fot. Human Powered Health / Getty Sport

Daria Pikulik wdarła się szturmem na worldtourową scenę. Polka w swoim pierwszym wyścigu UCI w barwach zespołu Human Powered Health sięgnęła po zwycięstwo, pokonując w sprincie Clarę Copponi i Georgię Baker. O tym, ale także o przeskoku na zawodowstwo, presji i wierze w siebie porozmawialiśmy kilka dni po Santos Tour Down Under. 

Bardzo wcześnie, bo już w pierwszym wyścigu UCI, na liście startowej którego widniała biało-czerwona flaga, otworzył się w tym roku worek z polskimi zwycięstwami na szosie. Autorką pierwszego triumfu była Daria Pikulik, która jako przywdziała trykot liderki Santos Tour Down Under po premierowym odcinku.

Polka pokusiła się o długi, prawie 300-metrowy finisz, w którym pokonała Clarę Copponi i Georgię Baker.

– Koleżanka z zespołu, też z toru, Lily Williams, bardzo fajnie mnie przeciągnęła do przodu. To był nasz pierwszy wspólny wyścig, ale jadąc za nią czułam się bardzo komfortowo, jakbyśmy kilka lat jeździły razem. Bardzo mocno wiało, przez co grupa się porwała i sprawiło, że ten finisz był dużo cięższy. Jak zobaczyłam, że dziewczyny – Clara czy Georgia – zaczęły finiszować, to też zaczęłam. U mnie, mimo 300 metrów finiszu, nogi były cały czas tak samo silne i tak jakoś wyszło. Myślę, że w wyścigach, gdzie będzie więcej silniejszych dziewczyn, też będę wiedziała, że taki długi finisz raczej nie wyjdzie, ale tutaj trochę inaczej to wyglądało, właśnie przez ten wiatr

– opisywała po kilku dniach Daria Pikulik.

– Jak rozmawiałam z dyrektorem sportowym w grudniu, to mówił mi, że ten pierwszy etap jest dla mnie najważniejszy i mam się na nim skupić. Wiedzieliśmy, że dwa kolejne etapy będą cięższe, a jest początek sezonu, więc moja noga nie jest na tyle silna, żeby te górki, hopki przetrzymać. Nastawiałam się najbardziej na ten pierwszy etap, dziewczyny wiedziały, że jestem w stanie dobrze zafiniszować. Szczerze mówiąc, przed wyścigiem o tym nie myślałam, nie czułam stresu i presji. Tak to po prostu wyszło, a jak stanęłam w korby i zaczęłam finiszować, to poczułam, że to jest ten dzień i nogi są naprawdę silne

dodała Polka.

Dla niektórych zwycięstwo Darii Pikulik mogło być zaskoczeniem, jednak ci, którzy bacznie śledzą kobiece kolarstwo, wiedzieli, że Polkę – specjalizująca się w wyścigach na torze – stać na dobre wyniki w worldtourowej stawce. Pokazała to między innymi, finiszując w czołówkach etapów Baloise Ladies Tour czy mistrzostw Europy ze startu wspólnego.

Sama jednak przyznaje, że czasami ma problemy, by uwierzyć w siebie, ale takie wyniki ową wiarę przywracają. Polka zdradziła też, że mało brakowało, a do Australii w ogóle by nie dotarła…

– Niby już parę lat jeżdżę na tym rowerze i mam parę sukcesów na koncie, ale dalej mam czasami problem, żeby uwierzyć w siebie, żeby uwierzyć, że praca, jaką wykonuję, jest wystarczająca, by walczyć na najwyższym poziomie. Tu nie chodzi o zaufanie do trenera, ale czasami powątpiewam w siebie. Wiedziałam, że ta noga jest OK, mimo że dzień przed wylotem miałam problemy z wizą i tak naprawdę nie wiedziałam, czy w ogóle polecę do Australii, ale jednak tu jestem i wygrałam swój pierwszy wyścig worldtourowy.

– przyznała szczęśliwa Daria Pikulik.

– To wszystko dotarło do mnie wtedy, gdy zobaczyłam, że „płonie” mi telefon i uświadomiłam sobie, jak wiele dziewczyn marzy o tym, by wygrać wyścig World Tour, a ja dokonałam tego w pierwszym starcie. To było pierwsze zwycięstwo World Tour dla ekipy i wszyscy bardzo się cieszyli, co też fajnie uskrzydla na kolejne wyścigi – wszyscy się cieszą z twoich sukcesów, nikt nie jest zazdrosny czy zły. To zwycięstwo nie jest tylko dla Ciebie, ale jest dla całej drużyny

– mówiła.

fot. Human Powered Health / Getty Images
Tor wciąż bardzo istotny

Daria Pikulik rozpoczęła sezon bardzo wcześnie – było to spowodowane zarówno wyjazdem do Australii na Santos Tour Down Under i Cadel Evans Great Ocean Road Race, ale także zbliżającymi się mistrzostwami Europy na torze, które rozpoczną się 8 lutego.

– Teraz, kiedy tor łączy się z szosą, przygotowanie (do obu dyscyplin) się tak bardzo nie różni. 31 stycznia wylatujemy z Australii i będę miała tylko kilka dni do mistrzostw Europy, ale nie będę potrzebować zbyt wielu specyficznych treningów. Parę lat mam już na tym torze wyjeżdżone, więc jednak noga to pamięta. Po powrocie pojadę na tor, zrobimy z trenerem parę treningów za motorem, żeby trochę tę nogę rozkręcić i wydaje mi się, że to wystarczy, by na mistrzostwach walczyć o medal. Na razie jestem spokojna, to też jest dopiero początek sezonu, dobrze przepracowałam ten czas przed Australią. Jak widać po pierwszym starcie, ta dyspozycja była bardzo fajna – może nie jest jeszcze najlepsza, ale pod kątem toru i rozkręcenia nogi jest to wystarczająco

– mówiła Daria Pikulik, dodając, że istotne w jej przygotowaniach były też starty w Australii, które podniosły jej dyspozycję bardziej niż same treningi.

Polka – brązowa medalistka mistrzostw świata w omnium i ubiegłorocznego, kontynentalnego czempionatu w tej samej konkurencji – nie zamierza rezygnować ze swojej pierwszej miłości, toru.

– Odkąd zaczęłam rozmawiać z ekipami, to zawsze mówiłam, że jestem kolarką torową i dla mnie ten tor ma duże znaczenie. To jest głęboko zakorzenione w moim sercu i nie chciałabym nigdy z niego rezygnować. Podoba mi się, że drużyna rozumie, że będzie to mój pierwszy sezon profesjonalny, z dużą ilością wyścigów wyższej rangi, więc ten kalendarz nie jest aż tak obfity, nie próbują mnie wykorzystać na każdy możliwy wyścig. Wszystko jest mądrze rozplanowane, żebym miała też chwilę oddechu, mogła pojechać na zgrupowanie na wysokość i miała miejsce na tor. Dla mnie jest to fajne, że ekipie zależy na tym, żebym czuła się dobrze, a jednocześnie, żebym na wyścigi, na które mam być przygotowana jak najlepiej i na nich walczyć, była w jak najlepszej dyspozycji

– powiedziała Polka.

Kalendarz Darii Pikulik będzie w tym sezonie podporządkowany pod tor. W lutym zawodniczka Human Powered Health skupi się na wzmiankowanych już mistrzostwach Europy, a na szosę wróci pod koniec lutego. Polkę zobaczymy też między innymi w Pucharach Narodów w Kairze (14-17 marca; Egipt) i Milton (20-24 kwietnia; Kanada).

Polka zwraca uwagę, że rywalizacja na szosie jest potrzebna, by prezentować wysoki poziom w zadaszonych wyścigach na welodromach.

– Teraz widać na torze, że każda dziewczyna, która liczy się w omnium i innych konkurencjach, jeździ na szosie. Musisz się tam ścigać, żeby poziom na torze był odpowiedni, dlatego zdecydowałyśmy się z siostrą (Wiktorią Pikulik, mistrzynią Polski) na przejście na szosę w zeszłym sezonie. Uważam, że już po pierwszym roku dało nam to bardzo dużo. Odkąd zaczęłam się skupiać na szosie, zobaczyłam, że tu również jestem dobra i może też dla niektórych to było zaskoczenie, ale na pewno po poprzednim roku, kiedy zobaczyłam jak to wygląda i zaczęłam dostawać propozycję od ekip worldtourowych, to zdecydowałam się na zmianę. Jest to różnica poziomu sportowego, ale też finansowego. Dla mnie to było aż niewyobrażalne przejście, więc teraz traktuję się jako zawodową kolarkę i patrzę na to z trochę innej perspektywy niż kiedyś

– przyznała Daria Pikulik.

Słodko-gorzki sezon 2022

Ubiegły rok był dla Darii Pikulik przełomowy, jeśli chodzi o wyścigi na szosie. Ścigając się w barwach ATOM Deweloper Posciellux.pl Wrocław, Polka pokazała swój potencjał, plasując się na czołowych pozycjach w Baloise Ladies Tour, a także w mistrzostwach Europy – tam uplasowała się na piątym miejscu. Odniosła także zwycięstwo w jednodniowym Districtenpijl – Ekeren-Deurne.

– W mistrzostwach Europy dobrze się ustawiłam, złapałam dobre koło, a też dziewczyny wcześniej wykonywały świetną robotę z przodu. Miałam możliwość oszczędzania się pod ten finisz. Po mistrzostwach Europy zaczęłam wierzyć, że naprawdę mogę regularnie finiszować na takim poziomie, że to nie był przypadek. To buduje twoją pewność siebie

– wyjaśniała Daria Pikulik.

– Pokazał to też wyścig Baloise Ladies Tour. Wiadomo, że do Loreny Wiebes, najlepszej sprinterki świata, wszystkim brakuje, nie tylko mi. Ona jest wybitna, ale wydaje mi się, że nie ma na świecie nikogo, kto byłby w stanie wygrać teraz z nią finisz. Czasami jest to dołujące, ale też motywuje cię do treningów

– dodała.

Polka zwraca też uwagę na fakt, że zwykłe, płaskie finisze, to nie jedyna część kolarskiego rzemiosła, w której czuje się bardzo dobrze.

– Klasyk w Belgii wygrałam z odjazdu. Też na Baloise byłam w ucieczce, która uformowała się na bardzo sztywnej hopce. To też mi pokazało, że nie chodzi tylko o finisz, ale jestem też w stanie rywalizować w cięższym terenie

– powiedziała, dodając, że w wyścigach szosowych pomaga jej obycie z toru.

– Potrafię się odnajdywać w trudnych sytuacjach, mam szybki czas reakcji – to wszystko jest właśnie z toru. Nogi to pamiętają i też odnajdują się na takich finiszach. Do tego kontrola, stabilność prowadzenia roweru. Widać to w peletonie, że większość sprinterek to dziewczyny z toru, więc na pewno jest w tym jakaś zależność. Wiadomo, że to nie jest jak u mężczyzn – nie jesteśmy typowymi sprinterkami, góralkami, specjalistkami od jazdy na czas. U kobiet wszystko trochę inaczej się to rozkłada i jeśli jesteś dziewczyną, która ma szybką nogę, potrafi przetrzymać hopki i pojechać dobrze na czas, to jesteś kompletna. Tak naprawdę można wtedy walczyć w większości wyścigów. Ja skupiam się głównie na sprinterskich końcówkach, ale chciałabym być kompletną zawodniczką, żeby ta czasówka też w miarę wychodziła, żeby dobrze radzić sobie na krótkich podjazdach

– mówiła Polka.

W ubiegłym roku Daria Pikulik startowała też rzecz jasna na torze. Najlepiej poszło jej w mistrzostwach Europy, gdzie zajęła trzecie miejsce w omnium, tracąc do triumfatorki – Rachele Barbieri – zaledwie 7 punktów. Na drugiej pozycji, podobnie jak na pierwszym etapie Santos Tour Down Under, uplasowała się wtedy Clara Copponi.

Mistrzostwa świata w Saint-Quentin-en-Yvelines to już inna historia. Polka, z powodu choroby, wzięła udział jedynie w drużynowym wyścigu na dochodzenie, w którym, wraz z koleżankami z reprezentacji, zajęła 11. Pozycję.

– Mistrzostwa świata były głównym celem zeszłego sezonu, ale się rozchorowałam, i to dosyć poważnie, bo skończyło się antybiotykiem. Byłam zawiedziona końcówką sezonu, bo przed mistrzostwami czułam się bardzo dobrze i wiedziałam, że stać mnie na ten kolejny medal. W mistrzostwach Europy popełniłam błąd i nie przypilnowałam Włoszki, chociaż wiedziałam, że byłam najsilniejsza w tym wyścigu punktowym. Myślę, że pozbawiło mnie to koszulki mistrzyni Europy

– opisywała Polka.

fot. UEC | SprintCyclingAgency

Medal w mistrzostwach Europy, ale przede wszystkim dobre wyniki w szosowych wyścigach na Starym Kontynencie, wzbudziły zainteresowanie Darią Pikulik wśród zagranicznych ekip World Tour. By dołączyć do Human Powered Health, jak sama przyznaje, musiała ona wykupić obowiązujący ją kontrakt z ATOM Deweloper Posciellux.pl Wrocław, co umożliwiło jej podpisanie nowej umowy.

Nowy, worldtourowy początek

Od tego sezonu Daria Pikulik jest zawodniczką worldtourowej ekipy Human Powered Health. Choć zespół zarejestrowany w Stanach Zjednoczonych, sama drużyna jest mocno międzynarodowa. Polka zwraca jednak uwagę, że panująca w grupie atmosfera jest charakterystyczna dla Amerykanów.

– To jest już ekipa worldtourowa, więc wszystko działa trochę inaczej, niż w polskich drużynach. Dla mnie największy przeskok, dotyczył organizacji – mamy dużo maili odnośnie wszystkiego, aplikacji, do których musisz się logować, odpowiedzialnych za loty czy płatności. Na pierwszym zgrupowaniu w Gironie miałam masę spotkań, więc codziennie od rana do wieczora było co robić, ale to też jest dobre i potrzebne, bo wszyscy, w tym my, chcą wykonywać swoją pracę jak najlepiej, a teraz jest taki większy luz

– tłumaczyła.

– Atmosfera jest bardzo fajna, panuje taki „amerykański chill”, wszystko jest na luzie, nikt się o nic nie spina. Wszyscy są bardzo mili, otwarci. Może mój angielski nie jest jakiś wybitny, ale wszyscy starają się mnie zrozumieć, nie czuję, że jestem w czymś gorsza, bo nie mówię perfekcyjnie po angielsku

– dodała Polka.

fot. Santos Tour Down Under

Co ciekawe, awans do najwyższej dywizji nie wiązał się ze wzrostem presji.

– Większą presję czułam rok temu, jeżdżąc w polskiej ekipie, niż jeżdżąc tutaj. To jest z jednej strony fajne, a z drugiej trochę przykre, bo w Polsce ludzie czasami wywierają na tobie większą presję niż tutaj, ścigając się na profesjonalnym poziomie i będąc zawodowym sportowcem. Może na torze czuję też, że wszyscy we mnie wierzą, ale na szosie nigdy tego nie czułam i tu po raz pierwszy było tak, że ekipa w ciebie wierzy w to, że jesteś w stanie wygrać, że dziewczyny wiedzą, że jesteś w stanie wygrać na płaskim finiszu. Każdy tutaj zna swoją wartość, co buduje zespół i pewność siebie. Startując tutaj w pierwszym wyścigu w World Tourze nie czułam stresu przed startem i to było dla mnie bardzo dziwne. W przygotowaniach i całej otoczce również nie czuję stresu, więc może to właśnie sprawia u mnie takie dziwne uczucie, bo rok temu wszędzie towarzyszył mi ten stres, taka presja i niepewność, a tutaj po prostu jeździsz na rowerze, dostajesz za to bardzo dobre pieniądze i to jest właściwie twoje jedyne zajęcie. Do tego na wyścigach czujesz, że wszyscy w ciebie wierzą – nie jest tak, że musisz, ale że chcesz pokazać się z jak najlepszej strony, chcesz wygrać wyścig dla ekipy. To jest dla mnie inne podejście i tak naprawdę, będąc tutaj w Australii, bardziej stresują mnie zbliżające się mistrzostwa Europy na torze niż kolejny wyścig worldtourowy

– tłumaczyła Daria Pikulik, podkreślając luźną atmosferę.

– Dużo mnie ten poprzedni rok nauczył – w końcówce sezonu, po jednym z najlepszych sezonów w życiu, miałam bardzo ciężkie chwile rozstając się z ekipą, ale teraz wiem, że mam to już za sobą, mam teraz inne podejście. Trudne chwile istnieją po to, żeby cię zbudować, żebyś stała się jeszcze silniejsza, więc nic nie dzieje się bez przyczyny, a teraz, jeżdżąc za granicą, przyszłam tu z małych, polskich teamów i zawsze będę za to wdzięczna, ale z drugiej strony już teraz, po miesiącu w nowej ekipie, widzę różnicę, ile w Polsce potrzebujemy zmian

– dodała.

Human Powered Health jest jedną z drużyn, mającą zarówno swoją żeńską, jak i męską odnogę. W tej drugiej, na szczeblu ProTeams, ściga się dwóch Polaków – Stanisław Aniołkowski i Alan Banaszek.

– Zgrupowanie zapoznawcze mieliśmy z chłopakami, teraz część ekipy jest w Australii, ale reszta, przebywająca w Portugalii, się przenikała. W grudniu zaliczyłam jeden wspólny trening z chłopakami, byłam u Alana i Staszka w pokoju, żeby sobie porozmawiać w ojczystym języku. Fajnie, że mamy taką możliwość. Mam nadzieję, że chłopakom też ten sezon dobrze pójdzie i pokażemy, że Polacy mają szybkie nogi.

„Jestem typem zawodniczki, która musi wygrywać”

Pytania o cel na nadchodzący rok są dość przewidywalnym zwieńczeniem przedsezonowej rozmowy. Problem w tym, że łącząc się z przebywającą w Australii Darią Pikulik, ta miała już na swoim koncie pierwsze w karierze zwycięstwo w wyścigu rangi World Tour.

– Jak myślałam pod koniec roku nad celem, który musisz mieć jako zawodniczka, to mówiłam dyrektorowi sportowemu i trenerowi, że chciałabym wygrać jeden z wielkich wyścigów. I w sumie już to zrobiłam (śmiech), bo wygrałam wyścig worldtourowy, więc ten cel jest już ogarnięty w styczniu, ale na pewno nie spocznę na laurach, bo chciałabym wygrać więcej wyścigów w tym sezonie. Jestem typem zawodniczki, która musi wygrywać – bez tych zwycięstw, nawet mniejszych, gdzieś tam tracę pewność siebie i od czasu do czasu muszę powalczyć o dobre wyniki. Cały czas dążę do tego, żeby być jak najlepsza i na pewno postaram się, żeby dawać z siebie 100%

– mówiła Polka.

– Już na pierwszy wyścig byłam typowana jako liderka, więc to też jest fajne, że ekipa wierzy w to, że jestem w stanie wygrywać i chcą budować zespół pod to, żebym mogła finiszować w tych wyścigach, na których im zależy. Na pewno nie jest też tak, że na każdym wyścigu muszę być w najlepszej dyspozycji, mam zaznaczonych kilka imprez, ale nie wszystkie

– dodała.

W tym sezonie Polka będzie skupiała się głównie na wyścigach w płaskim i lekko pagórkowatym terenie, jednak będzie mogła sprawdzić się też na wymagającej trasie Giro d’Italia Donne, jednego z kobiecych Wielkich Tourów.

Istotna dla kalendarza Darii Pikulik będzie też walka o utrzymanie w najwyższej dywizji – ekipa Human Powered Health po niezbyt udanym sezonie 2022 musi nadrobić sporo punktów w rankingu UCI, by zachować licencję Women’s World Tour.

– Pierwszą etapówką będzie dla mnie Giro. Na pewno jest to lżejszy wyścig niż Tour de France, więc fajnie, że ekipa rozumie, że będzie to najdłuższy wyścig w moim życiu, bo wydaje mi się, że Giro właśnie będzie dla mnie lepszym wyborem. Moją rolą będą głównie sprinty – w kalendarzu mam dużo jednodniowych wyścigów, niekoniecznie worldtourowych, ale właśnie takich klasyków 1.1, 1.2, jak jeździłyśmy rok temu z Atomem, też po to, żeby robić jak najwięcej punktów UCI. Przepisy się trochę zmieniają i musimy patrzeć na ranking, żeby w przyszłości dalej być ekipą World Tour.

Polka będzie też liczyła na dobre wyniki na torze – szczególnie w imprezach mistrzowskich i Pucharach Narodów. Jest to spowodowane nie tylko sportowymi ambicjami, dotyczącymi wspomnianych zawodów, ale też kwalifikacjami olimpijskimi. Pierwszą imprezą, która będzie wliczała się do rankingu olimpijskiego, będą mistrzostwa Europy w Grenchen.

– Oczywiście myślę też o torze, nawet teraz w Australii w głowie mam mistrzostwa Europy. Zaczynamy kwalifikacje olimpijskie, więc dla każdego to jest stres, bo wiem, jak to wyglądało przed Tokio. To jest wieczna kalkulacja, obliczanie punktów i tak naprawdę nawet jeden wyścig może zadecydować o tym, czy pojedzie się na igrzyska, czy nie. Mistrzostwa świata w Glasgow będą teraz takim celem numer 1 na sezon, w Giro też chciałabym pokazać się z dobrej strony i powalczyć na etapach, które będą pode mnie

– tłumaczyła zawodniczka Human Powered Health.

W międzyczasie Polka zanotowała też start w Cadel Evans Great Ocean Road Race, który ukończyła na 19. pozycji. W czołowej szóstce uplasowały się Nina Buijsman i Henrietta Christie – aktualna liderka rankingu World Tour do lat 23. Łącznie ekipa Human Powered Health zdobyła w australijskim klasyku 440 punktów UCI – to prawie połowa tego, ile amerykańska drużyna uzbierała w całym poprzednim sezonie.

– Dużo zależy od tego, jak będzie wyglądał nasz plan przed wyścigiem – Nina też jest w bardzo dobrej dyspozycji i pokazała, że potrafi finiszować z mniejszych grupek. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy, ale na pewno po tym pierwszym wyścigu i pierwszym zwycięstwie czuję taką ulgę i spokój, też motywację, by być lepszym, poprawiać się i trenować jeszcze ciężej

– mówiła nam Polka przed wyścigiem.

Za kilka dni Daria Pikulik opuści australijskie słońce, kierując swój wzrok na mistrzostwa Europy na zadaszonym welodromie, jednocześnie licząc na to, że nie opuszczą jej zwycięstwa i w nieco chłodniejszej Szwajcarii też wzniesie ręce w geście triumfu.

Wstępny kalendarz startów Darii Pikulik (do końca marca):
  • Mistrzostwa Europy na torze w Grenchen (8-12.02)
  • Le Samyn (28.02)
  • Drentse Acht van Westerveld (10.03)
  • Puchar Narodów na torze w Kairze (14-17.03)
  • Classic Brugge-De Panne (23.03)
  • Gent-Wevelgem In Flanders Fields (26.03)
Poprzedni artykułGrand Prix Cycliste de Marseille 2023: Powless wygrywa po raz trzeci w karierze
Następny artykułBas Tietema trafi przed sąd. Bingoal pozywa go o 2 miliony euro
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Pincopallino
Pincopallino

Powodzenia dla rozwijającej się Zawodniczki. Warto jednak rozszerzyć temat wykupienia kontraktu i trudności w rozstaniu z była ekipa. Atom postawił sprawę jasno, albo płacisz nam ponad 40k złoty albo nigdzie nie idziesz co znaczy dalej jeździsz na niskim poziomie i zarabiasz mniej niż 1/3 średniej krajowej na miesiąc. To tak a propos Waszego wywiadu z Bentkowskim i jego wspieraniem rozwoju zawodniczek i polskiego kolarstwa.