Foto: A.S.O. / A.Broadway

Po zaledwie tygodniu oddechu od kolarstwa przez wielkie “K”, ekstremalnie skondensowany kalendarz startów odzyskuje cały swój impet za sprawą Grand Depart największego i najbardziej prestiżowego z wyścigów etapowych. Jak jednak przystało na nieprzewidywalny rok 2020, 107. edycja Tour de France w sierpniowym anturażu zejdzie bardzo daleko z latami wydeptanych przez siebie ścieżek, momentami do złudzenia przypominając standardowo rozgrywaną w tym terminie ognistą Vueltę. Zamiast na północy, rozpocznie się na południu. Zamiast zataczać wokół Francji pętlę, nieustannie meandrować będzie pomiędzy największymi pasmami górskimi kraju. Zamiast ikonicznych podjazdów zaserwuje te, które niemal nigdy nie pojawiają się na jego trasach w pierwszoplanowych rolach. Zamiast charakterystycznych sprinterskich procesji wśród pól słoneczników może zaś zapewnić harcownikom najlepsze trzy tygodnie ich życia. My natomiast od jutra będziemy się zastanawiać, jakiego rodzaju widowiska przyjdzie nam być świadkiem: wielkiego pojedynku dwóch gigantów, czy najbardziej otwartego Tour de France od lat? Bo o to, czy Wielka Pętla dojedzie do Paryża, nie chcemy na tym etapie w ogóle pytać.

W lipcu czy wrześniu, przed kwarantanną czy po niej, La Grande Boucle pozostaje zdecydowanie największą z kolarskich imprez o globalnym zasięgu, która podobnie jak Wimbledon i największe turnieje piłki nożnej niezawodnie przyciąga przed telewizory miliony sezonowych kibiców. Prawdą jest jednak, że wraz ze stabilnym rozwojem Vuelty i różowymi fajerwerkami coraz obficiej wystrzeliwanymi przez organizatorów Giro d’Italia, Tour de France w ostatnich latach w widoczny sposób tracił na widowiskowości, utrzymując swoją pozycję najbardziej prestiżowego z wielkich tourów głównie przez wzgląd na typowy dla kolarstwa ogromny szacunek do tradycji. Dalej wygrywał rozumy menedżerów i kieszenie sponsorów, ale już nie serca najbardziej zapalonych sympatyków dyscypliny.

Doszukując się przyczyn takiej sytuacji, bardzo łatwo jest znaleźć komfort w stwierdzeniu, że za wszystkim stoją ogromne dysproporcje w ludzkich jak i finansowych zasobach rywalizujących o triumf ekip, a co za tym idzie również łatwość, z jaką dyrektorzy sportowi bogatszych drużyn reżyserują wydarzenia na trasach etapów. Gdyby to jednak było aż takie proste, stałoby się również udziałem pozostałych dwóch wielkich tourów, bo nikt zaangażowany w wysokodochodowy sport nie zdecyduje się tak po prostu wygrać trochę mniej, albo dokonać tego przy zachowaniu mniejszego marginesu błędu ku powszechnej uciesze gawiedzi. Analizując dalej ten podgryzający Tour de France brak elementu chaosu i spontaniczności, z jakimi kolarze ścigają się na włoskich i hiszpańskich szosach można jednak dojść do wniosku, że Wielka Pętla niemal od zarania była przewidywalna by design – i to całkiem dosłownie. Była, bo upływający w atmosferze wzajemnej niechęci rok 2020 zdołał już wymazać wszystko, co wiedzieliśmy o życiu (La Primavera wiosną; Messi na zawsze w Barcelonie; spotkania, których nie zastąpi jeden mail, itp.), w tym również geograficzne i hipsometryczne uwarunkowania kraju wina, sera i lawendy, które jeszcze do niedawna zdawały się wymuszać na organizatorach bardzo konkretny format rozgrywania wyścigu. Zanim jednak przejdziemy do tego, jak Wielka Pętla ku globalnej radości fanów kolarstwa zrzuciła swój przykurzony mundurek oldschoolowej pensjonarki, przyjrzyjmy się przez moment, jak przez ostatnie lata po cichu zmierzała do tego punktu pod wodzą Christiana Prudhomme’a.

Jeszcze przed piętnastoma laty, Tour de France zawierało szokującą z perspektywy dzisiejszego widza liczbę kilometrów pokonywanych przeciwko tykającemu zegarowi, natomiast Giro d’Italia było rozrywką dedykowaną niemal wyłącznie włoskim góralom. Od czasu objęcia ról dyrektorów tych wyścigów przez odpowiednio Christiana Prudhomme’a i Michele Acquarone, kreatorzy kolarstwa szosowego w jego najbardziej współczesnej formie wprowadzili zasadnicze zmiany sprawiając, że od kilku lat imprezy te ewoluowały w przeciwnych kierunkach. Ograniczenie ilości i długości etapów jazdy indywidualnej na czas uczyniło Wielką Pętlę przyjaźniejszą góralom, podczas gdy Giro d’Italia stało się tym z wielkich tourów, w którym umiejętności w tej dyscyplinie są nieodłącznym elementem końcowego sukcesu, a jednocześnie trzeba je połączyć ze zdolnością pokonywania epickich podjazdów pokroju Monte Zoncolan oraz radzeniem sobie ze śniegiem i deszczem w stopniu co najmniej przyzwoitym. Absurdalne wymagania, które regularnie przemieniają ostatni tydzień rozgrywania pierwszego wielkiego touru sezonu w rollercoaster emocji.

Kiedy jednak organizatorzy Giro z typowym dla włochów brakiem umiaru sypali nam w oczy różowe konfetti (w którym, żeby była jasność, mogłabym się kąpać każdego dnia), Wielka Pętla nieco poza zasięgiem radaru konsekwentnie kroczyła raz obraną ścieżką, poza wspomnianymi kilometrami jazdy indywidualnej na czas skutecznie pozbywając się również niespecjalnie lubianych drużynówek, w widoczny sposób skracając etapy, stopniowo redukując liczbę finiszów na podjazdach. Tym natomiast, co wydawało się z perspektywy projektanta trasy uwarunkowaniem niemożliwym do obejścia wydawała się sama orografia Francji, która odpowiadała za doskonale znany i do znudzenia powtarzalny schemat z nerwowym, sprinterskim początkiem na nizinnej północy i dwoma wyraźnymi blokami górskich etapów na południu, przedzielonymi kolejnymi długimi odcinkami ze wskazaniem na najszybszych zawodników peletonu. Dlaczego więc nie zrobić na odwrót? Bo pętla winna była pętlą pozostać, a w takim układzie emocjonująca walka o klasyfikację maillot jaune zostałaby zamknięta gdzieś w okolicach półmetka rywalizacji – nie tak się produkuje największe sportowe emocje. Jak jednak mówi popkultura, impossible is nothing, a w 2020 obważanek może być zygzakiem.

Dlatego mamy przyjemność spotkać się dziś w punkcie, w którym postępująca swoim rytmem ewolucja nagle przybrała rewolucyjny obraz, a 107. edycja Tour de France nie jest już tym wyścigiem, który znamy i tylko z grzeczności szanujemy. Okazuje się bowiem, że wystarczy rozpocząć całą zabawę na południu Francji, co z wyżej wymienionych przyczyn będzie miało miejsce dopiero po raz siódmy w całej historii wyścigu (wcześniej Fleurance w 1977 i 1979, Nicea w 1981, San Sebastian w 1992, Monaco w 2009 i Porto Vecchio w 2013), oraz niemal całkowicie zignorować interesy sprinterów, co prawdopodobnie zdarzało się jeszcze rzadziej, by Wielka Pętla dostała wypieków czerwonych jak sama Vuelta.

Czym jeszcze zaskoczy tegoroczny wyścig dookoła Francji? Tym, że nie wcale będzie dookoła Francji, ale biorąc wzór chociażby z niezawodnego pod tym względem Tour de Pologne skoncentruje się na pagórkowatych dolnych partiach kraju, czyniąc od tego zaledwie dwa małe wyjątki. Tym, że drugi raz w swojej historii wystartuje z Nicei, a już w pierwszą niedzielę rywalizacji odda piękny hołd Wyścigowi ku słońcu etapem, na którym przez zwykłą nieuwagę można znacznie skomplikować sobie dalszą przeprawę. Tym, że w sposób na pozór chaotyczny odwiedzi wszystkie ważne łańcuchy górskie Francji, a więc Alpy, Pireneje, Jurę, Masyw Centralny i Wogezy, nie zahaczając jednak o największe ikony spod znaku jakości HC, tym samym pozwalając błyszczeć zazwyczaj drugoplanowym Col de la Madeleine, Grand Colombier, Port de Bales czy Col de Peyresourde. Tym, że w ciągu trzech tygodni zobaczymy zaledwie dwa finisze na przełęczach najwyższej kategorii, w tym jeden na co prawda nieznanym, ale sięgającym chmur na wzór alpejskich gigantów Giro d’Italia Col de la Loze (2304 m. n.p.m.). Tym, że odcinki teoretycznie dedykowane sprinterom niemal na siłę oddać chce w zachłanne ręce harcowników, umieszczając na nich jak nie ulubione wysepki paryskiego mieszczaństwa, to mnóstwo pagórków albo niepokorny vent d’autan. Tym, że łącznie pokonane zostanie zaledwie 3301,2 kilometra, w tym tylko jeden odcinek rozgrywany na dystansie przekraczającym 200 km (etap 12. z Chauvigny do Serran) i jedna jazda indywidualna na czas (36,2 km), z metą na hołubionym przez organizatorów Wielkiej Pętli La Planche des Belles Filles. Najbardziej chyba jednak tym, że w przeddzień nicejskiego Grand Depart po raz pierwszy od wielu lat mamy pełne prawo wierzyć, że czeka nas pełne emocji widowisko, w którym karty dopiero zostaną rozdane.

Jak zatem z bliska wygląda trasa 107. edycji Tour de France?

Etap 1, 29 sierpnia: Nicea – Nicea (156 km, lekkie pagórki)

Zabawa zacznie się na krótkich, choć interesujących rundach wokół Nicei. Choć na mecie możemy spodziewać się walki szybkich zawodników, sprinterzy wcale nie muszą mieć łatwiej przeprawy. Do pokonania będą dwa podjazdy pod Cote de Rimiez (5,7 km, 5,1%) oraz kilka nieco lżejszych wzniesień. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że swoją szansę liczyć mogą uciekinierzy, ale czy peleton już na pierwszym etapie pozwoli na takie harce?

Etap 2, 30 sierpnia: Nicea – Nicea (186 km, średnie góry)

Drugiego dnia peleton po raz pierwszy zaatakuje Alpy. Szybko, prawda? Nie będzie to jednak typowy górski etap, a bardziej odcinek męczący sprinterów i pozwalający powalczyć puncheurom. W pierwszej części dystansu organizatorzy umieścili dwa bardzo dobrze znane podjazdy – Col de la Colmaine (17,1 km, 6,1%) oraz Col du Turini (15,3 km, 7,2%). Później kolarzy czeka długi zjazd i dwie poprawki odpowiadające zawodnikom dynamicznym – znany z wyścigu Paryż-Nicea Col d’Eze (7,8 km, 5,9%) oraz niesklasyfikowana wspinaczka pod Col des Quatre Chemins (5,5 km, 5,7%), która skończy się około 9 kilometrów przed metą. Czy ktoś będzie w stanie powtórzyć wyczyn Jana Bakelantsa z 2013 roku? Być może.

Etap 3, 31 sierpnia: Nicea – Sisteron (198 km, pagórki)

Zasadniczo powinien być to pierwszy idealnie odpowiadający sprinterom etap, jednak na trasie do Sisteron swoich szans kolejny raz poszukać mogą również uciekinierzy. Tym drugim sprzyjać będzie cała masa krótszych i dłuższych wzniesień, z czego aż cztery zostały skategoryzowane, ale ostateczny scenariusz na poniedziałkowy odcinek zależeć może głównie od dokonanych dzień wcześniej, pierwszych przetasowań w klasyfikacji generalnej Tour de France.

Etap 4, 1 września: Sisteron – Orcieres-Merlette (160,5 km, średnie góry)

Czas na pierwszy etap zakończony podjazdem, który wcale nie będzie typowym dla Wielkiej Pętli łagodnym przetarciem. Co na Tourze było dotąd raczej niespotykane, już czwartego dnia przyjdzie kolarzom zmierzyć się z finiszem pod górę, który może wcześnie zweryfikować formę pretendentów do tytułu i podzielić stawkę. Dojazd do Orcieres-Merlette to 10 kilometrów o średnim nachyleniu 6%, przy czym, co bardzo istotne, trudniejsza jest druga część wspinaczki. Zanosi się więc na selekcję od tyłu i ewentualną walkę o etapowe zwycięstwo, tym bardziej, że wcześniejsze trudności tego dnia nie będą stanowić dla rywalizujących kolarzy wielkiego wyzwania (3 premie 3. kat. i jedna 4. kat.).

Etap 5, 2 września: Gap – Privas (183 km, lekkie pagórki)

Etapy do Gap to etapy dedykowane uciekinierom – wie to każdy miłośnik Tour de France. Co jednak z odcinkami rozpoczynającymi się w tej często odwiedzanej przez Wielką Pętlę miejscowości? Tym razem mamy delikatne wskazanie na najszybszych kolarzy zawodowego peletonu. Zjazd z Gap w kierunku Masywu Centralnego to przede wszystkim droga prowadząca w dół, dzielona przez kilka mniejszych wzniesień, które jednak nie powinny mieć wielkiego wpływu na rywalizację. Taki z kolei może mieć końcówka, która choć nie należy do najłatwiejszych ze względu na prowadzące pod górę ostatnie kilometry etapu, daje szansę na triumf przede wszystkim najbardziej dynamicznym sprinterom. Na finiszach tego typu wyjątkowo uważać muszą również liderzy na klasyfikację generalną Wielkiej Pętli.

Etap 6, 3 września: Le Teil – Mont Aigoual (191 km, średnie góry)

Szósty dzień rozgrywania wyścigu, a peleton drugi już raz będzie finiszował na podjeździe. Tym razem jednak konfiguracja trasy jest zdecydowanie inna. Choć sam odcinek będzie stosunkowo długi, prawdziwego ścigania powinniśmy mieć około 50 kilometrów. Zabawa powinna się bowiem zacząć od wspinaczki pod Cap de Coste (2 km, 7,4%), z którego będzie już naprawdę blisko do dwóch najważniejszych tego dnia podjazdów – Col de Mourezes (5,8 km, 5,1%) oraz Col de la Lusette (11,8 km, 7,2%), gdzie powinna rozgorzeć walka pomiędzy pretendentami do zwycięstwa w 107. edycji Tour de France. W odniesieniu do drugiego z wymienionych podjazdów, warto zwrócić uwagę przede wszystkim na wyzwania, z którymi kolarze zmierzą się po pokonaniu jego półmetka – tam nachylenie dwukrotnie sięgnie aż 10%. Ostatnie 14 kilometrów etapu będzie już łatwiejsze, lecz nie oznacza to, że podczas wspinaczki pod Mont Aigoual nie dojdzie jeszcze do kilku ataków.

Etap 7, 4 września: Millau – Lavaur (168 km, pagórki)

Czas na pierwszy etap typu „Fedex”. Jako faworytów moglibyśmy więc wymienić pół peletonu. Na pewno dość długo będzie trwała walka o znalezienie się w odpowiedniej ucieczce. Swoją szansę mogą też zwietrzyć sprinterzy, którzy nie powinni mieć większych problemów z wytrzymaniem podjazdu pod Col de Peyronnenc (14,9 km, 3,9%), po którym do mety pozostanie już 100 kilometrów względnie łatwej drogi. Stawianie na kogokolwiek jest więc wróżeniem z fusów.

Etap 8, 5 września: Cazeres-sur-Garonne – Loudenvielle (141 km, góry)

Witamy w Pirenejach! Ostatnie 2 odcinki pierwszego tygodnia rywalizacji staną pod znakiem podróży po legendarnych podjazdach na pograniczu Francji i Hiszpanii. Pierwszy z nich to typowa dla Wielkiej Pętli przeprawa przez trzy przełęcze, zakończona zjazdem. Do głosu na pewno dojdą górale, ale po trudnym pierwszym tygodniu nie jest pewne, czy liderzy poszczególnych ekip zdecydują się na podjęcie większego ryzyka już na tym etapie rywalizacji w Tour de France. Przejdźmy do szczegółów. W pierwszej części etapu znajduje się podjazd pod Col de Mente (6,9 km, 8%). Niewykluczone, że po długiej walce, dopiero tam uformuje się ucieczka dnia. Na ostatnich 50 kilometrach na kolarzy czekają z kolei doskonale znane Port de Bales (12,2 km, 7,6%) oraz Col du Peyresourde (9,7 km, 7,5%), a wszystko zakończy stosunkowo łatwy zjazd do Loudenville.

Etap 9, 6 września: Pau – Laruns (153 km, góry)

Drugi dzień w Pirenejach z pewnością będzie należał do tych, po których można się spodziewać wszystkiego. Organizatorzy zadbali, by kolarze mieli gdzie się pościgać, jednocześnie praktycznie zmuszając ich do podjęcia ryzyka. Na stosunkowo krótkim odcinku umiejscowiono 5 górskich premii, z czego dwie to góry przez duże “G. Po około 60 kilometrach rywalizacji, peleton zmierzy się z trudnym podjazdem pod Col de la Hourcere (11,8 km, 8,3%), po którym od razu nastąpi wspinaczka pod Col du Soudet (3,8 km, 7,4%). Następnie przyjdzie około 50 kilometrów względnie spokojnej jazdy, aż do podnóża Col de Marie-Blanque (7,3 km, 8,7%). Ze szczytu tego wzniesienia, którego druga część to prawdziwa droga przez mękę (4 km, 11%), do mety pozostanie już niecałe 20 kilometrów, co walecznym zawodnikom może pozwolić pomyśleć o akcji zaczepnej.

7 września: dzień przerwy

Etap 10, 8 września: Ile d’Oleron – Ile de Re (168,5 km, płasko)

Po trudnym pierwszym tygodniu czas na chwilę odpoczynku na płaskim odcinku, prawda? Nic bardziej mylnego! Pierwszy etap, który w ciemno moglibyśmy przypisać sprinterom, wcale nie musi okazać się spokojną przeprawą. Wszystko ze względu na ułożenie trasy, która przez praktycznie całą długość będzie biec wzdłuż wybrzeża, a to, jak wszyscy doskonale wiemy, może skończyć się piękną walką na rantach. 

Etap 11, 9 września: Chatelaillon-plage – Poitiers (167,5 km, płasko)

Dzień wcześniej może być różnie, ale na etapie nr 11 nie widzimy już innej opcji niż finisz z peletonu. Znów będzie płasko, choć tym razem powinno być nieco mniej wietrznie. Dodatkowo peleton przejedzie kilka niewielkich wzniesień, które na pewno utrudnią ewentualną walkę na wiatrach. Przed metą w Poitiers na kolarzy czekać będzie jeszcze jedno krótkie wzniesienie, lecz nie powinno one mieć większego wpływu na sprinterski finisz.

Etap 12, 10 września: Chauvigny – Sarran (218 km, pagórki)

Sprinterzy zrobili już swoje, czas więc na potyczkę uciekinierów. Długi etap do Sarran naszpikowany będzie krótszymi podjazdami, które nie odpuszczą praktycznie do samej mety. Nawet ostatnie kilometry staną pod znakiem drogi prowadzącej pod górę – co prawda z niedużym nachyleniem, ale jednak pod górę. Dodatkowo około 20 kilometrów przed kreską został usytuowany podjazd pod Suc au May (3,7 km, 7,3%), gdzie pierwsze 2,5 kilometra wspinaczki to nieodpuszczające nachylenie rzędu 10%. Na miejscu Thomasa De Gendta na pewno zapisalibyśmy sobie ten etap w kajeciku.

Etap 13, 11 września: Chatel-Guyon – Pas de Peyrol / Puy Mary (191,5 km, średnie góry)

Czas na prawdziwą wojnę w Masywie Centralnym. Tym razem nie zobaczymy jednak kolarzy finiszujących na lotnisku w Mende, a na jednym z charakteryzujących region wygasłych wulkanów. Cały etap zapowiada się jednak na niezwykle trudny. Już w pierwszej części rywalizacji usytuowano podjazd pod Col de Ceyssat (10,4 km, 6%), po którym kolarze zmierzą się z jeszcze 6 innymi wzniesieniami. Zdecydowanie najważniejsze będą ostatnie 2, zaczynające się 16 kilometrów przed metą. Najpierw zawodnicy zmierzą się z Col de Neronne (4 km, 8,5%; ostatnie 2 km, 9,4%), by po krótkim zjeździe rozpocząć wspinaczkę pod Pas de Peyrol (5,4 km, 7,7% z czego ostatnie 2 km, 12,5%). Będzie ciężko, będzie dynamicznie, będzie pięknie! Przy takiej końcówce nie będzie bowiem wymówek – każdy z zawodników walczących o wysokie miejsce w genralce wrzuci ząbek niżej, by nie stracić cennych sekund.

Etap 14, 12 września: Clermont-Ferrand – Lyon (194 km, średnie góry)

Zaczynamy serię etapów, które w ostatnich tygodniach były przez stawkę testowane podczas innych wyścigów. Etap nr 14 został przetestowany podczas Criterium du Dauphine, lecz z inną końcówką. Szansę powinni więc dostać uciekinierzy, którzy powalczą zarówno na podjeździe pod Col du Beal (11,9 km, 5,3%), jak i na trudnym finiszu, gdzie umiejscowione zostały 2 podjazdy liczące niecałe 1,5 kilometra. Niewykluczone, że lepszej okazji dla ucieczki już podczas tegorocznej edycji Tour de France nie będzie.

Etap 15, 13 września: Lyon – Grand Colombier (174,5 km, góry)

Tym razem cofamy się do wyścigu Tour de l’Ain, gdzie konfiguracja drugiej części etapu została dokładnie skopiowana na potrzeby rozegrania ostatniego odcinka imprezy, wygranego zresztą przez będącego faworytem Wielkiej Pętli Primoza Roglica. Po otwierających etap niemal 100 kilometrach pozbawionych jakichkolwiek atrakcji, na kolarzy czekać będą 3 bardzo trudne podjazdy – Montee de la Selle de Fromentel (11,5 km, 8% z czego ostatnie 4,5 km, 11,9%), Col de la Binche (6,9 km, 8,6%) i finałowy Grand Colombier (17,7 km, 7,1%), będący pierwszym z zaledwie dwóch najwyższej kategorii podjazdów prowadzących do mety w tegorocznej edycji Tour de France. Właśnie z uwagi na ten fakt, spodziewać się możemy prawdziwie górskiego etapu, kontrolowanego przez najmocniejsze ekipy w peletonie, które z pewnością spróbują za wszelką cenę zgubić najgroźniejszych rywali w walce o maillot jaune. 

14 września: dzień przerwy

Etap 16, 15 września: La Tour-du-Pin – Villard-de-Lans / Cote 2000 (164 km, góry)

Czas na jeden z bardziej intrygujących etapów górskich w tegorocznym Tour de France. Zasadniczo do samego końca nie będzie wiadomo, czego się spodziewać. Co prawda do pokonania będą 3 trudne podjazdy pod Col de Porte (8,3 km, 6,3%), Cote de Revel (7,2 km, 7,1%) oraz Montee de Saint Nizier du Moucherotte (12,4 km, 6,3%), lecz ostatni z nich zakończy się 21 kilometrów przed metą. Mimo tego na kolarzy nie będzie tym razem czekać jednak zjazd,  a długi płaski odcinek, zakończony podjazdem liczącym 2,5 kilometra o średnim nachyleniu 6,3%. Może być walka górali, może być ucieczka. Może być niesamowicie interesujący etap, ale może być i wybitnie spokojny odcinek. 

Etap 17, 16 września: Meribel – Col de la Loze (170 km, góry)

Drugi z prawdziwie górskich etapów w tegorocznym Tourze wygląda naprawdę imponująco. Organizatorzy na jednym etapie zmieścili dwa potwornie trudne podjazdy, na których najlepsi górale będą mieli okazję do stoczenia pojedynków na długo zapadających w pamięć sympatyków dyscypliny. Po 88 kilometrach spokojnej jazdy alpejskimi dolinami, peleton zmierzy się z legendarnym Col de la Madeleine (15,8 km, 8,1%), czyli górą, którą Eddy Merckx do dziś uważa za jedną z najtrudniejszych, na które kiedykolwiek się wspinał. Do mety z kolei prowadzić będzie podjazd pod Col de la Loze (18,6 km, 7,7%, ostatnie 4,5 km, 10,1%), który nie został użyty podczas tegorocznego Criterium du Dauphine (kolarze finiszowali w Saint-Martin-de-Belleville), lecz znamy go z zeszłorocznego Tour de l’Avenir. Czasówka prowadzona na wspomniany szczyt padła łupem Alexandra Evansa, który wzniesienie pokonał w 1h05’39”. Robi wrażenie, prawda?

Etap 18, 17 września: Meribel – La Roche-sur-Foron (175 km, góry)

Ostatni z górskich etapów podczas tegorocznego Tour de France także będzie jednym z bardziej niestandardowych. Na całej trasie zlokalizowano 6 podjazdów, z czego 4 to naprawdę trudne wspinaczki. Mowa o Cormet de Roselend (19,3 km, 6%), Col des Saises (15 km, 6,3%), Col des Aravis (7,1 km, 6,8%) oraz Plateau de Glieres (6,1 km, 10,9%). Ze szczytu ostatniej górskiej premii do mety pozostanie jeszcze 31 kilometrów, lecz to nie koniec trudności. 10 kilometrów przed kreską zakończy się ostatni, nieoznakowany podjazd liczący 5,9 km o średnim nachyleniu 4,9%. To tam liderzy powinni po raz ostatni przetestować swoje, bez wątpienia nadszarpnięte już siły. 

Etap 19, 18 września: Bourg-en-Bresse – Champagnole (166,5 km, pagórki)

Etap 19. będzie typowym odcinkiem tranzytowym. Na trasie znajdzie się cała masa niewielkich wzniesień, które mogą zarówno nie odpowiadać najszybszym zawodnikom w stawce, jednocześnie nie pozwalając liderom na skuteczną rywalizację o cenne sekundy w klasyfikacji generalnej. Możemy więc nastawić się na ostatnią podczas tegorocznej edycji wyścigu ucieczkę, która powalczy o zwycięstwo etapowe.

Etap 20, 19 września: Lure – La Planche des Belles Filles (36,2 km, ITT, góry)

Czas na jedyną czasówkę podczas tegorocznej edycji Wielkiej Pętli, która w dodatku nie wpisuje się w charakterystykę tego rodzaju etapów tradycyjnie decydujących o ostatecznym kształcie klasyfikacji generalnej Tour de France. Jej trasa jest bowiem więcej niż specyficzna. Choć na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że dojazd do podnóża wspinaczki pod La Planche des Belles Filles (6 km, 8,4%) będzie łatwy, w rzeczywistości wcale taki nie jest. Pomiędzy 14. a 24. kilometrem szosa będzie się bowiem cały czas wznosiła, co dość jednoznacznie wskazuje na najlepszych górali w stawce. Mimo wszystko powinniśmy się jednak spodziewać przesiadek z rowerów czasowych na szosowe dopiero u podnóża ostatniej wspinaczki. 

Etap 21, 20 września: Mantes-la-Jolie – Paryż (122 km, płasko)

Na koniec kolarzom pozostanie do pokonania tradycyjny, płaski etap do Paryża, gdzie z pewnością zawodnicy skupią się na robieniu zdjęć i piciu szampana. Do głosu dojdą oczywiście sprinterzy, którzy na ostatnich kilometrach powalczą o jedno z najbardziej prestiżowych zwycięstw w kalendarzu.

Faworyci

Jakie pytanie w przeddzień startu 107. edycji Tour de France nurtuje wszystkich najbardziej? Pewnie to, który z dwóch równie prawdopodobnych scenariuszy wejdzie w życie w ciągu kolejnych trzech tygodni: wielki pojedynek Team INEOS (teraz INEOS Grenadiers) versus Team Jumbo-Visma, czy najbardziej otwartą edycję Wielkiej Pętli od lat, w której z uwagi na niedawne kontuzje faworytów, poszarpane przygotowania do wyścigu i nietypową trasę, duże przetasowania w klasyfikacji generalnej staną się chlebem powszednim? Wiele wskazuje na drugi z wariantów, jednak przyjrzyjmy się aktualnemu układowi sił począwszy od dwóch zdecydowanie najmocniejszych ekip.

 

INEOS Grenadiers: wiele trybików, jedna maszyna

Czy Team INEOS bez Chrisa Froome’a i Gerainta Thomasa to słabsza ekipa? Nie, to cały czas ta sama drużyna, która od lat profesjonalnie i bez sentymentów pracuje na rzecz tego samego celu, a bardziej niż absencja Brytyjczyka i Walijczyka na ich sposób rozgrywania wyścigu negatywnie może się przełożyć bolesny brak Nicolasa Portala. Tak czy inaczej, na starcie w Nicei staną oni z broniącym tytułu Eganem Bernalem w roli lidera, wspieranym przez doskonale skomponowany skład młodych i doświadczonych, ale w pełni świadomych swojej roli zawodników – w tym zwycięzcę Giro d’Italia Richarda Carapaza i utalentowanego Pavla Sivakova. Przygotowania do startu w Tour de France nie były dla Team INEOS idealne, bo w Tour de l’Ain i Criterium du Dauphine dość wyraźnie ulegali oni swoim rywalom, a Kolumbijczyk i Ekwadorczyk byli wycofywani ze swoich poprzedzających Wielką Pętlę imprez z powodu kontuzji. Jeśli jednak ktokolwiek ma trafić z formą w punkt, to właśnie brytyjska ekipa, zdolna odmieniać filozofię marginal gains w każdym języku przez wszystkie przypadki.

Team Jumbo-Visma: new kids on the block

Pamiętam jeszcze czasy, kiedy “żółte Jumbo” jako ostatnie biło się o swoje honorowe, inaugurujące sezon zwycięstwa, jednak w ostatnich latach holenderska drużyna zbudowała skład zrzeszający największe talenty każdej z kolarskich specjalności, przy tym utrzymując świetną atmosferę wewnątrz zespołu i dotąd godząc czasem sprzeczne ambicje swoich zawodników. Liderem, a również zdaniem wielu faworytem do odniesienia zwycięstwa w 107. edycji Tour de France będzie Primoz Roglic, którego doświadczenie w rywalizacji na przestrzeni trzech tygodni jest tylko nieznacznie większe niż 23-letniego Bernala, co już samo w sobie powinno gwarantować doskonały spektakl. 30-letni Słoweniec imponował formą podczas niedawnych Tour de l’Ain i Criterium du Dauphine, co rodziło pytania o jego zdolność utrzymania jej do drugiej połowy września jeszcze zanim kraksa zmusiła go do wycofania się przed ostatnim etapem drugiego z wymienionych wyścigów. Niespodziewana komplikacja czy blessing in disguise? Być może szczęście w nieszczęściu, bo ciągle odrobinę nieopierzony Roglic ma w swoim portfolio historie przedwczesnego wypalania wszystkich zapałek, a przymusowa przerwa mogła odłożyć nieco w czasie oczekiwany pik formy. Jeśli rzeczywiście uniknie tego typu wpadek i zmierzy się z młodym Kolumbijczykiem na równych warunkach, intuicja wskazuje, że powinien wyjść z tego pojedynku zwycięsko za sprawą uwypuklającej jego predyspozycje trasy. Słoweniec udowodnił już, że jest znacznie szybszy podczas finiszów na krótkich podjazdach, świetnie poradzi sobie z samotną wspinaczką na La Planche des Belles Filles, a na dłuższe wzniesienia ma Toma Dumoulina, który równe tempo pod górę jest w stanie narzucić skuteczniej niż wszyscy grenadierzy razem wzięci. Nieobecność Stevena Kruijswijka może być odczuwalna, ale zestaw pomocników złożony z wymienionego już zwycięzcy Giro d’Italia oraz George’a Bennetta, Roberta Gesinka, Sepa Kussa i Tonego Martina większość liderów by brała z pocałowaniem ręki. W roli jokera pojawi się natomiast Wout Van Aert, który najpewniej muszkieterować będzie wraz z Julianem Alaphilippem gdzieś wśród pagórków Masywu Centralnego.

Groupama-FDJ: wszystko dla dzielnego Francuza

Thibaut Pinot i La Grande Boucle to melodramat, który już od lat łamie serca miłośników kolarstwa o najwyższym walorze estetycznym. 30-letni lider Groupamy teoretycznie ma wszelkie predyspozycje, by w końcu odnieść triumf w klasyfikacji generalnej Wielkiej Pętli, choć już samo bycie Francuzem w Tour de France zdaje się być obciążone klątwą, z którą wyjątkowo trudno jest igrać. Obok konieczności zmagania się z upałami, które źle znosi i niestety dość regularnie przydarzającymi mu się na przestrzeni trzech tygodni dołkami formy, Pinot doświadczał więc w minionych edycjach innych sytuacji losowych – tym dramatyczniejszych, im bliższe zdawało się zwycięstwo. Czy to może być jego rok? Forma 30-latka podczas Criterium du Dauphine zdawała się rosnąć każdego dnia, szybkością i predyspozycjami do walki na specyficznej trasie 107. edycji Tour de France tylko nieznacznie ustępuje Roglicowi, aura tym razem nie powinna mu doskwierać, a przedostatniego dnia wyścig odwiedzi jego rodzinną miejscowość. Triumf Pinota z nawiązką wynagrodziłby fakt, że podczas tegorocznej Wielkiej Pętli Francuzom nie przyjdzie świętować Dnia Bastylii…

EF Pro Cycling: Kolumbia na różowo

Zwycięzcy Criterium du Dauphine nigdy nie można ignorować, nawet jeśli zostaje on wyłoniony w dość niespodziewanych okolicznościach. Nawet uwzględniwszy przedwczesne wycofanie z rywalizacji Roglica i Bernala, Daniel Felipe Martinez na przestrzeni 5 dni rywalizacji był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników, a świat w końcu mógł dowiedzieć się o jego rozwijającym się poza zasięgiem radaru talencie. 24-latek nie ma doświadczenia w pełnieniu roli lidera na trzytygodniową imprezę, ale z pewnością uzupełnić te braki pomoże mu zawsze uczynny Rigoberto Uran, zdający się być w biznesie od zawsze. Kolumbijski tercet uzupełni 23-letni Sergio Higiuta, którego rywale też na dłużej nie powinni spuszczać z oczu – nikt jeszcze dokładnie nie wie, na ile go stać.

Pozostali pretendenci do wysokiego miejsca w klasyfikacji generalnej

Nairo Quintana (Team Arkea Samsic) świetnie zaprezentował się na początku sezonu, nie pozostawiając wątpliwości, że opuszczenie skostniałych struktur Movistaru dodało mu skrzydeł. Niestety podobnie jak Roglic i Bernal, zmuszony był wycofać się z Dauphine z powodu odniesionych kontuzji i nie wiemy, jaki wpływ będzie to miało na formę zwycięzcy Giro d’Italia z 2014 roku. Na pierwszy rzut oka niespecjalnie sprzyja mu trasa, choć warto pamiętać, że górskie czasówki są jego tajną bronią.

Podobnie jak Daniel Martinez, na górskich etapach Criterium du Dauphine wyróżniał się czwarty zawodnik zeszłorocznej edycji Tour de France, czyli Emanuel Buchmann (Bora-hansgrohe) – przynajmniej do czasu, aż również jego dalszy występ pokrzyżowała kraksa, która przedwcześnie zakończyła sezon Stevena Kruijswijka. Trzeba też pamiętać, że Bora jak zwykle inwestować będzie swoje zasoby w dwa cele, z których ambicje Buchmanna mogą się okazać drugorzędne wobec tradycyjnej walki Petera Sagana o zieloną koszulkę. Jeśli jednak wszystko ułoży się po myśli 27-latka, jego miejsce w najlepszej piątce Wielkiej Pętli nie będzie żadnym zaskoczeniem.

Na tle bardzo licznej i szalenie utalentowanej młodzieży wyróżnia się też Tadej Pogacar (UAE-Team Emirates), choć trzeba pamiętać, że świetne wyniki uzyskiwane za młodu we Vuelcie relatywnie często nie znajdują potwierdzenia w pozostałych wielkich tourach.

Pozostali pretendenci do walki o wysokie miejsca w klasyfikacji generalnej:

Mikel Landa (Bahrain-McLaren), Miguel Angel Lopez (Astana), Richie Porte (Trek-Segafredo), Guillaume Martin (Cofidis), Alejandro Valverde (Movistar), Adam Yates (Mitchelton-Scott), Romain Bardet (AG2R-La Mondiale), Fabio Aru (UAE-Team Emirates) plus najważniejsi pomocnicy z wcześniej wymienionych ekip (np. Carapaz, Dumoulin, Uran).

Pretendenci do walki o zieloną koszulkę:

Peter Sagan (Bora-hansgrohe), Wout Van Aert (Jumbo-Visma).

Pretendenci do walki o koszulkę w czerwone grochy:

Julian Alaphilippe (Deceuninck-Quick Step), Adam Yates (Mitchelton-Scott), Miguel Angel Lopez (Astana), Guillaume Martin (Cofidis), Warren Barguil (Arkea Samsic), Bardet (AG2R-La Mondiale), Sergio Higuita (EF Pro Cycling), Thomas De Gendt (Lotto Soudal) plus liderzy na klasyfikację generalną.

Pretendenci do walki o białą koszulkę:

Egan Bernal, Pavel Sivakov (INEOS Grenadiers), Daniel Martinez, Sergio Higiuta (EF Pro Cycling), Tadej Pogacar (UAE-Team Emirates), David Gaudu (Groupama-FDJ).

 

  1. edycja wyścigu Tour de France rozgrywana będzie od 29 sierpnia do 20 września 2020.

Plan transmisji Tour de France 2020 w Eurosporcie.

Mapy Tour de France 2020.

Lista startowa Tour de France 2020.

Poprzedni zwycięzcy Tour de France.

Poprzedni artykułJulian Alaphilippe: „będę agresywny jak zawsze”
Następny artykułMistrzostwa Europy 2020: Niemcy wygrywają sztafetę mieszaną
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments