknimy najbardziej, a następnie idą krok dalej, pokazując to, co kryje się tuż za rogiem. 

Jaka zatem będzie 104. edycja włoskiego wielkiego touru?

Otwarta

Ponieważ dwaj najwięksi faworyci staną na starcie w Turynie z największym bagażem znaków zapytania i niedopowiedzeń, a cała reszta stawki wydaje się tak wyrównana, że decydować może każda sekunda, każdy atak i każda niewykorzystana szansa.

Kameralna

Ponieważ obchodzi się bez zagranicznego grande partenza i bardzo oszczędnie sięga po ikoniczne przełęcze z najwyższej półki. Ponad połowa etapów rozegrana zostanie na północy, która jest domem Giro d’Italia, a topowe turystyczne miejscówki tym razem serwowane są jedynie mimochodem, bez zbędnego blichtru i zadęcia. Po ostatniej dekadzie, podczas której La Corsa Rosa miała być ponad wszystko spektakularna i globalna, jej 104. edycja ma klimat kameralnej opowieści o Włochach dla Włochów. 

Wyboista

W tym całkiem dosłownym wymiarze dlatego, że nie zabraknie w niej toskańskich sterrati, szutrowych podjazdów i finiszy na kostce brukowej. Ale będzie wyboista również dlatego, że poprowadzi peleton wieloma nieznanymi szosami Apeninów i Alp, długość etapów będzie sukcesywnie wzrastać wraz z upływem kolejnych tygodni, a ostatni z nich, jak przystało na Giro d’Italia, będzie absolutnie brutalny.

Tym, do których mędrca szkiełko i oko przemawia silniej niż przydługie opisy, proponuję bardziej nasycone faktami podsumowanie: 104. edycja Giro d’Italia to 2 etapy jazdy indywidualnej na czas (łącznie tylko 38,9 kilometra!), 8 etapów z metą na podjazdach, 1 górski tappone zakończony długim zjazdem i 5 etapów dedykowanych sprinterom. Pozostałe 5 odcinków, wiodących między innymi szlakami Tirreno-Adriatico, pagórkami Emilii-Romanii i szutrami Toskanii, najprawdopodobniej padnie łupem uciekinierów lub specjalistów od wyścigów klasycznych.

Trasa

Etap 1, 8 maja (ITT): Turyn > Turyn (8,6 km)

Walkę o koszulkę w najpiękniejszym z odcieni różu rozpoczniemy w Turynie, który sam w sobie najpiękniejszym z włoskich miast zdecydowanie nie jest, ale jego położenie na styku przedgórza Alp Zachodnich i Niziny Padańskiej sprawia, że okalają go zapierające dech krajobrazy. Sobotni etap jazdy na czas, który na miano prologu jest zbyt długi o zaledwie 600 metrów, poprowadzi kolejno lewym i prawym brzegiem Padu, a w zasadzie jedyną trudnością techniczną na trasie będą dwa nawroty w okolicach Ponte Isabella. Płaska natura odcinka otwierającego 104. edycję Giro d’Italia nie pozostawia złudzeń, że tego dnia do głosu dojdą najsilniejsi z kolarzy specjalizujących się w samotnych pojedynkach z tykającym zegarem.

Etap 2, 9 maja: Stupinigi > Novara (179 km)

Pierwszy z odcinków dedykowanych najszybszym zawodnikom peletonu. Nie będzie on z nich ani najdłuższy, ani najbardziej płaski, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można zakładać, że wszyscy sprinterzy przystąpią do niego diabelnie zmotywowani, a pociągi rozprowadzające (jeszcze) z pełnym uzębieniem, co czyni go niemożliwą do przepuszczenia okazją. Niedzielną podróż przez Nizinę Padańską urozmaicą jedynie symboliczne wzniesienia (będzie jedna premia 4. kategorii w okolicy Montechiaro d’Asti), ale warto zwrócić uwagę na dwa ciasne nawroty bezpośrednio poprzedzające finisz w Novarze – pozycja na drugim z nich może zadecydować o etapowym sukcesie lub porażce.

Etap 3, 10 maja: Biella > Canale (190 km)

Poniedziałkowy etap tegorocznego Giro d’Italia również przetnie Nizinę Padańską, dla odmiany południkowo, a pagórkowatawy (sic!) profil wytyczonej na ten dzień trasy zapowiada nieco więcej emocji. W drugiej części prowadzącego z Bielli do Canale odcinka pokonane zostaną trzy premiowane podjazdy, ale najważniejszy dla losów rywalizacji może okazać się ten bez kategorii (Guarane), zlokalizowany 15 kilometrów od linii mety. Wszystkie te przeszkody są jak najbardziej w zasięgu skutecznie rywalizujących w Milano-Sanremo sprinterów, ale włoski wielki tour ma w swoim sercu specjalne miejsce dla wykradających tego typu etapy harcowników.

Etap 4, 11 maja: Piacenza > Sestola (187 km)

We wtorek peleton porzuci północne niziny na rzecz przyjemnie pofałdowanych krajobrazów Emilii-Romanii, za sprawą których przyjdzie nam emocjonować się pierwszymi pojedynkami na podjazdach z prawdziwego zdarzenia. Daniem głównym tego dnia będzie bezpośrednio poprzedzający finisz w Sestoli Colle Passerino (4,3 km, śr. 9,9%, max. 16%), ale pokonywane wcześniej Montemolino (8,6 km, śr. 5,7%, max. 18%) i niepremiowana wspinaczka do Montecreto same w sobie mogą okazać się dostatecznie wymagającą próbą. Czy to zatem ten mityczny etap, na którym nie można wygrać Giro d’Italia, ale można go przegrać? Historia pokazuje, że włoski wielki tour najczęściej przegrywa się dopiero w jego ostatnim tygodniu, dlatego podczas tego odcinka lepiej poszukiwać odpowiedzi na pytanie, którzy kolarze będą gwiazdami dwóch pierwszych.

Etap 5, 12 maja: Modena > Cattolica (177 km)

Odcinek tak płaski, że już bardziej w Italii się nie da? Poczekajcie na ten z metą w Weronie! Na tle innych środowy etap wyróżnia się natomiast przebiegiem trasy tak prostolinijnym (straightforward, you know), że bez trudu mógłby zawstydzić autostrady w Utah i Kolorado. Prognozowany brak kolarskich uniesień zostanie po części zrekompensowany umieszczonymi w jej bezpośrednich okolicach atrakcjami z dziedziny geografii sportu i szerzej turystyki, jak Bolonia, Imola czy San Marino, ale Giro Wam wybaczy, jeśli macie lepsze plany na to popołudnie.

Etap 6, 13 maja: Grotte di Frasassi > Ascoli Piceno / San Giacomo (160 km)

Znając zacięcie naszych komentatorów, start czwartkowego odcinka najprawdopodobniej przerodzi się w małą powtórkę ze zjawisk krasowych, ale w jego dalszej części będzie liczyło się już tylko to, co (wysoko!) na powierzchni. Tego dnia peleton wjedzie w regiony, gdzie na przełomie zimy i wiosny rozgrywane jest Tirreno-Adriatico, a na dystansie 160 kilometrów zawodnicy zmierzą się z przewyższeniem sięgającym 3621 m. Tuż za półmetkiem w krótkiej sekwencji pokonane zostaną Forca di Gualdo (10,4 km, śr. 7,4%) i Forca di Presta (4,8 km, śr. 4,2%), podczas gdy walka o etapowy triumf rozegra się na finałowym podjeździe pod San Giacomo (15,5 km, śr. 6,1%). Ponieważ pierwsze informacje o samopoczuciu liderów zostały już zebrane, tego dnia najprawdopodobniej wyklaruje się, które drużyny zechcą sprawować rządy nad peletonem – tym bardziej, że regularny charakter wieńczącego rywalizację podjazdu bardzo temu sprzyja.

Etap 7, 14 maja: Notaresco > Termoli (181 km)

W piątek pozostaniemy w klimatach Tirreno-Adriatico, bo w menu znajdą się pagórki, wiodąca wzdłuż wybrzeża trasa i potencjalnie chaotyczny sprint. W przeddzień tego etapu zapewne warto będzie przeanalizować prognozę pogody, ale jeśli w międzyczasie nie dojdzie do jej radykalnego załamania, większych szaleństw ze strony Adriatyku bym się w połowie maja nie spodziewała. Jeśli więc liczycie tego dnia na kolarskie emocje, lepiej pokładać je w dostatecznie ambitnym składzie ucieczki dnia i/lub zaciętej rywalizacji specjalistów od wyścigów jednodniowych na krętym finiszu w Termoli.

Etap 8, 15 maja: Foggia > Guardia Sanframondi (170 km)

Piękno Giro d’Italia ma wiele odcieni, a jednym z nich jest fakt, że między weekendem i górskimi etapami można w tym wyścigu postawić znak równości. W tym punkcie oczywistości jednak się kończą, bo skalę trudności sobotniego odcinka relatywnie łatwo jest zbagatelizować, co ma związek z zaledwie 3005 metrami przewyższenia i tylko jedną wyrazistą dominantą w postaci Bocca della Selva (18,9 km, śr. 4,6%). Efekt może być taki, że padnie on łupem ucieczki, choć finałowy podjazd pod Guardia Sanframondi (3,8 km, śr. 6,4%) ma momenty pozwalające na rozerwanie głównej grupy i złapanie kilku liderów z opuszczoną gardą.

Etap 9, 16 maja: Castel di Sangro > Campo Felice (158 km)

Jeśli liderzy poprzedniego dnia zdecydowali się oszczędzać siły, to mieli rację, bo w niedzielę finałowe Campo Felice dla większości z nich wcale nie okaże się szczęśliwą krainą mlekiem i miodem płynącą. W menu 9. etapu Giro d’Italia znajdziemy aż sześć podjazdów i 3501 metrów przewyższenia, jednak najczęściej powtarzanym w kontekście tego odcinka słowem bez wątpienia będzie szuter. Tego typu sektory oczywiście nie są we włoskim wielkim tourze nowością, ale każdorazowo rozpalają wyobraźnię i dyskusje, a uczynienie pokrytego taką nawierzchnią wzniesienia (Rocca di Cambio) finałem ważnego górskiego etapu winduje jego rangę z ciekawostki na decydujący czynnik. Warto również zwrócić uwagę na brak zjazdu pomiędzy dwoma ostatnimi podjazdami, który jest rzadko spotykanym taktycznym darem od losu. Jeśli akurat nie ma się złego dnia, oczywiście.

Etap 10, 17 maja: L’Aquila > Foligno (139 km)

Bardzo wydłużony pierwszy tydzień 104. edycji Giro d’Italia zwieńczy etap dedykowany sprinterom, ale tak na 55-60%. Podjazd pod Sella di Como tuż po wyjeździe z L’Aquili gwarantuje bowiem całkiem przyzwoity skład osobowy ucieczki dnia, a łączny dystans 139 kilometrów daje relatywnie niewiele czasu na pogoń peletonowi, którego morale może być nieco nadszarpnięte 10 dniami pozbawionej przerwy rywalizacji.

18 maja – dzień wolny
Etap 11, 19 maja: Perugia > Montalcino (162 km)

Powrót do rywalizacji po pierwszym dniu przerwy będzie z rodzaju tych hors categorie, bo 11. etap wyścigu łączy w sobie wszystko, co Półwysep Apeniński ma do zaoferowania sympatykom kolarstwa: Toskanię, wino i sterrati. Ma też oczywiście Alpy na północy, ale umieszczenie ich w tym zestawie nie byłoby ani możliwe, ani moralnie poprawne. W środę na dystansie 162 kilometrów uczestnicy Giro d’Italia zmierzą się z bardzo pagórkowatą trasą, którą w drugiej połowie dodatkowo urozmaicą znane ze Strade Bianche odcinki szutrów (łącznie 35,2 km), a przewyższenie wyniesie 2364 metry. Modlitwy o deszcz będą dość powszechne, choć warto pamiętać, że w parze z dramatycznymi kadrami umorusanych błotem kolarzy wcale nie idzie wzrost poziomu trudności. Specjalne wyróżnienie należy się również lokalnie produkowanemu Brunello di Montalcino, które w roli gwiazdy winnego etapu zastępuje promowane w minionych latach nieco lżejsze trunki.

Etap 12, 20 maja: Siena > Bagno di Romagna (212 km)

Jeśli zdążyliście zwrócić uwagę na mało imponującą długość etapów tegorocznego Giro d’Italia, 12. odcinek jest tym punktem, w którym ten trend zaczyna się odwracać. Zaplanowanie pierwszego z przełamujących barierę 200 kilometrów etapów nazajutrz po fizycznie i psychicznie wyczerpującej rywalizacji na szutrach można odczytać jako prztyczek w nosy liderów lub mrugnięcie okiem do uciekinierów, zależnie od przyjętej perspektywy, ale to nie jedyna trudność, z którą przyjdzie im się zmierzyć. Umieszczone na trasie podjazdy nie należą do gwiazd pierwszego planu, ale są bardzo wymagające, szczególnie finałowy Passo del Carnaio (10,8 km, śr. 5,1%, max. 14%), a przewyższenie sięgające 4435 metrów na pewno wywrze odpowiednie wrażenie. Ostatecznie więc wygląda to na etap, który z dużym prawdopodobieństwem przypadnie w udziale uczestnikowi odjazdu dnia, ale pozostając w cieniu głośniejszych atrakcji może też wystawić na łatwy strzał mniej doświadczonych liderów na klasyfikację generalną.

Etap 13, 21 maja: Ravenna > Verona (198 km)

To ten etap, który zapowiadałam wcześniej jako najbardziej płaski, a 198 metrów przewyższenia na dystansie prawie 200 kilometrów nie pozostawia wątpliwości, że peleton zdążył zatoczyć niewielką pętlę i wrócić w okolice Niziny Padańskiej. Na trasie z Rawenny do Werony nie dzieje się nic, pozbawiony pułapek jest też finisz w mieście romansów bez happy endów, co zwiastuje luźny piątek w biurze.

Etap 14, 22 maja: Cittadella > Monte Zoncolan (205 km)

Na sobotę przypada jeden z tych odcinków, w których liczy się wyłącznie ostatni podjazd. Nikt jednak nie ma o to pretensji, kiedy tym podjazdem jest ikoniczny Monte Zoncolan (14,1 km, śr. 8,5%, max. 27%), nawet jeśli będzie on pokonywany od nieco łatwiejszej strony. Zazwyczaj to ostatni tydzień rozgrywania Giro d’Italia przewraca klasyfikację generalną do góry nogami, ale w przypadku 104. edycji imprezy początkiem tych przetasowań może się okazać właśnie 14. etap wyścigu, bo wspinaczka na piekielnie strome ściany finałowego podjazdu wymaga kombinacji formy i unikalnych predyspozycji, które dotąd nie były jeszcze w użyciu.

Etap 15, 23 maja: Grado > Gorizia (147 km)

Położony w Alpach Karnickich Monte Zoncolan zawsze przypominał o rzadko wykorzystywanej przez organizatorów Giro d’Italia szansie, jaką kreuje bliskość pięknej i górzystej Słowenii. Najprawdopodobniej ze względu na trudny do zignorowania układ sił w peletonie, uczestnicy włoskiego wielkiego touru po raz pierwszy od 17 lat odwiedzą ten sąsiadujący z Włochami kraj, ale 15. etap imprezy będzie wytchnieniem dla zawodników rywalizujących o wysokie miejsca w klasyfikacji generalnej. Start w położonym na lagunie Grado, lekko pagórkowata runda i dystans poniżej 150 kilometrów składa się na etap, w którym do głosu powinni dojść specjaliści od wyścigów jednodniowych. Nieobecność Pogacara i Roglica na pewno będzie odczuwalna, ale nie wyobrażam sobie, aby Matej Mohoric nie oddał swojej ojczyźnie właściwych honorów.

Etap 16, 24 maja: Sacile > Cortina d’Ampezzo (212 km)

Nie lubicie poniedziałków? Oni mają gorzej. Właśnie tego dnia rozegrany zostanie królewski etap 104. edycji Giro d’Italia, podczas którego grane będą złote przeboje Dolomitów. Z podjazdów dnia Passo Fedaia (14 km, śr. 7,6%, max. 18%) jest tym najdłuższym, Passo Pordoi (11,9 km, śr. 6,8%, max. 10%) pełni honory Cima Coppi, a Passo Giau (9,9 km, śr. 9,3%, max. 14%) jest najtrudniejszy, co nie napawa optymizmem zważywszy, że będą pokonywane właśnie w tej kolejności. Tuż po starcie uczestnicy włoskiego wielkiego touru zmierzą się również z La Crosettą (11,6 km, śr. 7,1%), która z jednej strony odciśnie swoje piętno na kompozycji odjazdu dnia, z drugiej zaś doda swoje trzy grosze do łącznej sumy przewyższenia, sięgającej na tym etapie 5710 metrów. WOW. Do mety w Cortinie d’Ampezzo prowadzi niemal 20-kilometrowy zjazd, a sam finisz poprzedzi krótki odcinek pokryty kostką brukową, który w obliczu skali zaplanowanych na poniedziałek przeszkód nie odegra już chyba żadnej roli.

25 maja – dzień wolny
Etap 17, 26 maja: Canazei > Sega di Ala (193 km)

Odcinek otwierający ostatni tydzień 104. edycji włoskiego wielkiego touru to dobry moment, by porozmawiać o etapach, na których przegrywa się Giro d’Italia. Bo to dziś. Pierwszy powód jest taki, że nie każdy kolarz jest w stanie wejść na odpowiednio wysokie obroty po dniu wolnym od pracy. Drugi, że na tle ikonicznych przełęczy Dolomitów wytyczona na środę trasa wygląda na tyle niewinnie, że aż chce się uwierzyć, że nie wydarzy się nic złego. Zjazdy z Canazei, przyjemny wiatr popychający peleton przez dolinę Adygi, hipnotyzujący zapach Lago di Garda, a później Passo di San Valentino (14,8 km, śr. 7,8%, max. 14%), Sega di Ala (11,2 km, śr. 9,8%, max. 17%) i 5 minut w plecy w klasyfikacji generalnej. Ostrzegałam.

Etap 18, 27 maja: Rovereto > Stradella (231 km)

Trzeba oddać organizatorom Giro d’Italia, że są oporni na sugestie. Szeroko krytykowany ze względu na podobną długość etap zeszłorocznej edycji imprezy znad Lago Maggiore nie został rozegrany w pełnym wymiarze tylko ze względu na fatalną pogodę, ale najwyraźniej nic straconego. Tym razem do najdłuższego odcinka wyścigu peleton wyruszy z Rovereto, które przed trzema laty gościło metę jazdy indywidualnej na czas, następnie zahaczy o południowy brzeg Gardy, a przez kolejne 140 kilometrów nie wydarzy się nic szczególnego. Dobudzić i ponownie rozruszać towarzystwo pozwolą niewielkie hopki na finałowych 30 kilometrach, gdzie można liczyć na interesującą rozgrywkę między uciekinierami, późne ataki lub, w najmniej optymistycznym wariancie, wyścig sprinterskich pociągów.

Etap 19, 28 maja: Abbiategrasso > Alpe di Mera / Valsesia (176 km)

Już dwukrotnie ostrzegałam przed pozornie łatwymi odcinkami, które mogą zostać niesłusznie zbagatelizowane przez bardziej ikoniczne etapy sąsiedzkie, ale to nie ten przypadek. Na średniej długości trasie z Abbiategrasso do ośrodka narciarskiego Alpe di Mera peleton pokona trzy umiarkowanej trudności podjazdy, a perspektywa sobotniej wizyty w Szwajcarii powinna sprawić, że czołowi zawodnicy klasyfikacji generalnej włoskiego wielkiego touru oddelegują harcowników do walki o etapowy triumf. 

Etap 20, 29 maja: Verbania > Valle Spluga-Alpe Motta (164 km)

Jeśli o mnie chodzi, Giro d’Italia mogłoby podążać szlakiem wielkich północnowłoskich jezior każdego roku. Prawda jest jednak taka, że ta nagła fascynacja organizatorów imprezy Lago Maggiore jest w istocie ukłonem w kierunku Filippo Ganny, który pochodzi z goszczącej start przedostatniego etapu wyścigu Verbanii. Główną areną zdarzeń będą zaś tego dnia nie jeziora, a góry, w których dojdzie do decydującego starcia pomiędzy najlepszymi kolarzami 104. edycji włoskiego wielkiego touru. Na dystansie zaledwie 164 kilometrów pokonane zostaną trzy przełęcze, wszystkie w drugiej części trasy, a przewyższenie sięgnie 3867 metrów. Podczas krótkiej wizyty w Szwajcarii zawodnicy zmierzą się z imponującym Passo San Bernardo (23,7 km, śr. 6,2%, max. 12%) i Splugenpass (8,9 km, śr. 7,3%, max. 12%), a finał etapu rozegrany zostanie na sprzyjającym eksplozywnym kolarzom Alpe Motta (7,3 km, śr. 7,6%, max. 13%).

Etap 21, 30 maja (ITT): Senago > Mediolan (30,3 km)

104. edycję wyścigu Giro d’Italia zamknie etap jazdy indywidualnej na czas, który tradycyjnie rozegrany zostanie w Mediolanie. Pozbawiona wzniesień, ale momentami kręta, miejska trasa o długości 30,3 kilometra zdecydowanie faworyzować będzie specjalistów w tej dyscyplinie, a w sprzyjającej temu sytuacji w klasyfikacji generalnej, może również pozwolić wszechstronniejszym pretendentom do tytułu na przechylenie na swoją korzyść szali zwycięstwa.

Faworyci

Pierwszy wielki tour sezonu to dwa tygodnie pełne niespodzianek, wywindowanych nadziei i opowieści o nowym układzie sił w peletonie oraz tydzień trzeci, najczęściej sprowadzający większość tych rozważań do poziomu gruntu. Sprawdźmy, jakie składy powalczą w tym roku o najpiękniejszą z kolarskich koszulek.

Team INEOS kontynuuje swoje oportunistyczne podejście do Giro d’Italia, które ubiegłej jesieni zaowocowało niespodziewanym triumfem Tao Geoghegana Harta i które bez wątpienia jest sprzeczne z filozofią stosowaną przez nich podczas Tour de France. W składzie zabraknie co prawda obrońcy tytułu, ale pojawią się Egan Bernal i Daniel Martinez, a na nieco dalszym planie Pavel Sivakov. Ten pierwszy przez wielu typowany jest na faworyta całego wyścigu, co biorąc pod uwagę wyłącznie jego ogromny potencjał zapewne byłoby słuszne, ale nie można zapominać o jego problemach z plecami, z którymi zmaganie się podczas tak długiego i trudnego do kontrolowania wyścigu może na bardzo wczesnym etapie udaremnić jego szanse. Ostatni raz widzieliśmy go podczas Tirreno-Adriatico, gdzie przegrał z Pogacarem, Landą, ale też Woutem van Aertem, a to już nie jest właściwy punkt odniesienia dla specjalisty tego kalibru. Plan B INEOSU, czyli Daniel Martinez, naskładał wiele niemożliwych do spełnienia obietnic po zeszłorocznym Criterium du Dauphine, ale start w Wielkiej Pętli bardzo szybko rozliczył go z braku doświadczenia i taktycznej ogłady. Na papierze, 25-letni Kolumbijczyk posiada wszechstronne umiejętności pozwalające skutecznie rywalizować w wielkich tourach, ale formą w tym sezonie dotąd nie imponował, więc aby pozostać w grze o różową koszulkę nawet wewnątrz swojej nowej ekipy, będzie musiał szybko wskoczyć na wyższy poziom. Niezależnie od ostatecznego układu sił, kolumbijscy liderzy będą mogli liczyć na silne wsparcie Filippo Ganny, Jonathana Castroviejo, Jhonatana Narvaeza i Salvatore Puccio. 

Jeszcze więcej emocji w przeddzień startu 104. edycji Giro d’Italia wzbudza drużyna Deceuninck-Quick Step, za sprawą wielkiego powrotu do rywalizacji Remco Evenepoela. 21-letni Belg ma z ostatniej wizyty w północnej Italii nie najlepsze wspomnienia, a według oficjalnej wersji podawanej przez ekipę Patricka Lefevere’a, jego rolą podczas kolejnych trzech tygodni będzie pomaganie Joao Almeidzie. Przeczy temu oficjalna lista startowa wyścigu, na której to Evenepoel jest w Deceuninck-Quick Step “jedynką”, podobnie jak wywiad Fausto Masnady dla Gazzetty dello Sport. Pierwszy start Evenepoela od czasu karkołomnego wypadku na zjeździe z Muro di Sormano i jednocześnie jego długo oczekiwany debiut w wielkim tourze budzi ogromną ekscytację i bardzo wiele pytań, a prognozy dotyczące jego występu w zasadzie obejmują pełne spektrum: od nieukończenia wyścigu po miażdżący triumf w klasyfikacji generalnej imprezy. Ponadprzeciętna zdolność regeneracji 21-letniego Belga jest niepodważalna, podobnie jak jego wszechstronność, a w ubiegłym sezonie udowadniał on już, że potrafi walczyć ramię w ramię z bardziej doświadczonymi kolarzami w górach. To pierwsze jeszcze nigdy nie było jednak przetestowane na przestrzeni aż 3 tygodni, trasa tegorocznego Giro d’Italia niespecjalnie pozwala uwypuklić najmocniejsze strony Evenepoela, a wspomniane pojedynki w górach miały znacznie mniejszy ciężar gatunkowy niż Monte Zoncolan czy combo Fedaia-Pordoi-Giau. Co ważniejsze, przed startem nie sposób przewidzieć jego formę na tle pozostałych, rywalizujących w minionych tygodniach liderów, a włoski wielki tour co do zasady nie jest szczególnie łaskawy dla młodzieży. O braku doświadczenia nawet nie piszę, bo widok z mostu w okolicach Sormano jeszcze na długo zastąpi wszystkie słowa. Zamiast więc pompować oczekiwania do chorych rozmiarów, zdrowiej dla samego zainteresowanego, ale również widzów będzie po prostu obserwować jego poczynania w 104. edycji Giro d’Italia, a odpowiedzi przyjdą same. Jeśli zdrowie, forma i szczęście dopiszą, a Evenepoel ubierze maglia rosa na podium w Mediolanie, postawi kropkę nad “i’ w swoim statusie kolarskiego ewenementu, ale dziś wcale nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz. I żeby była jasność: jeśli tego nie dokona, w żadnym stopniu nie umniejszy to skali jego talentu. Niezależnie zaś od tego, czy liderem Deceunincku okaże się Evenepoel, Almeida czy może Masnada, będą oni mogli liczyć na dość solidne wsparcie Remiego Cavagny, Jamesa Knoxa, Pietera Serry’ego, Mikkela Honore i Iljo Keisse.

Na młodość w 104. edycji Giro d’Italia stawia też Astana, która bez zbędnego pośpiechu przygotowywała Aleksandra Vlasova do roli lidera na wyścigi tego kalibru. Jego debiut w ubiegłorocznej edycji włoskiego wielkiego touru zakończył się już na 2. etapie, ale 25-letni Rosjanin zdołał bardzo poprawnie przejechać jesienną Vueltę, w której w ostatecznym rozrachunku nie przegrał z nikim, z kim przegrać byłby wielki wstyd. Wyniki uzyskane przez Vlasova w tegorocznych Paryż-Nicea i Tour of the Alps sugerują, że dalej rozwija się we właściwym kierunku i solidnie przepracował wiosnę, a szczyt budowanej przez niego formy powinien zbiec się z włoskim wielkim tourem w idealnym punkcie. Nie bez znaczenia dla jego szans będzie też charakter trasy wyścigu, której ubóstwo w zakresie liczby kilometrów pokonywanych przeciwko tykającemu zegarowi na pewno przemówi na jego korzyść. Wsparcie oferowane Rosjaninowi przez Astanę nie jest jak na możliwości tej ekipy wyborne, ale pomoc ze strony doświadczonych Luisa Leona Sancheza i Gorki Izagirre na pewno mu się przyda.

Zaskakująco ciekawie przedstawia się za to skład Bory-hansgrohe, w którym dominującym wątkiem będzie budujący materiał dowodowy pod swój nowy kontrakt Peter Sagan, ale w tle może rozgrywać się interesująca batalia pomiędzy Emanuelem Buchmannem i Matteo Fabbro. Tytularnym liderem drużyny na klasyfikację generalną bez wątpienia będzie 28-letni Niemiec, ale jego pasywny styl rozgrywania 3-tygodniowych wyścigów może pozostawić uchyloną furtkę 26-latkowi z Udine, który powinien już zacząć poważnie myśleć o budowaniu silniejszej pozycji w ekipie. 104. edycja Giro będzie też bardzo specjalną okazją dla innego jasnowłosego Włocha z północy, który wystartuje w swoim domowym wielkim tourze po pięcioletniej przerwie. Główną rolą Daniela Ossa, bo o nim mowa, będzie oczywiście wspierania Sagana wraz z Maciejem Bodnarem, ale być może zechce dodać od siebie coś ekstra na dwóch etapach, które zahaczą o jego treningowe trasy.

Po ubiegłorocznej Vuelcie bardzo solidnym kandydatem do walki o (co najmniej) podium klasyfikacji generalnej Giro d’Italia jest też Hugh Carthy, który poprowadzi wyjątkowo barwny skład EF Education-Nippo. Wnioskując z solidnych, ale pozbawionych fajerwerków występów w wiosennych wyścigach etapowych, 26-letni Brytyjczyk może okazać się jedną z dominujących sił w ostatnim tygodniu włoskiego wielkiego touru, a przygotowana na 104. edycję imprezy trasa dobrze wpisuje się w jego predyspozycje. W górach Carthy będzie mógł liczyć na talent Simona Carra, Jonathana Caicedo i Rubena Guerreiro, podczas gdy przez chaotyczne etapy dedykowane specjalistom od wyścigów jednodniowych poprowadzą go Alberto Bettiol i Jens Keukeleire. Po stronie doświadczenia w drużynie EF Education-Nippo zapisać możemy Tejaya van Garderena, choć jak wiemy, są to doświadczenia głównie złe. Harsh, I know.

Skład Jumbo-Visma na Giro d’Italia nie pozostawia złudzeń, że włoski wielki tour został przez nich złożony na ołtarzu ewentualnego sukcesu w Tour de France, ale w ich przypadku główna linia narracyjna i tak musiała sprowadzić się do powrotu na szosy Dylana Groenewegena. Czy Holender zdołał odbudować się psychicznie? Jak sytuacja z dramatycznego w skutkach finiszu w Katowicach wpłynie na jego reakcje w kolejnych sprinterskich potyczkach? 104. edycja Giro w płaskie odcinki wcale nie obfituje, co w połączeniu z tak czy inaczej wysoką stawką dodatkowo podwyższa presję, dlatego zastanawiam się, czy wrzucenie 27-latka od razu na tak głęboką wodę nie jest przesadnie ryzykownym pomysłem. Ale być może z najlepszymi trzeba postępować właśnie w ten sposób. Tymczasem liderem Jumbo-Visma na klasyfikację generalną będzie George Bennett, powszechnie lubiany autor frazy “to do a Landis” i pogromca Rafała Majki z Tour of California dawno temu. Jego fantastyczne występy w ubiegłorocznych włoskich klasykach sugerują, że lubi się ścigać po szosach, które niebawem odwiedzi Giro, ale już jego wyniki tej wiosny nie napawają optymizmem. Być może on też szykuje się na mityczny ostatni tydzień włoskiego wielkiego touru?

Na myśl o nim ciągle nie jest do śmiechu Simonowi Yatesowi (Team BikeExchange), który niewyrównane rachunki z Giro d’Italia ma od czasu swojego fenomenalnego wzlotu i bolesnego upadku w roku 2018. To ten z brytyjskich bliźniaków, który ma więcej cojones po hiszpańsku i integrity po angielsku, więc warto trzymać za niego kciuki, a niedawny triumf w Tour of the Alps dobrze świadczy o jego aktualnej dyspozycji. Ostatni tydzień włoskiego wielkiego touru jest w tym roku bardzo trudny, ale z drugiej strony znaleźć można bardzo wiele etapów, na których 28-latek z Bury powinien być w stanie przekuć swoje agresywne nastawienie i eksplozywność w całkiem wymierną przewagę, więc jego akcje w przeddzień startu stoją całkiem wysoko. Podczas trzytygodniowej rywalizacji Yates będzie wspierany między innymi przez bardzo doświadczonych Tanela Kangerta i Mikela Nieve.

O jak najlepszy wynik ekipy Bahrain-Victorious walczyć będzie baskijska koalicja Mikela Landy i Pello Bilbao, których doświadczenie na obfitującej w mało znane podjazdy, a jednocześnie ubogiej w kilometry jazdy na czas trasie Giro może okazać się bezcenne. Trudno nie docenić siły wspierającego ich składu z Damiano Caruso, Gino Maederem, Janem Tratnikiem i Rafaelem Vallsem, a świetnie dysponowany w ostatnich tygodniach Matej Mohoric z pewnością spróbuje powalczyć o etapowy triumf podczas krótkiej wizyty w rodzinnych stronach.

Z podobnym nastawieniem do rywalizacji w 104. edycji włoskiego wielkiego touru przystąpi drużyna Trek-Segafredo, w której po stronie doświadczenia staną Vincenzo Nibali i Bauke Mollema, a obecność Giulio Ciccone i Gianluki Brambilli gwarantuje backup w postaci planu C, D, E, etc.

Z ekip potencjalnie walczących o dobre miejsca w klasyfikacji generalnej wyścigu, warto jeszcze wyróżnić Team DSM z Jaiem Hindleyem i Romainem Bardetem, Israel Start-Up Nation z Danem Martinem, AG2R-Citroen z Clementem Champoussinem i (w obliczu ostatnich niezłych wyników) Movistar z Markiem Solerem

UAE-Team Emirates, Lotto Soudal, Qhubeka ASSOS, Groupama-FDJ i mniejsze drużyny najprawdopodobniej skoncentrują się na etapowych zdobyczach. 

 

104. edycja wyścigu Giro d’Italia rozgrywana będzie od 8 do 30 maja 2021.

Giro d’Italia 2021: oficjalna lista startowa

Giro d’Italia 2021: plan transmisji telewizyjnych

 

Poprzedni artykułVolta ao Algarve 2021: Sam Bennett wygrywa po raz drugi
Następny artykułPeter Sagan: „Muszę skupić się na wyścigu, kontrakt przyjdzie sam”
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Jacek
Jacek

No, nareszcie Pani Ola, mniam mniam 😋. Parę kwadransów lektury z najwyższej półki.