fot. Giro d'Italia

Piętnasty etap wyścigu Giro d’Italia miał niejednego bohatera, ale jednymi z nich zdecydowanie są Dario Cataldo (Astana) i Primoz Roglic (Jumbo-Visma) – kolarz odpowiednio najbardziej szczęśliwy i posiadający największego pecha.

Dario Cataldo był w ostatnich dniach chory i w niedzielny poranek nie czuł się najlepiej, a pomimo to postanowił zabrać się w odjazd – odjazd warto dodać bardzo trudny, bowiem niełatwo jedzie się dwóm kolarzem po 232-kilometrowej trasie przypominającej górski wyścig klasyczny.

– Od samego startu było wiele ataków, aż w końcu zaatakowałem z Mattią Cattaneo. Chwilę później zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy na czele tylko we dwóch, więc cisnęliśmy tak mocno, jak byliśmy w stanie. Ostatecznie peleton nas odpuścił i mogliśmy zacząć pracować nieco bardziej równo. Bardzo dobrze ze sobą współpracowaliśmy. To był bardzo długi i ciężki dzień i pomimo że nasza przewaga była całkiem duża, to peleton wciąż miał szansę nas dogonić. Ostatni podjazd dnia Civiglio był bardzo ciężki. Cattaneo dwukrotnie próbował mnie zgubić, ale za każdym razem miałem wystarczająco dobre nogi, aby mu odpowiedzieć. Obawiałem się tych ataków, ale na szczęście zdołałem je przetrzymać. Wiedziałem, że mam większe szanse w sprincie i pomimo że pozwolił, bym pracował na ostatnich dwóch kilometrach, to zrobiłem to. W sumie wolałem nawet rozpocząć sprint z pierwszej pozycji, a ponadto nasza przewaga stawała się coraz mniejsza, więc nie było czasu na szachowanie się. Wygrać etap w Giro d’Italia to coś wspaniałego – jestem szczęśliwy

– powiedział Dario Cataldo oficjalnej stronie internetowej drużyny Astana.

Tymczasem mniej szczęścia miał wicelider klasyfikacji generalnej i jeden z głównych kandydatów do zwycięstwa w całym wyścigu – Primoz Roglic. Słoweniec miał defekt 18 km przed metą i w związku z tym, że pod ręką nie było samochodu drużyny Jumbo-Visma, wsiadł na rower Antwana Tolhoeka. Gdy dojechał do peletonu, zaatakował jeden z jego największych rywali – Vincenzo Nibali (Bahrain-Merida), co zmusiło go do pogoni na zjeździe. No i pościg ten skończył się – na szczęście – niegroźną w skutkach kraksą, którą zarejestrowały kamery telewizyjne.

– Nie był to dla mnie najlepszy dzień, ale nie był też najgorszy. Ostatecznie jednak zdołałem z tego wszystkiego wyjść. Na dojeździe do Civiglio musiałem wziąć od kolegi rower. To jest zawsze różnica, gdy nie jedziesz na swoim rowerze. [Vincenzo] Nibali i [Richard] Carapaz byli dziś bardzo silni. Na szczycie Civiglio nie byłem zbyt daleko, ale mimo to podjąłem zbyt wielkie ryzyko. Do Werony wciąż długa droga i jeszcze wszystko może się wydarzyć. Wciąż czuję się całkiem dobrze. Teraz będę cieszył się dniem odpoczynku, a potem zobaczymy

– powiedział Primoz Roglic oficjalnej stronie internetowej Jumbo-Visma.

Ostatecznie Roglic stracił 40 sekund do swoich rywali w klasyfikacji generalnej, ale nadal plasuje się na drugiej pozycji.

Poprzedni artykułRafał Majka: „Cierpieliśmy na tych krótkich podjazdach”
Następny artykułMathieu van der Poel znowu wygrywa
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments