fot. Milano-Sanremo

Najbardziej przewidywalne siedem godzin kolarskiego kalendarza, a po nim najbardziej nieprzewidywalne piętnaście minut. Sen o włoskiej wiośnie ubiera w dłużące się bez końca, szare kilometry, jednocześnie wbijając w fotel w tym rodzaju napięcia, którego nie jest w stanie wywołać żaden inny wyścig. Pierwszy monument sezonu wielu obiecuje bardzo wiele, ale rzadko te obiecanki spełnia, dryfując coraz dalej od niegdyś przyszytej łatki klasyka dedykowanego sprinterom, a ten trudny do zignorowania wiatr zmian doda jutro marzącym o triumfie kolarzom skrzydeł. Najłatwiejszy do ukończenia, ale najtrudniejszy do zdobycia, inkluzywny i nieuchwytny zarazem. Już w sobotę rozegrana zostanie 112. edycja Milano-Sanremo, a my choć wiemy sporo, to i tak nie mamy pojęcia, kto uniesie ręce w geście triumfu na legendarnej Via Roma.

Już kolejny raz włoska la Primavera, najdłuższy wyścig kolarskiego kalendarza, otwiera tę fazę sezonu, w której gra się o najwyższą stawkę. Bez zmiany nazwy czy zmiany trasy, ten pozornie konserwatywny wyścig bardziej niż pozostałe imprezy tej rangi udowadnia, jak bardzo zmienił się świat i kolarstwo, w niczym już nie przypominając sprinterskich parad wygrywanych przez Erika Zabela.

Choć statystyki już od jakiegoś czasu temu przeczą, dawno przyszyta łatka wyścigu przyjaznego sprinterom sprawia, że la Primavera bardzo niesłusznie uznawana jest za wyścig łatwiejszy od pozostałych czterech monumentów. W tym miejscu jeszcze raz należy podkreślić, że monstrualny dystans w znaczącym stopniu wpływa na ostateczny wynik rywalizacji i sprawia, że forma dnia ma tu jeszcze większe niż zazwyczaj znaczenie. Te właśnie okoliczności wykreowały decydujące wzniesienie Milano-Sanremo, Poggio, na najłatwiejszy z legendarnych podjazdów wykorzystywanych w kolarstwie szosowym, choć najprawdopodobniej w żadnym innym wyścigu nie zasługiwałby on nawet na nadanie mu jakiejkolwiek kategorii. Te same okoliczności sprawiają, że lista pretendentów do odniesienia zwycięstwa jest zazwyczaj znacznie dłuższa niż ma to miejsce w przypadku pozostałych klasyków tego samego kalibru, a okolicę linii mety na Via Roma każdego roku wyścieła wiele złamanych serc. La Classicissima jest bowiem grą na wyczekanie, wojną na wyniszczenie, która stopniowo podgryza i odbiera siły z każdym kolejnym kilometrem. A kiedy już sięga się kresu sił i wszystkie mięśnie błagają o litość, triumfują najwytrwalsi z najszybszych.

Trasa

Doskonale znana trasa Milano-Sanremo to jeden z tych formatów, który zdaje się starzeć tak dobrze, jak przysłowiowe wino. Albo nawet lepiej, biorąc pod uwagę, że upływający czas dodaje winu walorów tylko do pewnego momentu, podczas gdy absurdalna długość i charakter odcinka pokonywanego przez kolarzy pomiędzy stolicą Lombardii i liguryjskim kurortem od dekad przyczynia się do powstania sportowego spektaklu najwyższych lotów – w dodatku z tendencją zwyżkową.

To pisząc zaznaczyć trzeba, w ciągu ostatnich dwóch sezonów trasa pierwszego monumentu podlegała mniejszym lub większym zmianom. Ta zeszłoroczna podyktowana była nietypowym terminem rozgrywania la Primavery (8 sierpnia) i związanym z nim wzmożonym ruchem samochodowym (nawet w dobie pandemii) wzdłuż wybrzeża Morza Liguryjskiego, który wyeliminował z gry Passo Turchino i siostrzane Capi. Nadchodząca edycja Milano-Sanremo będzie mieć bardziej tradycyjny przebieg, choć niepozbawiony pewnych iteracji, dlatego warto mu się przyjrzeć bliżej.

Bez żadnego zaskoczenia, nazwa pierwszego monumentu sezonu trafnie wskazuje miejsca, w których zlokalizowane zostały start i meta – a więc Mediolan i San Remo. Pomiędzy oddalonymi od siebie o 299 kilometrów stolicą Lombardii i miastem kwiatów tradycyjnie znajduje się zaledwie kilka niewielkich przeszkód, które jak pokazuje historia, po pokonaniu tak długiego dystansu okazują się czasem zaskakująco pokaźne.

Już drugi rok z rzędu, tym razem z powodu powstających w jego rejonie osuwisk, zabraknie na trasie la Primavery Passo Turchino – najwyraźniejszej dominanty prawie 300-kilometrowej trasy, bramy oddzielającej industrialną północ od turkusowego (nomen omen!) wybrzeża i jednocześnie podjazdu z kategorii “nothing ever happens”. Zastąpiony on zostanie przez położony ok. 40 kilometrów na zachód Colle del Giovo (5,0 km, śr. 2,8%), wzniesienie krótsze i łatwiejsze, więc wpływ na dalszą fazę rywalizacji będzie mieć w stosunku do Turchino ujemny.

Na całe szczęście wracają nierozłączne Capo Mele, Capo Cervo i Capo Berta, które tradycyjnie pełnić będą rolę pierwszych wzniesień pokonywanych po dotarciu do części trasy wiodącej wzdłuż liguryjskiego wybrzeża. W tym miejscu również z rzadka zawiązuje się jakakolwiek ofensywna akcja, ale siostrzane pagórki mają już całkiem poważny wkład w kumulujące się z każdym pokonywanym kilometrem zmęczenie.

W tym roku kolejna przeszkoda na trasie, a więc Cipressa (5.6km, 4.1%, max. 9%), wydaje się bardziej oczekiwana niż zwykle. To tu zazwyczaj rozpoczyna się właściwa część rywalizacji, drużyny zaczynają odkrywać swoje karty w zakresie obranej strategii, a pierwsi sprinterzy pozbawieni zostają złudzeń. To tutaj też miałby, jeśli wierzyć Twitterowi, zaatakować Mathieu van der Poel, żeby za bardzo nie zmarznąć, a przy okazji udowodnić Vincenzo Nibalemu i całej reszcie, że się da. Nie przesądzając z góry, że jest to niemożliwe, najczęściej jednak jest, w dodatku z aż dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że odcinek pomiędzy Cipressą a kolejnym wzniesieniem jest dla samotnych uciekinierów, delikatnie mówiąc, nieidealny, a mówiąc prawdę ekstremalnie niesprzyjający. To samo w sobie jeszcze nie przekreślałoby szans Holendra – w końcu wespół z Van Aertem łamią utarte schematy seriami, ale pozostaje drugi problem: na tym etapie rywalizacji atakujący kolarz ma przeciwko sobie nie grupę górali czy kilka sprinterskich ekip, ale cały peleton, bo jeszcze WSZYSCY wierzą w swój potencjalny sukces. Daniel Oss mógł sobie w ubiegłorocznej edycji tam odjechać i przez kilka kilometrów dobrze powyglądać, ale lider drużyny Alpecin-Fenix to jednak zupełnie inny kaliber.

Jeśli Cipressa otwiera decydującą fazę wyścigu, niepozorne Poggio (3.7km, 3.7%, max. 8%) i następujący po nim karkołomny zjazd stanowią jej absolutny punkt kulminacyjny. To na nim w większości drużyn dochodzi do dywersyfikacji zasobów, polegającej na wysłaniu do boju swoich najbardziej agresywnych kolarzy i jednocześnie udzieleniu koniecznej pomocy próbującym przetrwać tę mękę sprinterom. Chociaż ekipy zazwyczaj z góry skłaniają się ku jednej z wyżej wymienionych opcji na rozegranie końcówki, stawianie wszystkiego na jedną kartę jest w przypadku Milano-Sanremo ryzykiem podejmowanym wyjątkowo rzadko. Sprawia to, że na położony zaledwie 5400 metrów od linii mety szczyt Poggio jako pierwsza dociera zazwyczaj niewielka grupka zawodników, a końcowe kilometry stanowią ekscytującą rywalizację pomiędzy nimi, a broniącym interesu sprinterów peletonem.

Faworyci

Czy łatwo jest wygrać Milano-Sanremo? Tak, odpowiedzieliby Matthew Goss czy Gerald Ciolek, ale Philippe Gilbert i Peter Sagan śmialiby się z nimi nie zgodzić. Aby sięgnąć po triumf w pierwszym monumencie sezonu trzeba być znakomitym góralem, bardzo wytrzymałym sprinterem lub po prostu świetnym specjalistą od wyścigów jednodniowych, ale ta niespotykana w imprezach podobnej rangi inkluzywność sprawia, że sukces na Via Roma dość często omija tych, którym by się na papierze “należał”. Łatwiej jest więc odpowiedzieć, kto Milano-Sanremo nie wygra: uczestnicy odjazdu dnia. Chwała ich pamięci.

O ile takie same pozostają przebieg trasy la Classicissimy i omawiane każdego roku możliwe scenariusze, niech symbolem przemian zachodzących w zawodowym peletonie i bardzo silnie wpływających na oblicze pierwszego monumentu sezonu będzie kolejność, w jakiej je tym razem omówimy. Przyzwyczailiśmy się bowiem myśleć o Milano-Sanremo jako klasyku dedykowanym sprinterom, podczas gdy statystyki z minionej dekady jasno temu przeczą: finisz z dużej grupy wyłonił zwycięzcę tylko trzech edycji, a spośród pozostałych siedmiu aż cztery rozegrały się w wąskim gronie trzech lub mniej zawodników.

Obecnie właśnie skuteczny atak niewielkiej grupki na Poggio staje się domyślnym scenariuszem Milano-Sanremo, a odnosząc to do nadchodzącej 112. edycji, naprawdę trudno o takim rozwoju wydarzeń myśleć z pominięciem udziału Mathieu van der Poela (Alpecin-Fenix), Wouta Van Aerta (Jumbo-Visma) i Juliana Alaphilippe’a (Deceuninck-Quick Step) – w różnych kombinacjach. W obecnej formie 26-letni Holender wydaje się naturalnym inicjatorem tego typu ofensywnej akcji, o ile oczywiście przezwycięży swoje problemy związane z walką o optymalną pozycję w grupie, które mogą tylko przybrać na sile w tak krytycznym punkcie (i jednocześnie wąskim gardle) wyścigu. Co ewentualnie wydarzy się później, w dużej mierze zależy od tego, czy jego koło zdoła utrzymać Francuz i jaka będzie (przewidywana) strata Belga na szczycie Poggio. Jeśli osiągną go wspólnie z choćby kilkusekundową przewagą lub połączą siły na zjeździe, można mieć pewność, że Van der Poel i Van Aert będą przykładnie współpracować, co z perspektywy niewielkiej i pełnej sprzecznych interesów grupy pościgowej czyni ich niemal niemożliwymi do złapania. W tym układzie sił i przy prognozowanym wietrze w plecy, faworytem sprintu na bardzo szerokiej i idealnie płaskiej Via Roma będzie broniący tytułu kolarz Jumbo-Visma, ale jego przewaga nad holenderskim arcyrywalem ma wielkość jednego, bardzo małego błędu. A jak się ma w tym wszystkim odnaleźć mistrz świata z Imoli, być może zapytacie? Jego największą siłą może się okazać siła argumentu (Ballerini i Bennett w grupie pościgowej), która pod płaszczykiem realizowania poleceń zespołu pozwoli mu przejechać się na gapę na kołach wyżej wymienionych. Czy to wystarczy, aby nieco wyrównać jego szanse w sprinterskim pojedynku? Teoretycznie nie powinno, ale po przejechaniu blisko 300 kilometrów wiele teorii można włożyć między bajki.

Nie jest też tak, że odjeżdżająca na Poggio grupka nie może mieć nieco szerszego składu – w końcu jest to ten sam scenariusz, w wyniku którego w 2017 roku mogliśmy się cieszyć wielkim sukcesem Michała Kwiatkowskiego (INEOS Grenadiers), a Peter Sagan (Bora-hansgrohe) całkiem dosłownie się o niego otarł. Można zakładać, że Słowak jeszcze przez jakiś czas nie dojdzie do swojej optymalnej formy, dlatego Bora być może postawi na niespodziewanego obrońcę tytułu w niedawno rozegranym Paryż-Nicea, Maximiliana Schachmanna. Odjazdu na decydującym podjeździe wyścigu spróbować mogą również Tom Pidcock (INEOS Grenadiers), Michael Matthews (Team BikeExchange), Alex Aranburu (Astana-Premier Tech), Sergio Higuita (EF Education-Nippo) i Matteo Trentin (UAE-Team Emirates).

Jeśli tempo na Poggio będzie dostatecznie wysokie, aby pozbawić woli walki typowych sprinterów, a jednocześnie atakujący zawodnicy zostaną doścignięci przez mocno wyselekcjonowaną grupę pościgową na dojeździe do San Remo, w życie wejdzie wariant pośredni, czyli sprinterski pojedynek 10-15 kolarzy. Faworytem takiego rozwoju wypadków jest dysponujący rewelacyjną formą i najsilniejszym zespołem Davide Ballerini (Deceuninck-Quick Step), choć szans Van Aerta również w takim scenariuszu nie można bagatelizować, a poza wcześniej wymienionymi kolarzami pokazać się mogą Alexander Kristoff (UAE-Team Emirates), Ivan Garcia (Movistar), Greg Van Avermaet, Oliver Naesen (AG2R-Citroen), Philippe Gilbert, Tim Wellens (Lotto Soudal), Alberto Bettiol (EF Education-Nippo), Matej Mohoric (Bahrain-Victorious), Soren Kragh Andersen (Team DSM), Fabio Felline (Astana-Premier Tech) czy Andrea Vendrame (AG2R-Citroen).

Jakiś czas temu domyślny, a dziś mimo wszystko mało prawdopodobny scenariusz na końcówkę Milano-Sanremo to sprint z dużej grupy, z najczystszej krwi sprinterami w rolach głównych. Faworytem tego wariantu jest Sam Bennett (Deceuninck-Quick Step), ale Caleb Ewan (Lotto Soudal), Giacomo Nizzolo (Qhubeka ASSOS), Arnaud Demare (Groupama-FDJ), Nacer Bouhanni (Arkea Samsic) czy Fernando Gaviria (UAE-Team Emirates) nie oddadzą mu ewentualnego zwycięstwa za darmo.

Możliwość skutecznego ataku na Cipressie oryginalnie chciałam w ogóle pominąć, ale z tymi dwoma wariatami w peletonie impossible is nothing. Więc albo oni, albo dopiero Remco Evenepoel.

Wyścig Milano-Sanremo rozegrany zostanie w sobotę, 20 marca.
Choć nikt o to nie prosił i nikt tego nie przetrwa, będzie on transmitowany w całości – transmisja w Eurosporcie (player) rozpocznie się o 9.30.

Poprzedni artykułMediolan – San Remo 2021: Wout Van Aert w składzie zespołu Jumbo-Visma
Następny artykułOni stali na podium Mediolan-San Remo w XXI wieku (Quiz)
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
slav
slav

stawiam na Van Aerta

Mariusz
Mariusz

Najlepszy wyścig