Zwycięstwem Rui Costy zakończył się niedzielny etap 78. La Vuelta a España. Portugalczyk wygrał po trójkowym finiszu w Lekunberri, choć patrząc na skład ucieczki nie był faworytem do tego sukcesu. Jako 4. metę przeciął również obecny w odjeździe Remco Evenepoel – triumfator z soboty.
15. etap zapowiadał się na jeden z wielu wyglądających na papierze na dedykowany harcownikom. Kilka podjazdów za ciężkich dla sprinterów, ale za łatwych dla faworytów klasyfikacji generalnej wróżyło, że żadna ekipa nie będzie zainteresowana kontrolowaniem odjazdu. To sprawiło, że walka o znalezienie się z przodu była dość długa i bardzo intensywna. Finalnie na czele znalazła się piętnastka, która stale się redukowała. W końcówce obejrzeliśmy trójkowy atak, z którego po jeździe na świadka po wygraną zafiniszował Rui Costa.
To dla mnie wspaniały moment. Udało mi się dobrze rozpocząć sezon kilkoma zwycięstwami, ale w Tourze nie wszystko poszło tak, jak chciałem. Wtedy pojawił się pomysł startu w Vuelcie. To ważny wyścig dla zespołu. Naszym celem było zwycięstwo etapowe i bardzo się cieszę, że się udało. Musiałem na to ciężko pracować. Przygotowanie do Wielkiego Touru, choć świat zewnętrzny tego nie widzi, wymaga każdorazowo niesamowicie dużo pracy. Co do samego etapu… Finał był dziwny. Kämna upadł, Buitrago nie chciał dawać zmian, ale tak to już jest. Na szczęście udało nam się dojechać przed pogonią, a ja mogłem wygrać
— opowiadał niemal 37-letni kolarz Intermarché – Circus – Wanty.
Proces zawiązywania się odjazdu mocno opóźniał Remco Evenepoel. Belga, który od soboty dzierży trykot lidera klasyfikacji górskiej nie chciała odpuścić drużyna Jumbo-Visma. Ci bowiem nadal nieco obawiają się, że ten może jeszcze wrócić do walki w klasyfikacji generalnej, choć do lidera traci przeszło kwadrans.
Moim celem było pójść w odjazd i zdobyć po drodze kilka punktów do klasyfikacji górskiej, bo czułem, że po wczorajszym zwycięstwie nadal mam mocne nogi. Finalnie jeszcze przed końcówką byłem całkowicie wyczerpany. Klaas [Lodewyck, dyrektor sportowy Soudal – Quick Step – przyp. red.] krzyczał mi do słuchawki, żebym gonił, bo z przodu zaczęli się czarować. Niestety w mojej grupie też kilka osób odmawiało zmian. Cóż, nie można mieć wszystkiego, skończyło się na 4. miejscu. Teraz we wtorek pozwolę sobie na odpoczynek. Chcę stracić dużo czasu by ponownie rywalizować na dwóch trudnych etapach. To konieczne, bo Jumbo-Visma boi się, że wrócę w klasyfikacji generalnej. Dziś musiałem dziesięć razy tłumaczyć Vingegaardowi, że nie chcę już o nią walczyć. Nie wierzyli mi i przez to tak długo zawiązywał się ten odjazd
— opowiadał po 15. etapie La Vuelty Remco Evenepoel.
Po dniu przerwy na kolarzy czeka płaski etap zakończony ścianką w Bejes, następnie dwie ciężkie próby, w tym ta z metą na Altu de L’Angliru, sprinterski odcinek nr 19, 10 górskich premii w sobotę i niedzielne pożegnanie z La Vueltą w Madrycie.
Vuelta a España 2023:
- Zapowiedź całego wyścigu
- Lista startowa wyścigu
- Faworyci klasyfikacji punktowej
- Faworyci klasyfikacji górskiej
- Plan transmisji telewizyjnych
No, Vingegaard byłby chyba królem naiwniaków, żeby nie pilnować Evenepoela. Ale mam też reflaksję ogólniejszą, która coraz częściej odbiera mi przyjemność oglądania kolarstwa i sportu w ogólności. Coraz bardziej nasila się słabość psychiczna współczesnych sportowców. Kiedyś obserwowaliśmy raczej słabość fizyczną. Nie miał sił, to nie jechał. A dzisiaj: siłę ma, wytrenowany na mistrza świata, a psychika robi nagłe kolapsy. Jakieś to słabe, po prostu niemęskie, przykre do oglądania. Jakby podniesienie siły fizycznej odbyło się kosztem utraty siły psychicznej. I, zdawałoby się, imponujący wzrost wyników, niweczony jest przez żenujące sceny psychicznej miękkości, płaczu, iście niewieścich wzruszeń. Ciekawych czasów dożyliśmy. W czasach Induraina, Bugno, Lemonda, Chiapucciego, Pantaniego, Jimeneza i praktycznie wszystkich z tamtego okresu, nie bywaliśmy świadkami takiej labilności psychicznej. To byli po prostu twardzi faceci. Wygrał, to wygrał. Przegrał, to przegrał. Nikt tam nie płakał.
Niestety w czasach, o których mówisz nie było mnie jeszcze na świecie, więc nie jestem w stanie zgodzić się albo pokłócić z tym, o czym piszesz. Mam tylko pytanie – jesteś przekonany, że ci sportowcy faktycznie byli tacy twardzi? Że nie mieli kryzysów psychicznych takich jak być może miał w piątek Remco (piszę „być może”, bo przecież on sam o niczym takim nie wspominał, a to są jak na razie wyłącznie prawdopodobnie brzmiące spekulacje)? A może po prostu o tym nie pisano, nie spekulowano, bo zwyczajnie ludzie nie zdawali sobie sprawę z tego, jak ważne jest i jakie znaczenie ma zdrowie psychiczne? Jeśli prawdziwa byłaby druga opcja, to ja się cieszę, że żyjemy w czasach, w których mówi się na ten temat bardziej otwarcie, bo to pozwala nam na lepsze zrozumienie sportu.
Tak kiedyś było, chociaż zdarzało się, że ktoś miał łzy w oczach. Ale, co do zasady, kiedyś to byli tytani. Dzisiaj mamy nową odsłonę sportu, potężną ingerencję w psychikę człowieka. Może to nieuniknione – jako kolejny etap rozwoju. Niemniej niezbyt przyjemnie się to ogląda. Przyznasz chyba, że zachodzi pewien zgrzyt pomiędzy tytanicznym wysiłkiem i spektakularnym triumfem na mecie a chłopięcymi łezkami i poszukiwaniem mamusi, do której chciałoby się przytulić. Jeśli jest to jakaś prawidłowość, to tylko czekać, jak zawodnicy MMA w oktagonie zaczną się ślimaczyć…
Trzeba jeszcze uwzględnić dwa aspekty:
I podpisuję się pod zdaniem Bartka, aktualnie mówi się otwarcie o problemach psychicznych (słucham ostatnio na YT różnych wywiadów i wiele osób przyznaje, że korzystało w życiu z pomocy psychologa lub brało udział w terapii). I nie jestem przekonany, że kiedyś zawodnicy nie mieli problemów psychicznych, a po prostu o nich nie mówili stosując unik np. „no gorszy dzień, dzisiaj noga nie podawała”.
Dołączając się do dyskusji to myślę, że nie ludzie kiedyś byli inni, a otwartość w rozmawianiu o problemach. Taka biografia Pantaniego to po prostu próba zrozumienia co się działo w jego głowie i dlaczego masa czynników psychologicznych doprowadziła do jego młodej śmierci…
Być może faktycznie następuje jakaś niespójność między tym tytanicznym wysiłkiem, a płaczem na mecie, ale myślę, że właśnie to jest piękne. Piękne jest to, że ci sportowcy – nadludzko silni i wytrzymali na mecie okazują się nie tytanami, a ludźmi, którzy też mają swoje emocje – niezależnie od tego, czy pokazują je płacząc, czy unosząc ręce do góry i szeroko się uśmiechając
Kolarze z elity od dziesiątek lat byli ludźmi publicznymi (w Polsce, to może i tylko Przegląd Sportowy, ale nie bądźmy zaściankowi), transmisje tv były długie, komentarze obszerne. A jednak jeśli nawet dawniej też miewali problemy psychiczne, to – sami to stwierdzacie – nie uzewnętrzniali ich, czyli, mówiąc „po psychologicznemu”, reintegrowali się wewnętrznie we własnym zakresie. Mówiąc bardziej po męsku: brali się w garść. A rozejrzyjcie się wokoło, czy to było błędne, wadliwe, czy spowodowało szkody w życiu tych ludzi albo otoczenia? Czy Indurain, Bugno, Lemond, Hinault, Merckx mają na swoim koncie jakieś np. skandale, wynikające z uszkodzenia psychiki? Wyjątkiem, potwierdzającym regułę, był Pantani. Panowie, trzeba stanąć przed lustrem i sprawdzić, czy się nie stoi w musztardowych rurkach, dopóki nie jest za późno.
Może Pani Ola dołączyłaby do dyskusji. Ciekaw jestem jej opinii. Przy okazji pozdrawiam serdecznie. Zresztą wszystkich pozdrawiam, bo, niezależnie od różnicy poglądów, fajnie się czyta Wasz portal. Dobrą robotę robicie.
Oni nie, ale choćby o Ullrichu, Luisie Ocani Charlym Gaulu (zwłaszcza pierwsi dwaj – o życiu tego trzeciego po zakończeniu kariery wiadomo zdecydowanie mniej) już niestety trudno powiedzieć, żeby ułożyli sobie szczęśliwe życie po zakończeniu kariery, a to są tylko takie przypadki, które przyszły mi do głowy od ręki. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że problemy psychicznie nie zawsze objawiają się przez jakieś wielkie skandale. Czasem tego, że człowiek jest nieszczęśliwy zwyczajnie nie widać.
Mimo wszystko jestem w stanie dopuścić do siebie myśl, że ludzie kiedyś byli twardsi, niż są dziś. Może tak być, że nieco wygodniejsze życie niż to, które mieli nasi rodzice faktycznie sprawiło, że jesteśmy wrażliwsi i łatwiej nas zranić. Naprawdę nie chcę pisać tutaj, że na pewno tak nie jest. Wierzę natomiast, że jeśli nie jesteś tak twardy jak Indurain, to zdrowiej dla ciebie będzie to z siebie wyrzucić. I być może niektórym to przeszkadza, ale innym wręcz przeciwnie – to jest bardzo indywidualna kwestia.
A, jeśli chodzi o Merckxa, to on akurat nie zawsze brał się w garść. Był kiedyś taki kolarz – Davide Boifava, o którym czasami mówiono „człowiek, przez którego płakał Merckx”, a to wszystko przez wydarzenia, które miały miejsce podczas Trofeo Baracchi (pewnie pamiętasz, ale dla tych co nie wiedzą, były to najważniejsze na świecie zawody w jeździe parami) 1969. Dla Merckxa był to pierwszy wyścig po ciężkiej kontuzji i startował w parze z Boifavą. Początkowo panom szło świetnie, ale później Merckx miał kryzys, przez który ich dwójka skończyła wyścig na trzecim miejscu. Na mecie „Kanibal” płakał podobno jak dziecko. Tak że to nie do końca jest tak, że dawniej kolarze w ogóle nie pokazywali na mecie emocjonalnej słabości. Oczywiście – można w tym miejscu napisać – ot, zdarzyło się raz. Tylko że płaczącego Evenepoela również widziałem tylko raz – właśnie w sobotę.
Już kiedyś pisałem i teraz powtórzę: Bartek Kozyra daje się lubić:)