fot. Ineos Grenadiers

Dość niespodziewanie, choć na pewno nie sensacyjnie, zwycięzcą pierwszego etapu Tour of the Alps został Tobias Foss. Dla Norwega zwycięstwo to jest wyjątkowe.

Triumfator Tour de l’Avenir 2017 – Egan Bernal dwa lata później został zwycięzcą Tour de France. Triumfator Tour de l’Avenir 2018 – Tadej Pogačar dwa lata później został zwycięzcą Tour de France. A co dwa lata po wygraniu Tour de l’Avenir 2019 robił Tobias Foss? Otóż nie – nie wygrał Tour de France. Wcale nie tylko dlatego, że w ogóle nie startował w tym wyścigu, a przed niego w kolejkę wepchnął się Tadej Pogačar, któremu jedno zwycięstwo w Wielkiej Pętli nie wystarczyło i od razu sięgnął po drugie.

Nazwanie Tobiasa Fossa niespełnionym talentem byłoby sporym nadużyciem. Trudno w ten sposób określić kolarza, który regularnie melduje się w czołowych “10” największych wyścigów na świecie, a do tego sięga po mistrzostwo świata. Jednak gdyby ktoś w 2019 roku powiedział, że Norweg półtora miesiąca przed 27. urodzinami nie będzie miał na koncie ani jednego zawodowego, międzynarodowego zwycięstwa ze startu wspólnego, mało kto by mu uwierzył. Nawet mimo tego, że Tour de l’Avenir wygrał bez choćby jednego etapowego zwycięstwa.

A jednak – tak właśnie było, bo ścigając się ze światową elitą najlepszy okazał się tylko raz – na wspomnianych mistrzostwach świata. Nawet walcząc w Norwegii z krajową czołówką, na 3 złote medale, po zaledwie jeden sięgnął w wyścigu ze startu wspólnego. I nawet nie może narzekać na pecha, bo najbliżej sięgnięcia po triumf w międzynarodowym towarzystwie był… na jednym z etapów Tour de Hongrie 2020, gdzie zajął 5. miejsce na jednym z etapów. I to wszystko mimo że, jak sam przekonuje:

– Nigdy nie uważałem się za czasowca. Koncentruję się przede wszystkim na rozwoju jako kolarz walczący w klasyfikacjach generalnych wielkich tourów. Uważam też, że jestem całkiem szybki, gdy przychodzi do rywalizacji z innymi góralami

– tłumaczył 9. kolarz Giro d’Italia 2021 na konferencji prasowej po zwycięstwie, którym potwierdził prawdziwość tego ostatniego zdania. W samej końcówce pokonał bowiem podczas czteroosobowego finiszu Bena O’Connora, Chrisa Harpera i Estebana Chavesa.

– Czułem się dziś dobrze, a końcówka ze stromym podjazdem bardzo mi odpowiadała. Ostatnie kilometry, już po pokonaniu wzniesienia były bardzo taktyczne, a ja sam w końcówce zachowałem najwięcej sił i pokonałem rywali.

– mówił opisując wyścig widziany oczami zawodnika. A mówiąc o roli taktyki w samej końcówce miał zapewne na myśli moment, który spowodował uformowanie się grupy walczącej o zwycięstwo. Nie miał on bowiem miejsca na podjeździe pod Panone, a na długo po zakończeniu zjazdu. To właśnie wtedy z 11-osobowej czołówki wyłoniła się walcząca o zwycięstwo czwórka, w której najszybszym i najsprytniejszym kolarzem okazał się Foss.

W efekcie Norweg został pierwszym liderem wyścigu, jednak ciężko powiedzieć, czy jest liderem  swojej własnej ekipy. W końcu z równie dobrej strony pokazał się również Geraint Thomas, który przyjechał do mety w drugiej – siedmioosobowej grupie, która straciła do czołówki zaledwie 3 sekundy. Tak czy inaczej – INEOS znajduje się obecnie w naprawdę dobrej sytuacji, tym bardziej, że Foss jest bojowo nastawiony przed kolejnymi etapami – Wygrałem dziś, ale jutrzejszy etap również wygląda zachęcająco. Myślę, że tam również będę mocny! – zapewnia.

Z biura prasowego w Cortinie (która chyba nie ma nic wspólnego z Ivanem Garcią) Bartek Kozyra

Poprzedni artykułGiro d’Italia 2024: Biniam Girmay wraca po kolejne zwycięstwo etapowe
Następny artykułCesare Benedetti i jego powrót do matecznika
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments