fot. Alpecin-Deceuninck

Utarte stwierdzenie, że monument Mediolan-San Remo jest jedynym z pomników kolarstwa dla sprinterów, wydaje się tracić na aktualności. Ze względu na postępujące zmiany w sposobie ścigania i rozwój „złotego” pokolenia, najdłuższy jednodniowy wyścig w kalendarzu stał się jeszcze trudniejszy i ciężko sobie wyobrazić, że w najbliższych latach zwycięzcę La Primavery poznamy po finiszu z większej grupy.

Nie sposób jest dostrzec zmieniające się trendy w obecnym kolarstwie. Dyscyplina stale ewoluuje, a modyfikacjom ulega nie tylko styl ścigania, ale również charakterystyka poszczególnych zawodników. Granice między wyraźnie zarysowanymi specjalizacjami w ostatnich latach się zacierają, a najlepsi zawodnicy na świecie są coraz bardziej wszechstronni.

Kolarze pokroju Tadeja Pogačara czy Wouta van Aerta, potrafiący walczyć w praktycznie każdym terenie, to oczywiście wyjątki i fenomeny na skalę światową, ale nutkę wszechstronności widać również u innych zawodników z czołówki. Wystarczy spojrzeć chociażby na najlepszych grandtourowców, których ciężko jest zaszufladkować terminem „góral”. Zwrot w stronę łączenia specjalizacji doprowadził też do zmiany w stylu ścigania, który jest zdecydowanie bardziej agresywny i nieprzewidywalny niż w poprzednich latach.

Wiąże się to nie tylko z wielkimi emocjami w wyścigach etapowych i próbami wykorzystania nawet stosunkowo łatwych, pagórkowatych etapów, ale również ze stylem jazdy w klasykach – szczególnie tym, który przez lwią część XXI wieku nazywany był „mistrzostwami świata dla sprinterów”.

Trasa Mediolan-San Remo regularnie ulega drobnym modyfikacjom, ale od 1982 roku kultowa sekwencja Cipressa-Poggio di Sanremo pozostaje niezmienna.

Zdecydowanie częściej kluczowym podjazdem włoskiego wyścigu była druga ze wspinaczek, jednak wielu zawodników próbowało swoich szans w ataku na Cipressie. Kilkukrotnie zakończyło się to nawet powodzeniem – ostatni raz w 1996 roku, gdy oderwała się tam kilkuosobowa grupa, z której najsilniejszy okazał się Gabriele Colombo. Nie zamierzam snuć tu rozważań, czy w tym sezonie czeka nas powtórka z tamtej edycji Mediolan-San Remo – nie o to w tym wszystkim chodzi.

Patrząc na historię włoskiego monumentu, można gołym okiem dostrzec, że ewentualny sukces ataku na Cipressie byłby sporym zaskoczeniem. Inaczej jest jednak w przypadku Poggio di Sanremo, choć wpływ finałowej ścianki zdecydowanie nabrał na znaczeniu w ostatnich latach.

Same parametry wzniesienia nie są imponujące. 4 kilometry i 3,7% średniego nachylenia? Widzieliśmy cięższe podjazdy. Sytuacja wygląda zgoła inaczej, gdy mówimy o wspinaniu się po 280 kilometrach rywalizacji i jeździe na pełnej prędkości po pokonaniu wzniesienia pod Cipressę. Stosunkowo niegroźny Poggio di Sanremo potrafi wejść w nogi zawodnikom, co widzimy w każdej kolejnej edycji „sprinterskiego” monumentu.

Ale właśnie – czy Mediolan-San Remo jest wyścigiem dla sprinterów? Jeśli popatrzylibyśmy na kilkanaście pierwszych edycji w bieżącym wieku, odpowiedź nasuwa się sama – tak. Zmagania regularnie padały łupem najszybszych zawodników w peletonie, jak chociażby Erik Zabel, Mario Cipollini czy Mark Cavendish, wygrywający finisz z kilkudziesięcioosobowej grupy. Oczywiście kilka razy nieco bardziej wytrzymali kolarze – pokroju Paolo Bettiniego i Fabiana Cancellary – wyłamali się ze sprinterskiego trendu, jednak Mediolan-San Remo cały czas pozostawał wyścigiem, w którym o zwycięstwo najprawdopodobniej miała rywalizować większa grupa.

Jeszcze na początku poprzedniej dekady we włoskim monumencie dominowali sprinterzy. Gerald Ciolek, Alexander Kristoff, John Degenkolb czy Arnaud Demare – ci kolarze sięgnęli po wygraną na Via Roma w latach 2013-16. Śledząc serię sprinterskich zwycięstw w Mediolan-San Remo, ciężko było przewidywać, że w kolejnych 7 edycjach większość sprinterów będzie musiała obejść się smakiem. Obecnie wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie trzeba będzie zapomnieć o świętej pamięci monumencie dla sprinterów.

Era Pogačarów i Van der Poelów

Mimo że o wygraną w Mediolan-San Remo regularnie walczyli sprinterzy, nie oznaczało to braku ataków na Poggio di Sanremo. Ba, próby odjazdu zawodników z trzeciego bądź czwartego szeregu faworytów zdarzały się już na Cipressie. Wysokie tempo, a wraz z nim narastające zmęczenie, potrafiło wykończyć sprinterów i zdecydowanie przerzedzić grupę. W szczególnie interesującej – z polskiej (i nie tylko) perspektywy – edycji wyścigu z 2017 roku, peleton, który zameldował się na mecie, był wyjątkowo spory. Znalazło się w nim prawie 50 zawodników!

Problem w tym, że przed nimi finiszowała trzyosobowa grupka z ciężko pracującym Peterem Saganem, a także Julianem Alaphilippe’em i ostatecznym zwycięzcą – Michałem Kwiatkowskim. Kolejna odsłona Mediolan-San Remo to solowy popis Vincenzo Nibalego, który urwał się największym faworytom i samotnie przeciął linię mety. Uwagę powinna zwrócić większa selekcja za jego plecami – już tamta edycja zwiastowała kłopoty sprinterów we włoskim monumencie.

Następnie w Mediolan-San Remo triumfowali Julian Alaphilippe, Wout van Aert, Jasper Stuyven i Matej Mohorič. Kilku sprinterów było w stanie uplasować się w czołówce, jednak, z roku na rok, ich grono coraz bardziej się uszczuplało. Przełomowa pod kątem różnic była jednak ubiegłoroczna edycja, wygrana przez Mathieu van der Poela z 15-sekundową przewagą nad głównymi rywalami. Grupa ze sprinterami wjechała na Via Roma… ponad pół minuty za Holendrem.

To właśnie obecność Mathieu van der Poela i Tadeja Pogačara prowadzi do tak agresywnego ścigania. Ekipy głównych faworytów – a w szczególności zespołowi koledzy Słoweńca – zrobią wszystko, by utrudnić życie sprinterom, którzy w żaden sposób nie są w stanie temu zapobiec. Mogą tylko próbować utrzymać się na kole któregoś z wyżej wymienionych zawodników.

Zmiany w kolarskim krajobrazie i wystrzał znakomitych kolarzy, którzy chcą wygrywać wszystko, doprowadziły do tego, że monument dla sprinterów… przestał być dla sprinterów. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli w kolejnych latach bardziej wytrzymali zawodnicy będą w stanie plasować się w czołówce, jednak styl jazdy gwiazd kolarstwa i mordercze tempo na Poggio di Sanremo oraz Cipressie przekreślają szanse na to, że w najbliższym czasie na słynnej Via Roma zobaczymy sprint z większej grupy.

Poprzedni artykułPunkt wrzenia – zapowiedź Mediolan-San Remo 2024
Następny artykułMediolan-San Remo: Oni stali na podium w XXI wieku [quiz]
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz
Łukasz

I wygrał Philipsen, po sprincie z grupy. Kolarstwo było, jest i będzie nadal nieprzewidywalne. Dziękuję i do widzenia.

Piotr
Piotr

Słabo się ten artykuł zestarzał. 😄

Piotr
Piotr

Więc teraz będziemy się łapać za słówka co to znaczy większa grupa? Wydźwięk artykułu jest jasny i klarowny, w tym wypadku po prostu się nie sprawdził. Prawdą jest to, co mówili komentatorzy – dzisiejsi sprinterzy mają inną charakterystykę od tych z wcześniejszych lat. Nie wszyscy, co oczywiste, ale przecież tylko najlepsi docierają w tym wyścigu do finiszu w czołówce.

Bartek Kozyra
Editor
Bartek Kozyra
Reply to  Piotr

Dla mnie to nie jest takie oczywiste. Do mety w pierwszej grupie dotarło 12 zawodników, w tym dwóch sprinterów, przy czym i Philipsen, i Pedersen pokazywali wcześniej, że radzą sobie także w innych klasykach. Ja mam dość liberalne podejście do takich określeń, jak „Milano-Sanremo dla sprinterów” dlatego sam w swojej relacji z wyścigu użyłem chyba nawet podobnego sformułowania. Tylko że można mieć do tego różne podejścia i wydaje mi się, że obu tez, zarówno tej, że tegoroczne S-M było wyścigiem dla sprinterów, jak i tego, że takim nie było, można z powodzeniem bronić. Być może nawet pobawię się w to w poniedziałek

Dawid
Dawid

Jedno jest pewne. Za łatwy wyścig dla Pogacara.