Andy Schleck (RadioShack – Leopard) zakończył wczorajszą rywalizację na trasie GP di Camaiore na 91 miejscu, tracąc do triumfującego Petera Sagana 5 minut i 30 sekund. Mimo, że wynik nie powala na kolana, Luksemburczyk jest zadowolony z faktu, że wreszcie udało mu się ukończyć jakiś wyścig.
Dla Schlecka ukończenie włoskiego klasyku było ważną częścią przygotowań do sezonu. Od kwietnia 2012 roku, gdy dojechał do mety Liège-Bastogne-Liège na 50 miejscu nie udało mu się żadnego wyścigu ukończyć. W poprzednim sezonie wycofał się na 6 etapie Critérium du Dauphiné oraz 5 odcinku Tour of Beijing. Ten rok to zupełnie nieudane Tour Down Under (zakończył swój występ podczas 6 etapu) i tylko niecały przejechany etap w Tour Méditerranéen.
Podczas GP di Camaiore Andy stracił kontakt z czołówką na przedostatniej wspinaczce na Monte Pitoro, ale dzięki pomocy doświadczonego Danilo Hondo dojechał wraz z grupetto do mety. Nowy manager zespołu, Luca Guercilena już przed wyścigiem komentował, że to nie będzie łatwy wyścig dla lidera RadioShack. Problemem Andy’ego jest przede wszystkim psychika, na którą źle wpłynęła kontuzja, a także fakt wpadki dopingowej jego brata.
„Szczerze mówiąc jestem bardzo zadowolony. To był trudny wyścig, a ja skupiłem się na pracy dla swoich kolegów z zespołu. Takie występ dodaje mi pewności siebie i daje jakieś nadzieje na przyszłość. Ten klasyk nie wyglądał na trudny, ale tempo podyktowane przez ucieczkę spowodowało, że zrobiło się bardzo nerwowo. Teraz przede mną Strade Bianche i Tirreno-Adriatico, przed którym odpocznę sobie kilka dni. Po dziesięciodniowym zgrupowaniu na Majorce brakuje mi trochę świeżości, ale jestem dobrej myśli.” powiedział Andy Schleck po GP di Camaiore.
Arek Waluga