fot. Mediolan - San Remo

Sagan, Alaphilippe czy Kwiatkowski? – takie właśnie pytanie zadawało sobie wielu kibiców, a także polscy komentatorzy, gdy trójka wielkich klasykowców niemal równocześnie przekroczyła linię mety. W końcu jednak usłyszeliśmy donośny okrzyk „Kwiatkowski!!!” i wszystko się wyjaśniło – jedyny polski triumf w monumencie stał się faktem. Drugim na mecie, a więc pierwszym przegranym został Peter Sagan, dla którego zwycięstwo w Mediolan-San Remo już na zawsze miało pozostać w sferze niezrealizowanych celów.

La Primavera to wyścig, z którym można mieć mnóstwo dobrych skojarzeń. W końcu choć, mimo swojego przydomka, odbywa jeszcze w ciągu kalendarzowej zimy, to jego start zawsze kojarzy się z nadejściem wiosny. Gdy do tego dodamy piękne krajobrazy pokonywanej przez kolarzy włoskiej riwiery i niewątpliwy urok zarówno Mediolanu, jak i San Remo, możemy dojść do wniosku, że w Milano-Sanremo nietrudno się zakochać.

Szczególnie wtedy, gdy jest się takim kolarzem jak niegdyś Sagan – takim, który w swoim najlepszym momencie był jednym z trzech-czterech najszybszych sprinterów na świecie, a dodatkowo zgubienie go na niewielkich podjazdach (takich jak Poggio) graniczyło z cudem. Jak to się zatem stało, że Słowak swoją karierę zakończy bez choćby jednego triumfu w tym wyścigu?

Gwiazda bez błysku

Wszystko zaczęło się w 2011 roku. W jakim miejscu swojej kariery może być 21-letni kolarz, bo takim był wówczas Sagan? Cóż, Tadej Pogačar pokazał, że może na przykład wygrać Tour de France. Słoweniec jest jednak dzieckiem epoki, w której dyrektorzy sportowi wybierając liderów na poszczególne wyścigi zdecydowanie inaczej niż kiedyś balansują pomiędzy liczbami, jakie generuje dany zawodnik, a jego mozolnie wypracowywaną pozycją w hierarchii drużyny.

W czasach gdy Słowak zaczynał się ścigał młodych liderów było jednak jak na lekarstwo. Tylko że on był wyjątkowy. On już sezon wcześniej – w 2010 roku triumfował aż pięciokrotnie na etapach Paryż-Nicea, Tour de Romandie i Tour of California, a już w samym 2011 zdążył jeszcze dołożyć do tego swoje pierwsze zawodowe zwycięstwo na Półwyspie Apenińskim, bo wygrał nieistniejący już dziś Wyścig Dookoła Sardynii. Nic dziwnego, że wielu wymieniało go w szerokim gronie faworytów do sukcesu.

Gdy wróci się do relacji tekstowej, prowadzonej przez CyclingNews, wówczas dopiero co założony serwis, któremu daleko było do dzisiejszej potęgi, łatwo jest znaleźć nazwisko Sagana, które przewija się w niej wielokrotnie. Niestety wyłącznie w kontekście przewidywań dotyczących końcówki, a nie samych wydarzeń na trasie, bo ekstrawertyczny Słowak przejechał wówczas wyścig bez historii. Zajął 17. miejsce – niezłe, jak na debiutanta, ale z pewnością niepokazujące pełni jego potencjału. Potencjału, który miał pokazać w Ligurii już niebawem.

Zagadka rozwiązana

Wiecie, kto był najmłodszym zwycięzcą w historii Milano-Sanremo? Ugo Agostoni, który wygrał tu jako 20-latek, ale było to dawno temu, bo w 1912 roku. Dokładnie 100 lat później Peter Sagan – inny młody kolarz, choć o dwa lata starszy, mógłby z czystym sumieniem marzyć o zbliżeniu się do wyczynu Włocha. Jego rekordu pobić nie mógł, ale gdyby wygrał, zostałby najmłodszym zwycięzcą tego wyścigu od czasu… Eddy’ego Merckxa. Sam wprawdzie tonował nastroje – Nie wiem, czy jestem wystarczająco silny aby wygrać. Do tej pory najlepiej mi szło w wyścigach wieloetapowych – mówił, ale już Daniel Benson z Cycling News widział go w gronie trzech głównych kandydatów do zwycięstwa.

Tym razem nie dało mu się już absolutnie nic zarzucić. Nawet mimo tego, że gdy na Poggio doszło do ataku, który rozstrzygnął kwestię podium, on za nim nie pojechał. Kolarzem który wówczas zaatakował był bowiem Vincenzo Nibali – wówczas zespołowy kolega Słowaka, więc gonienie go nie byłoby najlepszym taktycznie rozwiązaniem. Ostatecznie na mecie Włoch był nieco rozczarowany. Odjazd dotarł do mety, ale na kresce szybsi byli od niego Simon Gerrans i Fabian Cancellara – obaj jego towarzysze.

Nawet jeśli Liquigas nie zgarnął wówczas pełnej puli, to Sagan mógł być optymistą. Spośród kolarzy, którzy dojechali tuż za czołową trójką, był najszybszy, pokonując na finiszu m.in. Oscara Freire – trzykrotnego zwycięzcę wyścigu. – Teraz już wiem, że mogę tu wrócić w przyszłości z myślą o triumfie. Mam wszystko, żeby wygrać ten wyścig – mówił cytowany przez Velonation.com. To był jego pierwszy wielki wyścig klasyczny, który skończył tak wysoko – dopiero w kolejnych tygodniach zajmował 2. miejsce w Gandawa-Wevelgem, 3. w Amstel Gold Race i 5. w Ronde van Vlaanderen.

Niewykorzystane okazje lubią się mścić

Saganowi występy nad Morzem Liguryjskim spodobały się na tyle, że jak do tej pory nie odpuścił ani jednego. Startował aż trzynastokrotnie – tyle samo co na mistrzostwach świata – nigdzie indziej nie robił tego aż tak często. Niestety ani razu nie wygrał… choć w zasadzie my, Polacy, pewnie nie powinniśmy używać w tym kontekście wyrazu “niestety”, ale do tego jeszcze dojdziemy. Sagan najbliżej zwycięstwa był dwukrotnie. Za pierwszym razem w 2013 roku – już wtedy był o krok od potwierdzenia swoich słów wypowiedzianych rok wcześniej. To była specyficzna edycja, ponieważ śnieg storpedował zawody. Organizatorzy zmuszeni byli skrócić trasę, część zawodników wycofała się z wyścigu, a ci, którzy zdecydowali się pozostać na trasie musieli mierzyć się z okropnymi warunkami.

– Sikałem w spodnie, żeby się ogrzać – wspominał kilka lat temu Sagan, w wywiadzie dla FloBikes. Tytuł tego krótkiego materiału brzmi: “Najbardziej pamiętna przegrana Petera Sagana”. – Patrzyłem głównie na Cancellarę, ale nie doceniłem Ciolka. No i zacząłem finisz zbyt wcześnie – tłumaczył sześć lat po zdarzeniu.


Wtedy na mecie Ciolek uniósł ręce w górę, bo jego przewaga, choć nieznaczna, nie ulegała dyskusji. Cztery lata później było jednak inaczej – różnica między Kwiatkowskim, Alaphilippem i Saganem była tak niewielka, że dopiero po kilku chwilach mogliśmy mieć stuprocentową pewność, że to właśnie Polak jest zwycięzcą. “Kwiato” miał sporo szczęścia – układ na trasie sprawił, że to Sagan musiał wykonać większość pracy w odjeździe, co było zresztą stałym elementem tamtej wiosny.

Wtedy jeszcze Słowak przyjął porażkę ze spokojem, ale gdy kilka dni później, podczas Gandawa-Wevelgem na jego kole próbował (z dużo gorszym skutkiem) wieźć się Niki Terpstra, nie wytrzymał – Co ja mogłem zrobić? Nie jesteśmy kolegami z drużyny, nie będę pracował na każdego by ten pokonał mnie w sprincie. – powiedział, mając być może w pamięci finisz Kwiatkowskiego. A to, że przegrana z naszym rodakiem siedziała mu w głowie przez dłuższy czas stało się jasne rok później, gdy powiedział na konferencji prasowej – Gdybym ja tak wygrał, jak on wtedy, nie byłbym zadowolony.

 

Niedoszły dominator

Nie było w historii Mediolan-San Remo większego od Eddy’ego Merckxa. Kolarz wszechczasów wygrał ten wyścig siedem razy. Mało jest wyścigów w kalendarzu tak bardzo zdominowanych przez jednego kolarza. A jednak jest jeden aspekt, w którym to Słowak przeważa nad “Kanibalem”. W czołowej “10” Primavery był aż dziewięciokrotnie, podczas gdy słynny Belg “zaledwie” osiem razy. 

Rok Pozycja
2023 44
2022 92
2021 4
2020 4
2019 4
2018 6
2017 2
2016 12
2015 4
2014 10
2013 2
2012 4
2011 17

 

Mediolan-San Remo jest dla Sagana jak Strade Bianche dla Katarzyny Niewiadomej – mnóstwo miejsc w czołówce, a ani jednego zwycięstwa. Dlaczego? Być może jego problem jest podobny, jak u Wouta van Aerta (swoją drogą mającego już zwycięstwo w Mediolan-San Remo) w wielu innych wyścigach. W latach swojej świetności był na tyle szybki, że mało kto chciał z nim współpracować, a jednocześnie trudno było mu zaatakować na tyle dynamicznie, by oderwać się od wszystkich konkurentów. To z pewnością utrudniało mu to walkę o zwycięstwa, podobnie jak błędy na finiszach, które przytrafiały się nawet jemu.

Jednak nawet jeśli faktycznie tak właśnie było, byłaby to tylko część prawdy. Być może ważniejsze jest coś innego – w sporcie bardzo ważny jest element szczęścia. Sagan nieraz korzystał z niego przy okazji innych wyścigów, ale akurat na Mediolan-San Remo często mu go brakowało. Czasem wiązało się to z cudownym wystrzałem któregoś z zawodników, innym razem z wyścigiem przegranym o włos, a jeszcze kiedy indziej z układem sił na trasie lub słabszą dyspozycją dnia (słabszą, bo słabą niemal nigdy).

W efekcie Sagan, który w zasadzie już zakończył poważną szosową karierę, nigdy nie wygra Mediolan-San Remo. W tym wyścigu na zawsze pozostanie kolarzem niespełnionym i być może jutro, oglądając z perspektywy kibica popisy Pogačara, Van der Poela i spółki, przypomni sobie te wszystkie edycje, w których był o krok od zwycięstwa. Być może na moment popsuje mu to nastrój, jednak później będzie mógł spojrzeć na półkę z trofeami* i pomyśleć sobie: “Moja kariera chyba nie była jednak taka najgorsza”.

*Jeśli takową posiada – w przeciwnym wypadku zawsze zostaje profil na First Cycling lub Pro Cycling Stats.

Poprzedni artykułMediolan-San Remo 2024: Oficjalna lista startowa
Następny artykułVeloBank Via Dolny Śląsk prezentuje kalendarz, zmiany i otwiera zapisy
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments