fot. Team Sky

Pierwsza, płaska część Giro d’Italia za nami. Oznacza to, że od jutra ściganie rozpocznie się na dobre. Przyjrzyjmy się więc co czeka kolarzy na kolejnych 10 etapach La Corsa Rosa.

Od samego początku imprezy wiele mówiło się o tym, że Giro podzielono na dwie, bardzo różniące się połowy. W pierwszej do głosu, zgodnie z przewidywaniami, doszli sprinterzy. Teraz jednak przyszedł czas na górali, którzy na dobre rozpoczną walkę o zwycięstwo w całej imprezie.

Zasadniczo zabawa zaczyna się już na etapie numer 12, prowadzącym do Pinerolo. To właśnie tam na kolarzy czekać będą dwie „niespodzianki” w postaci długiego i ciężkiego podjazdu pod Montoso (9 km, 9,3%), bardzo podobnego do znanego z trasy Tour de France Monte du Chat, oraz krótkie i bardzo treściwe wzniesienie (0,5 km, 12,2%) zaraz przed metą w dobrze znanej miejscowości leżącej u podnóża Alp. Nie będziemy jednak zaskoczeni, kiedy jutro do głosu znów dojdzie ucieczka, a w peletonie dojdzie jedynie do selekcji. Dlaczego? Już tłumaczymy.

W piątek najwięksi faworyci wyścigu staną bowiem przed pierwszą poważną szansą przetestowania swoich rywali. Mowa oczywiście o bardzo trudnym etapie kończącym się w Lago Serru, czyli nieco poniżej legendarnego Colle del Nivolet. Tym razem zdecydowanie najważniejszy dla rywalizacji będzie potwornie długi, finałowy podjazd (34 km, 4,8%), lecz wcześniejsze wzniesienia także powinny dać o sobie znać. W sumie pod górę do pokonania będzie 62,2 kilometra (!), co z pewnością oddzieli ziarno od plew. Wtedy też powinno dojść do prawdziwego ułożenia się klasyfikacji generalnej.

Po zamieszaniu związanym z etapem nr 13, w weekend powinniśmy zobaczyć już typową rywalizację w górach. W szczególności odcinek sobotni powinien być wyjątkowo „normalny”. Do pokonania będzie bowiem zaledwie 131 kilometrów, a w końcówce kolarze zmierzą się z Colle san Carlo (10,5 km, 9,7%). Do mety u podnóża Mont Blanc prowadzić będzie jednak stosunkowo łatwy podjazd, więc po piątkowej agresji spodziewalibyśmy się jednak grupy kilkunastu kolarzy wspólnie wpadających na metę.

Jeśli chodzi o niedzielny odcinek, trudno znaleźć najbardziej przewidywalny scenariusz. Z jednej strony, po dwóch ciężkich dniach, na kopii Il Lombardia swoją szansę mogą otrzymać uciekinierzy. Jednocześnie jednak niewykluczone, że strome zbocza Sormano (9,6 km, 6,4%) i Civiglio (3,4 km, 10,8%) wpadną w oko co agresywniejszym zawodnikom (tak, mowa o Vincenzo Nibalim).

Po dniu przerwy, na peleton czekać będzie etap, na który najbardziej czekają kibice. Jeśli pogoda pozwoli, zawodnicy zmierzą się z podjazdami pod Gavię (16,5 km, 7,9%) oraz Mortirolo (12,1 km, 10,8%). To właśnie tam, choć do mety w Ponte di Legno prowadzić będzie długi i nudny odcinek, będzie można po raz pierwszy wyścig wygrać. Tam też poszczególni kolarze, którzy dzielnie trzymali się jeszcze w czołówce, ostatecznie zostaną poddani najtrudniejszemu testowi. Powtórka z 2015 roku? Nie mamy nic przeciwko.

Co ciekawe, dzień później, choć etap zakończy się podjazdem, nie spodziewamy się wielkiej potyczki faworytów. Powód? Trywialny. Względem kolejnych dni, będzie to jedna z niewielu szans na krótkie złapanie oddechu przy jednoczesnym utrzymaniu górskiego rytmu. Na kreskę w znanej kibicom biathlonu Anterselvie prowadzić będzie bowiem podjazd o długości 5,5 km i średnim nachyleniu 7,1%. Brzmi trochę jak Równica, prawda? No dobrze, nie do końca, bo naprawdę trudne są jedynie 2 kilometry wspinaczki.

Po spokojnym i płaskim etapie nr 18, na kolarzy ponownie czekać będzie dość specyficzny odcinek w górach. W 2017 roku wręcz bliźniaczo wyglądał etap kończący się na Oropie, wygrany przez Toma Dumoulin. Skąd podobieństwo? Do finałowego podjazdu pod San Martino di Castrozza (13,1 km, 5,7%) prowadzić będzie bowiem praktycznie płaski, wielokilometrowy odcinek. Możemy się więc spodziewać skutecznej ucieczki lub jedynie selektywnej jazdy faworytów.

Jak wszyscy doskonale wiedzą, ostatnią górską przeprawą będzie etap nr 20. Etap, który został praktycznie idealnie poprowadzony, by umożliwić ataki na różową koszulkę nawet z nieco odleglejszych pozycji. Po pierwsze, cały odcinek będzie stosunkowo długi – 195 kilometrów. Po drugie, do pokonania będzie aż 5 poważnych gór, które mogą sporo namieszać. Ustalmy lecz wstępny obrót wydarzeń dla zawodników, którzy będą jeszcze chcieli coś zdziałać. Na początek dwa poważne uderzenia – Cima Campo (18 km, 6,1%) i Passo Manghen (21,7 km, 7,4%), gdzie powinno dojść już do dużej selekcji. Później przyjdzie czas na Passo Rolle (20,6 km, 4,6%), gdzie ostatni pomocnicy powinni wykonać prawdziwą rzeź. Na sam koniec zostaną dwa połączone ze sobą podjazdy. Najpierw nieregularne i z trudną końcówką Croce d’Aune (11,3 km, 5,4%), gdzie niektórzy mogą już atakować, by dowieźć cenne sekundy przewagi na metę na Monte Avena (6,6 km, 7,6%). Bardziej otwartego i ciekawego etapu na koniec górskiej przeprawy nikt wymyślić nie mógł.

Na koniec, po 20 dniach ścigania, zawodnicy zmierzą się z krótką, lecz treściwą czasówką w Weronie. Jej długość to około 17 kilometrów, z czego 4 to podjazd pod Torricele (4,8%), a kolejne 4 to zjazd ze wspomnianej góry. Zważając na zmęczenie, wyniki mogą więc być zupełnie różne. W sumie, na to właśnie czekamy.

Drodzy Państwo, zaczynamy prawdziwe Giro!

Poprzedni artykułTrening kolarski: Jak bardzo stres obniża wyniki sportowe?
Następny artykułPatrick Lefevere: „O pozostaniu Alaphilippe’a w drużynie zadecydują pieniądze”
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments