Tour de Romandie / tourderomandie.ch

Niedzielne „La Doyenne” było ostatnim aktem pierwszej części sezonu. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin zapomnimy o takich hasłach jak pavehillingenberg czy nawet ribinou znane z hipsterskiego Tro Bro Leon. Trudno jednoznacznie uznać, że to wiosenne klasyki są solą kolarstwa. Są inne od tego, co nas czeka w najbliższych miesiącach, bo rywalizacja będzie nas ekscytować nie przez kilka godzin, a przez kilka dni. Porzucamy monumenty i pomniki kolarskie na rzecz wyścigów etapowych. Na start – Tour de Romandie.

Wyścig we francuskojęzycznej części Szwajcarii usytuowany jest w dość niefortunnym terminie. Jeszcze najbliższe kilka dni będziemy raczej rozmawiać o fenomenalnej wiośnie w wykonaniu Quick Step Floors, wspomnimy triumf Petera Sagana w Roubaix czy szarżę Rekina z Mesyny na Via Roma w San Remo. Nie mogąc zapomnieć o tych wszystkich emocjach, które kotłowały się w nas przez ostatnie tygodnie będziemy także żyć w atmosferze oczekiwania, bo przecież to już, zaraz, za chwilę – ruszy Giro d’Italia. Właśnie gdzieś w tym spadku zainteresowania po klasykach, a przed wzrostem napięcia poprzedzającym pierwszy wielki tour znajduje się Tour de Romandie.

Nie termin jest jedyną niefortunną rzeczą jaka trafiła się temu wyścigowi. Ściganie w zachodniej Szwajcarii przestało już być poligonem doświadczalnym przed Giro d’Italia, gdzie najważniejsi pretendenci próbowali pokazać swoim rywalom, że już za kilkanaście dni we Włoszech będą mieli kogo się obawiać. Ewentualnie po niektórych moglibyśmy spodziewać się „zasłony dymnej” w stylu Vincenzo Nibalego, który nie zwykł przywiązywać większej uwagi do tygodniowych etapówek, a następnie błyszczał podczas trzech tygodni walki, niezależnie czy to w Dolomitach, Alpach czy Pirenejach.

Największym problemem Tour de Romandie stała się konkurencja rozgrywanego kilka dni wcześniej Tour of the Alps. Nazywane do niedawna Giro del Trentino przejęło rolę ostatniego aktu przygotowań do ścigania się wokół Półwyspu Apenińskiego degradując niejako szwajcarski wyścig w kalendarzach topowych zawodników. Sam fakt ścigania się po górach, które za nieco ponad tydzień peleton zobaczy ponownie wydaje się znacznie atrakcyjniejszy niż czekolada i malownicze widoki rozpościerające się z alpejskich przełęczy.

W tym wszystkim Romandia znalazła swoją niszę i dostosowała się do zupełnie innych zawodników niż dotychczas. W niepamięć przeszły czasy w których Jan Ullrich jadąc z solidną nadwagą wczesną wiosną zaliczał raptem kilka dni startowych przed Tour de France. Teraz w Szwajcarii zobaczymy w większości tych zawodników na których z uwagą będziemy przyglądać się dopiero w lipcu i z tego wynika porównanie do wyżej wymienionego Niemca – ściganie w okolicach Genewy pozwala domknąć pierwszy etap przygotowań do Wielkiej Pętli, nabić wyścigowe kilometry, sprawdzić potencjalnych rywali i ocenić w jakim kierunku powinny pójść kolejne bloki treningowe. A że przy okazji to wszystko odbywać się będzie w niemal bajkowej scenerii i zapewne nie najgorszych hotelach? Chętnych nie zabraknie.

Mimo iż termin niefortunny to wydawać by się mogło, że umiejscowienie geograficzne wyścigu pozwala zbudować wyścig tak, by był on ciekawy zarówno dla kibiców, jak i samych zawodników. Przecież nawet nie jadąc z myślą walki o generalkę można przecież solidnie potrenować w wysokich górach, prawda? Wobec tego organizatorzy wymyślili aż dwie jazdy indywidualne na czas. Cóż, Jonathan Castroviejo i inni specjaliści od walki z czasem zapewne zacierają ręce. Gór mimo wszystko nie zabraknie, bo chociażby druga czasówka to rasowy podjazd o średnim nachyleniu 8%.

Być może jestem jedynym, który zrzędzi na owe czasówki, ale konstrukcja wyścigu pozostaje praktycznie niezmienna od kilku lat. Jest coś dla czasowców, jest coś dla górali i jest coś dla ulubionego zawodnika lokalnej społeczności i poznańskich członków redakcji naszosie.pl – Michaele Albasiniego.

Prolog – 24.04.2018 – Fribourg-Fribourg – 4 km

Krótka jazda indywidualna na czas to być może najlepszy sposób na otwarcie wyścigu. Wszyscy zawodnicy na wyciągnięcie ręki przez cały dzień, każdy będzie mógł się pokazać, a koszulka lidera zostanie wręczona po prostu najszybszemu, bez konieczności oglądania się na jakieś bonifikaty czy inne wymysły. Krótko i na temat. Trasa prologu nie należy do najtrudniejszych pod kątem technicznym, bo jak widać na mapie – na zawodników czekają praktycznie tylko dwa trudne nawroty po których będzie trzeba solidnie rozkręcić „kozę” z niemal zerowej prędkości.

Etap 1 – 25.04.2018 -Fribourg – Delémont – 166 km

W środę odświeżymy wspomnienia z poprzedniego tygodnia. Choć oficjalny profil straszy i na pierwszy rzut oka sugeruje ciężką przeprawę w górach to jednak odcinek z Fryburga do Delemont bardziej będzie przypominał Liege-Bastogne-Liege. Lignieres, Coll du Pierre Pertuis i Le Somet mają bliżej do La Redoute czy Col de Saint Nicolas aniżeli do Alpe d’Huez czy innego Col du Telegraphe. Wszystko więc wskazuje na to, że o ile nie wydarzy się nic niespodziewanego – wygra Albasini.

Etap 2 – 26.04.2018 – Delémont – Yverdon-les-Bains – 174 km

Trzeci dzień walki w Romandii znów przypomni nam dlaczego ten wyścig stał się etapem przygotowań do Tour de France. Odcinek z Delemont do Yverdon-les-Bains niemal natychmiast skłania do określenia go typowym etapem przelotowym z Wielkiej Pętli. Cóż, dwie górskie premie na trasie powinny zapewnić obecność Thomasa de Gendta w ucieczce. Jeśli jednak nie waleczny Belg, to zapewne nieliczni w stawce sprinterzy spróbują wykorzystać okazję do walki o zwycięstwo. Ewentualnie Albasini.

Etap 3 – 27.04.2018 – Ollon – Villars – 9.9 km

Królewski etap o długości 10 kilometrów? Otóż tak, czemu nie? Trasa czasówki to podjazd o średnim nachyleniu 8% i wydaje się, że to będzie wystarczająco by ustawić klasyfikację generalną.

Etap 4 – 28.04.2018 – Sion – Sion – 149 km

Wreszcie solidna porcja długich podjazdów. Pięć górskich premii – 3 pierwszej i 2 drugiej kategorii, a ze szczytu ostatniej i zarazem najtrudniejszej wspinaczki karkołomny zjazd w kierunku mety. Zapowiada się widowiskowo, a zwłaszcza wtedy, jeśli do ataku ruszą ci co ponieśli straty na czasówce, a wciąż będą się liczyć w walce o końcowy triumf. Piąty podjazd dnia – Les Collons – liczy sobie ponad 13 kilometrów o średnim nachyleniu przekraczającym 6%. Ciekawie może być jednak już od samego początku bo rozpoczynające się niemal od startu Ovronnaz ma 8,5 km długości i prawie 10% średniego nachylenia – zaboli tuż po starcie ostrym.

Etap 6 – 29.04.2018 – Mont-sur-Rolle – Genève – 182 km

Nie ma chyba lepszego sposobu na zwieńczenie wyścigu niż triumf lokalnego herosa. Trudno więc się dziwić, że ostatni etap ponownie przygotowano niby pod sprinterów, a tak naprawdę dla Michaela Albasiniego. Trasa została poprowadzona na tyle płasko na ile Szwajcaria pozwala, więc jeśli nie zawodnik Mitchelton-Scott to zapewne któryś ze sprinterów spróbuje sięgnąć po zwycięstwo w Genewie.

Wydawać by się mogło, że skoro specjaliści od bruków i Ardenów swoje szczyty formy mają już za sobą, a pretendenci do walki o tytuły wielkich tourów od topowej dyspozycji są jeszcze stosunkowo daleko to ciężko będzie znaleźć ciekawe nazwiska na liście startowej. Okazuje się jednak, że możliwość zdobycia punktów do rankingu World Tour jest na tyle sporą pokusą, że ekipy wysłały całkiem solidne zespoły do walki w Romandii.

Najbardziej oczywistym wyborem w kwestii faworyta całej imprezy jest Richie Porte (BMC). Australijczyk póki co europejskich startów nie może zaliczyć do udanych, a patrzenie na jego szanse przez pryzmat rezultatów osiąganych w momencie, gdy jeszcze zima do końca nam się nie znudziła, wydaje się być nieco mylne. Porte to jednak solidna firma i wydaje się, że jeśli wreszcie Tasmańczyk odpali na Starym Kontynencie to właśnie w tym tygodniu. Wszak kiedyś w końcu musi zaliczyć taki wynik przez który znów uwierzy w triumf w Wielkiej Pętli, a obrona tytułu zdobytego przed rokiem w Romandii powinna podbudować morale Porte.

Sam osobiście postawiłbym na Primoża Roglica (LottoNL-Jumbo). Szóste miejsce w pierwszym starcie sezonu w Volta Valencianna i niedawna wygrana w Kraju Basków pozwala uznać, że można przestać już mówić o Słoweńcu per „były skoczek”, gdyż Roglic okrzepł już nie tylko jako kolarz, ale także dorósł do roli lidera grupy. Na jego korzyść przemawiają oczywiście obie czasówki, ale góry też nie są na tyle straszne, by jeden z liderów „żółtego Lotto” sobie z nimi nie poradził, a wspina się przecież całkiem nieźle.

Problemem Słoweńca może być jego klubowy kolega, czyli Steven Kruijswijk. Holender ma na koncie zaledwie 15 dni startowych w tym sezonie, ale na to składają się występy w Ruta del Sol i Katalonii, które ukończył na całkiem przyzwoitych pozycjach. Trudno powiedzieć na dzień dzisiejszy który z obu wyżej wspomnianych kolarzy LottoNL-Jumbo będzie faktycznym liderem ekipy i warto postawić pytanie o to czy konieczne będzie wskazywanie jednego konkretnego kandydata do walki o triumf w wyścigu. Wszak zarówno Kruijswijk, jak i Roglic, mogą pokusić się nawet o dwa miejsca na podium.

Jeśli Tour de Romandie jest etapem przygotowawczym do Tour de France to na starcie nie mogło zabraknąć Gerainta Thomasa (Team Sky). Brytyjczyk wystąpił w dwóch wyścigach etapowych w tym sezonie (Volta ao Algarve oraz Tirreno-Adriatico) i dwukrotnie meldował się na podium w klasyfikacji generalnej. Trasa również powinna odpowiadać Thomasowi i wiele wskazuje na to, że powtórzy wyniki z Portugalii i Włoch, a być może pokusi się o wygraną w całej imprezie.

W składzie Niebiańskich znalazł się także Egan Bernal, który wraca do rywalizacji po kraksie na ostatnim etapie Volta Catalunya. Dotychczas młody Kolumbijczyk wygrał w ojczyźnie wyścig Oro y Paz i aż do kraksy liczył się o wygraną w Katalonii, a jeśli nie stracił nic z formy prezentowanej w Hiszpanii to powinien także być równorzędnym partnerem dla Thomasa.

Nie bez szans jest także Jakob Fuglsang (Astana). Duńczyk przyzwoicie prezentował się w Ardenach, a do tego ma już na koncie kilka ciekawych wyników w tegorocznych etapówkach (3. Volta Valenciana, 4. Ruta del Sol). Zagadką może być jednak jego dyspozycja po Ardeńskim Tryptyku i fakt, że podopieczny Alexandre Vinokurova ma już całkiem sporo kilometrów wyścigowych w tym sezonie.

W szerokim gronie faworytów należy wymienić przede wszystkim trzy nazwiska: Dana Martina (UAE Team Emirates), Tejaya van Garderena (BMC Racing Team) oraz Rui Costę (UAE Team Emirates). Irlandczyk początek sezonu ma średnio udany, Tryptyk Ardeński również nie poszedł najlepiej i być może w Szwajcarii zła karta się odwróci. Podobnie sprawa ma się w przypadku Portugalczyka, który jedyne ciekawe rezultaty odniósł podczas wyścigów na Półwyspie Arabskim, a doskonale wiemy, że to nijak ma się do ścigania w Europie. Amerykanin był na podium w Algarve i niedawno z niezłej strony pokazał się podczas Tour du Finistere, więc o ile nie zostanie oddelegowany do roli pomocnika Richiego Porte’a to van Garderen powinien sam także powalczyć o wartościowy wynik w generalce.

Na kogo jeszcze warto zwrócić uwagę? Głównie na młodzież: David Gaudu (Groupama-FDJ), Pierre Latour (Ag2r) i Emmanuel Buchmann (Bora-hansgrohe) czy Pavel Sivakov (Team Sky). Do tego spośród „starych lisów” trzeba pamiętać o braciach Izagirre (Bahrain Merida), Simonie Spilaku (Katusha-Alpecin) oraz Matthiasie Franku (Ag2r).

Na liście startowe znalazł się tym razem tylko jeden Polak – Paweł Poljański (Bora-hansgrohe).

Transmisje z wyścigu będzie można śledzić na antenach Eurosportu w dniach 24.04/18-29.04.18.

Poprzedni artykułRozstrzygnięcie sprawy Chrisa Froome`a możliwe przed Tour de France
Następny artykułLance Armstrong pojawi się na izraelskiej części Giro d’Italia
Licencjat politologii na UAM, pracuje w sklepie rowerowym, półamatorsko jeździ rowerem. Za gadanie o dwóch kółkach chcą go wyrzucić z domu. Jeśli już nie zajmuje się rowerami, to marnuje czas na graniu w Fifę. W trakcie Tour de Pologne zazwyczaj jest na Woodstocku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments