Tour de Romandie / tourderomandie.ch

Są takie imprezy kolarskie, których nadejście zaskakuje nas znacznie bardziej, niż zima drogowców. Kiedy jedną nogą tkwimy jeszcze w Ardenach, a drugą próbujemy sięgnąć cholewki włoskiego buta, rozpoczyna się pierwszy z wyścigów dookoła Szwajcarii. Tym razem jest to jednak idealny moment. W obliczu ostatnich przeżyć, wszystkim nam dobrze zrobią idylliczne krajobrazy, fioletowe krowy i alpejskie szczyty. Zapraszamy na sześciodniową wycieczkę po najbardziej francuskim ze szwajcarskich kantonów – Tour de Romandie.

Zacznijmy od złej wiadomości: sezon białych dróg, meandrujących przez Flandrię szos, bruków Roubaix i sztywnych podjazdów Ardenów dobiegł końca. Tom Boonen odwiesił rower na hak i już nigdy nie zobaczymy go przepuszczającego miażdżący atak na Taaienbergu, a na szóste zwycięstwo zdumiewającego Alejandro Valverde w Walońskiej strzale przyjdzie nam czekać kolejne 12 miesięcy.

Dobra wiadomość jest natomiast taka, że choć w tej chwili kłóci się to z naszym wewnętrznym poczuciem sprawiedliwości, już za chwilę zaczniemy ekscytowac się wielkim jubileuszem najbardziej nieprzewidywalnego i zdaniem wielu najpiękniejszego wielkiego touru sezonu. Zanim jednak zamienimy bursztynowe belgijskie piwo na Barbaresco czy Barolo, warto docenić smak szwajcarskiej czekolady i idylliczny klimat tego ukrytego pośród alpejskich szczytów kraju.

W tym roku Tour de Romandie rozegrane zostanie po raz 71. Chociaż górzysty krajobraz najdalej na zachód wysuniętego ze szwajcarskich kantonów daje niewielkie pole do manewrów w zakresie modyfikacji trasy, ewolucja współczesnego kolarstwa znacząco zmieniła rolę tej imprezy.

Jeszcze przed upływem dekady z góry narzuconą Tour de Romandie rolą było służenie za próbę generalną pretendentom do walki o czołowie miejsca klasyfikacji generalnej w Giro d’Italia. Transformacja kolarstwa szosowego, która dokonała się w ostatnich latach, zmusiła jednak organizatorów pierwszej ze szwajcarskich etapówek do zrewidowania swojej własnej wizji imprezy i dostosowania jej do panujących obecnie trendów.

W czasach, kiedy lista pretendentów do odniesienia sukcesu w wyścigach trzytygodniowych sukcesywnie wydłuża się, a każdy punkt do klasyfikacji UCI WorldTour jest na wagę złota, właściwe zarządzanie zasobami drużyny stanowi o sukcesie lub porażce. W efekcie oznacza to, że kolarze marzący o triumfalnym wjeździe do Mediolanu wolą szlifować formę w bardziej niszowym i rozgrywanym tydzień wcześniej Tour of the Alps (którego nowa nazwa, nawiasem mówiąc, byłaby w Romandii całkiem na miejscu). Wystarczy przypomnieć, że ostatnim zawodnikiem, który upolował dublet Romandie – Giro był w 2008 roku Andreas Klöden, i udało mu się to głównie dlatego, że w drugim z wymienionych wyścigów w ogóle nie miał wziąć udziału.

Zamiast nich, na alpejskich przełęczach rywalizują obecnie przede wszystkim kolarze, którzy jako główny cel sezonu obrali sobie Wielką Pętlę, a szwajcarska etapówka jest dla nich ostatnim – i często najważniejszym – aktem wiosennej kampanii. W myśl powiedzenia, że „i wilk syty, i owca cała”, drużyny [wilk] zapewniają sobie tym sposobem solidny dopływ punktów do rankingu UCI, a ich liderzy na Giro d’Italia [owca] nie muszą się obawiać, że brutalna rozgrzewka w Szwajcarii odbije się czkawką wśród śniegów Mortirolo i Stelvio.

Symbolem Szwajcarii jest Matterhorn, a pasma górskie i wyżyny zajmują łącznie ok. 90% powierzchni kraju. Organizatorzy Tour de Romandie dość słusznie zrezygnowali zatem z puszczania oka do sprinterów czy silenia się na innowacyjność, odgrzewając co roku ten sam, choć dość dobrze doprawiony kotlet.

Receptura jest nieskomplikowana: dwa etapy jazdy na czas, dwa etapy górskie i dwa etapy dla Michaela Albasiniego, których zdecydowanie nie powinno się nazywać etapami dla sprinterów. Składa się to na obraz wyścigu wymagającego takich samych umiejętności, jakie powinny charakteryzować potencjalnego zwycięzcę Tour de France. I w zasadzie więcej wiedzieć nie trzeba.

Dla tych, którzy bardziej skrupulatnie chcą przygotować się do nadchodzących sześciu dni rywalizacji [lub hobbystycznie analizują profile hipsometryczne], prezentujemy jednak mały przegląd tego, co nas czeka:

Prolog, 25 kwietnia: Aigle > Aigle (4.8 km)

Nazywanie prologu krótkim zazwyczaj jest równie zbędne jak tłumaczenie, że zjazd prowadzi w dół. Ten jest jednak naprawdę krótki. Tak krótki, że mieliby w nim szanse powalczyć sprinterzy, gdyby za jakieś niewyobrażalnie ciężkie przewinienia zostali przez swoich dyrektorów sportowych zesłani na Tour de Romandie. Przy tym jego trasa jest na tyle płaska, na ile pozwala na to ukształtowanie powierzchni Szwajcarii.

Etap 1, 26 kwietnia: Aigle > Champery (173.3 km)

Jeśli profil etapu zrobił na Państwu piorunujące wrażenie, spieszę studzić emocje. Grafik zatrudniony przez organizatorów Tour de Romandie ewidentnie podszedł do powierzonego mu zadania z niespodziewanym rozmachem. Oczywiście, pierwszy etap wyścigu jest etapem górskim i kończy się na podjeździe, jednak w rzeczywistości nie stanowi on przeszkody pokroju Angliru czy Monte Zoncolan. Zapowiada się na triumf zawodnika drugiego szeregu lub sprint z relatywnie dużej grupy liderów.

Etap 2, 27 kwietnia: Champery > Bulle (160.7 km)

Pierwszy z etapów dedykowanych lokalnemu bohaterowi, Michaelowi Albasiniemu. Bardziej płasko nie będzie.

Etap 3, 28 kwietnia: Payerne > Payerne (187 km)

Już miałam to nazwać drugim etapem z rzędu dla Michaela Albasiniego, kiedy przypomniałam sobie, że w wyścigu bierze również udział Sonny Colbrelli. Ta okoliczność może położyć przedwczesny kres triumfalnemu pochodowi sprytnego Szwajcara. Tak czy inaczej, liderzy na klasyfikację generalną będą próbowali ”pozostać z dala od problemów” i z dużym prawdopodobieństwem odniosą sukces.

Etap 4, 29 kwietnia: Domdidier > Leysin (163.5 km)

Nawet jeśli umieszczone na nim podjazdy nie należą do spektakularnie trudnych, ”królewski” etap tegorocznej edycji Tour de Romandie będzie prawdziwą ucztą dla miłośników sztuk wizualnych – pocztówkowe Jaunpass i Col du Pillon to szwajcarska idylla w pigułce. Podobnie jak pierwszy z umiejscowionych na szczycie wzniesienia finiszów wyścigu, również podjazd do stacji narciarskiej Leysin nie powinien zasiać chaosu w grupie liderów na klasyfikację generalną, a triumfatorem etapu może zostać kolarz z odjazdu dnia.

Etap 5, 30 kwietnia: Lausanne > Lausanne (18.3 km)

Tour de Romandie tradycyjnie wieńczą samotne zmagania zawodników z tykającym zegarem, tym razem na nieszczególnie długiej czy wymagającej trasie. W perspektywie rozegranych już wcześniej, nie najtrudniejszych górskich etapów ten manerw może się jednak opłacić, sprawiając, że kolejny raz w tym sezonie o triumfie bądź porażce w klasyfikacji generalnej zadecydują sekundy. Gdzie jest Alberto Contador?!

W odniesieniu do największych gwiazd zawodowego peletonu, lista startowa 71. edycji Tour de Romandie jest relatywnie uboga. Może to mieć związać z faktem, że wielu z nich zdecydowało się obrać Giro d’Italia jako nadrzędny cel pierwszej części sezonu, co obecnie jest niemal równoznaczne z rezygnacją z udziału w pierwszej ze szwajcarskich etapówek.

Podobnie jak przed Wyścigiem Dookoła Katalonii, w narracji wprowadzającej do imprezy dominują rozważania dotyczące formy Christophera Froome’a (Team Sky). W swoich zaledwie trzech tegorocznych startach Brytyjczyk nie błyszczał formą, ale siarczysty policzek wymierzony mu przez hiszpańską koalicję Alberto Contadora z Alejandro Valverde gdzieś pomiędzy Tortosą i Reus musiał pobudzająco podziałać na jego wyobraźnię i ambicje. Powinien być gotowy na kolejną batalię z nieformalnym królem Romandii, Simonem Spilakiem (Team Katusha-Alpecin).

Wśród innych pretendentów do walki o zwycięstwo wymienić należy przede wszystkim dobrze radzących sobie w górach i świetnie jeżdżących na czas Primoza Roglica (LottoNL-Jumbo), Iona Izagirre (Bahrain-Merida), Richiego Porte (BMC Racing), Ilnura Zakarina (Team Katusha-Alpecin) czy Boba Jungelsa (Quick-Step Floors).

Warto również zwrócić uwagę na takich zawodników, jak Jarlinson Pantano, Fabio Felline (Trek-Segafredo), Tejay van Garderen (BMC Racing), Jonathan Castroviejo, Andrey Amador (Movistar), Wilco Kelderman (Team Sunweb), >Rigoberto Uran (Cannondale-Drapac), Pierre Latour (Ag2r-La Mondiale), David Gaudu i Sebastien Reichenbach (FDJ).

71. edycja Tour de Romandie rozgrywana będzie od 25 do 30 kwietnia.

Transmisje na żywo ze wszystkich etapów wyścigu śledzić będzie można na antenie stacji Eurosport 2.

Poprzedni artykułBandyci napadli Yoanna Offredo
Następny artykułWyniki Pucharu Polski w Zamościu
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kiejzo-Parczewski
Tomasz Kiejzo-Parczewski

proszę uprzejmie : wystarczy wręczyć pióro kobiecie i jest ładnie po polsku oraz gładko i dowcipnie i chyba nawet fachowo 😉 , gratulacje